"Widzę wszędzie wojsko, czy uchodźcy są tak niebezpieczni?", "Czy ktoś by przyjeżdżał w celach terrorystycznych na taką wiochę?", "Czy będzie wojna?". Czego się boją dzieci w strefie? Czy szkoła im pomaga? Cykl reporterski OKO.Press
W oknach buźki Mikołajów i biało-czerwone flagi. Przed wejściem do szkoły podstawowej przytupuje na mrozie mama z dwójką dzieci. – Syn w zerówce, córka w II klasie, to jeszcze nie rozumieją. Nie odczuwają. A u nas tego nie widać. Pojechaliśmy do Dąbrowy, gdzie sporo żołnierzy, wtedy dzieci pytały, dlaczego tam są.
Dzieciaki próbują się przysłuchiwać, ale matka wysyła je do samochodu.
– I co im pani powiedziała?
– Wiedzą ze szkoły, że żołnierze strzegą granic. Syn przyniósł karteczkę, że musi zrobić prezent dla żołnierzy i policji. Był dumny, że zaniesie laurki na granicę. No, musimy już jechać.
Na drzwiach gabinetu dyrektorki tabliczka: „Chcesz powiedzieć o problemie, nie wchodź, przychodzisz po rozwiązanie, zapraszam” – czy coś w tym stylu. Przychodzę zapytać o granicę.
– Za daleko mieszkamy, by tym żyć – twierdzi dyrektorka. – O tym się mówi w domach. Do szkoły dzieci nie przynoszą pytań: „co to będzie, co to będzie, wojska stoją”. Dalej jak Nowy Dwór czy Lipsk to tak. Mają zniszczone boiska przez czołgi, samochody opancerzone. U nas nic takiego się nie dzieje, dzieci nie są zaniepokojone. Zeróweczki malowały laurki, zbierały słodycze, robiły paczki dla żołnierzy na granicy. Strażacy to organizowali, panie z klas zerowych podjęły inicjatywę.
Od pół roku OKO.press opisuje kryzys na granicy polsko-białoruskiej. Tym razem pojechaliśmy tam, żeby pokazać życie codzienne w stanie wyjątkowym. Przyjrzeć się różnym sytuacjom granicznym, sprawdzić, jak radzą sobie z nimi dzieci, ich rodzice i szkoła.
Dziś pierwsza lekcja graniczna - co myślą dzieci?
Jutro zajrzymy do szkoły, a na trzeciej lekcji porozmawiamy z rodzicami.
Przyjechałam na Podlasie dowiedzieć się, jak dzieci widzą i przeżywają „granicę”. Że przeżywają jestem pewna. Doskonale pamiętam stan wojenny, czołgi na ulicach, brak prądu i paskudny chleb, na który rodzice mówili „od żołnierzy”. I jeszcze, że nie było lekcji.
Teraz szkoły działają, choć chwilami zdalnie. Urzędnicy jak na lekcji geometrii połączyli punkty miejscowości, wyznaczając strefę stanu wyjątkowego. A prawda nie jest pod linijkę. Dzieciaki ze strefy, jeżdżą do szkoły poza nią.
Te spoza nie mogą pojechać do strefy na plac zabaw, pójść do koleżanki. Widzą na ulicach wojskowe ciężarówki, żołnierzy z karabinami, w kominiarkach. W wielu szkołach stacjonuje wojsko.
W G. grzybiarze we wrześniu znaleźli trzech wyziębionych migrantów. Jeden zmarł. Dyrektorka tamtejszej podstawówki zapewnia mnie, że są daleko od granicy i dzieci na ten temat nic by nie powiedziały. – Nie spotykamy uchodźców, u nas nic się takiego nie dzieje.
– Niedaleko zmarł migrant… – zaczynam, ale przerywa mi poirytowana.
– Ale co? Chciałaby pani usłyszeć, że dzieci są przerażone? Boją się do szkoły chodzić? Nie zdecyduję się na takie rozmowy. Nic takiego tu pani nie uzyska. Dzieci nie oglądają telewizji, a u nas jakby nic się nie wydarzyło.
Łagodne pagórki, sześć tysięcy mieszkańców, bloki i smog. Nad ulicą przy Sklepie Polskim baner: „Dąbrowa Białostocka murem za polskim mundurem”. Tuż za rogiem, między barem a biurem ubezpieczeń, kolejny. Pod banerem dwie dziewczynki z tornistrami.
– Chłopaki gadały, że będzie III wojna światowa. Że przejmą Polskę, Rosję, coś takiego – zaczyna Pola, lat 10.
– Trochę się bałyśmy, ale nie bardzo – dodaje Zuzia z IV klasy.
Pola: – Bo oni fantazjowali.
Zuzia: – W szkole na parapecie gadałyśmy, że trochę szkoda tych ludzi w lesie. Koleżanka z Nowego Dworu mówiła, że przychodzą do jej babci.
Pola: – Domów nie mają i uciekają do… zapomniałam jak to się nazywa… do Niemiec.
Zuzia: – Nie mają rodzin, pieniędzy.
Pola: – Ale pewnie mają jakieś namioty.
Zuzia: – Bo ludzie im pomagają.
Pola: – Żołnierzy też mi trochę szkoda. Nie mają ciepłych posiłków i w namiotach śpią na placu. Tata koleżanki pracuje w Straży Granicznej. Ona się zna. Zrobiłyśmy z jej mamą babeczki dla żołnierzy.
– A jak byście rozwiązały sytuację na granicy ?
Zuzia: – Ja bym tym, co chcą przejść, pozwoliła.
Pola: – A ja bym wyznaczyła trasę, żeby mogli dojść, gdzie chcą.
Póki co czwartoklasistki wskazują mi trasę do podstawówki. Nie mogę wejść. Reżim sanitarny. Na zjeżdżalni przed szkołą dwie dziewczyny. Przedstawiam się, mówię, że piszę o tym, co o granicy sądzą dzieci.
Blondynka w rozszerzanych spodniach ma 12 lat, śmiało zabiera głos: – Boimy się. Między sobą rozmawiamy, że będzie wojna. Nic o tym nie było na lekcjach, a ja bym chciała. Raz zaczęłam temat na informatyce, to trochę dyskutowaliśmy. Nauczyciele czasami mówili, że migranci mogą przejść granicę i coś się stanie. Trochę się wtedy bałam. Ale nauczyciele byli bardziej przestraszeni niż my. Jak jechała policja na sygnale, wzdychali, że ciężko. Ogólnie jest strach. Najgorzej, że dzieci tam są. Ja bym im zapewniła opiekę, bo biedne marzną.
Dzwoni telefon, słyszę jak dziewczynka tłumaczy: „Poszłam w inną stronę. Już wracam”. – Muszę odebrać siostrę z przedszkola. Tata się denerwuje.
Ze Sklepu Polskiego wychodzi dwóch chłopaków w spodniach moro i czarnych swetrach z naszywką: „klasa mundurowa”. Pytam o drogę do zespołu szkół, który prowadzi oddział przygotowania wojskowego. Chłopaki mają po 17 lat i właśnie tam idą. Na zajęciach wyznaczają azymuty, uczą się samoobrony, mają wyjazdy do jednostek i na poligony.
Szatyn: – Strzelamy z wiatrówek. Niedawno otworzyli też u nas strzelnicę wirtualną, strzelamy do wyświetlanych celów z replik karabinów.
Brunet: - Mamy już stopnie starszego strzelca, przekazujemy wiedzę klasom pierwszym.
– Co po liceum?
