Nie rozumiem działań rządu na granicy polsko-białoruskiej. Z jednej strony mamy wzmożenie wojenne, które Donald Tusk podbija i wykorzystuje dla politycznych korzyści. Z drugiej – rażący brak procedur, ludzi nieprzygotowanych do służby i informacyjny chaos wokół sytuacji przy zaporze
Przed samymi wyborami rządzący weszli na minę. Na własne życzenie Donalda Tuska, który tak się skupił na kolejnych wyborach, że przez kilka miesięcy, zamiast porządkować sytuację na granicy, wymyślić z ekspertami dobre rozwiązania, głosił populistyczne, prawicowe hasła, podburzając ksenofobiczne nastroje. A to podgrzewało atmosferę i pogarszało sytuację.
Owszem, pojawiła się także zapowiedź Tarczy Wschód. Nie do końca jednak wiadomo, przed czym ma ona nas chronić: przed wojną z Rosją, przed migrantami, atakiem hybrydowym? Czy przed tym wszystkim naraz?
Jak rozumiem, ta narracja miała spowodować efekt flagi – w sytuacji zagrożenia ludzie jednoczą się pod sztandarem aktualnie rządzących. Ale – niespodzianka! – coś poszło nie tak i skrywany od miesięcy incydent na granicy wybuchł rządowi w twarz. Na dwa dni przed wyborami.
To efekt nieodpowiedzialnego i szkodliwego społecznie grania sytuacją na granicy w celach stricte politycznych. To nie pierwszy raz, gdy rządzący – z tej czy innej partii – wykorzystują niebezpieczeństwo do swoich celów. PiS robił to na potęgę, robi zresztą nadal.
Ale tym razem koszty mogą być większe.
„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości.
Zacznijmy od uporządkowania sekwencji wydarzeń na granicy.
Według informacji OKO.press uzyskanych od Straży Granicznej w okresie od 1 stycznia do zapewne połowy maja (informacja z 21 maja) SG „odprowadziła do linii granicy” 5,7 tys. osób.
SG i wojsko informuje o próbach przekroczenia granicy, organizacje humanitarne o udzielonej pomocy (także OKO.press publikuje historie migrantów z granicy). Ze strony SG pojawiają się informację o agresji ze strony migrantów – np. rzucaniu kamieniami oraz o „szturmach” na granicę. Pod koniec maja w sieci pojawi się film z niewiadomego źródła, na którym widać grupę kilkunastu lub kilkudziesięciu migrantów, próbującą przekroczyć drut. Straż Graniczna strzela w ich stronę gazem. Migranci odpowiadają kamieniami.
Okazuje się, że wojna z Rosją i wojna z migrantami to zasadniczo ta sama wojna.
W ten prosty sposób – choć w bardzo skomplikowanej sytuacji – rządzący wleźli na minę. A nawet na kilka min. Swoimi działaniami – lub ich brakiem – nie rozwiązali problemu, a stworzyli nowe. Jak?
W narracji rządzących walka z migrantami jest tożsama z wojną z Rosją. To niebezpieczny zabieg. Dlaczego?
Po pierwsze, napędza nastroje antyimigranckie, co spowoduje problemy w przyszłości – migranci i tak tu będą (bo i tak trafiają do Polski w ramach migracji wizowej), ale ich przyjęcie i integracja napotkają na opór Polek i Polaków, którym nawet proeuropejska partia sączy ksenofobiczny przekaz. Rzecz jasna, antymigrancka propaganda to wielkie dzieło poprzedniego rządu. Ale Donald Tusk tak bardzo nie spuścił z tonu.
Po drugie, do presji migracyjnej rękę przyłożyły wschodnie reżimy, ale, czy w związku z tym w lasach nie ma zwykłych ludzi? Nie agentów Łukaszenki, ale ludzi? Są. I cierpią, i są w niebezpieczeństwie. Dla nich trzeba znaleźć rozwiązanie, którego jednak rządzący nie szukają.
Po trzecie, antymigrancka i wojenna szarża nie wzmocni naszego bezpieczeństwa, bo skupimy się na incydentach na granicy, a reszta leży odłogiem – jeżeli faktycznie Rosja ma zamiar atakować, to co ja – jako obywatelka – mam zrobić? Gdzie się schować? O tym rządzący nie mówią. Kosianiak-Kamysz pochwalił się raz, że ma już spakowany wojenny plecak. To niezwykle przezornie ze strony ministra obrony, ale co z obywatelami i obywatelkami? Czy w tej sytuacji mam pakować plecak, czy jednak trzymać się z dala od Podlasia? To nie jest jasne.
Po czwarte, rządzący uznają, że presja migracyjna to nasze najpoważniejsze zagrożenie. Putin jest gdzieś w tle – brzmi to tak, jakby miał wjechać na plecach migrantów. Przyjmijmy na chwilę, że tak jest. Niestety – tym gorzej dla nas. Retoryka „murem za polskim mundurem” nie idzie w parze ze szkoleniem i profesjonalizacją służb na granicy. Tzn. może idzie, ale efektów na razie nie widać. Jak słyszymy, żołnierze są pod presją i jednocześnie nie posiadają żadnych kompetencji, by poradzić sobie z problemem. Nie wiedzą, co mogą, czego nie. W tym kontekście – może to obrazoburcza teza – zatrzymanie przez Żandarmerię Wojskową (po zgłoszeniu od Straży Granicznej) żołnierzy strzelających przez płot daje cień nadziei, że ktoś tam pilnuje procedur. I sprawdza, co tam się dzieje. I ewentualnie zapobiegnie katastrofie.
Atak polskich ministrów na osoby, które sprawdzają, czy nie doszło do nadużycia, brzmi absurdalnie.
W tym kontekście przyzwolenie na użycie broni przez wszystkie służby brzmi przerażająco. Brak wiedzy, presja, złe warunki, w jakich żołnierze przebywają to przepis na katastrofę. Jej ofiarami mogą być nie tylko cywile, chociaż oczywiście to najstraszniejszy scenariusz. A co będzie, jeżeli polski żołnierz zastrzeli – przez przypadek – białoruskiego?
Czy polskie służby są gotowe na to? Odpowiedź brzmi – absolutnie nie. W tym miejscu warto zaznaczyć, że w czasie PiS nie były jeszcze bardziej, jednak mamy już nowy rząd i to on bierze teraz za nas odpowiedzialność.
W październiku 2023 r. zakończyła się sprawa sądowa, którą troje aktywistów z granicy wytoczyło wojsku za zatrzymanie w styczniu 2022 r. pod Mielnikiem (poza strefą wówczas zamkniętą, ale blisko granicy). Z całego procesu wyłaniał się obraz wojska, które w ogóle nie wie, co na granicy wolno mu robić, jak się zachować, jak działać. I po co. Zeznał to nawet wojskowy pełnomocnik, używając tego argumentu jako obrony. Pisaliśmy o tym tutaj:
Wygląda na to, że niewiele się w tej kwestii zmieniło (Polecamy artykuł Edyty Żemły i Marcina Wyrwała w Onecie). PiS wojska nie przygotował, prężył jedynie muskuły, a nasz wszystkich odciął od informacji, zamykając strefę przy granicy. Liczyliśmy jednak na to, że nowy rząd te błędy naprawi.
Z drugiej strony są także przepisy i procedury dotyczące przyjmowania uchodźców i osób, które przekroczyły granicę w miejscu do tego nieprzeznaczonym. I te także nie są przestrzegane. Tu znowu pierwszym winnym jest poprzedni rząd: zezwolił na push-backi, wprowadzając tzw. ustawę wywózkową, siał bezprecedensową antymigrancką propagandę (słynna konferencja z krową z września 2021 r.).
Ale rząd Tuska nie zamierza ustawy wycofać. Minister Duszczyk deklaruje, że osoby, które chcą ochrony międzynarodowej, zawsze mają możliwość złożyć taki wniosek. A jednocześnie widzieliśmy film, który opublikowało Podlaskie Ochotnicze Pogotowie Humanitarne. I który pokazuje właśnie taki push-back. Organizacje pozarządowe ciągle alarmują, że prawo jest łamane. I już nawet nikt nie zapowiada, że przestanie być.
