0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Instagram @successionInstagram @successio...
  • Logan Roy jest w gruncie rzeczy reprezentantem starej struktury, która odchodzi, bo przychodzi nowe. Można się doszukiwać analogii pomiędzy nim a tym postaciami, które dzisiaj mają władzę. Przyglądać się zależnościom między tym, jakie mają rysy osobowości, kim są, a tym, jak zarządzają tą strukturą.
  • W XX wieku na skutek wojny, ale i przemian społecznych, spadku znaczenia religii, rozpadu hierarchii, świat wypadł nam z ram w takim znaczeniu, że nie dysponujemy wspólną opowieścią na jego temat, nie dzielimy tego świata, nie poszukujemy jego głębi, odżegnujemy się od jego egzystencjalnych wymiarów. W tym serialu wyrażanie tego typu potrzeb jest godne pogardy.

O serialu HBO „Sukcesja” z filozofką i psychoterapeutką Cvetą Dimitrovą* rozmawia Katarzyna Sroczyńska.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

Przeczytaj także:

Ojcobójcy z Wall Street

Katarzyna Sroczyńska, OKO.press: Co sprawiło, że serial „Sukcesja” tak nas przez cztery sezony magnetyzował?

Cveta Dimitrova: Nie mam jednoznacznej odpowiedzi, ale zwraca uwagę to, że jego twórcy rozgrywają archetypowe figury. Mam na myśli choćby centralną kwestię ojcobójstwa, co ma wymiar i freudowski, i mityczny. Edyp zresztą pojawia się nie tylko jako bohater głównej osi opowieści, ale także w zabawnych przezwiskach Kendalla Roya, typu Oedipussy czy Oedipus Roy.

Myślę też, że przykuwające uwagę, absorbujące są te wszystkie trudne uczucia, które się rozgrywają jednocześnie. W jednym z ostatnich odcinków Kendall mówi: „kocham swojego ojca, nienawidzę go, zaoutsorsuję to swojemu terapeucie”. To wspaniała wypowiedź na wielu poziomach, ale ciekawy wydaje mi się zwłaszcza sposób opowiadania tej historii, który ona ilustruje. Bardziej jesteśmy zanurzeni w emocje, które towarzyszą zdarzeniom, czyli sami w jakiś sposób się z nimi identyfikujemy, niż – co teraz coraz częściej się zdarza – śledzimy proces wewnętrzny bohatera z pewnego dystansu, obserwujemy jego przeobrażenie, dojrzewanie, zaglądamy mu w terapię. Można się zresztą zastanawiać, czy ten proces przeobrażenia się dokonuje,

większość bohaterów tkwi w przymusie powtarzania swoich wcześniejszych niepowodzeń i traum.

W „Sukcesji” widzimy wszystko poprzez interakcję. I wydaje mi się, że to czyni tę opowieść bardziej żywą. Dzięki temu dotykamy tragedii w najczystszej formie: cała ambiwalencja emocji jest nieustająco rozgrywana na naszych oczach. Mamy tęsknotę i smutek, ale także gargantuiczną zależność dzieci od ojca, poczucie winy i rywalizację, wściekłość i nienawiść. Podstawowe konflikty, o których dzisiaj pewnie wolelibyśmy w sposób tradycyjny czy freudowski nie myśleć, są w „Sukcesji” uobecnione.

Oczywiście najbardziej na linii Kendall – Logan, ale bycie w silnej zależności i jednocześnie potrzeba odrębności dotyczy wszystkich dzieci Roya. Pytanie, czy ta autonomia w ogóle jest możliwa w konfiguracji, w której właściwie wszystko się dziedziczy. Nie chodzi mi tylko o majątek, ale o tożsamość.

Wydaje się, że cała tożsamość Kendalla Roya zamyka się w jednym zdaniu, które usłyszał od ojca, mając siedem lat: synu, kiedyś będziesz na moim miejscu. Ken jest nadal chłopcem w za dużym garniturku, który nigdy niczego innego o sobie, o tym, kim jest, kim mógłby być, nie postanowił.

W pewnym sensie nawet nie pomyślał. Dynamika tej postaci jest taka, że Kendall wiele razy przechodzi ze stanu podwyższonej energii, działania do stanu absolutnej pustki. To jest kolejna rzecz, która powoduje, że ta historia tak nas zasysa: dynamika emocjonalna jest w niej tak silnie obecna i tak świetnie rozegrana, że łatwo z nią rezonować.

