Za co cenimy „Faudę”, najbardziej znany izraelski serial Netflixa? Za dobrą dramaturgię, wyraziste postaci, dynamiczne zdjęcia. Ale jest coś jeszcze, co decyduje o wyjątkowości serialu o konflikcie na Bliskim Wschodzie. Co? Odpowiada znawca popkultury Jacek Zydorowicz
– 4. sezon głośnego izraelskiego serialu „Fauda” o antyrerrorystach analizuje prof. Jacek Zydorowicz, kulturoznawca, specjalista w dziedzinie dyskursów sztuki, terroryzmu i religijności.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie
Roman Pawłowski, OKO.press: Netflix wyemitował 4. sezon izraelskiego serialu „Fauda”. Jego bohaterami są członkowie oddziału mista’arvim, czyli antytrerroryści o sefardyjskich korzeniach, działający pod przykrywką w środowisku palestyńskich organizacji radykalnych. Jak wyjaśnić fenomen tego serialu, realizowanego od 2015 roku i oglądanego na całym świecie, w tym zarówno w Izraelu, jak i w krajach arabskich? Co jest w nim lokalnie ważnego, a co globalnie uniwersalnego?
Prof. Jacek Zydorowicz*: Odpowiedzi na pytanie o popularność „Faudy” może być wiele. Najprostsza jest taka, że to bardzo rzetelnie zrobiony serial, więc poniekąd broni się sam. Dobra dramaturgia, wyraziste postaci, dynamiczne, a nie efekciarskie zdjęcia – tych aspektów może „Faudzie” pozazdrościć tradycyjna kinematografia.
Jednak widzowie nie dostają w tym wypadku wyłącznie sensacyjnej rozrywki. Chcą czy nie – sami muszą się skonfrontować z postawami przedstawionymi w fabule – moralnymi, światopoglądowymi etc. Tu właśnie dochodzimy wątków lokalności i uniwersaliów. Wbrew obiegowym poglądom, procesy globalizacyjne wciąż nie doprowadziły do totalnej homogenizacji kultury – nawet jeśli ich wehikułem jest popkultura. Co więcej, krytycy globalizacji często utożsamiali popkulturę z makdonaldyzacją czy cocacolizacją. Tymczasem tacy badacze jak Umberto Eco czy John Fiske zaczęli pozytywnie waloryzować potencjały kultury popularnej, doceniając krytyczną zdolność odbiorców do wyposażania jej produktów we własne znaczenia, często oporowe czy wywrotowe.
Jak to przekłada się na „Faudę”? Jakim sposobem mogła przyjąć się zarówno pośród Izraelczyków, jak i Palestyńczyków?
Otóż między innymi właśnie dzięki zdolności wpisywania w serial własnych znaczeń. Co, jak wiemy, przy obrazowaniu konfliktu wcale nie jest łatwe. Zawsze istnieje tu łatwość ześlizgiwania się w wojenną propagandę. Myślę, że tego właśnie początkowo spodziewali się po serialu Palestyńczycy. Wiadomo powszechnie, że od wielu dekad obie strony wzajemnie obwiniają się o terroryzm lub terroryzm państwowy.
Tymczasem serial „Fauda” przestawił rzeczywistość konfliktu na Bliskim Wschodzie w sposób o wiele bardziej złożony. Stąd obie strony musiały go oglądać nadzwyczaj czujnie i uważnie. Natomiast co do widzów spoza Bliskiego Wschodu – istotnie mogli dla siebie wydestylować z fabuły takie uniwersalne problemy, jak tożsamość (kulturowa, czy narodowa), lojalność, zdrada czy podstęp. Obserwowanie radykalizmu tych postaw oraz ich jawnych i ukrytych motywacji, okazuje się być dla nas wszystkich niezmiennie porywające od czasów Homera.
Serial od początku budził kontrowersje po obu stronach konfliktu palestyńsko-izraelskiego. Palestyńczycy zarzucali twórcom, że przemilczają temat okupacji i osiedli osadników na Zachodnim Brzegu. Z kolei w Izraelu pojawiały się zarzuty o empatyczne przedstawianie terrorystów, czy wręcz usprawiedliwianie przemocy patriotycznymi pobudkami Palestyńczyków. Na ile ten serial odzwierciedla stereotypy na temat Żydów i Arabów, a na ile je podważa?
