Głębokość Wisły na odcinku warszawskim oscyluje wokół 50 cm, ziemia od dawna nie widziała długich deszczy, niedawno płonął Biebrzański Park Narodowy, w lasach niemal całej Polski stan zagrożenia pożarowego. Ekspert: "Jeszcze miesiąc temu miałem nadzieję, że może nie będzie tak katastrofalnie. Dziś już jej nie mam"
Susza, miejscami dosłownie, wypala Polskę. A prognozowane gwałtowne ulewy nie zapowiadają niczego dobrego, bo nie tylko nie nawodnią gleby, ale jeszcze mogą być niszczycielskie.
Rząd na problem suszy odpowiada programem "Stop suszy".
"Założenia tego projektu są archaiczne i mentalnie tkwią w połowie ubiegłego wieku. Rdzeniem myślenia o retencji jest tam postulat budowy wielkich zbiorników wodnych. Tyle że przecież one powstaną za minimum dziesięć lat, bo tyle powstają takie konstrukcje.
Znajdujemy tam również zapisy mówiące o regulacji rzek celem ich użeglownienia. To już w ogóle są działania, które z retencją nie mają nic wspólnego,
ponieważ przystosowanie rzeki do potrzeb żeglugi śródlądowej oznacza jej częściowe betonowanie i pogłębianie. A to są działania, które sprzyjają odpływowi wody, a nie jej akumulacji. Program w zasadzie nie promuje i nie poświęca wiele miejsca naturalnej retencji. Odpowiadając więc krótko na zadane pytanie: o programie „Stop suszy” nie mam najlepszej opinii", mówi OKO.press dr hab. Zbigniew Karaczun.
OKO.press rozmawia z naukowcem o tym, co z suszą mają wspólnego m.in. zabijanie bobrów czy wycinanie lasów górskich. I co powinniśmy zrobić, by z nią walczyć.
Dr hab. inż. Zbigniew Karaczun jest profesorem w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, gdzie kieruje specjalizacją Zarządzanie i Technologie zrównoważonego rozwoju na Międzywydziałowym Studium Ochrony Środowiska. Jest wiceprezesem Okręgu Mazowieckiego Polskiego Klubu Ekologicznego i ekspertem Koalicji Klimatycznej – porozumienia 22. organizacji pozarządowych zaangażowanych w działania na rzecz ochrony klimatu.
Robert Jurszo, OKO.press: W Wiśle poziom wody wynosi 50 cm, od tygodni nie padało, ledwo udało się ugasić pożar w Biebrzańskim Parku Narodowym, niemal w całej Polsce w lasach mamy stan zagrożenia pożarowego. Powiedzmy sobie uczciwie: jest źle.
Dr hab. Zbigniew Karaczun: Jeszcze miesiąc temu miałem nadzieję, że może nie będzie tak katastrofalnie. Dziś już jej nie mam. By poprawić naszą wodną sytuację i zażegnać suszę potrzebowaliśmy co najmniej trzech, czterech tygodni ciągłego deszczu. A na to się nie zanosi.
Czyli rację ma minister klimatu Michał Kurtyka, gdy mówi, że susza jest jednym z największych wyzwań dla Polski związanych ze zmianą klimatu?
Jak najbardziej. Wszystkie modele skutków zmian klimatycznych dla Polski wskazują na dwa główne zjawiska. Pierwsze to zmiana rozkładu opadów: będzie ich więcej zimą a mniej w okresie wegetacyjnym roślin.
Drugim jest gwałtowność opadów: będą rzadsze, ale intensywniejsze. W krótkim czasie będzie spadać tyle wody, ile np. w miesiąc. I to również sprzyja suszy, bo woda z deszczów nawalnych nie wnika w glebę i nie zasila wód podziemnych, ale po prostu spływa rzekami do Bałtyku.
W tym roku nie było też wiosennych roztopów.
Bo tej zimy w zasadzie w ogóle nie było śniegu. W Warszawie był zaledwie jeden śnieżny dzień.
Przypomnę, że jeszcze pięćdziesiąt lat temu warszawską normą było około 50 śnieżnych dni w roku.
Brak roztopów na wiosnę rzeczywiście jest poważnym problemem, ponieważ to proces, w wyniku którego woda z grubej czapy topniejącego śniegu wnika w glebę, do wód gruntowych, gdzie je zasila. W efekcie ziemia po zimie jest wilgotna, znacznie lepiej przygotowana do wydania plonów. Dziś to nie zachodzi i ziemia jest sucha.
Susza najpierw uderza w rolnictwo.
