1800 zł – tyle miesięcznie kosztuje finanse publiczne człowiek doświadczający bezdomności ulicznej. Te koszty można ograniczyć, niosąc efektywną pomoc. Rząd przygotowuje przepisy regulujące streetworking, który od 20 lat sprawdza się na ulicach Gdańska i staje się coraz bardziej popularny w całym kraju
Streetworking to metoda pracy socjalnej polegająca na docieraniu i wspieraniu osób doświadczających bezdomności ulicznej bezpośrednio w środowisku ich przebywania. Zatem poza instytucjonalnymi formami pomocy, czyli m.in. na ulicach, dworcach, w parkach czy pustostanach.
Z angielskiego to „metoda outreach”, czyli sięganie poza, docieranie na zewnątrz. Steetworkerzy wychodzą do ludzi, którzy z różnych powodów nie chcą zwrócić się o pomoc do instytucji, często nie ufają systemowi. Nie ufają nikomu. Dlatego celem streetworkingu jest budowanie relacji, co trwa miesiącami, a nawet latami. Ta relacja zwykle staje się pierwszym ogniwem w wychodzeniu z kryzysu bezdomności. Bez relacji nie ma mądrego pomagania.
– Praca w streetworkingu wymaga bardzo specyficznych cech człowieka, tego nieuchwytnego „czegoś”, co powoduje, że streetworker patrzy, gdy wszyscy inni odwracają wzrok, widzi szansę tam, gdzie dla innych jest już tylko beznadzieja, podchodzi, gdy wszyscy odchodzą – mówi Paweł Jaskulski, koordynator streetworkingu i członek zarządu gdańskiego koła Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta (TPBA).
W listopadzie 2025 roku obchodził 20-lecie streetworkingu. Zaczynał tworząc pilotażowy program finansowany z funduszy Unii Europejskiej i podpatrując rozwiązania za granicą. 10 lat wcześniej na ulicach Poznania pojawiali się streetworkerzy z Fundacji Pomocy Wzajemnej BARKA, ale gdańskie działania są uznawane za początek nurtu zawodowego streetworkingu. Gdańsk jako pierwszy stworzył mapę miejsc niemieszkalnych, w których przebywają osoby doświadczające bezdomności. Jako pierwszy napisał podręcznik i prowadził akademię streetworkingu, w której wiedzę zdobywały organizacje pomocowe z innych miast.
– Streetworkerzy są częścią większego systemu wsparcia – mówi Paweł Sikora, streetworker z gdańskiego TPBA. – My wychodzimy do osób przebywających na ulicach, ale musimy też mieć gdzie kierować je po pomoc. Nasze działania mają sens tylko przy współpracy z innymi organizacjami, instytucjami i służbami. W relacji, którą nawiązujemy z osobą w kryzysie, ważna jest regularność. Chodzi o to, by wciąż wskazywać, że jej sytuacja nie jest w porządku, a zmiana jest możliwa. Nigdy nie wiemy, kiedy – o ile w ogóle – odbiorca uwierzy w te słowa.
Streetworkerzy oferują, motywują, ale nie zmuszają i nie oczekują, że człowiek jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmieni swoje życie. Po wielu latach bezdomności, jego życie i środowisko są na ulicy. Jak każdy z nas odczuwa lęk przed fundamentalną zmianą. Streetworking to praca małych kroków i zapewnienie podstawowego wsparcia na różnych poziomach. Rzadko chodzi wyłącznie o zaspokojenie potrzeb bytowych, jak mylnie zakładamy jako społeczny ogół. Zapewnienie odzieży czy wyżywienia nie wyciąga człowieka ani z bezdomności, ani z bolesnych doświadczeń.
Człowiek w bólu czy chorobie – jak każdy z nas – nie planuje kolejnych kroków. Rany (głównie nóg), owrzodzenia, odmrożenia – to codzienność, którą coraz częściej w dużych miastach (np. Warszawie czy Gdańsku) opiekują się streetworkerzy medyczni.
Dzięki nim osoby w kryzysie bezdomności rzadziej trafiają do szpitali. Wciąż jednak są przypadki wzywania karetki albo odnalezienia człowieka martwego. Coraz częściej pomoc jest konieczna z powodu sygnalizowania zamiaru popełnienia samobójstwa. Rosnącym problemem na ulicy są bowiem choroby i zaburzenia psychiczne. Idą w parze z najtrudniejszymi przypadkami bezdomności. Gdy dołoży się do tego uzależnienie od alkoholu (a coraz częściej też narkotyków) i bezwzględny wymóg trzeźwości w placówkach pomocowych, streetworker okazuje się jedynym możliwym wsparciem.
– Wsparcie emocjonalne to coś, czego potrzebuje każda osoba przebywająca na ulicy, bo bezdomność jest permanentnym kryzysem, zwykle sumą kilku zdarzeń i traum – mówi streetworker Paweł Sikora. – Zapewniamy tym osobom stabilną i odpowiedzialną relację z kimś, na kogoś mogą liczyć, kto będzie kierował je w stronę wyjścia z kryzysu. Takich relacji na ulicy zazwyczaj nie doświadczają, a często nie doświadczyły nigdy w życiu.
Paweł Sikora podaje przykład mężczyzny, który na obrzeżach Gdańska zbudował sobie barak w lesie i mieszkał w nim 20 lat. Żył bez bieżącej wody, za to z piecem i kuchenką turystyczną. Nie chciał skorzystać z instytucjonalnej pomocy. Zachorował jednak na nowotwór. Wtedy wsparcie emocjonalne i obecność streetworkerów okazały się kluczowe. Odwiedzali go, by nie był samotny. Jeździli razem do lekarza, później towarzyszyli mu w szpitalu, a ostatecznie – pożegnali na pogrzebie. Tuż przed śmiercią pomogli mężczyźnie odnaleźć brata, z którym nie miał kontaktu od lat, bo wstydził się swojej sytuacji.
Do pracy streetworkera należy też motywowanie do załatwienia spraw administracyjno-prawnych. Od najprostszego wyrobienia dokumentu czy zdjęcia do dowodu osobistego (bez którego osoby doświadczające bezdomności nie mają dostępu do wielu form pomocy), przez złożenie wniosku o przysługujące świadczenia (np. emeryturę lub zasiłek), aż po temat długów, z którymi zmaga się większość osób bez dachu nad głową.
Choć streetworking to metoda małych kroków, wcale nie tak rzadko sumują się one w jeden wielki skok – do ośrodka wsparcia albo mieszkania.
Gdańsk jest uznawany za lidera w rozwoju innowacyjnego programu Najpierw Mieszkanie
(z ang. Housing First, w skrócie NM lub HF) – metodzie stworzonej przez amerykańskiego psychologa Sama Tsemberisa. Punktem wyjścia jest tu zapewnienie stałego zamieszkania wraz z szerokim interdyscyplinarnym wsparciem zespołu specjalistów. W przeciwieństwie do tradycyjnych, systemowych rozwiązań na starcie nie ma wymogów dotyczących stanu zdrowia, abstynencji czy pracy. Program jest realizowany także w Warszawie, Wrocławiu, Krakowie. Streetworkerzy należą w nim do zespołu rekrutującego, zgłaszają kandydatów do NM.
– Streetworking jest pomostem, który dzięki nawiązaniu relacji łączy świat ulicy ze światem instytucjonalnego wsparcia – mówi Marta Faron, do 2019 roku streetworkerka, obecnie asystentka w NM z gdańskiego TPBA, siostra zakonna ze Zgromadzenia Sióstr Karmelitanek Misjonarek Terezjanek. – Najpierw Mieszkanie stało się nową propozycją, którą streetworkerzy mogą kierować do osób długotrwale żyjących na ulicy. One w pewnym momencie nie wierzą już nikomu. I z różnych powodów nie mogą skorzystać z tradycyjnych form pomocy. NM pozwala budować pomost nawet w tych trudnych przypadkach.
Według szacunków TPBA
To dane organizacji pozarządowych. Przez ekspertów wskazywane jako zdecydowanie bardziej precyzyjne niż te w skali kraju pochodzące z realizowanego co dwa lata przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej ogólnopolskiego badania liczby osób bezdomnych (przeprowadza się je wyłącznie w ciągu jednej nocy w roku).
Wbrew powszechnym wyobrażeniom na temat bezdomności, to tylko 21 proc. ogółu osób bez dachu nad głową.
Najtrudniejsze przypadki. Dlatego trzeba pomagać mądrze. Pozostawienie ich bez pomocy kosztuje całkiem sporo – zarówno aspekcie społecznym, jak i czysto finansowym.
1800 zł – tyle średnio wydajemy bowiem z finansów publiczny na miesiąc życia osoby doświadczającej bezdomności na ulicy. To wyliczenia pochodzące z badania przeprowadzonego w trzech miastach – Gdańsku, Warszawie i Wrocławiu – w ramach pilotażowego projektu „Housing First – Najpierw Mieszkanie” realizowanego w latach 2019-2022.
Biorąc pod uwagę liczby z oficjalnego rządowego badania, wychodzi, że rocznie wszystkie osoby przebywające na ulicy kosztują nas blisko 143,6 mln zł.
Dla przykładu: wspomniany pilotaż programu Najpierw Mieszkanie, który objął wsparciem 42 uczestników przez ponad trzy lata w trzech miastach, kosztował ok. 5,6 mln zł.
81 proc. uczestników nie wróciło na ulicę, 71 proc. poprawiło swoją sytuację zdrowotną.
– Główne koszty w ramach wyliczonego 1800 zł miesięcznie generują wizyty w placówkach ochrony zdrowia, czyli np. na szpitalnych oddziałach ratunkowych z odmrożeniami, ranami nóg i rąk, urazami, zatruciami, wycieńczeniami, chorobami układu krążenia czy oddechowego – wyjaśnia Paweł Jaskulski z gdańskiego TPBA. – Zatem niepomaganie się nie opłaca. Gdyby osoby przebywające na ulicach żyły w domach, nie miałby większości wskazanych dolegliwości. Podobnie nie korzystałyby z izb wytrzeźwień czy miejskich łaźni.
Sam streetworking w Gdańsku kosztował w 2025 roku 590 tys. zł (dane z MOPR). Zadanie finansuje miasto, ale zleca TPBA, które zatrudnia sześcioro streetworkerów. Patrolują ulice codziennie od poniedziałku do piątku na dwie zmiany – poranną i wieczorną, a w weekend dwie osoby dyżurują pod telefonem, by reagować w nagłych sytuacjach.
Realizuje się go we wszystkich największych, w których kumuluje się problem bezdomności, czyli
ale także w części mniejszych jak np.
(dane z wydanego w 2022 roku raportu „Usługi streetworkingu w obszarze bezdomności” Ogólnopolskiej Federacji na rzecz Rozwiązywania Problemu Bezdomności).
Najczęściej tę pracę wykonują organizacje pozarządowe na zlecenie gmin, rzadziej same samorządowe jednostki pomocy społecznej.
W Warszawie miasto zleca streetworking (zarówno socjalny, jak i medyczny) trzem działającym razem organizacjom – Stowarzyszeniu Pomocy i Interwencji Społecznej, fundacji Ambulans z Serca i Caritas Archidiecezji Warszawskiej.
Pary streetworkerów pracują w każdej dzielnicy miasta, łącznie jest ich szesnaścioro, w tym dwoje interwencyjnych w metrze i Stołecznym Ośrodku dla Osób Nietrzeźwych, a dodatkowo pracują dwie asystentki osób w kryzysie bezdomności.
Z kolei w Poznaniu samorząd zleca streetworking dwóm organizacjom – Pogotowiu Społecznemu i Caritas Archidiecezji Poznańskiej, które zatrudniają 15 streetworkerów. W 2025 roku miasto przeznaczyło na to zadanie ponad 369 tys. zł. Dodatkowo od grudnia 2025 roku MOPR w Poznaniu zatrudnia pięcioro asystentów osób w kryzysie bezdomności.
To co dzieje się w dużych miastach, nie jest normą w mniejszych. Nawet jeśli organizacje zajmują się streetworkingiem, napotykają wiele barier prawnych. A dokładniej – brak jakichkolwiek regulacji.
Mimo że pierwsi streetworkerzy pojawili się na polskich ulicach 30 lat temu, dopiero od stycznia 2025 r. ich profesja została wpisana do rządowej klasyfikacji zawodów i specjalności. Wciąż jednak nie ma o niej słowa w ustawie o pomocy społecznej.
– Jestem streetworkerem od 13 lat, ale oficjalnie umowę mam jako pracownik socjalny – mówi Jan Strączyński, wiceprezes Stowarzyszenia Wzajemnej Pomocy „Agape” w Częstochowie, którego jeden zespół streetworkerów codziennie patroluje całe miasto, miesięcznie dociera do ok. 200 osób w bezdomności ulicznej, a w ciągu ostatnich siedmiu lat pomogło niemal 680 osobom opuścić przestrzeń publiczną.
– Nasza organizacja współpracuje ze streetworkerami głównie w oparciu o wolontariat, w tym od wielu lat z wolontariuszami z Włoch. Wiążę duże nadzieje z wpisaniem streetworkingu jako obligatoryjnego zadania własnego gminy w ramach nowelizacji ustawy. To może w dużej mierze wyjaśnić sprawę finansowania naszej pracy, które teraz staramy się pozyskać z różnych źródeł – dodaje Jan Strączyński.