Jestem przekonany, że twórcy od początku zakładali wzbudzanie kontrowersji, toteż byłoby znacznie gorzej, gdyby widzowie okazali się obojętni. Czym innym jest jednak tania prowokacja, czy jawna kpina z przeciwnika, a czym innym dotykanie trudnego problemu i chęć zmierzenia się z nim. Kluczowa jest tu zatem odpowiedzialność: po stronie producentów w zakresie sposobu przedstawiania konfliktu, zaś po stronie widzów powściągliwość emocji.
Wiadomo przecież, że do wzbudzenia intifady wystarczy drobny bodziec spustowy.
Możliwe, że przemilczenia wyniknęły po części właśnie z ostrożności, tzn. niechęci do podejmowania kilku trudnych tematów jednocześnie, co zwiększa ryzyko zdetonowania społecznych niepokojów. Tym bardziej że proceder nielegalnego osadnictwa Izraelczyków całkiem niedawno przystopował. Szczególnie po wyrokach ewikcyjnych, kiedy to dla odmiany policja i wojska IDF nadzorowały likwidację tych osiedli, a kamieniami obrzucali ich wysiedlani mieszkańcy.
Natomiast z drugiej strony – jakkolwiek niefortunnie to brzmi – nastąpiło już swoiste oswojenie i neutralizacja takich określeń jak „terytoria okupowane”, czy „obozy uchodźców”. Pierwsze z nich kojarzymy już niemal jak nazwę geograficzną, zaś drugie to de facto już od dziesięcioleci miasta.
Co zaś do kwestii stereotypów – trudno jednoznacznie orzec, na ile serial je podtrzymuje, a na ile rewiduje, czy znosi. Palestyńska artystka Jackie Salloum zmontowała kiedyś klip „Planet of Arabs”, który bezlitośnie zestawiał hollywoodzkie wyobrażenia Arabów z ostatnich kilkudziesięciu lat. Od kreskówek, po kino sensacyjne czy nawet familijne – utożsamiani oni byli oni ze zdziczałymi terrorystami. Co to właściwie komunikowało? Nic poza tym, że to ogląd mocno zewnętrzny.
Na Bliskim Wschodzie to wygląda inaczej. W Gazie czy na Zachodnim Brzegu na murach i witrynach sklepów wciąż roi się od kolorowych plakatów, upamiętniających męczenników Hamasu czy Brygad Al-Aksa. Niekwestionowaną ikoną palestyńskiego oporu jest Lajla Chalid, już za życia dedykowano jej znaczek pocztowy, na którym triumfalnie wysadza samolot pasażerski.
Po drugiej stronie muru znaczkiem z okazji 30-lecia państwa Izrael uhonorowano Abrahama Sterna – bezwzględnego terrorystę, aktywnego w okresie mandatu brytyjskiego (w latach 30. i 40. XX wieku). Natomiast kompan z jego ugrupowania Icchak Jaziernicki, czyli Icchak Szamir, po latach został premierem Izraela.
Dlatego myślę, że stereotypy należy zawsze uważnie i krytycznie kontekstualizować. To znaczy dociekać, co jest ich źródłem i jak rezonują społecznie. W dodatku przecież, skoro serial jest o antyterrorystach, to kogo ma pokazywać po drugiej stronie, jeśli nie terrorystów? Otwartą pozostaje natomiast kwestia legitymizacji przemocy po obu stronach. Tu należy docenić ukazane w „Faudzie” szerokie spektrum zarówno jej logicznych uzasadnień, jak i czystych afektów. Dlatego podejrzewam, iż im głośniej wyraża się w tamtejszych mediach oburzenie dla usprawiedliwiania przemocy, tym bardziej się pragnie ukryć, że się ją rozumie. I niestety w wielu wypadkach akceptuje.
Ile tu romantyzacji przemocy, a ile rzeczywistego obrazu wojny, jej ofiar, traumy?
Romantyzowanie przemocy to nie tylko domena popkultury. Często ma ono zresztą istotne kulturotwórcze, czy wspólnototwórcze znaczenie. Tak przecież rodził się niejeden mit założycielski. Wystarczy przywołać tu choćby polską literaturę romantyzmu. W nieco podobnym duchu odczytywaliśmy II wojnę światową, a później uwznioślaliśmy rozmaite terroryzmy pokontrkulturowe, jak Rote Armee Fraktion, Brigate Rosse, czy narodowowyzwoleńcze krucjaty bojowników IRA.