To oczywiste, ponieważ woda i dostęp do niej to czynniki limitujące wielkość i bezpieczeństwo produkcji rolnej. W gminach, w których występuje susza, zarówno produkcja rolnicza, jak i dochody z rolnictwa bardzo mocno idą w dół. To owocuje wzrostem cen żywności. Dotyczy to nie tylko produkcji roślinnej, ale również zwierzęcej. Bo mniej wody to również mniej paszy, która w wyniku suszy jest dodatkowo gorszej jakości.
Wysokie temperatury, które pewnie wkrótce nadejdą, obniżą komfort zwierząt, co np. w przypadku bydła owocuje spadkiem wielkości produkcji mleka i mięsa.
Tymczasem Polska eksportuje rekordowe ilości pszenicy.
To jest kompletna głupota, bo właśnie powinniśmy ją gromadzić. W tym roku susza odbije się nie tylko na wysokości produkcji owoców i warzyw, ale również na plonach zbóż. Już wiemy, że jest problem z oziminami, bo zima była bezśnieżna. Ale też ze zbożami jarymi, bo było tak sucho, że nasiona były wysiewane po prostu w pył.
Rolnictwo to nie jedyny sektor, w który uderza susza.
W dalszej kolejności wymieniłbym leśnictwo. Od lat mamy narastający problem z wysychaniem lasów. Brak opadów i obniżenie poziomu wód gruntowych osłabiają drzewa i całe ekosystemy, które stają się bardziej wrażliwe na szkodniki. Świerki w Polsce zabija kornik drukarz i coraz większym problemem staje się również kornik ostrozębny.
Susza sprzyja też pożarom.
Leśna ściółka i łąki są tak suche, że wystarczy iskra, by wybuchł pożar. I tu dochodzimy kolejnego problemu: susza dotyka nie tylko lasów w sensie gospodarczym, ale całej dzikiej przyrody. Sprawia, że dzikie zwierzęta mają znacznie trudniejsze warunki życia niż dotąd. W efekcie, będą bardziej podatne na choroby, czy pasożyty. Ale to, że susza uderza w przyrodę wiąże się też z naszą energetyką.
Dlaczego?
Ponieważ Polska kocha węgiel, a większość energetycznych bloków węglowych jest chłodzona wodą z rzek. Jeśli stany rzek są wysokie, to ten system działa.
Ale przy utrzymujących się niżówkach - jak teraz - może się okazać, że po prostu zacznie brakować wody w rzekach, by schłodzić elektrownie.
Tym bardziej, że szczyt zapotrzebowania na energię elektryczną przesunął się na lato, bo upały sprawiają, że masowo korzystamy z klimatyzacji. Tymczasem każda rzeka ma tzw. określony przepływ nienaruszalny, poniżej wartości którego nie wolno z niej już pobierać wody, bo po prostu wyschnie.
W ostatnich latach mieliśmy przynajmniej jedną czy dwie sytuacje, w których nasza energetyka węglowa stanęła na krawędzi blackoutu - zapotrzebowanie na energię było wysokie, ale brakowało już wody do chłodzenia. Państwo powinno zainwestować w jakieś trzy do pięciu tysięcy megawatów w fotowoltaice, by stabilizowały system energetyczny w takich sytuacjach.
Tylko że OZE za rządów PiS nie mają się najlepiej.
Niestety, obecny rząd niemal zabił ten rynek w Polce, co dobrze widać po sytuacji energetyki wiatrowej. Dlatego, jeśli pojawi się realne ryzyko blackoutu, to
będziemy musieli prąd ciągnąć od Niemców, wyprodukowany przez ich turbiny wiatrowe. Kompletny absurd.
Zbliża się lato. To może susza chociaż nie zagraża turystom i oni mogą się cieszyć z wysokich temperatur?
Wręcz przeciwnie - jest również zagrożeniem dla turystyki. Wiem, że wielu osobom się wydaje, że jak latem jest ciepło i nie pada deszcz, to jest świetnie. Ale w okresie suszy woda, nad którą wszyscy lubimy spędzać urlopy, jest znacznie cieplejsza niż w innych porach roku, a przez to bardziej podatna na toksyczne zakwity glonów, np. sinic. To automatycznie wyłącza kąpieliska z użytkowania.
W Bałtyku pojawiła się bakteria Vibro Vulnificus, która w zeszłym roku spowodowała wśród amatorów kąpieli pierwsze zgony.
Może wniknąć do organizmu nawet przez małe skaleczenie i w efekcie wywołuje sepsę.
Niektórzy boją się, że w najbliższych miesiącach zabraknie wody w kranach. Jak rok temu w Skierniewicach.