Kendall za każdym razem, przy każdej porażce jest na granicy wewnętrznej zapaści, takiej śmierci wewnętrznej. On nie może żyć jako on, nie zabiwszy ojca, ale zarazem zabijając, odkrywa, że nie jest niczym poza tym, co ma z nadania ojca. Próbuje być do niego podobny, ale zarazem emocjonalnie jest kimś zupełnie innym.

Mówiąc językiem terapeutycznym, dobrze pokazana jest tu sytuacja, kiedy dziecko jest narcystycznym przedłużeniem rodzica.

Pozostaje niewidziane przez rodzica w tym, kim jest. I to dotyczy całego rodzeństwa Royów: wszyscy oni są głęboko straumatyzowani, ale – co ciekawe – utrzymują patologiczną więź z ojcem, a z matką więzi właściwie prawie w ogóle nie mają.

Kadr z serialu „sukcesja”. Starszy mężczyzna z brodą (Logan Roy) siedzi za stołem, na którym palą się świece.
Logan Roy (Brian Cox). „Sukcesja”, Fot. Instagram @succession

Dziedzictwo rodziców jak fatum

Mimo że matka potrafi je zobaczyć. W czasie pogrzebu Logana, właściwie od jednego spojrzenia wie, że jej córka jest w ciąży. Jak to możliwe, że ktoś, kto jest tak spostrzegawczy, wrażliwy, kto tak dobrze potrafi swoje dziecko odczytać, nie umie stworzyć z nim więzi?

Nie wiem, czy to jest oznaka wrażliwości. Jeżeli ona okazuje jakiś rodzaj ciepła czy czułości swoim dzieciom, to jest to natychmiast opakowywane w ironię i sarkazm. Ale kiedy patrzy się na te dwie bohaterki, pojawia się pytanie, jaką matką może być Shiv. Ona sama mówi cynicznie, co jest charakterystyczne dla całego serialu „Sukcesja”, że jest jedną z tych kobiet, które biorą 36 godzin wolnego, żeby urodzić, po czym porzucają dziecko i zajmują się karierą zawodową. Shiv nienawidzi swojej matki za to, że ją opuściła, ale staje się dokładnie taką samą osobą.

Dziedzictwo rodziców okazuje się nie do przezwyciężenia, zguba jest nieuchronna, jak fatum.

Im mniejsza świadomość – tak jak w historii Edypa – tego, co się naprawdę robi, tym bardziej powiela się schemat.

A czy nie myślisz, że być może jedyną osobą, która ma choćby niewielką szansę na autonomię i na nowy start, jest Roman? Wydaje się, że to on jest najbardziej świadomy realności. To on mówi w ostatnich scenach: jesteśmy niczym.

Tak, to poruszające. To coś, co od początku wisi w powietrzu i co jakoś rezonuje z tym, co oni dostali jako komunikat od ojca. Przez większość serialu Roman próbuje jednak na różne sposoby zaprzeczyć swojemu bólowi. I może jest faktycznie tak, że pod koniec on czyni rozpoznanie, którego pozostałe postacie nie są w stanie zrobić.

Kendall jest złamany tym, że jedyne, co miało być na jego horyzoncie, się nie zrealizuje. Shiv wchodzi w kolejną grę zależności i uwikłań w relacji z mężem, a Roman się w tym sensie wyłamuje, że nazywa realność. I chodzi nie tylko o realność psychologiczną, ale też o rzeczywistość w ogóle. W pewnym sensie to wszystko, co śledzimy z wypiekami na twarzy, jest niczym. W dużej mierze konfrontujemy się z pustką tego świata. Można myśleć o Romanie, że w ostatnich scenach jest taki poharatany, bo się zderzył z realnym światem.

W przedostatnim odcinku widzimy go w pierwszych scenach na wysokich piętrach wieżowca, gdzieś w chmurach, ponad światem, a w ostatnich scenach obserwujemy, jak na chodniku, na jezdni depczą go demonstranci.

To rzucenie się pod nogi tłumu to autodestrukcyjny gest, próba odreagowania silnych uczuć. Jednocześnie rana, która jest wewnętrzna, staje się widoczna na zewnątrz i to jest moment głębokiego rozpoznania. Gdyby fantazjować na temat tego, co mogłoby się dalej stać z taką postacią jak on, to przychodzi mi do głowy głęboka depresja związana z tym wglądem. Więc nie wiem, czy to jest wyjście dające szansę, na pewno jest potwornie trudne.

Młody mężczyzna w garniturze przechyla się przez barierkę zagradzającą ulicę. Serial „Sukcesja”
Roman Roy (Kieran Culkin), „Sukcesja” 4. sezon, fot. Instagram @succession

Ból braku miłości

Oczywiście kontekstem całej tej historii jest system społeczno-ekonomiczny, to, jak on jest urządzony, jakimi prawami się rządzi, jak bardzo ludzie ze szczytów są odklejeni od realiów tego świata. Rodzeństwo, które ma dziedziczyć, nie zna rzeczywistości, nigdy nie musiało siebie i swojej tożsamości budować, w przeciwieństwie do ich ojca, który przeszedł jakąś drogę, która go ukształtowała.

Ojciec mówi swoim dzieciom: nie jesteście poważnymi ludźmi.

I to jest druzgocące i upokarzające. Wiele osób, które oglądają „Sukcesję”, ma poczucie całkowitego braku identyfikacji z którymkolwiek z bohaterów. Mówią: nie jestem taki jak ci ludzie, którzy są manipulacyjni, wewnętrznie puści, żądni władzy, nienasyceni, wykorzystujący innych.

Myślę jednak, że tym, z czym można się identyfikować, jest ból, który pod tymi odrzucającymi zachowaniami się kryje. Ten ból jest raczej subtelnie przemycany niż explicite pokazany. I to przykuwa uwagę i angażuje mocniej, niż gdyby bohaterowie siadali na kozetce i ktoś im tłumaczył, jakiej to traumy w dzieciństwie doświadczyli, jakiego rodzaju więzi, jak bardzo zostali zniszczeni przez brak opiekuńczej figury, jeżeli chodzi o matkę, i jakiś dziwny rodzaj opieki ze strony ojca. Z jednej strony mieli ją zapewnioną, a zarazem byli całkowicie niedostrzegani, niewidziani jako realni ludzie z ich emocjami. Co powoduje, że oni sami też są niezdolni do stworzenia więzi.

Cały czas mówimy o trójce rodzeństwa, chociaż jest ich czworo – jest jeszcze najstarszy brat – Connor. To kolejny ironiczny element tego filmu – najstarszy syn jest tu synem z nieprawego łoża, z wcześniejszego małżeństwa i z jakiegoś powodu nie liczy się w rozdaniu. I który też jest głęboko straumatyzowany. Dowiadujemy się tuż przed jego ślubem, że kiedy odebrano mu matkę i odwieziono ją, jak rozumiem, do zakładu zamkniętego, to on dostał tort, który jadł przez kilka dni. Dostał więcej, niż mógł przyswoić, tylko nie tego, co było mu potrzebne.

Nie zapominam o tej postaci, ale też rzeczywiście jest tak, że on zawsze funkcjonuje na marginesie. Nikt nie traktuje go poważnie, nikt nie obstawia, że w ogóle mógłby być brany pod uwagę w roli następcy ojca. On jest oczywiście też w jakiś sposób śmieszny w swoich wolnościowych fantazjach o byciu prezydentem...

...albo drugim Napoleonem.

Właśnie, to też jest pójście za kompensacją. Z jednej strony można pomyśleć, że on żyje w kompletnym odklejeniu na tym swoim ranczu Austerlitz, ale paradoksalnie jest w tym bardziej wolny. On jest też głęboko niezdolny do budowania relacji, ale nie jest być może upokorzony do tego stopnia, co jego bracia i siostra.

I tu dotykamy uczucia, które jest bolesne i myślę, że powszechne:

wszyscy mamy różne tęsknoty i nadzieje związane z naszymi rodzicami i z tym, co możemy od nich otrzymać.

Nadzieje na to, że zostanie nam w jakiś sposób wynagrodzone albo zrekompensowane to, czego nam w dzieciństwie zabrakło. Ślepą siłą jest zawieszenie się na fantazji, że się to otrzyma – ona daje dużo napędu, ale też niszczy.

Wydaje się, że Connor jest w tym sensie wolny, że tej nadziei nie ma. On gdzie indziej lokuje swoje fantazje. W tym sensie pokazuje inny mechanizm, odmienny, również bolesny, sposób „radzenia” sobie. Sam mówi, że nauczył się żyć bez miłości, w każdym razie jest mniej uwikłany w próbę spełnienia niejasnych i niemożliwych do spełnienia oczekiwań ojca, żeby wreszcie uzyskać uznanie. Na jakimś poziomie można myśleć, że on wie, że go nie dostanie. Czyli paradoksalnie jest bliżej realności.

To jest postać, którą łatwo na różne sposoby wyśmiewać. Zresztą takich postaci w serialu „Sukcesja” jest sporo i to też jest ciekawe, że w stosunku do większości tych bohaterów można przeżywać najokropniejsze uczucia, do których sami nie chcemy się przyznawać: pogardę…

...nawet wstręt i obrzydzenie.

Różne agresywne impulsy są tam wprost, w inteligentny, zmyślny, choć także okrutny sposób umieszczone, i trafiają w nasze potrzeby. Łącznie z tym, że oczywiście oglądamy to w większości jako osoby, które absolutnie nie mogą się zidentyfikować z pozycją przywileju i odklejenia od rzeczywistości, w jakiej są bohaterowie. Jednocześnie emocje, które tam się pojawiają, są demokratyczne: tęsknoty związane z systemem rodzinnym, deficyty, różne braki. Można nawet poczuć się uspokojonym, że w gruncie rzeczy dobrze, że nie jest się w tym 1 procencie najbogatszych, bo nie jest się tak zepsutym.

Dwie kobiety i trzech mężczyzn stoi w jednym rzędzie w kościele. Rodzina Logana Roya podczas pogrzebu. Serial „Sukcesja”
Scena z ostatniego sezonu „Sukcesji”. Pogrzeb Logana Roya. Fot. Instagram @succession

Czy jesteśmy jak młodzi Royowie?

Mówisz, że podoba nam się, że się różnimy od młodych Royów, że nie jesteśmy tacy jak oni. Czy nie uważasz jednak, że jesteśmy trochę jak dzieci Logana Roya? W tym sensie, że wyrośliśmy w kulturze narcyzmu, o której w latach 70. XX wieku pisał Christopher Lasch. To wtedy Logan rozbudowywał swoje imperium. W Polsce może wszystko zaczęło się później, w latach 90., ale firmy, które wówczas powstawały, tworzone były często metodami starego Roya, o czym przekonujemy się, na przykład czytając o kolejnych skandalach mobbingowych w mediach, że się odwołam do mojego środowiska. Nasi rodzice w latach 90. byli zachęcani, a może i czuli się zmuszeni, żeby wziąć los w swoje ręce i zacząć budować kapitalizm. I rzucili się w pracę.

To jest fascynująca paralela na różnych poziomach. I ciekawe, jakie są emocjonalne konsekwencje, ale też manifestacje awansu społecznego, jaki się dokonał w latach 90. i co to oznacza dla kolejnego pokolenia. Oczywiście, nasz kontekst jest inny, niż amerykański.

Tak, ale proponuję, by o historii Royów nie myśleć jako o konkrecie społecznym czy historycznym, tylko raczej jak o rzeczywistości bogów czy bohaterów, którzy nie mają fizycznych ograniczeń, jakie my mamy, ale poza tym wydają się do nas podobni. Odwołań do mitów jest przecież w tej historii zatrzęsienie.

Właśnie, dzięki tej historii możemy zobaczyć, co się dzieje z tym kolejnym pokoleniem, czyli co się otrzymuje w spadku po tym momencie, w którym można było w pewnym sensie osiągnąć wszystko. Nasi rodzice próbowali stworzyć nam jak najlepsze warunki, zbudować dostatnią, bezpieczną bazę, której sami byli pozbawieni. Mieli poczucie, że tworzą środowisko do tego, żeby można było osiągnąć jeszcze więcej i bardziej się rozwijać. Oczywiście ci, którym się to udawało. Jest wielu takich, którzy mieli doświadczenie porażki, bycia zjedzonym przez ten nowy system.

Tak, mówimy o dzieciach tej części klasy średniej, której się udało, bo jest całe mnóstwo osób, którym się w ogóle nie udało.