Cenię „Faudę” za to, że nie ma tu jakiegoś naiwnego przesłania pacyfizmu, ani fałszywych obietnic pokoju.
Serial pokazuje konflikt niekiedy w bardzo dużym zbliżeniu, wręcz poprzez subiektywną i „zadaniową” perspektywę antyterrorysty. Aby za moment przeskoczyć do przedstawiania problemu w znacznie szerszej perspektywie społeczności, czy wręcz rozważania politycznych kalkulacji, kogo i w imię czego opłaca się poświęcić dla sprawy.
Trzeba przecież pamiętać, że ofiara ma zarówno wymiar wiktymizacji, jak i poświęcenia. Bardzo trudna jest ta matematyka rachunków wzajemnie wyrządzanych krzywd, zarówno indywidualnych, jak i kolektywnych traum. Tych całkiem świeżych i tych dziedziczonych.
Wydaje się, że obie strony są tu zarażone przemocą w równym stopniu, stosują podobne metody wymuszania zeznań, szantażu, przemocy. Jak pan interpretuje ten symetryzm?
Każdy rodzaj konfliktu prędzej czy później wygeneruje taki symetryzm okrucieństw. Podział wojowników na tych szlachetnych, dobrych i tych podstępnych, złych sprawdzał się tylko w bajkach czy westernach. A w praktyce – cóż – cel uświęca środki. Przywykliśmy już, że dla „słusznej” sprawy nawet tortury ostatecznie jakoś da się usprawiedliwić. Chyba że do mediów wyciekną czyjeś „pamiątkowe” fotografie, jak te z Abu Ghraib, to wypada się tym chwilowo oburzyć. Nieludzkie praktyki tych uchodzących za „dobrych” są ostatecznie moralnie neutralizowane przez ich stronników, nieistotne, czy z pomocą polityków, księży, rabinów, popów, imamów, czy – nie przymierzając – mediów.
Jaki jest portret obu społeczności: palestyńskiej i izraelskiej w „Faudzie" 4.? Co jest w nim nowego, zaskakującego dla Pana?
Trudno tu właściwie mówić o jakichś „portretach zbiorowych” tych społeczności. Od pierwszego sezonu bohaterowie budowani są tak, że obserwujemy głównie ich zmagania z ich własnymi, pierwotnymi grupami. Aby osiągnąć swoje cele, muszą ciągle sprzeniewierzać się własnemu narodowi, tradycji, rodzinie i innym „racjom stanu”.
Oto zwyczajna funkcjonariuszka izraelskiej policji. Jest doceniana za służbę, ale nagle jej „arabskość” staje się problemem, pojawiają się dylematy wyboru lojalności wobec brata, a lojalnością wobec żydowskiego męża i całego Izraela.
W efekcie tworzy się bardzo niehomogeniczny portret obu społeczności.
Jednak – unikając spoilowania – nieco zaskoczyło mnie postawienie tym razem po stronie izraelskiej głównego punktu ciężkości problemu lojalności, zdrady, a szczególnie ich przyczyn i konsekwencji. Z dość kluczowymi – i metaforycznymi dla całego konfliktu – granicami możliwości przebaczenia.
Czy badał pan, jak jest odbierana „Fauda” w Libanie, gdzie toczy się akcja 4. sezonu? Co tu może być ważne dla strony arabskiej, dla budowania wizerunku Palestyńczyków? A co może być odkryciem dla zachodniego odbiorcy – czy np. obraz uchodźców z Syrii, to, jak są traktowani w Libanie?
Badań pogłębionych wprawdzie nie robiłem, ale anglojęzyczne portale arabskiej diaspory podają, że „Fauda” znalazła się na szczycie pośród seriali streamowanych w Libanie. Trudno się temu dziwić, gdyż Palestyńczycy stanowią tam dość sporą mniejszość narodową. Co zaś do stosunku Libańczyków do uchodźców, należy też pamiętać, iż mają oni trudną historię z nimi związaną, gdyż w latach 70. i 80. ich napływ wywołał krwawą wojnę domową. Chrześcijańskie falangi dokonywały wtedy pogromów i masakr muzułmanów w obozach uchodźczych.