Akurat tego bym się nie obawiał. Większość wód komunalnych mamy z ujęć podziemnych i powinno ich być pod dostatkiem. Skierniewice urosły do rangi pewnego symbolu zagrożenia, jakie może nieść ze sobą susza, ale na tę sytuację złożyło się kilka przyczyn. Między innymi podkradanie przez rolników wody z wodociągów i podlewanie nią pól, czy awaria części ujęć wody w mieście.
Natomiast powinna nam się zapalić czerwona lampka z tego powodu, że w ubiegłym roku około trzysta pięćdziesiąt gmin w Polsce ogłosiło różnego rodzaju ograniczenia możliwości korzystania z wody wodociągowej.
Okazało się, że miejscowe zasoby wody mogą być niewystarczające dla zaspokojenia lokalnych potrzeb, co jest bardzo niepokojące.
Czy susza jest problemem tylko w Polsce, czy również w innych krajach Europy?
To nie jest tylko problem polski. Na Maltę z powodu suszy trzeba dowodzić wodę pitną tankowcami. Taka sama sytuacja zaistniała w niektórych miastach w Hiszpanii. Niemieccy rolnicy, podobnie jak polscy, także ponoszą obecnie straty z powodu suszy. Więc ten problem występuje w zasadzie wszędzie, choć w Polsce jest dodatkowo potęgowany dwoma czynnikami.
Jakimi?
Mamy stosunkowo niski średni opad na terenie Polski, w przybliżeniu między 550 a 650 milimetrów wody na m2 rocznie. To naprawdę bardzo mało. A przy tych niewielkich opadach przez dziesiątki lat myśmy Polskę meliorowali. Osuszanie łąk i pól pod pola uprawne i pastwiska zaczęło się po wojnie. O ile w tamtym czasie było to uzasadnione, bo trzeba było po prostu wyżywić kraj, to później kontynuowano dalej osuszanie kraju. Takie melioracje nadal się zdarzają.
Wielkim złem było lex Szyszko, którego ofiarą padły m.in. naturalnie magazynujące wodę zadrzewienia śródpolne, co wyraźnie zwiększyło problem na obszarach wiejskich.
Więc to jest trochę tak, że myśmy tej suszy sami pomogli być tak uciążliwą, jaką ona dziś dla nas jest.
Zastanawiam się, czy w obecnej sytuacji nie powinniśmy zmienić naszego podejścia do przyrody, by pomogła nam poradzić sobie z problemem suszy. Przykładowo, w Lasy Państwowe intensywnie wycinają lasy w Bieszczadach i na Pogórzu Przemyskim. Tymczasem lasy górskie bardzo skutecznie retencjonują wodę.
Intensywne wycinanie lasów górskich uważam za skandal, bo one zapewniają cały szereg usług ekosystemowych, nie tylko retencję. Chociaż ta ostatnia funkcja jest szczególnie istotna, bo jeżeli wycinamy drzewa porastające zbocza, to woda deszczowa spływa po nich, bo nic jej nie zatrzymuje i błyskawicznie trafia rzekami do morza. Poza tym, wartko spływająca z gór woda stwarza też powodziowe zagrożenie dla górskich miejscowości.
Niemniej dostrzegam, że Lasy Państwowe również zaczynają widzieć problem deficytu wody.
Przykładowo, zaczęły chronić stawy śródpolne oraz większą wagę przykładać do utrzymywania i piętrzenia wody w lasach.
Jaki jest w ogóle potencjał retencji naturalnej w Polsce?
To około 35 miliardów m3 wody – niemal dziesięciokrotnie więcej niż retencjonujemy w sposób sztuczny. Niestety, w Polsce z trudem przychodzi nam zrozumienie, że retencja naturalna jest tańsza, przyjazna dla przyrody i korzystna dla ludzi. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego obecna władza upiera się przy pomysłach rodem z epoki głębokiego socjalizmu, takich jak budowa wielkich zbiorników wodnych.
Naturalne zbiorniki retencyjne budują bobry. Jednak pod koniec ubiegłego roku warszawska Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska wydała zgodę na odstrzał 1500 osobników. Może powinniśmy zacząć myśleć o bobrze nie jak o szkodniku, ale sprzymierzeńcu w walce z suszą?
Z punktu widzenia rolnika działalność bobrów może być niekorzystna, bo jeśli zbudują tamę na strumieniu, który przechodzi przez jego łąkę, to woda ją zalewa. Natomiast z punktu widzenia retencyjnego interesu państwa aktywność bobrów jest jak najbardziej korzystna, bo woda zostaje zatrzymana, co prowadzi to do regulacji stosunków wodnych w całej okolicy. Dlatego uważam, że
państwo zamiast walczyć z bobrami powinno zachęcać rolników do utrzymywania ich na swoim obszarze za pomocą jakiegoś mechanizmu finansowego.
