Afera z wizami nie polega – jak się wydaje – na setkach tysięcy wizy do Polski i wiz Schengen sprzedawanych “na stolikach pod ambasadami” w różnych krajach, ale na rozmontowaniu państwa. To wnioski z kolejnych przesłuchań przed komisją śledczą
Z komisji śledczej wizowej znowu dowiedzieliśmy się czegoś nowego o funkcjonowaniu państwa. Od razu trzeba zaznaczyć, że choć pokazane tu destrukcyjne mechanizmy wprowadził PiS, to nie ma żadnych gwarancji, że ona nadal nie działają. Przesłuchania 12 marca naświetliły nowe szczegóły tego procederu.
„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości.
Afera nie polega – jak się wydaje – na setkach tysięcy wizy do Polski i wiz Schengen sprzedawanych “na stolikach pod ambasadami” w różnych krajach, ale na rozmontowaniu państwa. Zeznający przed komisją opisują świat, w którym orientować się trzeba nie na przepisy i procedury, ale na “Nowogrodzką”, bo to ona jest dystrybutorem prestiżu i poniżenia (zeznanie dyrektora z MSZ Jakuba Osajdy z 11 marca). A że “Nowogrodzka” formalnie nie istnieje, więc za nic nie odpowiada. Tworzy jednak przestrzeń do zachowań nieformalnych i nielegalnych, których ona sama nie przewidziała.
Wobec tego odkrycia tłumaczenie PiS, że nie da się mówić o aferze, bo choć doszło do nieprawidłowości, to wykryły je służby państwowe, nie jest poważne. Bo tu nie chodzi o to, że wiceminister spraw zagranicznych Piotr Wawrzyk za bardzo zaufał obrotnemu Edgarowi Kobosowi. Który świetnie obracał się w kręgach PiS ze świętokrzyskiego (skąd mandat poselski miał Wawrzyk).
Chodzi to, że w państwie polskim działała właśnie nieformalna “Nowogrodzka” niszcząc je od środka.
Zakres tego działania ujawnia zresztą też druga komisja śledcza – o wyborach kopertowych. Zeznający przed nią świadkowie ujawnili, że pod wpływem “Nowogrodzkiej” przeciwny organizowaniu wyborów kopertowych w pandemii premier polskiego rządu zmienił zdanie – i wepchnął całe państwo w bezsensowne i kosztowne działania. Bo taka była “wola Jarosława”.
Mechanizm nieformalnych, nigdzie nierejestrowanych układów i wpływów w sprawie wiz pokazały przesłuchania komisji śledczej wizowej 12 marca. Choć doświadczeni urzędnicy starali się trzymać procedur, to już asystenci polityczni i sami funkcjonariusze PiS zatrudnieni na stanowiskach kierowniczych w MSZ (w tym Piotr Wawrzyk, wiceminister, a wcześniej – co warto przypomnieć – poważny kandydat Zjednoczonej Prawicy na stanowisko Rzecznika Praw Obywatelskich) nie przejmowali się prawem, ale życzeniami osób ważnych. Lub takich, które umiały się przedstawić jako mające dojścia do osób ważnych.
Taki system działa prosto: pojawia się w okolicach partyjnego wiceministra obrotna osoba zarabiająca na pośrednictwie wizami. Podstawia mu listy z nazwiskami do załatwienia wiz i tłumaczy, że to ”ważne”. A wiceminister śle te listy do urzędników. Dla których mail od wiceministra jest już formalnym poleceniem, więc je realizują. Wiceminister jest przecież “ministrem właściwym do spraw wiz”.
Tymczasem to nie Wawrzyk, tylko niezatrudniony w MSZ Kobos kieruje te wnioski. I – jak się już przyznał – za tę protekcję bierze pieniądze. Formalnie to wszystko jest niemożliwe, ale w systemie “na Nowogrodzką” – realne. Najlepsze jest to, że nie ma nawet jak zareagować. Bo jak, skoro mamy do czynienia ze zjawiskiem, którego być nie może?
I tak tłumaczył swoje działania przed komisją 12 marca Marcin Jakubowski. To zawodowy dyplomata zatrudniony w MSZ od 2003 roku (od września 2019 – szef departamentu konsularnego). To on dostawał listy z nazwiskami od Wawrzyka, bo Wawrzykowi bezpośrednio podlegał jego departament. Listy z nazwiskami do wiz więc dyrektora Jakubowskiego nie dziwiły.
Jakubowski – jak wynika z jego zeznań – rozumiał, że presja na wizy jest ogromna, bo Polska potrzebuje pracowników. A państwo tych potrzeb nie realizuje. Nie dziwiły go więc maile z nazwiskami, bo wiedział, że "dostępność do konsulów jest ograniczona, w placówce w Iranie działa jedno okienko paszportowe, a niektóre placówki mają za mało etatów”. O tym, że za mailami od Wawrzyka stoi Edgar Kobos, Jakubowski, jak zeznał, nie wiedział.
Ale zaznaczył, że presja Kobosa na Wawrzyka okazała się “skuteczna”.
Zaś jego zastępczyni Beata Brzywczy potwierdziła przed komisją: „robiliśmy wyjątki dla pana ministra Wawrzyka”. To, że to nie minister a Kobos, jak twierdzi, nie wiedziała.
Jak widać, wystarczy dostać się do wiceministra czułego na polityczne wpływy, by wejść do systemu.
Ten mechanizm – zauważmy – działa nadal, bo ustawa o służbie cywilnej nie została zmieniona.