Jeśli zaś chodzi o wizerunek Palestyńczyków w 4. sezonie, to obawiam się, że dla zachodniego widza może być nieuchwytna różnica pomiędzy szyickim Hezbollahem, a wcześniej portretowanymi sunnickimi ugrupowaniami terrorystycznymi. Szyicki odłam islamu występuje w niewielkim procencie na Zachodnim Brzegu, a w Gazie, zdominowanej przez Hamas, właściwie nie ma racji bytu. To jedynie moje spekulacje, ale może być i tak, że czwarta odsłona „Faudy” celowo przeniosła akcenty na Hezbollah, by zredukować ewentualne napięcia i wrogie reakcje w Palestynie i Izraelu. Stąd przeniesienie dużej części akcji do Libanu, gdzie Partia Boga ma większe wpływy. Nie jest również tajemnicą, że formacja ta swój militarny potencjał w znaczącym stopniu zawdzięcza Iranowi. A dla Izraela każda okazja na czarny PR w tym kierunku jest cenna.
„Fauda” opowiada o nierównej walce technologicznie i militarnie słabszych bojowników palestyńskich z zaawansowanymi technologicznie i uzbrojonymi po zęby IDF - Siłami Obrony Izraela. W 4. sezonie widać to szczególnie wyraźnie: z jednej strony terroryści z Dżaninu, którzy w piwnicy składają domowej roboty rakiety, z drugiej strony izraelskie drony, satelity, wywiad elektroniczny, Żelazna Kopuła chroniąca izraelskie miasta przed atakami rakietowymi, transmisja online z pola walki. Starcie Dawida z Goliatem.
To prawda, w Izraelu mamy od lat do czynienia z konfliktem asymetrycznym. Jednak jeśli przyjrzeć się historii wojen (w tym obecnie toczącej się w Ukrainie), jego wynik wcale nie musi być tak oczywisty. Biblijny przykład Dawida i Goliata jest tu bardzo trafny, acz może o tyle niefortunny, że z Dawidem zwykli utożsamiać się właśnie Żydzi. Nie wikłając się jednak zbytnio w to porównanie, trzeba dostrzec też wymiar ekonomiczny. Rakieta domowej roboty to koszt ok. 100 dolarów, ale system Żelaznej Kopuły to już ciężkie miliony dolarów.
Nękanie Izraela tymi prymitywnymi i mało precyzyjnymi pociskami jest wprawdzie stosunkowo mało śmiercionośne, ale za to bardzo dokuczliwe. Uruchomione alarmy powodują paraliż okolicy, konieczność ucieczki do schronów, a ich zestrzelenie kosztuje sporo i nie zawsze się udaje. Jest w Izraelu nawet artysta-rzemieślnik, który para się osobliwym recyklingiem: przetwarza szczątki tych rakiet, najczęściej w róże lub menory. Taka symboliczno-technomilitarna wymiana.
Ale wracając do „Faudy”, zauważmy, że w pierwszych sezonach ujęcia z kamer w dronach były głównie filmowym środkiem stylistycznym, który subtelnie sugerował widzom perspektywę „zwiadowczą”. Była to taka gra konwencją, znaną nam już m.in. z telewizyjnych relacji wojny w Zatoce Perskiej. Trzeba dodać, iż wówczas było to swoiste novum, lansujące przy okazji fałszywie „czystą” wersję wojny. Efekty ewentualnych bombardowań jawiły się z tej perspektywy jako bardziej humanitarne, bo nie było widać krwi, rozpaczy etc.
Natomiast w 4. sezonie serialu widoki z drona na ogół poprzedzają bezwzględne likwidowanie celów naziemnych. Nawiasem mówiąc, niekiedy można tu odnieść wrażenie prymatu dramaturgii scenariuszowej nad taktyką militarną, ale nie mnie to oceniać. Może chodziło również o pokazanie logicznych nieciągłości dowodzenia, czyli tzw. czynnika ludzkiego w tej precyzyjnej militarno-wywiadowczej maszynerii. „Fauda” po arabsku to przecież znaczy chaos…
Jak ta serialowa wizja konfliktu palestyńsko-izraelskiego ma się to polityki sekurytyzacji, bezpieczeństwa jako priorytetu w Izraelu, w imię którego można wszystko? Na ile takie ujęcie może podsycać lęk przed terroryzmem, a co za tym idzie wzmacniać konserwatystów w Izraelu, na przykład z obecnego prawicowego rządu?
Uważam, że samych polityk bezpieczeństwa nie należy przesadnie demonizować, bo każdy obywatel ma prawo takowych oczekiwać od państwa. Inną sprawą jest problem adekwatnego zdefiniowania niebezpieczeństw. Moja koleżanka z Instytutu, Marcela Kościańczuk robiła kiedyś ciekawe badania, podczas których m.in. rozdała kilku Palestynkom aparaty fotograficzne. Poprosiła o sfotografowanie miejsc, w których czują się bezpiecznie oraz takich, w których odczuwają zagrożenie.
To, co dla jednych stanowi infrastrukturę bezpieczeństwa, dla drugich będzie narzędziem kontroli, poniżania i opresji.
Wprawdzie checkpointy nie znalazły się na zdjęciach (bo ich fotografowanie jest zakazane), ale była o nich mowa w wywiadach.
Natomiast ciekawe okazało się to, że młode Palestynki przyznawały się również do lęków, które wyzwalają w nich kodeksy obyczajowe własnych społeczności, że np. w pewne miejsca wypada udać się wyłącznie z bratem czy kuzynem. Dlatego często przestrzenią definiowaną przez nie jako bezpieczną był własny dom, w którym wolne były zarówno od zagrożeń ze strony izraelskiej, jak i represyjnych elementów własnej kultury (wynikających nie tylko z religii, ale również z ruchu ulicznego, czy braku czystości na ulicach).
Paradoksalnie bywa też tak, że im więcej w danej przestrzeni „stróżów porządku”, tym większe ewokuje to lęki. I tu właśnie mamy niestety wspólny mianownik: wprawdzie terroryści programowo produkują strach, ale finalnie „zarządzają” całą sytuacją władze, nakładając na nią własną ekonomię fobii i lęków. To emocje bardzo podatne na wszelkie instrumentalizacje.
Dlatego, choć w Izraelu istnieje wiele cennych propalestyńskich inicjatyw, to działają one w trudnych warunkach. Zdarza się wręcz, że na siedziby takich pokojowych organizacji IDF organizuje naloty, a aktywistów traktuje na równi z terrorystami. Takie nadużycia wychodzą na jaw sporadycznie, dlatego ważne jest tu zewnętrzne wsparcie – dobrym przykładem jest tu działalność, jaką z Wielkiej Brytanii prowadzi Eyal Weizman z kolektywem Forensic Architecture.
W 4. sezonie po raz pierwszy w „Faudzie” pokazane są społeczności islamskie w Europie Zachodniej. Widzimy modły w meczecie w Brukseli, życie w dzielnicy arabskiej, poznajemy asekuracyjny stosunek belgijskiej policji do wyznawców islamu, obawy przed akcjami policji w emigranckiej dzielnicy Molenbeek. Jak twórcy serialu widzą europejski system bezpieczeństwa, jak interpretują problem integracji islamskich emigrantów?
Belgijski wątek uważam za ciekawy. Nie dlatego, że przypomina o międzynarodowym usieciowieniu terroryzmu, bo o nim wiemy już od wielu dekad.
Zachodni odbiorca serialu zostaje na chwilę wytrącony ze strefy komfortu oglądania odległego (geograficznie i mentalnie) konfliktu.
Dobrze natomiast, że twórcy serialu nie ulegli pokusie demonizowania dzielnicy Molenbeek, pokazywania jej wyłącznie jako wylęgarni terrorystów czy bandytów. Niedawno odwiedzałem w Belgii starego przyjaciela, który osiadł tam z rodziną w arabskim sąsiedztwie. Z jednymi jest w bardzo dobrych relacjach (szczególnie z właścicielami punktów gastronomicznych), a na innych nerwowo trąbi, gdy przez kwadrans blokują uliczkę, wyładowując leniwie baranie półtusze z ciężarówki. Jak to między sąsiadami. Nikt tam na co dzień nie ma dżihadu w oczach, ale też nie ma wielkiego parcia na integrację. Sąsiedzi na ogół szanują swoją odmienność kulturową, niekiedy jedynie tolerują, ale nie robiąc z tego materiału na krucjaty.
Natomiast nie oznacza to, że należy lekceważyć radykalne terrorystyczne komórki na Zachodzie. Tym bardziej że ich moralnymi zakładnikami często stają się same arabskie wspólnoty. Pojawia się znany dylemat wyboru pomiędzy bezpieczeństwem a lojalnością względem „swoich” – w sensie wspólnoty sąsiedzkiej, religijnej, narodowej itd. Jest to widoczne w 4. sezonie Faudy, ale także w przestrzeni internetu, jak w akcji “#Not in my name”, kiedy to mieszkające na Zachodzie arabskie kobiety dystansowały się od aktywności ISIS.
