Prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie pomocnictwa w nielegalnej imigracji wolontariuszy Klubu Inteligencji Katolickiej na Podlasiu, jak donosi „Rzeczpospolita”. „Wielkie zaskoczenie!” – ironizują aktywiści działający na granicy polsko-białoruskiej
„Prokuratura nie mogła podjąć innej decyzji” – komentuje całą sprawę prezes Klubu Inteligencji Katolickiej Jakub Kiersnowski. „Szkoda tylko, że w ogóle wszczynała postępowanie. Mogliśmy spożytkować ten czas na pomoc ludziom na granicy, zamiast boksować się z coraz bardziej upartyjnianym i upolicyjnianym państwem. Szkoda też pieniędzy podatnika”.
Kiersnowski o umorzeniu postępowania dowiedział się – tak jak wszyscy – wczoraj z prasy. To „Rzeczpospolita” poinformowała o orzeczeniu Prokuratury Rejonowej w Białymstoku, która stwierdziła, że „brak jest danych uzasadniających popełnienie przestępstwa na granicy” przez wolontariuszy KIK. Dochodzenie trwało pół roku, a zostało wszczęte 15 grudnia, po tym, jak policjanci weszli do bazy wolontariuszy Klubu Inteligencji Katolickiej na Podlasiu i zrobili im całonocny kipisz.
Jak pisaliśmy wówczas w OKO.press, funkcjonariusze przeprowadzili całą akcję bez nakazu przeszukania, a do siedziby KIK weszli „na blachę”, czyli jedynie za okazaniem legitymacji. Zgodnie z prawem służby mogą skorzystać z takiego sposobu rewizji w sytuacjach najwyższej wagi – i tak też zachowywali się na miejscu funkcjonariusze policji, co wśród świadków nocnej akcji wzbudziło skojarzenia z najazdem na kartel narkotykowy rodem z filmów sensacyjnych.
„Dostaliśmy informację, że na miejscu są potężne siły: kilkudziesięciu funkcjonariuszy, kilkanaście samochodów policyjnych” — mówiła wówczas Antonowi Ambroziakowi z OKO.press Katarzyna Staszewska z Grupy Granica.
„Policjanci byli uzbrojeni w długą broń. Przesłuchiwali wolontariuszy, przeszukiwali dom. Sprawdzali też sprzęty elektroniczne, telefony i komputery. Część z nich zabrali” — mówiła Staszewska.
Jej relację potwierdził wówczas prawnik Artur Kula: „Przyjechałem po godzinie 23:00. Policjanci przesłuchali już jedną z czterech osób, mimo że poinformowaliśmy ich, że pomoc prawna jest w drodze. Funkcjonariusze zarzekali się, że świadek zgodził się na przesłuchanie”.
„Ciężko mi oszacować dokładną liczbę (funkcjonariuszy – red.), ale bliżej 50 niż 20. Gdy na miejscu zjawił się technik, zaczęło się przeszukanie. Policjanci szukali czegokolwiek, co mogłoby ich zainteresować” — mówił prawnik.
Rzecznik policji, z którym następnego dnia rozmawiało OKO.press przekazał, że czynności funkcjonariuszy rozpoczęły się o godzinie 19:00, od kontroli dwóch samochodów.
„Podczas kontroli tych pojazdów policjanci weszli w posiadanie informacji, z których wynikało, że mogło dojść do popełnienia przestępstwa polegającego na pomocnictwie w organizacji nielegalnego przekroczenia granicy. Stąd dalsze czynności w miejscowości pod Gródkiem” — tłumaczył OKO.press Tomasz Krupa.
Te czynności to przesłuchiwanie aktywistów i wolontariuszy do piątej nad ranem oraz przeszukiwanie bazy do godziny siódmej. Z bazy zarekwirowano sprzęt – laptopy i telefony – by pół roku później orzec, że śledztwo, oparte głównie o analizę tych nośników elektronicznych, nie dało podstaw by stwierdzić, że wolontariusze mogli brać udział w przemycie ludzi.
„Rzeczpospolita” pisze, że pretekstem do wszczęcia śledztwa w sprawie KIK było znalezienie w telefonach zatrzymanych aktywistów tzw. pinezek, czyli lokalizacji na elektronicznych i internetowych mapach. Dziennik twierdzi, że przy pomocy wysyłanych lokalizacji migranci komunikują się z przemytnikami, którzy wskazują im miejsce odbioru. Ale to tylko połowa prawdy.
Pinezki osoby migrujące wysyłają także do organizacji pomocowych, których numery są na granicy powszechnie znane i ogólnie dostępne. W ten sposób migrujący wzywają pomoc – często medyczną, a najczęściej materialną.
Po odbiorze pinezki wolontariusze wysyłają do migrujących lekarzy, ratowników lub wolontariuszy z lekami, wodą, jedzeniem oraz suchymi i ciepłymi ubraniami. Co istotne, sami pinezek im nie wysyłają, nie wskazują też drogi, jedynie docierają we wskazane miejsce.
Taka forma pomocy nie ma więc nic wspólnego z przemytem ludzi, czyli naruszeniem art. 264 par. 3 kodeksu karnego, który mówi, że „kto organizuje innym osobom przekraczanie wbrew przepisom granicy Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8”.
Umorzenie postępowania w sprawie KIK-u jest więc kolejnym potwierdzeniem, że pomaganie na granicy polsko-białoruskiej jest legalne.
„My nigdy nie mieliśmy wątpliwości, że dojdzie do umorzenia w tej sprawie” – mówi nam szef KIK Jakub Kiersnowski. „Nasi wolontariusze działają zgodnie z prawem oraz z chrześcijańskim obowiązkiem niesienia pomocy bliźniemu” – podkreśla.
Kiersnowski wyjaśnia jednocześnie, że całe to półroczne postępowanie toczyło się w sprawie, a nie przeciw KIK-owi. Nikt z wolontariuszy nie usłyszał żadnych zarzutów, prokuratura sprawdzała jedynie, czy są dowody na popełnienie przestępstwa. To dlatego też KIK nie był informowany ani o umorzeniu, ani o szczegółach sprawy.
Kiersnowski dowiedział się więc z „Rzeczpospolitej” o umorzeniu sprawy. Także z gazety dowiedział się, że zarekwirowany sprzęt został sprawdzony i nie znaleziono żadnych dowodów na popełnienie jakiegokolwiek przestępstwa przez wolontariuszy KIK.
„Wiem tylko, że sprzęt jest już do odbioru. Zobaczę w jakim jest stanie” – mówi szef KIK
Klub Inteligencji Katolickiej składał liczne zażalenia na działania służb tej grudniowej nocy, m.in. na przetrzymywanie aktywistów w aucie podczas kontroli, sposób wejścia policji do bazy, sposób samego przeszukania i przesłuchiwania aktywistów.
Zdaniem KIK działania służb były agresywne i niewspółmierne do całej sytuacji. Zażalenia zostały jednak w większości odrzucone, wobec czego Helsińska Fundacja Praw Człowieka wniosła w imieniu organizacji skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.
Grudniowe przeszukanie bazy KIK wpisuje się w szerszy obraz ubiegłorocznych represji wobec aktywistów oraz mediów działajacych na granicy polsko-białoruskiej.
Cały czas toczy się postępowanie w sprawie Weroniki Klemby, aktywistki KIK, która w marcu została zatrzymana, tymczasowo aresztowana, a następnie usłyszała zarzuty przemytu ludzi. Jej sprawę opisywaliśmy szeroko w OKO.press.
Klemba cały czas czeka na rozwój wydarzeń i ruch prokuratury, która prowadzi postępowanie. „Albo umorzą sprawę, albo pójdziemy do sądu” – mówi dziś OKO.press.
Tuż przed zatrzymaniem Klemby, w podobnych okolicznościach zatrzymano, tymczasowo aresztowano, a następne postawiono takie same zarzuty czwórce aktywistów działających niezależnie od KIK. Również o tej sprawie pisaliśmy szeroko w OKO.press.
W obu wspomnianych przypadkach sąd decydował o zwolnieniu z aresztu tymczasowego i nie dawał wiary prokuraturze, która zarzucała aktywistom przemyt ludzi. W uzasadnieniach decyzji sąd wspominał także, że udzielanie pomocy humanitarnej nie jest przestępstwem. Mimo to sprawy nadal się toczą.
„To są te same zarzuty w ramach których prokuratura umorzyła właśnie śledztwo wobec nas i innych naszych wolontariuszy. Dlatego domagamy się od Prokuratury, od rządzących, rychłego wycofania tych zarzutów i przeproszenia Weroniki a razem z nią wszystkich osób pomagających na granicy” – komentuje Jakub Kiersnowski.
A lista osób, którym należą się przeprosiny jest długa.
Mówiąc o represjach na granicy, należy wspomnieć także o brutalnym zatrzymaniu Jakuba Sypiańskiego, tłumacza działającego wraz z Grupą Granica. Sypiański, jak twierdzi, został wywleczony z auta przez żołnierzy WOT. WOT z kolei twierdzi, że aktywista chciał staranować autem żołnierzy.
Służby dokonywały także brutalnych zatrzymań incognito. Ofiarą takich działań padła żona Kamila Syllera – inicjatora akcji zapalania zielonych świateł w oknach domów, którzy mieszkańcy niosą pomoc migrantom. Wraz z grupą znajomych, została zatrzymana przez tajniaków w kominiarkach z wzorem trupiej czaszki, takich samych, jakie noszą na manifestacjach nacjonaliści.
Również Medycy na Granicy skarżyli się na opresyjne działania służb. Ratownicy podejrzewali, że żołnierze spuścili im powietrze z kół karetki.
W OKO.press odnotowywaliśmy także liczne przypadki utrudniania pracy dziennikarzom.
Całe postępowanie w sprawie bazy wolontariuszy Klubu Inteligencji Katolickiej Kiersnowski kwituje jednym słowem – absurd. A gdy rozmawiamy szerzej o represjach na granicy, wskazuje że działania służb były motywowane politycznie.
„Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej była wykorzystywana do rozgrywek politycznych. To bardzo przykre, bo przecież tam byli i nadal są tacy sami uchodźcy, jak nasi przyjaciele z Ukrainy. Ludzie przechodzący przez granicę polsko-białoruską także uciekają przed wojną, prześladowaniem oraz trudną sytuacją. A traktujemy ich zupełnie inaczej” – ocenia Kiersnowski
„Tak samo inaczej traktujemy też pomagających. To tylko pokazuje jak traktowane są inicjatywy obywatelskie, z którymi nie tylko nie prowadzi się żadnego dialogu, ale nie okazuje nawet minimum szacunku” – dodaje.
„Cała ta sytuacja była i jest kuriozalna. Przecież ludzie przez granicę polsko-białoruską cały czas przechodzą. Nagle jednak rządzący zdecydowali się zdjąć strefę zamkniętą, wycofano wojsko i w zasadzie nikogo z władz nie interesuje już granica polsko-białoruska.
To od początku jest bardzo przykre, bo zamiast podejść do tego problemu poważnie, spróbować go rozwiązać w sposób humanitarny, zrobiono igrzyska polityczne. Teraz rząd zajmuje się innymi problemami, więc temat granicy można odpuścić i udawać, że nic się nie dzieje”
– przekonuje.
„Ale my robimy swoje. Robimy to, co dyktuje nam nasze sumienie oraz etyka. Byliśmy na granicy i nadal będziemy” – zapewnia.
Komentarze