Myślę, że rodzaj zranienia jest podobny, bo gdzieś w tle jest podobny rodzaj fantazji o tym, że można wszystko osiągnąć. Każde pokolenie płaci swoją cenę. Jestem daleka od tego, żeby oceniać czy oskarżać, ale tą ceną jest emocjonalna nieobecność rodziców, nie z powodu ich złej woli, tylko dlatego, że właściwie zostali wrzuceni w nową rzeczywistość, w której musieli się jakoś odnaleźć, w budowanie lepszego środowiska dla swoich dzieci.

Nie widzieli, że przy okazji coś innego pozostaje zaniedbane.

To jest duża generalizacja, ale w kontekście narcyzmu myślę o tym, że coś się zmieniło w tej narracji przy zmianie pokoleniowej. Logan jest kimś, kto jest w stanie właściwie od zera zbudować imperium, reprezentuje pewien rodzaj umiejętności, talentów, wewnętrznych dyspozycji i starań. I w miejsce tej wyrazistej, chociaż okrutnej pod wieloma względami osobowości, kogoś, kogo wszyscy się boją, ale zarazem są od niego skrajnie zależni, pojawia się Tom Wambsgans.

Pusty garnitur mówi o nim żona.

On jest zaprzeczeniem silnej osobowości w tym starym sensie. Gdyby o tym myśleć w kontekście zmian w strukturze kapitalizmu, to odchodzimy od brutalnego zarządzania twardą ręką. I całe szczęście, bo jest przemocowe, w stronę czegoś, co jest inaczej opakowane, ale też pełne manipulacji i cynizmu, tylko te metody nie są tak jawne. Podejmowanie decyzji jest tak rozproszone w systemowy sposób, że tryby korporacyjne zdejmują z jednostki całą odpowiedzialność. Nawet nie można się zbuntować przeciwko tej postaci dominującego, krzywdzącego, niszczącego władcy.

Taka rozproszona władza wymaga obecności kogoś, kto nie wykazuje się żadnymi szczególnymi cechami. To jest zmiana charakteru relacji wewnątrz instytucji: zamiast okrutnych, ale względnie czytelnych reguł i hierarchii pojawia się machina, w której właściwie nie można nawet wyartykułować sprzeciwu, bo nie wiadomo, w którą stronę go skierować.

Już nie ma okrutnego Logana Roya, który wrzeszczy, tylko jest człowiek o dość sympatycznym wyrazie twarzy, który klepie korporacyjną formułkę, jak Greg, kiedy zwalnia ludzi z pracy.

Ale jest coś strasznie zaburzonego w tych relacjach, ma się poczucie, że wszyscy grają w jakąś swoją grę. I to jest opakowane w deklaracje dotyczące standardów, zasad i wartości.

Wszyscy siebie nawzajem używają, każdy jest przedmiotem w świecie przedmiotów. Wszyscy w pewnym sensie są też ofiarami siebie samych. W tym świecie nie można odsłonić swojej wrażliwej strony czy potrzeby.

Niezaspokojony głód emocji

W tej fazie kapitalizmu jednocześnie jest się wyzyskiwanym i wyzyskującym, wyzyskuje się samego siebie.

I to jest w „Sukcesji” pokazane. À propos tej fazy kapitalizmu, czytam teraz książkę Nicholasa D. Kristofa i Sheryl WuDunn „Biedni w bogatym kraju. Przebudzeni z amerykańskiego snu” – to rewers, druga strona historii. Opowiada o tym, co nie jest możliwe w Ameryce, przedstawianej jako kraj możliwości. Opisane są w niej losy ludzi, którzy kończą tragicznie ze względu na miejsce, czas, okoliczności, w jakich się znaleźli. Pokazany jest niszczący rozjazd klasowy.

Z drugiej strony, kiedy się ogląda „Sukcesję”, widać, że ci, którzy rozgrywają karty, też są w jakiś sposób skrajnie niezaspokojeni, brakuje im podstawowego poczucia bezpieczeństwa. Ojciec jest w gruncie rzeczy reprezentantem starej struktury, która odchodzi, bo przychodzi nowe. Można się doszukiwać analogii pomiędzy nim a tym postaciami, które dzisiaj mają władzę. Przyglądać się zależnościom między tym, jakie mają rysy osobowości, kim są, a tym, jak zarządzają tą strukturą.