Zastępczyni Jakubowskiego Beata Brzywczy (w MSZ pracuje ponad 20 lat) dostała drogą służbową (od Jakubowskiego, asystentki Raczyńskiej lub Wawrzyka) ponad 20 wiadomości z ponad 500 nazwiskami aplikantów wizowych z prośbą o przyspieszenie umówienia tych osób na spotkanie. A wszystko mniej więcej od lutego, marca 2022 roku.
Kiedy konsulowie zaczęli weryfikować sprawy wiz, o które upominała się Warszawa, Brzywczy napominała ich, by tego nie robić. Tłumaczyła przed komisją, że konsulowie nie mają do takiej weryfikacji podstaw prawnych. “Gdybyśmy mieli taką wiedzę, że coś jest niepokojącego w tej sprawie, sami byśmy uprzedzali Wawrzyka, że jest coś, co wymaga sprawdzenia” – stwierdziła. „Nie miałam świadomości, że tam jest jakaś sytuacja korupcyjna w tle”. Sam zaś Jakubowski wyjaśnił, że konsulowie jednak mają obowiązek wnioski sprawdzić, choć być może nie mają do tego narzędzi.
System nie działał, bo dyrektorzy nie byli w stanie zareagować, a Wawrzyk “zaufał” Kobosowi.
Co można wyjaśnić tak: system był zhakowany od góry i tylko nadzwyczajne działania urzędników mogłyby zapobiec nadużyciom. Ale to byłoby sprzeczne z urzędniczymi procedurami.
Szach i mat.
Drugą rzeczą, jaką ujawnia komisja, jest nieprawdopodobna obłuda dotycząca problemu migracji – nasuwa się tu porównanie do aborcji, którą politycy zwalczają, bo są “za życiem”. Ale jeśli mają “prywatny problem” z niechcianą ciążą w rodzinie, to sprawę załatwiają prywatnie, po kryjomu.
Z problemem migracji jest podobnie. Państwo nie ma polityki migracyjnej, dokumentu podpowiadającego urzędnikom, jak się zachować albo jak projektować przepisy (dopiero teraz jest przygotowywana, powstanie najwcześniej pod koniec roku). Nie mamy więc dokumentu, który powie, jak nasze władze wyobrażają sobie Polskę w świecie, w którym miliony ludzi z głodnego i doświadczanego klęskami klimatycznymi Południa szuka schronienia na sytej i chłodnej Północy. Ani jak Polska poradzi sobie z nadciągająca katastrofą demograficzną: starzeniem się społeczeństwa i brakiem rąk do pracy.
Polityka migracyjna, która mierzyłaby się z tymi problemami, nie powstała, bo szczucie na obcych jest poręcznym narzędziem politycznym. Wykorzystanym w 2015 roku (pierwotniaki Jarosława Kaczyńskiego), 2018 (spot Patryka Jakiego “Czy tak będzie wyglądała Polska w 2020 roku?”) i 2023 roku (“tysiące wiz sprzedawane na bazarach” – jako dowód KO na zło PiS).
Tylko że problem rośnie.
I kiedy już własna, osobista, lub zaprzyjaźniona firma nie ma pracowników i nie ma jak zarabiać, to załatwia się dla nich wizy na zasadzie “wyjątkowej sytuacji” – “na Wawrzyka i Kobosa”. Liczba tych “wyjątkowych sytuacji” rosła, bo rosną potrzeby gospodarki. Więc rosnące naciski nie dziwiły urzędników – musieli po prostu zakładać, że przechodzą one przez sito wiceministra. Ale nie przechodziły.
Poseł Sowa (KO) pytał Beatę Brzywczy m.in. o program Poland. Business Harbour Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu. Bo Komenda Główna Straży Granicznej informowała o zagrożeniach i prosiła o weryfikację firm, które pośredniczą w sprowadzaniu pracowników.
Brzywczy: “Jeśli chodzi o pismo Komendy Głównej Straży Granicznej, wysłaliśmy na jego podstawie do konsulów precyzyjną instrukcję, jakie dane i gdzie powinny być wpisywane w elektroniczny system konsultacji, by były łatwo dostępne i weryfikowalne przez organy do tego powołane. Natomiast nie rolą MSZ była weryfikacja tych firm".
Rzeczywiście – na tym poziomie odpowiedzialność jest już podzielona sektorowo. Ten system jednak działa, jeśli istnieje jasne centrum, które koordynuje i odpowiada za decyzje. Odpowiadający za wizy wiceminister raportuje do ministra, a ten – do premiera. Tymczasem tak to nie działało.
Pytana, kto miał zweryfikować fikcyjne firmy, które ubiegały się o wizy dla pracowników, Brzywczy wyjaśniła, że pierwsza ścieżka programu była indywidualna, a lista firm była publikowana na stronie KPRM i to Kancelaria odpowiada za weryfikację tych firm. Druga ścieżka była biznesowa, realizowana przez Polską Agencję Inwestycji i Handlu, w której „bezpiecznikiem i weryfikatorem” miała być PAIH.
Sowa skomentował, że 80 procent firm z wykazu nie ma strony internetowej, a 15 procent to rosyjskojęzyczni pośrednicy. – Czy to nie budziło wątpliwości, że jest to obejście systemu wizowego? – pytał. – Faktycznie, takie uwagi się pojawiały ze strony konsulów. Wówczas przekazywaliśmy je do KPRM, który weryfikował zasadność pozostawania danej firmy na stronie – odpowiedziała Brzywczy.
I tak to wygląda.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze