Choć w sprawie największego sabotażu w XXI wieku wycelowanego w niemiecką infrastrukturę krytyczną trop prowadzi na Ukrainę, rząd w Berlinie siedzi cicho. „Wyniki śledztwa w sprawie Nord Stream to polityczny dynamit” – mówi były oficer niemieckiego wywiadu
Dwa dziwne czerwone punkty widzi na swoim radarze Fridtjof Jungeling, kapitan trójmasztowca „Christian Radich”, kiedy wieczorem 26 września 2022 roku w drodze na Gotlandię przepływa obok Bornholmu. Zachmurzone niebo po zmroku utrudnia widoczność. Jungeling kontaktuje się z pobliską jednostką. Ta informuje o dziwnym bulgotaniu na morskiej toni i unoszącym się swądzie gazu. Stwierdza to sam Jungeling, kiedy podpływa bliżej. Podejrzenie, że z leżącego na dnie morza gazociągu wydobywa się gaz, nasuwa mu się automatycznie. Spostrzeżeniem dzieli się ze władzami Szwecji. Podejrzenie wkrótce się potwierdza.
Jeszcze 26 września duńscy sejsmolodzy rejestrują dwa wstrząsy o mocy 2,3 w skali Richtera, pierwszy o 2 w nocy, drugi wieczorem o 19. Jeden w szwedzkiej, drugi w duńskiej strefie ekonomicznej. Odległość między miejscami wybuchu nie przekracza 80 km. Sejsmiczna przyczyna nie wchodzi w rachubę. Jedyne możliwe wyjaśnienie: eksplozja podmorskiego gazociągu. Jungeling był więc świadkiem drugiego wybuchu.
Później okaże się, że eksplozje uszkodziły trzy z czterech nitek Nord Stream 1 i 2. Obydwa gazociągi są najdłuższymi podmorskimi na świecie. Transportują syberyjski gaz ze złóż na Morzu Barentsa. Od Wyborgu w Rosji rura biegnie dnem Bałtyku i dociera pod niemiecki Greifswald. Długość Nord Stream 1 to 1224 km, Nord Stream 2 – 1230 km. Wszystkie nitki składają się z pojedynczych, zespawanych ze sobą rur, każda o długości 12 m i średnicy 1 m. Grubość ścian ze stali karbonowej oscyluje między 27 a 41 mm. Gazociąg pokrywa warstwa antykorodowego politylenu i grubego na 110 mm betonu.
Przypadkowe zniszczenie – wykluczone.
Na zdjęciu: Obraz z raportu wywiadowczego przedstawiającego wyciek gazu z gazociągu Nord Stream 1 w szwedzkiej strefie ekonomicznej na Morzu Bałtyckim, 30 września 2022 r., Fot. AFP PHOTO / HO /IMAGESAT INTERNATIONAL (ISI)
W chwili wybuchu przepływ gazu w Nord Stream 1, który uruchomiono w 2012 r., był wstrzymany. Przed wojną płynęła nim połowa gazu ziemnego importowana do Niemiec, Berlin od dawna bronił projektu przed sprzeciwem europejskich sojuszników. Dwa dni przed inwazją Rosji na Ukrainę w lutym 2022 r. po naciskach z Waszyngtonu kanclerz Scholz zablokował certyfikację Nord Stream 2. Jego dwie nitki nigdy więc nie zostały oddane do użytku. Ale wszystkie cztery wypełniało 340 milionów metrów sześciennych metanu, choć pod mniejszym ciśnieniem. Na tyle wystarczającym, by w chwili eksplozji gaz uwolniło się, przebił 12-centymetrową ścianę rur ze stali i betonu, wypychając w górę wodę. Na morskiej toni utworzyło się coś na wzór szklanej kopuły.
Erik Anderson jako pierwszy zainteresował się wybuchem. Szwedzkiego inżyniera zdziwiło, że strumień oficjalnych informacji szybko wysechł. „Nie publikowano zeznań naocznego świadka wybuchu Jungelinga ani nie roztrząsano szczegółów jak w przypadku ataków terrorystycznych w Nowym Yorku, Madrycie, czy Paryżu”.
Anderson skontaktował się z Jungelingem. Otrzymał fotografię wykonaną z telefonu komórkowego przy drugiej eksplozji. Niewiadomą była ilość użytych ładunków wybuchowych i miejsce ich podłożenia. A także przyczyna opieszałości władz w Berlinie, Kopenhadze i Sztokholmie.
Dziwnie powściągliwie zachowywały się też niemieckie media. Dzień po eksplozji wałkowały temat meczu w Lidze Narodów Niemcy-Anglia. Holger Stark z „Die Zeit” przypomina sobie, że informowano tylko o obniżeniu ciśnienia w Nord Stream 2. Opinia publiczna w ogóle nie zdawała sobie sprawy, że kiedy Rosjanie i Ukraińcy giną w okopach, jak w latach I wojny światowej, w pozostałej części Europy toczy się niewidzialna wojna. Padają strony internetowe rządowych agencji, a krytyczna infrastruktura kraju może stać się celem ataku hybrydowego.
Dopiero 27 września ministerstwo gospodarki RFN poinformowało o eksplozjach na Bałtyku. Późniejsze ustalenia skonkretyzują, że w wyniku największego sabotażu w powojennych dziejach Niemiec zniszczono trzy z czterech nitek Nord Stream 1 i 2. Ładunek pod czwartą nie eksplodował.