Dla służb specjalnych Belgii priorytetem jest unikanie ofiar cywilnych, w przeciwieństwie do zdecydowanych i gotowych na wszystko agentów izraelskich. Co mówi nam taki obraz o europejskiej polityce bezpieczeństwa versus polityka Izraela?
Ten problem właśnie w „Faudzie” pokazano w dość krotochwilny sposób, choć domyślam się, że nie taka była intencja. Z tego zderzenia metod śledczych belgijskiej policji i izraelskiego antyterrorysty wyszła karykatura. Opanowani, działający według litery prawa gospodarze zostali przedstawieni jako nudni i zachowawczy, by na ich tle mógł wyróżnić się przybyły z Izraela Doron, pełen przemocowej pasji, ale dzięki niej hiperskuteczny. Zatem odczytywałbym to raczej jako zabieg dramaturgiczny w tworzeniu narracji filmowej, a nie jako okazję do poważnych porównań dwóch systemów bezpieczeństwa. To jednak wciąż dwa bardzo odmienne konteksty walki z terroryzmem.
Pisał pan o „Faudzie” i innych realizacjach tematu intifady w popkulturze, jak serial „Nasi chłopcy”, że mogą być zarówno katalizatorem traum, jak i sprzyjać re-traumatyzacji. W którą stronę pana zdaniem podąża serial „Fauda”? Z jakich traum leczy, a jakie może wzmagać?
Lior Raz, współautor koncepcji serialu i odtwórca głównej postaci Dorona, były żołnierz sił specjalnych, mówił, że praca nad serialem pomogła mu poradzić sobie z PTSD. Czy to może działać w podobny sposób na większą skalę, na innych straumatyzowanych?
To dość trudne pytania i nie sposób udzielić tu prostych, jednoznacznych odpowiedzi. Pewne jest jedno: z każdą traumą trzeba coś zrobić. Psychologia mówi o konieczności jej przepracowania – choć osobiście nie przepadam za tym określeniem. W różnych podejściach wciąż poszukuje się adekwatnych metod terapeutyzowania. Na przykład nurt poznawczo-behawioralny proponuje techniki „przedłużonej ekspozycji”, gdzie pacjent w ramach desensytyzacji (czyli odwrażliwiania) w kontrolowanych warunkach poddawany jest tym samym (czy podobnym) bodźcom, które były źródłem traumy. By przywołać tu dość obrazowy przykład – dotknięty syndromem PTSD ex-policjant z Irlandii Północnej leczył się poprzez sesje fotograficzne, w których inscenizował różne swoje zajścia z IRA, szczególnie te, które dręczyły go w koszmarach i tzw. flashbackach.
Przenosząc to na „Faudę” – to, co pozwala Liorowi Razowi radzić sobie z bolesnymi doświadczeniami, niekoniecznie musi sprawdzać się w przypadku traum kolektywnych.
Obie strony konfliktu wciąż wyliczają sobie wzajemnie rachunki krzywd, co, jak wiemy, nie pomaga, tylko antagonizuje.
Natomiast obecny kurs serialu zdaje się głosić nieco odmienne przesłanie. Wszyscy mamy krew na rękach, wszyscy walczymy nieczysto, wszyscy trwamy w przekonaniu o słuszności tych wyborów. Wszyscy wikłamy się w uzasadnianie tych wyborów zarówno wyższą koniecznością (np. mniejsze zło, racja stanu, religia), jak i osobistymi afektami czy uprzedzeniami. Trudno mówić tu zatem o jakiejś uldze dla kolektywnych traum, ale kto wie? Czasem trzeba ranę otworzyć, by móc ją leczyć. A czasem takie leczenie przynosi sepsę…
Pisał pan po pierwszych sezonach „Faudy”: „Na obecnym etapie wciąż trudno jednoznacznie stwierdzić, czy [serial] będzie stanowił nową platformę dyskursu, czy raczej bodziec spustowy do kolejnej fali przemocy”. Jak jest teraz? Czy wobec ostatnich zmian politycznych w Izraelu, powstania rządu z udziałem radykalnych nacjonalistów, można powiedzieć, że ta próba porozumienia poprzez rozrywkę poniosła fiasko? Czy też serial nie ma i tak żadnego wpływu na nastroje społeczne i wybory polityczne?
Nie możemy od jednego produktu popkultury oczekiwać naprawy świata. Serial trwa, jest żywo i szeroko dyskutowany, mocno rezonuje społecznie. Ale od premiery 1. sezonu byliśmy już świadkami m.in. Wielkiego Marszu Powrotu (którego uczestnicy domagali się zniesienia blokady Gazy oraz prawa do powrotu na ziemie, z których zostali wypędzeni podczas Nakby w 1948 roku). Przy okazji licznych operacji antyterrorystycznych giną wciąż cywile (jak w feralny czwartek 26 stycznia 2023 w Dżeninie na Zachodnim Brzegu), podczas rozruchów i manifestacji są ranni i ofiary. Każda taka akcja wywołuje kontrreakcje radykalnych ugrupowań, zaostrza podziały. Stąd po części wziął się ów powyborczy ultrakonserwatywny układ, o którym Pan mówi.
Cytuje pan wypowiedź Gołdy Meir: „Będziemy mieć pokój z Arabami tylko wtedy, gdy nauczą się kochać swoje dzieci bardziej niż nas nienawidzić” i odpowiedź Noama Chomskiego, że to sadyzm pod maską współczucia. Jaką strategię w tym zakresie – budowania współczucia, empatii, zrozumienia dla strony przeciwnej, prezentuje „Fauda”?
Paradoks polega właśnie na tym, że „Fauda” ilustruje jednocześnie oba te stanowiska.
Przez cztery bite sezony dokonuje się tu bowiem bolesna wiwisekcja afektów i mechanizmów tej nienawiści po obu stronach.
Wybrane epizody konfliktu zostały skumulowane i skupione w soczewce jednej zaledwie (i to specyficznej) formacji antyterrorystów, których praca siłą rzeczy nie stanowi przestrzeni dyskursu, wyspecjalizowanego w krzewieniu atmosfery wzajemnej miłości i zrozumienia.
Natomiast pokazywanie w serialu efektów przemocy i jej fundamentalistycznych pobudek może owocować afirmacją pozytywną lub negatywną. W tym względzie „Fauda" oczywiście również balansuje na krawędzi. Część odbiorców utwierdzi w słuszności i skuteczności strategii „oko za oko”. U innych zaś zbuduje przekonanie o bezsensie tej drogi i konieczności szukania alternatywnych rozwiązań.
W tej drugiej postawie bardzo bliskie są mi poglądy izraelskiej badaczki kultury wizualnej i kuratorki Arieli Azoluay. Wielokrotnie podkreślała ona, jak „państwotwórcza przemoc” była w Izraelu programowo wymazywana z oficjalnych dyskursów i jak przez lata redukowało to w jej pokoleniu właśnie takie postawy jak współczucie, empatia, zrozumienie. Dlatego w swoich projektach kuratorskich i książkach nie tylko wydobywa wizualne archiwa zbrodni własnego narodu na Palestyńczykach, ale również fotografie afirmujące czasy, w których sąsiedztwo było jeszcze oparte na dobrych relacjach (wspólne geszefty itp.).
Na ile „Fauda” dekonstruuje politykę historyczną Izraela, pokazując skazy na wizerunku bohaterskich obrońców ojczyzny? Jak ta wizja antybohaterska ma się do polskich realizacji popkulturowych tematu heroizmu, np. filmów i seriali o Powstaniu Warszawskim, żołnierzach wyklętych, podziemiu antykomunistycznym, przy zachowaniu oczywiście wszystkich proporcji. Czy takie porównania według pana mają sens? Coś nam pokazują, otwierają na polskim podwórku popkultury i polityki historycznej?
Niewiele takich odczarowań patriotycznych mitów dostrzegam na naszym rodzimym gruncie. U nas polityka historyczna uprawiana poprzez popkulturę jawi się jako coraz bardziej płaska, zdominowana moralnym kiczem, by przywołać np. rysowany na potrzeby politycznej propagandy komiks historyczny. Natomiast „Fauda” nie waha się opowiadać o współczesnych Arabach, wiernych państwu Izrael. Wbrew pozorom, to nie aż tak marginalna grupa, gdyż istnieją całe oddziały IDF złożone z muzułmańskich żołnierzy. Sam nie wiem, czy Polaków byłoby dziś stać na przełknięcie serialu o II wojnie, w którym np. fikcyjna elitarna grupa agentów-folksdojczów infiltruje i zwalcza akowskie podziemie…
Nie wiem, czy to trafne porównanie. Trudno sobie wyobrazić taki serial, zwłaszcza produkcji niemieckiej. Ale już serial niemieckiej telewizji ZDF „Nasze matki, nasi ojcowie” z 2013 roku, opowiadający o losach piątki młodych Niemców w czasie II wojny, wywołał kontrowersje w Polsce. Zwłaszcza obrazem antysemityzmu w szeregach AK.
Trudno udawać, że tego antysemityzmu nie było, skoro są świadectwa wciąż żyjących Żydów, którzy opowiadają o konkretnych sytuacjach, których doświadczali. Natomiast takie wyparcia są dla nas typowe, bo przecież bardziej dla narodowej samooceny pasuje nam kolejne drzewko dla Polaka sadzone przez Instytut Yad Vashem. Dlatego jestem przekonany, że taki demontaż superbohaterskich mitów jest potrzebny po każdej stronie, a to nigdy nie jest łatwe.
Wspomniana Ariela Azoulay powiada, że uznanie krzywd, wyrządzonych przez przedstawicieli własnego narodu, jest dobrym początkiem, nowym, choć bolesnym otwarciem relacji. Dlatego podziwiam twórców „Faudy’ za odważne stawianie trudnych spraw.
*Prof. UAM dr hab. Jacek Zydorowicz zajmuje się kulturą wizualną, a w szczególności relacjami sztuki z dyskursami współczesności. Od 2003 roku pracuje w Instytucie Kulturoznawstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Autor książek „Artystyczny wirus. Polska sztuka krytyczna wobec przemian kultury po 1989 roku” [Warszawa 2005], „Kultura wizualna w dobie terroryzmu” [Poznań 2018], współredaktor książki „Sztuka współczesna i jej filozoficzne komentarze” (Poznań 2004, red.: T. Kostyrko, G. Dziamski, J. Zydorowicz), współredaktor tomu „O wstręcie i wstydzie”, Studia Kulturoznawcze nr 1(2)/2012 (red.: J. Zydorowicz, S. Szykowna). Ponadto liczne publikacje z obszaru krzyżujących się dyskursów sztuki, terroryzmu i religijności m.in. w „Art Inquiry. Recherches sur les arts”, „Kulturze Współczesnej”, „Czasie Kultury” oraz w „Przeglądzie Religioznawczym”. Kurator i opiekun Galerii Akademickiej UAM.
Kultura
Bliski Wschód
Dżenin
Fauda
Izrael
Netflix
Palestyna
popkultura
seriale
terroryzm
terytoria okupowane
Zachodni Brzeg
publicysta, kurator teatralny, dramaturg. Absolwent teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, w latach 1994-2012 dziennikarz działu kultury „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Zbigniewa Raszewskiego dla najlepszego polskiego krytyka teatralnego (1995). Opublikował m.in. antologie polskich sztuk współczesnych „Pokolenie porno i inne niesmaczne utwory teatralne” (2003) i „Made in Poland. Dziewięć sztuk teatralnych z Polski” (2006), a także zbiór wywiadów z czołowymi polskimi ludźmi kultury „Bitwa o kulturę #przyszłość” (2015), wyróżniony nagrodą „Gazety Wyborczej” w Lublinie „Strzała 2015”. Od 2014 związany z TR Warszawa, gdzie odpowiada za rozwój linii programowej teatru oraz pracę z młodymi twórcami i twórczyniami.
publicysta, kurator teatralny, dramaturg. Absolwent teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, w latach 1994-2012 dziennikarz działu kultury „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Zbigniewa Raszewskiego dla najlepszego polskiego krytyka teatralnego (1995). Opublikował m.in. antologie polskich sztuk współczesnych „Pokolenie porno i inne niesmaczne utwory teatralne” (2003) i „Made in Poland. Dziewięć sztuk teatralnych z Polski” (2006), a także zbiór wywiadów z czołowymi polskimi ludźmi kultury „Bitwa o kulturę #przyszłość” (2015), wyróżniony nagrodą „Gazety Wyborczej” w Lublinie „Strzała 2015”. Od 2014 związany z TR Warszawa, gdzie odpowiada za rozwój linii programowej teatru oraz pracę z młodymi twórcami i twórczyniami.
Komentarze