Jeśli wybijemy bobrzą rodzinę, która zbudowała zbiornik retencyjny, to później będziemy musieli wydać kilkadziesiąt milionów złotych na to, by taki zbiornik zbudować samemu.
Rządową odpowiedzią na obecne wyzwanie jest program „Stop suszy”. Co Pan o nim sądzi?
Założenia tego projektu są archaiczne i mentalnie tkwią w połowie ubiegłego wieku. Rdzeniem myślenia o retencji jest tam postulat budowy wielkich zbiorników wodnych. Tyle że przecież one powstaną za minimum dziesięć lat, bo tyle powstają takie konstrukcje.
Znajdujemy tam również zapisy mówiące o regulacji rzek celem ich użeglownienia. To już w ogóle są działania, które z retencją nie mają nic wspólnego,
ponieważ przystosowanie rzeki do potrzeb żeglugi śródlądowej oznacza jej częściowe betonowanie i pogłębianie. A to są działania, które sprzyjają odpływowi wody a nie jej akumulacji. Program w zasadzie nie promuje i nie poświęca wiele miejsca naturalnej retencji. Odpowiadając więc krótko na zadane pytanie: o programie „Stop suszy” nie mam najlepszej opinii.
Z problemem deficytu wody chce walczyć również Ministerstwo Rolnictwa. Od 2019 roku rolnicy mogą ubiegać się o pieniądze m.in. na budowanie studni głębinowych, z których woda jest następnie wykorzystywana przez tzw. deszczownie, czyli maszyny do nawadniania pól uprawnych.
Na stworzenie takiej instalacji stać przede wszystkim największych, przemysłowych rolników. Weźmy pod uwagę to, że taka jedna deszczownia tylko w ciągu jednej godziny zużywa ok. 200-240 m3 wody. To taka ilość, którą mają ujęcia wodne w kilkunastotysięcznych miasteczkach wielkości Milanówka.
Istnieje więc ryzyko, że wielkoobszarowi rolnicy dysponujący takimi maszynami będą dosłownie odwadniali swoją okolicę.
W dłuższej perspektywie może to oznaczać, że wody zacznie brakować ich mniej zamożnym sąsiadom. Ale deszczownie mogą też obniżać poziom wód gruntowych w sposób niebezpieczny dla okolicznych lasów, osłabiając w ten sposób żyjące tam drzewa, np. zmniejszając ich odporność na ataki pasożytów.
Czy jest coś, co każdy z nas może zrobić, żeby zminimalizować skutki suszy?
Przede wszystkim, musimy nauczyć się szacunku do wody, bo coraz szybciej staje się ona dobrem deficytowym. Oczywiście, zawsze ktoś może powiedzieć, że co z tego, iż zakręcę wodę i oszczędzę dwa litry wody w trakcie mycia zębów, bo przecież to nic nie da, żeby przeciwdziałać suszy.
Ale jeżeli tak zrobi 38 mln Polaków, to nagle się okaże, że tylko podczas jednego mycia zębów możemy zaoszczędzić 70 mln litrów wody, a to już liczba niemała.
Wiele tutaj zależy od naszej kreatywności. Na przykład ja staram się wykorzystywać wodę po myciu owoców i warzyw do podlewania ogrodu. Ale prawda jest też taka, że nawet w naszej codzienności potrzebujemy przede wszystkim zmian systemowych, te jednostkowe zawsze będą niewystarczające.
Na przykład?
Brakuje w choćby przepisów, które by nakazywały w nowych budynkach tworzyć instalacje wykorzystujące właśnie tzw. wodę szarą, czyli wspomniane ścieki domowe z kuchni czy łazienki. A przecież można by nią spuszczać wodę w toalecie, bo to skandal, że w klozecie używamy cennej wody pitnej.
Inwestorzy mogliby też pod parkingami tworzyć podziemne suche zbiorniki retencyjne na deszczówkę. Gdyby w nim był jeszcze zamontowany jakiś system podczyszczania wody, to można by ją wykorzystywać np. do podlewania trawników. Chcę to bardzo wyraźnie podkreślić –
naszym najważniejszym zadaniem jest dziś zatrzymanie wody tam, gdzie ona spadła. Im więcej wody przechwycimy i wykorzystamy, tym mniejszy problem będziemy mieli z suszą.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze