Granica z Białorusią jest jak wioska potiomkinowska. Ma powstać wrażenie, że państwo działa sprawnie i humanitarnie, a dobrze wyszkolone wojsko profesjonalnie broni płotu, odpierając ataki grup agresywnych młodych mężczyzn. Ta narracja ostatnio poważnie się zachwiała, ale wprowadzenie strefy buforowej przyczyni się do jej odbudowy
Choć po internecie hula dużo zdjęć z granicy polsko-białoruskiej, to komentarze domorosłych ekspertów od obrony terytorium Polski pokazują, że niewiele osób jest w stanie sobie wyobrazić, jak wygląda przekraczanie granicy i do czego potrzebna jest strefa buforowa, objęta zakazem wstępu.
Na granicy z Białorusią przed płotem co kilkadziesiąt metrów stoi żołnierz. Podbiega do płotu zabezpieczony tarczą, gdy tylko słyszy podejrzany hałas dobiegający z drugiej strony. Przez płot można bardzo dużo zobaczyć, gdyż zbudowany jest on ze stalowych słupów. Za nimi znajduje się jeszcze kawałek Polski o głębokości pomiędzy pół metra a 2 metrami.
Stalowe słupy można też rozgiąć, żeby przedostać się na drugą stronę i robią to ludzie stojący po wschodniej stronie płotu – migranci, przemytnicy czy też białoruskie służby. Przez taki otwór przedostaje się naraz wiele osób, uzbrojonych często w różne narzędzia i pojedynczy żołnierz ma niewielkie szanse, żeby je zatrzymać. A gdyby do pomocy rzucili się żołnierze pilnujący płot na innych odcinkach, to służby białoruskie natychmiast by to wykorzystały i pchnęły tam migrantów. Stąd tak dużo przejść na polską stronę.
Sam płot to nie jedyne zabezpieczenie. Za nim znajduje się droga, po której poruszają się pojazdy służb pilnujących granicy, a dalej znajdują się wysokie na ok. 3 metry zasieki z drutu żyletkowego. Zasieki to dla wielu migrantów bariera nie pokonania, wielu też rani się na nich ciężko.
Nie tylko migrantom trudno przejść przez concertinę. Są w niej poniekąd uwięzieni także obrońcy granicy.
Było to widać po śmiertelnym ranieniu nożem żołnierza, którego nie można było odsunąć na bezpieczną odległość i dzielna funkcjonariuszka Straży Granicznej udzielała mu pierwszej pomocy pod lecącymi zza płotu dzidami czy kijami, dopóki nie nadjechał samochód, który osłonił ją i rannego żołnierza. Mundurowi mogą wydostać się z pasa drogi granicznej przez przejścia, w których „bramki” z concertiny są otwierane, znajdują się – co logiczne – w pobliżu dróg, którymi samochody wjeżdżają na pas.
Gdy migrantom udaje się sforsować concertinę, to złapanie ich staje się trudniejsze. Wbiegają do Puszczy Białowieskiej, a to jest obszar nieprzypominający znanego wszystkim lasu gospodarczego. To gąszcz roślinności na często podmokłym terenie, pełno jest tam wykrotów, dołów, zagłębień terenu, drzew zwalonych jedno na drugie, stert gałęzi, pokrzyw. W niektórych miejscach teren jest bagienny, idący po nim człowiek zapada się do pasa. W tym gąszczu – nie bez przyczyny nazywanym przez migrantów dżunglą – trudno jest kogokolwiek dojrzeć, zwłaszcza wtedy, gdy na drzewach są liście.
Czasem się to jednak mundurowym udaje (zwłaszcza na drogach leśnych i w pobliżu dróg), a wtedy nie patyczkują się ze złapanymi migrantami i uchodźcami. Migranci, którzy mają kontakt z aktywistami z grup pomocowych, często podają informacje o tym, że są bici, nie tylko przez służby białoruskie, ale także przez polskich mundurowych.
Do aktywistów trafiają wiadomości, że przemoc nasiliła się po zabójstwie polskiego żołnierza.
Bicie migrantów i uchodźców jest bardzo trudne do uwodnienia. Co jakiś czas pojawiają się w przestrzeni internetowej filmy z takich zdarzeń, ale jeśli nie jest znane źródło tych filmów, to lepiej zachować do nich dystans, gdyż strona białoruska czeka tylko na potknięcie polskich służb i możliwe są manipulacje. Jednak o tym, że do przemocy dochodzi, przekonałam się na własne oczy, przypadkiem będąc świadkiem kopania przez żołnierzy bezbronnego i niestawiającego oporu migranta z Jemenu. Do szpitala w Hajnówce trafiają też cudzoziemcy z obrażaniami wskazującymi na pobicie.
Dla migrantów puszcza bywa też śmiertelną pułapką. Wycieńczony, chory, poobijany i głodny człowiek, zwłaszcza gdy odłączy się od grupy i nie ma telefonu albo zasięgu, łatwo może stracić orientację, utknąć w miejscu, z którego trudno jest się wydostać czy utonąć w którejś z puszczańskich rzek. Wiele ciał już znaleziono, ale ile ich tam nadal leży – trudno powiedzieć.
Mam wrażenie, że obecnie pod płot – raczej nie przez przypadek – trafiły osoby najbardziej dotknięte wszelkimi możliwymi nieszczęściami. Koczują tam głównie najsłabsi migranci i uchodźcy z państw, gdzie toczą się wojny, stosowane są tortury, a często do prześladowań dochodzą czynniki naturalne. I tak w ostatnich tygodniach widziałam tam:
somalijskie nastolatki, prawdopodobnie ofiary handlu ludźmi, prawie niewidomego Syryjczyka, Somalijkę w połowie ciąży.
Nie wszystkim udaje się przeżyć bez pomocy. Niedawno po wschodniej stronie płotu zmarł mężczyzna bez nogi. Informacje o zgonach smucą, ale nie zaskakują – chorym czy niesprawnym ludziom trudno jest przekroczyć płot, nawet w większej grupie, choć podejmują takie próby. Białorusini się z nimi nie patyczkują, powrót do Mińska często jest niemożliwy. Finał może być więc tragiczny.
Oczywiście nie wszyscy migranci to osoby z grup wrażliwych. Rzeczywiście najwięcej jest młodych mężczyzn, choć ich forma i stan zdrowia też często pozostawiają bardzo wiele do życzenia.
To mężczyźni – razem z białoruskimi służbami i przemytnikami, a przy tym nie zawsze dobrowolnie – uczestniczą w szturmach na polską granicę.
I im silniejszy i sprawniejszy człowiek, tym większa szansa, że osiągnie on cel podróży w Europie Zachodniej, gdyż poradzi sobie i z przejściem przez płot, i z pokonaniem przeszkód w Puszczy Białowieskiej i dotarciem do miejsca, gdzie czeka na niego kierowca, przeważnie spory kawał drogi od granicy.
Ci, którzy nie dają rady po drodze, kontaktują się z telefonem alarmowym organizacji udzielających pomocy humanitarnej na granicy. W ostatnim czasie zdecydowana większość osób, do których szli z pomocą aktywiści, decydowała się na proszenie o ochronę międzynarodową w Polsce, więc aktywiści wzywali do nich Straż Graniczną.
Po co w ogóle potrzebni byli aktywiści? Przecież pomocy mogła udzielić SG, są specjalne zespoły poszukiwawczo-ratownicze, a do przyjęcia wniosku o azyl aktywista nie jest potrzebny. Wydaje się to logiczne, ale… jeśli nie ma aktywistów przy tzw. ujawnieniu się uchodźców, to mundurowi przeważnie wyrzucają ich za płot.
Pogranicznicy tłumaczą, że wyrzuceni cudzoziemcy nie chcieli ubiegać się o ochronę międzynarodową w Polsce, wyrzucone osoby natomiast nieraz ponownie stają przy płocie i o tę ochronę proszą.
Bywały przypadki, gdy Straż Graniczna argumentowała, że ma podpisany przez migranta papier, że nie chce on ubiegać się o azyl w Polsce. Tyle że po bliższym przyjrzeniu się okazywało się, że dokument ten jest sporządzony tylko w języku polskim, którego nie znał imigrant, który go podpisał.
Paradoks polega na tym, że najsłabsi, koczujący na skrawku Polski po wschodniej stronie płotu, bezradni i potrzebujący pomocy, na tę pomoc mają szanse dopiero wtedy, gdy przedrą jakoś się przez płot i gdy wezwą aktywistów na pomoc. Z kolei silniejsi (także zachowujący się agresywnie), zwłaszcza ci, którym przemytnik pomoże przejść przez zaporę i Puszczę Białowieską, mają szansę na dotarcie do celu w Niemczech. A przemytnik ma szansę na powrót do granicy z Białorusią samochodem służby mundurowych na koszt podatnika, gdyż złapani migranci są wyrzucani za płot bez sprawdzania, kim są.
Wprowadzenie strefy buforowej nie sprawi, że migranci i uchodźcy przestaną przechodzić do Polski, tym bardziej że płot wybudowany za 1,6 mld zł daje się pokonać przy pomocy relatywnie prostych narzędzi.
Przemytnicy nadal będą działać, bo nikt się specjalnie nie fatyguje, żeby ich proceder ukrócić.
Tyle że nie będzie widać tego, co się dzieje – przemocy ze strony wojska, wyrzucania chorych za płot, nastolatek proszących o azyl ani ciał leżących w lesie. A przemocy wobec migrantów, której nikt nie kontroluje i dla której akceptacja jest powszechna, może być więcej i więcej może być trupów w najdzikszej z polskich puszcz.[restrict_content paragrafy=„4”]
Absolwentka prawa, z zawodu dziennikarka, przez wiele lat związana z „Rzeczpospolitą”. Trzykrotna laureatka konkursu dziennikarskiego Polskiej Izby Ubezpieczeń i laureatka Nagrody Dziennikarstwa Ekonomicznego Press Club Polska w 2023 r. Obecnie freelancerka, pisywała m.in. do „Gazety Wyborczej”, miesięcznika „National Geographic Traveler”, „Parkietu”, Obserwatora Finansowego i Prawo.pl. Po latach mieszkania w Warszawie osiadła z gromadką kotów na Podlasiu.
Absolwentka prawa, z zawodu dziennikarka, przez wiele lat związana z „Rzeczpospolitą”. Trzykrotna laureatka konkursu dziennikarskiego Polskiej Izby Ubezpieczeń i laureatka Nagrody Dziennikarstwa Ekonomicznego Press Club Polska w 2023 r. Obecnie freelancerka, pisywała m.in. do „Gazety Wyborczej”, miesięcznika „National Geographic Traveler”, „Parkietu”, Obserwatora Finansowego i Prawo.pl. Po latach mieszkania w Warszawie osiadła z gromadką kotów na Podlasiu.
Komentarze