I wyjaśnia, że stabilne finansowanie streetworkingu przez samorząd pozwoliłoby – nie tylko w Częstochowie – na zatrudnienie streetworkerów w pełnym wymiarze, na umowach o pracę, z gwarancją ciągłości działania. Efektywność pracy pewnie też by wtedy wzrosła.
O tę i wiele innych zmian organizacje zajmujące się bezdomnością zabiegają od lat. W końcu doczekały się – w MRPiPS trwają prace nad tzw. małą i dużą nowelą ustawy. Ta pierwsza ma zostać zatwierdzona przez rząd w pierwszym kwartale 2026 roku.
Jest odpowiedzią na potrzebę odejścia od udzielania wsparcia w instytucjach-molochach na rzecz działania blisko ludzi. Pojawiają się w niej regulacje dotyczące streetworkingu, m.in.
Streetworking, owszem, został zapisany jako zadanie własne gminy, tyle że organizacje postulowały, by było obligatoryjne w gminach powyżej 50 tysięcy mieszkańców. W ślad za tym szedłby obowiązek finansowania. Bez zapisu o obowiązkowym wykonywaniu, gminy mogą, ale nie muszą wprowadzać streetworkingu.
– Liczymy, że wrócimy do tego tematu, a ten pierwszy zapis to krok w dobrą stronę – mówi Jakub Wilczek, prezes Ogólnopolskiej Federacji na rzecz Rozwiązywania Problemu Bezdomności. – W końcu po wielu latach czujemy, że dostajemy zielone światło dla naszych postulatów. Zdecydowana większość z nich została zapisana w projekcie. Co prawda, nie wszystkie w takim kształcie, jaki proponowaliśmy, ale będziemy jeszcze negocjować.
Jakub Wilczek jako przykład niespełnionych postulatów podaje ten, by streetworker – tak jak pracownik socjalny – był funkcjonariuszem publicznym z ochroną prawną, a także by przysługiwała mu superwizja jako wsparcie psychoterapeutyczne. To bowiem zawód o dużym obciążeniu zarówno psychicznym, jak i fizycznym.
Za to wśród ważnych spełnionych postulatów prezes Federacji wskazuje dopuszczenie do pracy – niezależnie od wykształcenia – osób, które były bezdomne, czyli tzw. ekspertów przez doświadczenie. To nowa jakość. Dotychczas w polskim prawie takich regulacji doczekali się tylko asystenci zdrowienia osób w kryzysach psychicznych.
– Eksperci przez doświadczenie, czyli osoby, które już wyszły z kryzysu bezdomności lub wychodzą, nadal korzystając z form wsparcia, wnoszą cenne spojrzenie. Znają problem od środka. To ważne uzupełnienie wykwalifikowanej pracy socjalnej – mówi Jakub Wilczek.
A także przywracanie sprawczości i włączanie na rynek pracy. Historia zatacza tu koło, bo osoby, które same potrzebowały pomocy, by wyjść z kryzysu, wspierają w tym inne. Są dowodem na to, że bezdomność można zakończyć, a człowiek wykluczony znów może żyć w społeczeństwie.
Projekt tzw. małej noweli aktualnie jest w fazie konsultacji międzyresortowych i ze stroną społeczną. Najpierw jego ostateczny kształt musi przyjąć rząd, by w 2026 roku skierować go do prac w Sejmie. Jeszcze w tym samym roku mają rozpocząć się ministerialne prace nad tzw. dużą nowelą, która ma wprowadzić całkowicie nową ustawę o wsparciu społecznym.
Dziennikarka, redaktorka, politolożka. Poznanianka. W latach 2009-2016 pracowała w dzienniku Głos Wielkopolski, zajmując się tematami politycznymi i społecznymi. Po kilku latach przerwy wróciła do pisania, współpracując m.in. ze Stowarzyszeniem Mediów Lokalnych. Dziś zdecydowanie bliżej jej do tematów społecznych, psychologicznych i edukacyjnych niż polityki.
Dziennikarka, redaktorka, politolożka. Poznanianka. W latach 2009-2016 pracowała w dzienniku Głos Wielkopolski, zajmując się tematami politycznymi i społecznymi. Po kilku latach przerwy wróciła do pisania, współpracując m.in. ze Stowarzyszeniem Mediów Lokalnych. Dziś zdecydowanie bliżej jej do tematów społecznych, psychologicznych i edukacyjnych niż polityki.
Komentarze