– Chcemy iść do WOT-u. Po klasie mundurowej mamy skróconą służbę przygotowawczą – mówią obaj. Ogólnie to sytuacja ich niepokoi, bo nie wiadomo, co jeszcze przyjdzie Łukaszence do głowy. Ale dużo wojska jeździ, czują się bezpieczni. W szkole im tłumaczyli, co się dzieje na granicy, mówiąc to samo, co Wiadomościach. Których? Tego zdradzić nie chcą. Ogólnie. Że dużo imigrantów, że próbują się przedostać.
Na szkole wiszą aż dwa banery „Murem za polskim mundurem”. Kilku chłopców stoi w kółku za szkołą.
– Porozmawialibyście o sytuacji na granicy?
– Nie obchodzi mnie to – odpowiada grubasek wsuwając kanapkę.
– Mundurówkę powinno obchodzić – dodaje drobny z pryszczami.
Koło nas przechodzi nauczyciel. – A wy co, palicie pod samą szkołą?
– Nie, wywiadu udzielamy – odpowiadają chórem. „Mundurówka” idzie akurat na zaśnieżony stadion. Dziewczyna od stóp do głów w moro i pięciu chłopaków. Spodnie w ciapki, czarne swetry. Jeden w kominiarce na twarzy. Największy z nich ubrany na zielono, od razu zabiera głos.
– Nie za bardzo możemy rozmawiać o granicy.
– Dlaczego?
– Jestem już żołnierzem WOT. Mogę pani dać numer do oficera prasowego. Ale za nich mogą się wypowiadać przełożeni, czyli ja, bo jestem zastępcą dowódcy strzelców i on mnie do tego upoważnił.
– Ale przecież uczniowie nie są jeszcze w wojsku…
– My też podlegamy pod przełożonych – przerywa mi dziewczyna.
– A jak by trzeba było iść na wojnę?
– Bez zastanowienia. Jestem tu z powołania. Gdybym nie mundur, nie wiem, co bym w życiu robiła – odpowiada dziewczyna. Niebieskie oczy podkreśliła czarną kreską. – Od małego biegałam z karabinami. Zabawkowymi, ale biegałam.
– Nie boisz się zginąć?
– Jeśli już, to tylko za ojczyznę – odpowiada niskim głosem.
– Czyli za kogo?
– Na przykład za tych, co tu stoją.
Chłopaki w śmiech.
– Z tym trzeba się urodzić – wtrąca zastępca dowódcy strzelców. – Widzimy się w tym od dziecka. Nie w korpo z kawusią, tylko biegając po lesie.
– A jak trzeba będzie do kogoś strzelać?
– Każdy żołnierz jest na to gotowy.
– Do dzieci też?
– Kwestia przełamania psychiki. Jeśli strzelam do dziecka szkolonego na małego zabójcę, inaczej to wygląda.
– Są takie dzieci na granicy?
– Tam są dzieci nieszkolone, ale chłoną jak gąbka i będą robić, co im się powie.
– Trochę tak jak wy?
– My się szkolimy, żeby pomagać, oni, żeby zepsuć wszystko.
Natan ma osiem lat i bystre spojrzenie. Chodzi do drugiej klasy w Białymstoku. – Tu coś odpada, tam jakaś lula wystaje. Dziwię się, że jeszcze sanepid tej szkoły nie zamknął – zaczyna rezolutnie. Wymawiając „r” jak „l” opowiada o sytuacji na granicy. Wie, co się tam dzieje, odkąd jeździł z mamą lekarką do Usnarza. Ona siedzi z nami przy dużym stole w salonie i słucha syna równie uważnie jak ja.
– Widziałem w Usnarzu dużo pojazdów wojskowych, ciężarówek, policji. Masa wojska. Chodzili z karabinami. Trochę się przestraszyłem. Byłem z tyłu, gdy mama próbowała wejść do ludzi w Usnarzu. Myślałem, że się to skończy i będzie dobrze.
– Co się teraz dzieje na granicy?