Pomyślałam o tym nieszczęsnym rodzeństwie, że ich matek na różne sposoby nie ma. Opiekuńcze matki to jest coś, co w tym serialu prawie nie istnieje albo istnieje gdzieś na marginesach. I nie chcę się odwoływać do stereotypów genderowych, że ojciec to władza, wychowanie, siła prawa, a matka to opieka i troska, ale z drugiej strony wszystko to, co wiąże się z zaufaniem, bliskością, więzią, karmieniem, jest w świecie serialu „Sukcesja” nieobecne. Tam panuje emocjonalny niedosyt, głód i ciągła tęsknota. Ale jeśli się je wyraża, to najwyżej w formie perwersji, jak u Romana.

Czy ten głód da się zaspokoić?

Bohaterowie próbują to zrobić za pomocą władzy. Mylą władzę z miłością, na którą w tym świecie nie ma miejsca. W tym zagrażającym świecie ludzie są tylko trybikami, nie tworzy się realnych więzi. Demokracja czy postrzeganie państwa jako instytucji, która ma dawać pewien rodzaj osadzenia, bezpieczeństwa, są deprecjonowane.

W tym świecie trudno powiedzieć komuś „potrzebuję cię” albo „kocham cię”, bo wtedy trzeba by przyznać, że jest się zależnym. Rozumiem, że oni wszyscy nie chcą zauważyć tego, że są od innych zależni.

Tak, skrajnie. I to paradoksalnie uniemożliwia im osiągniecie autonomii, uniezależnienie się i stworzenie dorosłej relacji. Bo zależność postrzegają jako upokarzającą.

To się dzieje na poziomie indywidualnym, ale także na poziomie przekazu kulturowego. Gdyby się przyjrzeć, co otrzymaliśmy w spadku po pewnej fantazji i wizji kapitalizmu, jeszcze nie tak rozwiniętej, to właśnie przekaz, że zależność jest czymś, co jest upokarzające, co prowadzi do wstydu.

Konsekwencją zaprzeczenia potrzebie zależności jest narcyzm.

Jest on rezultatem traumy związanej z tym, że tej potrzebie zależności na wczesnym etapie rozwoju trzeba było zaprzeczyć. Po to, żeby jakoś się zbudować i przetrwać w świecie, w którym człowiek czuje się niekochany, w którym nie może być zobaczony.

Rozumiem, że to jest też mechanizm reprodukowania narcyzmu z pokolenia na pokolenie. Dzieci narcystycznego Logana nie czuły się widziane ani przez niego, ani przez matkę. Żeby emocjonalnie przetrwać, musiały zaprzeczyć temu, że są zależne i że potrzebują rodziców.

Rodziców albo jakiegoś pokarmu emocjonalnego. Wydaje mi się, że jakiś rodzaj pustki, która temu towarzyszy, to jest właśnie ten brak poczucia więzi. Zwrotność tego mechanizmu jest zabójcza, bo nie ma skąd dostać miłości.

Starszy mężczyzna trzyma za ręce siedzącą młodą kobietę. Serial „Sukcesja”
Shiv (Sarah Snook) i Roy Logan (Brian Cox), fot. Instagram @succession

Wybite zęby terapeuty

Terapia, której próbuje się poddać rodzina Royów na początku serialu, odbywa się na ranczu Connora w Nowym Meksyku. Dookoła pustynia, a dzieci i ojciec siadają w fotelach w pokoju urządzonym w zdesakralizowanej kaplicy. Tyle że terapeuta, który ma z nimi pracować, specjalista od pomagania wielkim firmom, po wstępnej rozmowie proponuje przerwę, w trakcie której idzie się kąpać i skacze do wody tak, że wybija sobie przednie zęby.

Zostaje pozbawiony zębów, pozbawiony potencji. Okazuje się niezdolny do pomocy we wprowadzeniu zmiany, jest skompromitowany i śmieszny. Już na wstępnym etapie tej historii widzimy, że terapia nie jest tutaj żadnym wyjściem. Mamy świat pozbawiony wartości, wnętrza, wymiaru duchowego. Jeżeli terapia miałaby być instytucją wypełniającą to puste miejsce, to w pewnym sensie też jest już pustym narzędziem.

To ranczo, o którym wspomniałaś, podobnie jak inne przestrzenie, w których przebywają bohaterowie „Sukcesji”: wysokie piętra w wieżowcach, jachty, samoloty, podkreśla odseparowanie tych ludzi od rzeczywistości, odklejenie, brak fundamentów, brak zakorzenienia.

Wrócę jednak do tego bólu, o którym mówiłam już, bo to jest coś, co być może na głębszym poziomie z nami rezonuje. Mam wrażenie, że do tego bólu bohaterów „Sukcesji” nie sposób się zbliżyć. Każda z postaci na różne sposoby się przed nim i przed przeżywaniem żałoby chroni: przez nadużywanie substancji, kompulsywne działania, dążenie do władzy, osiągnięć.

O jaką żałobę chodzi?

Żałobę po ojcu, a może po tym, co świat ojcowski reprezentuje, ale też po utraconej nadziei. Można się zastanawiać, czy łzy po ojcu realnym nie były też łzami po straconych szansach. Kiedy Logan umiera, jego dzieci wiedzą, że już nigdy nie dostaną od niego tego, co chciały. Nigdy nie przejrzą się w jego oczach w upragniony sposób.

Ale myślę też, że można płakać po stracie pewnego świata. Przychodzi mi do głowy diagnoza brytyjskiego psychoanalityka Chritophera Bollasa, który mówi, że żyjemy w świecie, w którym nie poradziliśmy sobie z traumami i utratą różnych wartości, poczucia sensu i wspólnotowej narracji. W XX wieku na skutek wojny, ale i przemian społecznych, spadku znaczenia religii, rozpadu hierarchii, świat wypadł nam z ram w takim znaczeniu, że nie dysponujemy wspólną opowieścią na jego temat, nie dzielimy tego świata, nie poszukujemy jego głębi, odżegnujemy się od jego egzystencjalnych wymiarów.

W serialu „Sukcesja” wyrażanie tego typu potrzeb jest godne pogardy. Podobnie jak miłość, którą pokazuje się tutaj jako coś do używania, do cynicznego rozegrania. Nawet jeżeli jest głęboką potrzebą czy tęsknotą. W gruncie rzeczy to właśnie leży u podstaw pójścia w stronę różnych form rozkładu więzi i jednocześnie narastających populizmów czy sympatii do autorytarnych narracji, w których jest coś mocnego, czego można się chwycić.

Odwołujesz się do Bollasa, mówisz o nieprzeżytej żałobie. Nieprzeżyta żałoba przeradza się w depresję. W ujęciu Freudowskim w depresji ma się wrażenie, że to nie ktoś czy coś nam umarło, ale że umarła część nas samych i nie potrafimy sobie z tym poradzić. Jeremy Strong, odtwórca roli Kendalla Roya, słynący z tego, że podczas pracy nad rolą głęboko w nią wchodzi, opowiadał o kręceniu ostatniej sceny serialu. Jego bohater siedzi nad morzem i patrzy na wodę z wyrazem twarzy, którego nie potrafię opisać. W jednej z wersji tej sceny aktor, bez wskazówek reżysera, kierowany wewnętrznym impulsem, próbował się utopić. To nie było nic gwałtownego, ale zaczął wchodzić do wody. Co się stanie z nami, do czego ta żałoba nas doprowadzi?

To ciekawe, bo topienie się to typowa figura narcyza – samotnego i wpatrzonego w wodę. Oczywiście nie chodzi o ten rodzaj narcyzmu, w którym jest się zakochanym w sobie, w swoim odbiciu, ale właśnie o to, że wyciąga się ręce ku czemuś, co nas zabija, w czym się topimy. Ta figura pojawia się też, gdy Kendall prawie topi się w basenie. Można o tym myśleć w taki sposób, że zmierzamy ku własnej zagładzie.

Nie jesteśmy w stanie uznać, że umarło nam coś, tylko mamy poczucie, że umiera część nas.

Nie jest tak, że tracę obiekt, tylko tracę część siebie, bo utożsamiam się z obiektem. I zostaje pustka. Na poziomie zbiorowym, społecznym tym obiektem, który utraciliśmy, jest poczucie sensu czy znaczenia, czegoś, co organizuje wewnętrzną rzeczywistość.

*Cveta Dimitrova – filozofka i psychoterapeutka. Założycielka ośrodka terapeutycznego „Znaczenia. Psychoterapia”.

;

Komentarze