Nie mamy zatem ani procedur humanitarnych, ani procedur bezpieczeństwa. Najgorzej.
Jednym z pomysłów Tuska na zapanowanie nad sytuacją na granicy była strefa buforowa. I znowu wpadka. Zaprotestowali samorządowcy, mieszkańcy i oczywiście aktywiści. Przy okazji premier Tusk bezceremonialnie wprowadził opinię publiczną w błąd – mówił o 200 metrach, choć według projektu rozporządzenia strefa ma sięgać w niektórych miejscach nawet 6-7 km. Miała zacząć obowiązywać 4 czerwca, ale minister Siemoniak bez mrugnięcia okiem przełożył jej wprowadzenie na bliżej nieokreśloną przyszłość. A dowiedzieliśmy się o tym tylko dlatego, że na konferencji prasowej zapytała o to dziennikarka Polsat News.
Czy strefa buforowa zwiększy nasze bezpieczeństwo? Nie wiem, jednak na pewno drastycznie zmniejszy naszą – i tak niewielką – wiedzę o tym, w jakiej sytuacji się znajdujemy. Pogorszy sytuację migrantów, mieszkańców Podlasia (zyski z turystyki). Oraz odetnie nas od informacji. Jakich? M.in. o tym, czy jakiekolwiek procedury, o których pisałam wyżej, działają. Granica rozpłynie się we mgle. A wraz z nią wszyscy, którzy tam są – w lesie, w wojskowym szałasie lub w domu.
Zaufanie do rządzących poderwało także niezrozumiałe i absurdalne wzmożenie po tym, jak na jaw wyszło zatrzymanie żołnierzy. Wiedzieli, czy nie wiedzieli? Skoro wiedzieli, a tak przyznał minister Kosiniak-Kamysz, to dlaczego po 3 miesiącach nagle się oburzyli? Jeżeli zatrzymanie żołnierzy było niesłuszne, dlaczego nie zareagowali w kwietniu? Po co te dramatyczne wiadomości premiera Tuska o odebraniu meldunków od ministrów? Także tym kryzysem – wizerunkowym przed samymi wyborami – rządzący nie umieli spokojnie zarządzić.
Czy wzmożenie antymigracyjne i patriotyczne politycznie się opłaciło? W najnowszym sondażu Ipsos dla OKO.press i TOK FM KO ma przewagę nad PiS. To jeden z lepszych wyników KO w tej kampanii. Jednak sondaż nie objął emocji związanych z wydarzeniami na granicy z ostatnich dwóch dni (zakończyliśmy go chwilę przed tym, jak afera wybuchła). Blamaż komunikacyjny może wpłynąć nieznacznie na wynik. Jak pisał w analizie wyników Michał Danielewski:
"Koalicja Obywatelska nie powinna stracić wyborców, jej elektorat jest bardzo zmobilizowany i pewny głosowania. Ale relatywnie wysoki procentowy wynik KO może nieco ucierpieć w porównaniu z naszym sondażem, a to z powodu większej mobilizacji zwolenników PiS – jak pokazaliśmy wyżej, partia Kaczyńskiego ma spore rezerwy, bo startuje z niższego pułapu.
Konfederacja ma szansę wznieść się na fali antymigranckich emocji, natomiast – jak zawsze w przypadku formacji Bosaka i Mentzena – blokuje ich szklany sufit w postaci niskiego poparcia wśród najstarszych wyborców".
Ale czy wejście w buty skrajnej prawicy, podłapywanie ksenofobicznych nastrojów i podbijanie tych sentymentów pomoże rządzącym na dłuższą metę? W tym chwilowo nieosiągalnym dla nich horyzoncie, czyli po wyborach?
Nawet jeśli tak, to bezpieczeństwa państwa nie zwiększy to ani trochę.
Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.
Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.
Komentarze