– Bardzo złe rzeczy. Migranci są chorzy, chcą ciepłego jedzenia, domu i pojechać do Niemiec swoich wymarzonych. Bardzo rzadko im się to udaje. Trzeba im pomagać, bo są z nimi dzieci. Jedna pani w świetlicy uważa, że żaden żołnierz by nie wyrzucił uchodźcy. Druga, że bardzo źle robią, bo ciągle wyrzucają. Ale nie rozmawiamy o tym. Z kolegami też nie. Oni nic kompletnie, ani mru, mru, nie wiedzą. Tosia na przykład pytała mnie, co to jest uchodźca. Dzisiaj bawili się autkami. Zrobili z nich wielki mur i niby wpuścili uchodźców. Wiedzą wszystko ode mnie. Jestem w szkole takim politykiem.
Mama jeździ w Grupie Granica, ratuje dzieci, uchodźców i migrantów. Straż Graniczna ich szuka, ale rzadko się zdarza, że ich daje do ośrodków, gdzie ich głodzi. Wiem, bo mama tam jeździ. Dziadek ogląda TVP Info, rządową telewizję i stąd też dużo wiem. Zwykle tam kłamią. Kiedy mama jeździ na granicę, trochę się martwię. Najbardziej, gdy się budzę w nocy i nie ma jej w łóżku.
– Natanku, ale powiedz pani, że samego w domu cię nie zostawiam – wtrąca mama.
– Tak, mama dzwoni wtedy po Czeczenkę, która uciekła z Rosji do Polski i u nas śpi. Jak się budzę i widzę, że Laura jest, uspokajam się. Najbardziej martwię się o mamę. Tata wziął rozwód, pracuje w Londynie. Trzeba sobie jakoś radzić. Gdybyśmy musieli uciekać, myślę, że Anglia by nas wpuściła. Gdyby się zachowywała tak jak Polska i nie wpuszczała, to bym się przestraszył. Na pewno bym się też bał zostać na noc w lesie.
– Czegoś nie rozumiesz z tej sytuacji?
– Wszystko rozumiem. Nie rozumie moja pani i nie lubi, jak o tym mówię. A ja nie lubię jej. Nie jest zaszczepiona ani jedną dawką na koronawirusa. I jest przeciwko przyjmowaniu uchodźców.
– A ty?
– W lesie mają bardzo złe warunki, lepiej ich wpuszczać, bo nie wyjdzie im to na dobre. A za kilka lat, cała prawda wyjdzie na jaw.
Gdybym był prezydentem Polski, to bym zdecydował, żeby… Załóżmy tu jest granica. – Natan układa na stole widelce. – To zrobić w kilku miejscach przejście, jak w Kuźnicy, sprawdzać ich i wpuszczać. Jakby chcieli, to wysyłać do Niemiec. A jakby chcieli zostać w Polsce, dawać do ośrodków albo dać im domy. Tylko nie mógłbym tego tak zrobić hop-siup, bo jeszcze jest sejm i tak dalej.
Gdyby Natan spotkał migrantów, to dałby im azyl. – Zgłosiłbym ich do ośrodka otwartego, załóżmy do Dialogu. Poznałem tam kurdyjską rodzinę. Porozumiewaliśmy się znakami i przez translator, bo po angielsku umieli tylko: „hello”. Graliśmy w grę. Bardzo ich polubiłem. Już są w Niemczech. Dzieci nie powinny być w lesie.
– Czyja to wina?
– Dwóch bardzo znanych panów: Łukaszenki i Kaczyńskiego. A ja uważam, że każdy powinien być tak samo traktowany. Białorusin, Polak. Różnią się tylko językami. Poza tym człowiek jak człowiek.
– Wiesz, czemu niektórzy ludzie w Polsce migrantów nie lubią?
– Bo większość jest za Andrzejem Dudą i uważają to samo, co mówią w TVP Info: że migranci to terroryści. Jak dorosnę chciałabym być generałem amerykańskiej marynarki wojennej. Na pewno nie polskiej, bo jest słabo rozbudowana.
– Miałam nadzieję synu, że będziesz prezydentem i będę mogła na ciebie głosować – uśmiecha się mama.
– Mogę być prezydentem. Na pewno będzie w Polsce lepiej.
We wrześniu Luiza z ósmej klasy słyszała na placu zabaw, jak jej tata rozmawia z mamą koleżanki o uchodźcach. Wróciła do domu, wpisała w internet „uchodźcy” i dowiedziała się, że są na granicy. Uwięzieni.
– Wiedziałam, że uciekają z kraju pod przymusem. Byłam zaniepokojona, jak się tam znaleźli. Trochę się bałam, bo mieszkamy na wsi blisko granicy, a ludzie straszyli, że będzie wojna. Po internecie chodziły plotki, że uchodźcy są źli i głośno było o tym, że są na zimnie. Jak normalnemu człowiekowi zrobiło mi się przykro.
Czternastolatka opowiada mi to w kawiarni centrum handlowego w Białymstoku. Wcisnęła się w fotel, nie zdjęła kurtki. Nie możemy się spotkać u niej w domu, bo „tata jest średnio nastawiony do uchodźców, przez co nieciekawa atmosfera panuje”.
Mama Luizy do niedawna też była migrantom przeciwna. – Kiedy znaleźli się pod granicą, zaczęłam w domu rozpowszechniać narrację wojenną: że męża rezerwistę wezwą do wojska, że migranci lądują, trzeba się bać . Gdy słyszałam, że ktoś im pomaga, myślałam: „kolaboranci”– wyjaśnia drobna 50-latka.
Zebrała słodycze, drewno, środki czystości. Pojechała do Kuźnicy. Przepuścili ją przez wszystkie checkpointy, bo mówiła, że jedzie wspomóc żołnierzy. – Patrzyłam na pola, drogi. Puściusieńko. Strach mnie ogarnął, że „ci ludzie” gdzieś tu chodzą.
Zaczęła szukać informacji. – Czytałam relacje aktywistów, lekarzy. Były spójne. Równolegle oglądałam TVP i wyłapywałam kłamstwa oraz propagandę. Byłam w szoku.
Od dwóch miesięcy Anna nosi naszyjnik, serce z zielonym oczkiem – znak, że wspiera migrantów. I nadrabia z córką zaległości. Pokazała jej film, jak na granicy Białorusini szczują uchodźców psami. Słychać było krzyki i że dzieci płaczą.
Pokazała też, jak w Syrii wyciągają ze zburzonego domu zwłoki małych dzieci. Luiza kazała wyłączyć.
Pojechały do punktu pomocy migrantom w Michałowie. Chciały się do czegoś przydać, ale dzień wcześniej wolontariusze posegregowali wszystkie rzeczy. Odwiedziły więc otwarty ośrodek dla uchodźców. – Poznałam tam Aleę i jej dwóch braci – wspomina Luiza. – Podałam im rękę i przykro mi się zrobiło, że byli skazani na taki los. Ich mama umarła, chyba z zimna, a wcześniej poroniła.
Dowiedziałam się, że można zapunktować za wolontariat i łatwiej się dostać do szkoły średniej. Fajna sprawa, pomyślałam. Będę spędzać z nimi czas, zaprzyjaźnię się. Mama nie za bardzo po angielsku, więc ja będę się z nimi dogadywała.
Wiem, że trzeba delikatnie, bo oni są z traumą. Jak prezenty, to takie, żeby ich nie urazić, jak zabawa, to nie w wojnę. Niektórzy po tym, jak straże graniczne i żołnierze ich traktowali, nie chcą być w Polsce, źle im się kojarzy. Ale Alaa, jej bracia i tata chcą tu zostać.
Mama chętnie by kogoś z nich przyjęła do domu, ale reszta rodziny jest rasistowska. Anna słyszy na przykład: „Oszalałaś?! Chcesz im pomagać, a oni później wszystkich nas zabiją i zaleją Europę! Islamizacja jest starannie zaplanowana, uchodźcy są przykrywką do zniszczenia naszej kultury”.
– Po wizycie w ośrodku Luiza była wstrząśnięta – dodaje Anna. – Do niedawna traktowała z lekceważeniem tragedię ludzi z lasu, teraz leżała do nocy zwinięta kłębek i przetwarzała wszystko. Potem powiedziała: „Mamo, Alaa taka fajna, weźmy ją do domu”.
– Najgorzej jak się jedzie do szkoły na ostatnią chwilę i zatrzymuje policja – przyznaje Asia. Ma oliwkową cerę i gęste, ciemne włosy. Chodzi do siódmej klasy w strefie. Tata pracuje w Straży Granicznej. Mama w nadleśnictwie. Mieszkają na skraju strefy. W salonie keybord, bębny i banjo, na których Asia muzykuje z tatą. On pracuje w strefie, Asia chodzi tam do szkoły. – Nie chciałam, żeby zamykali strefę, bo żołnierze, ciężkie samochody, głośno i nieswojo. Byłam tym poirytowana – przyznaje trzynastolatka.
Pod koniec września w okolicy pojawiło się wielu migrantów.
– Nie było wstrząsu, bo tata mówił, co się dzieje. Babcia pytała, czy u nas tak źle, jak w Kuźnicy. Mówiłam, że gorzej. Szkoda mi było taty, bo wracał bardzo zmęczony. Wiedziałam, że robi, co musi i nie byłam zła na Straż Graniczną. Sąsiedzi zaczęli zamykać drzwi na klucz. Krążyły historie, że migranci do kogoś weszli, brali jedzenie.
– Przyszli też do naszych znajomych. Przespali się w stodole, zabrali siekierkę i koc, zostawili pieniądze – dopowiada mama.
Asia też ich kiedyś widziała z daleka. Jechała do szkoły z koleżanką i jej mamą. Zadzwoniła do taty. Polecił poinformować policjantów, którzy często zatrzymują auta kilka kilometrów dalej. Tak zrobiła.
– Na zajęciach z WOS-u było o prawach człowieka. Starszy pan, co jeszcze chyba mamę uczył, mówił na przykład o prawie do zamieszkania. Ale nie nawiązał do sytuacji na granicy – opowiada Asia. - Moja klasa też się tym wszystkim zbytnio nie przejmuje. Na początku trochę rozmawiałyśmy z koleżankami o stanie wyjątkowym, ale bardziej o żołnierzach. Za szkołą jest plac zabaw. Nieczynny, bo wojsko parkuje. Dziewczyny tam chodzą i ciągle ich zagadują: „Czeeeść” – naśladuje Asia zalotnie. – Z klasą mamy różne opinie o granicy, ale raczej nie dyskutujemy, bo to źle się kończy. Na facebooku strasznie nieprzyjemnie się czyta, jak znajomi opluwają Straż Graniczną.
– Co mnie zabolało – włącza się mama. – Sąsiadka udostępniła artykuł o tym, że straż leśna przyjechała na granicę, żeby grzebać zwłoki w Puszczy Białowieskiej.
– Nonsens. Takie plucie na ludzi. Tym bardziej że ona jest babcią mojej koleżanki, a jej mama też pracuje w lasach – mówi Asia. – Przyjaźnię się z Zosią. Jej tata, skąd on jest? Jakaś Afryka. Ona urodzona tu, wychowana tu. Ale ma afro i ciemną karnację. Zawsze się przy niej zatrzymuje policja. Kiedy chodzimy razem, obie nas kontrolują. W końcu zaczęłyśmy się śmiać, choć nas to denerwuje. Jedziemy autobusem szkolnym, a policja go zatrzymuje, pyta o adres, skąd jedziemy, dokąd… Irytujące. W szkole mamy rasistowskiego nauczyciela. Do Zosi mówi: „zdejmij tę czapkę”. A do mnie i do kolegi, którego przezywają Cygan, bo też jest ciemniejszy, krzyczy, żebyśmy uważali, bo nas za uchodźców wezmą.
– Trzeba to zgłosić – rzuca mama.
– Daj spokój, to nic nie zmieni – potrząsa głową Asia. – To najlepszy przyjaciel dyrektora.
Zmienić się za to mają zasady ubierania dla dziewcząt.
– Mieliśmy niedawno zebranie na ten temat: nic na ramiączkach, spódnice za kolano, na wuefie długie spodnie, ale legginsy nie. Tłumaczyli nam, że młodzi nauczyciele nie chcą być rozpraszani – opowiada Asia.
Mają po 16 lat, przyjaźnią się od przedszkola. Nie mogę opisać ich wyglądu, podać do którego liceum chodzą i gdzie. Nie mogą być rozpoznane. Konspirują. Pseudonimy wybrały sobie same.
Sandra: - Stan wyjątkowy? Spacerujemy sobie, a tu dwanaście wozów SG. W biały dzień.
Ksenia: - Siedzimy gdzieś w nocy na dworze. Straż Graniczna przyjeżdża i sprawdza, czy jesteśmy migrantami. Niby człowiek jest wolny, a cały czas monitorowany.
Sandra: - Idziesz do lasu i cię spisują.
Ksenia: - Na każdym kroku wojsko. Patrzysz w szkole przez okno, jadą. Słyszysz syreny. W nocy i rano mnóstwo ciężarówek. Nieraz z migrantami, drastyczny widok. To bardziej stan wojenny niż wyjątkowy.
W październiku rodzice Ani i Sandry, lekarze, zaangażowali się w pomoc uchodźcom. One zaczęły więcej czytać, chodzić na protesty. Założyły młodzieżowy kolektyw pomocy.
Sandra: - Zorganizowaliśmy zbiórkę rzeczy dla migrantów w szkole. Część kolegów i koleżanek coś przyniosła, ale większość była sceptyczna.
Ksenia: - Postanowiłyśmy przygotować prezentację, na temat sytuacji na granicy.
Lili: - Zapytałyśmy panią od wolontariatu, a ona, że ma inne poglądy, więc nie będzie tego robić. Ale pogadałyśmy z dyrektorem, zachęcił ją.
Sandra: - Prezentacja była dla trzech klas.
Lili: - Pedagog cały czas nas podkopywała. Starała się ośmieszyć, zadawała pytania, które miały nas pogrążyć, zakłopotać.
Ksenia: - Podajemy numer pomocy dla migrantów, a ona: „Nie tak dziewczyny. Trzeba dzwonić po Straż Graniczną”.
Lili: - Tłumaczymy, w jaki sposób straż traktuje uchodźców, a ona, że to nieprawda.
Ania: - Byłyśmy na dużej auli, nie miałyśmy mikrofonu, część osób z tyłu nie słyszała. Pogubiłyśmy się. Prezentacja wyszła chaotycznie.
Ksenia: - A jeszcze pod koniec kolega spytał, dlaczego nie pomagamy bezdomnym.
Sandra: - A inny, że uchodźcy sami się wplątali w tę sytuację, to sami powinni się wyplątać.
Ksenia: - Niektórzy nauczyciele rzucali prześmiewcze spojrzenia, że dzieci gadają o sprawach dorosłych. Typowe.
Sandra: - Ale dwie dziewczyny poparły nasze działania.
Ania: - I część nauczycieli.
Ksenia: - Moi rodzice są przeciwni migrantom. Tato uważa, że źle się dzieje, ale lepiej się nie wychylać. Mama chłonie wszystko z telewizji.
Lili: - Moi mówią, „Patrz, co pokazują, ci ludzie gwałcą, kradną”.
Sandra: - My też miałyśmy na początku wątpliwości…
Lili: - Widziałam wojskowe pojazdy, zastanawiałam się, czy migranci są aż tak niebezpieczni?
Ksenia: - Nie widzi mi się, żeby ktoś przyjeżdżał w celach terrorystycznych na taką wiochę.
Sandra: - Ale też nikt ich nie sprawdza na granicy, choć powinien.
Ksenia: - Wielu to uchodźcy, uciekli od wojny. I przyjechali na kolejną.
Sandra: - Widziałyśmy ich tragedię i bezsilne na to patrzyłyśmy.
Ksenia: - Teraz jesteśmy przeszczęśliwe, że działamy.
Piszą posty, pomagają w zbiórkach, segregują ubrania w magazynach, organizują manifestacje pokojowe, rozkleiły sto plakatów z numerami pomocy.
Ksenia: - Wieszałyśmy je na legalnych tablicach informacyjnych i słupach. Podjechała policja. Zaczęli czytać plakaty, nas legitymować. Chcieli wyciągnąć nasze numery telefonów, straszyli, że jeśli nie damy, będą problemy. Policjant wyrwał koledze z ręki legitymację.
Ania: - Po dwóch tygodniach prawie wszystkie plakaty zostały zerwane albo zasłonięte grafikami narodowców.
Sandra: - Jest nas koło 12 osób, głównie dziewczyny. Na razie nie spotkałyśmy się z agresją.
Ksenia: - Może tylko słowną.
Ania: - Znamy się coraz lepiej na prawie i nie boimy konsekwencji.
Ksenia: - Nie chodzimy do lasu „na akcje”, tylko sprzątać.
Ania: - Ale jak widzimy przemoczone ubrania, zapleśniałe śpiwory, myślimy, że ktoś w tym spał, przez wiele dni był na zimnie, bez leków…
Sandra: - Patrzymy na zdjęcia uchodźców sprzed i po „podróży”. Widzimy, jak granica ich zmienia.
– Was zmieniła?
Ksenia: - Wychowałam się w religii prawosławnej, która mówi: „trzeba pomóc każdemu”. Więc kiedy słyszę od rodziców, że nie powinnam pomagać, bo ci ludzie są „inni”, w domyśle źli, czuję się oszukana.
Ania: - Przełamałyśmy stereotypy na temat innych religii, pogłębiamy angielski.
Sandra: - Słuchamy nowej muzyki.
Ania: - Wiemy, jakie prawa mają uchodźcy i my.
Sandra: - Dorosłyśmy. Emocjonalnie i jako obywatelki.
– A gdyby ci wszyscy ludzie z granicy zostali Polsce?
Ania: - Polska ma przecież ujemne saldo migracji, więcej osób wyjeżdża niż przyjeżdża. Władza wprawdzie zachęca kobiety do rodzenia dzieci…
Dziewczyny wybuchają śmiechem.
Ania: - Ja bym się cieszyła, gdyby tu spokojnie żyli, ale boję się, że narodowcy mogliby ich krzywdzić.
– Wy się nie obawiacie?
– Bardziej boimy się matury.
Imiona bohaterów i bohaterek na ich prośbę zostały zmienione
To była pierwsza lekcja graniczna - Co myślą dzieci?
Jutro zajrzymy do szkoły, a na trzeciej lekcji porozmawiamy z rodzicami.
Czytajcie reportaże Agnieszki Rodowicz.
Reporterka, fotografka, studiowała filologię portugalską. Nominowana do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za reportaż o uchodźcach i migrantach w pandemii (2020), zdobyła też wyróżnienia Prix de la Photographie Paris 2016 i 2009.
Reporterka, fotografka, studiowała filologię portugalską. Nominowana do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za reportaż o uchodźcach i migrantach w pandemii (2020), zdobyła też wyróżnienia Prix de la Photographie Paris 2016 i 2009.
Komentarze