Anderson nie był jedynym, który na własną rękę wszczął dochodzenie w sprawie tajemniczych eksplozji. Jego śladami podążyli dziennikarze największych mediów nad Renem: Mało tego, redakcje połączyły siły: „Der Spiegel”, który skompletował zespół 20 dziennikarzy, nawiązał współpracę z telewizją ZDF, „Die Zeit” pracował z ARD, a „Süddeutsche Zeitung” z zagranicznymi partnerami. Rozbudowane śledztwo przekraczało możliwości pojedynczych redakcji.
Własne dochodzenia wszczęły prokuratura niemiecka, szwedzka i duńska. Niemiecka, ponieważ sabotaż stanowił atak na infrastrukturę krytyczną kraju. Szwedzka i duńska włączyły się z powodu naruszenia stref ekonomicznych obydwu państw. Wszystkie otoczono największą klauzulą tajnością.
Atak hybrydowy na kraj NATO podlega tym samym kryteriom jak konwencjonalny. I może, choć nie musi, prowadzić do uruchomienia klauzuli o wzajemnej obronie. Stawka była wysoka. Dziennikarze nie mogli jednak oprzeć się wrażeniu, że rząd niemiecki od samego początku minimalizuje znaczenie incydentu. I to oni sami zabrali się za ujawnianie kolejnych okoliczności na podstawie własnych śledztw lub wycieków z kręgów rządowych i wywiadowczych bądź od osób powiązanych z podejrzanymi.
Już na samym początku „Der Spiegel” ujawnił, że jeszcze przed atakiem pojawiały się ostrzeżenia o planach sabotażowych. Pochodziły od wywiadu holenderskiego, który od czasu strącenia malezyjskiego samolotu nad Ukrainą w 2014 r. rozmieścili tam znaczną liczbę swoich agentów. W czerwcu 2022 r. Holendrzy poinformowali CIA, ta zaś niemiecki wywiad BND o planowanym wysadzeniu Nord Stream podczas manewrów NATO „Baltops”. Przewidywana data: 19 czerwca. Ostrzeżenie nadeszło do Berlina już po 19 czerwca i po natowskich manewrach. Schowano je głęboko do szuflady.
Podejrzenia natychmiast padły na Rosję. Skrytobójcze ataki na Skripala, Litwinienkę i Nawalnego, zamordowanie czeczeńskiego dowódcy w berlińskim ZOO oraz możliwości operacyjno-techniczne służb rosyjskich sugerowały, że trop prowadzi na Kreml. Co istotne, 5 dni przed wybuchami na Bałtyku zarejestrowano w tym rejonie zwiększoną liczbę rosyjskich jednostek.
Rosyjski trop korespondował z pierwotnymi przypuszczeniami, że materiały wybuchowe zostały przetransportowane na miejsce łodzią podwodną.
Oprócz możliwości logistycznych, Kreml miał motyw. Zniszczenie gazociągu miało zastraszyć Zachód, wywindować ceny gazu do góry i zdestabilizować rynek energii. Jeszcze jedna okoliczność odgrywałaby dużą rolę. Wstrzymując w lecie 2022 r. przesył gazu przez Nord Stream 1, rosyjski Gazprom naruszył umowę z zachodnimi firmami. Tym samym naraził się na żądania odszkodowawcze. Jedna z poszkodowanych firm, Uniper, wystąpiła do sądu z roszczeniami. Uszkodzenie Nord Stream 1 je unieważniało.
W tej układance występowała jedna wątpliwość. Wysadzeniem własnego rurociągu, który można zablokować jednym ruchem ręki, Rosjanie pozbawiali się wygodnego narzędzia nacisku, który za kilka lat mógłby posłużyć do ponownego szantażowania Niemiec, wiecznie głodnych taniej energii.
Na przełomie 2022/2023 r. w centrum zainteresowania niemieckiej prokuratury i dziennikarzy śledczych znalazł się 15,5-metrowy jacht „Andromeda”, typ Bavaria Cruiser 50, z silnikiem motorowym i 11 miejscami na pokładzie w pięciu kajutach. Łódź była nie pierwszej młodości, jak opisywali dziennikarze. Ktoś porównał ją do rozpadającej się wanny. Wgniecione Burty były wgniecione i zadrapane, z rur wydobywał się smród, silnik grzechotał jak traktor, a autopilot nie działał.
6 września 2022, jak ustalili prokuratorzy, jacht wyszedł w morze pod banderą niemiecką z mariny Hohe Düne w Rostocku. Zrekonstruowany przebieg trasy pokrywał się z miejscami wybuchów. Łódź zatrzymała się najpierw w malutkim porcie Wiek na Rugii, gdzie zatankowała. „Za paliwo zapłacono gotówką, wyciągając w tym celu wielki plik banknotów euro o dużych nominałach, ale bez napiwku” – przypominał sobie kapitan mariny.
Po 10 dniach Andromeda dotarła na wysepkę Christiansø koło Bornholmu. To właściwie kilka wystających z morza skał. Duńczycy trafnie nazywali je wyspą grochu. Stanowi ulubione miejsce wypadu na lunch wycieczkowców z Bornholmu. Christiansø leży bardzo blisko, zaledwie 44 kilometry, trzy godziny rejsu na północny-wschód, od miejsc wybuchów. Jak wskazują dziennikarze śledczy, z Christiansø załoga „Andromedy” wyruszyła w stronę rurociągu, by zanurkować i zainstalować ładunki z detonatorami czasowymi.
Na zachód od Christiansø przebiega jeden z najbardziej zagęszczonych szlaków morskich świata. Dziennie przepływa przez niego ponad 2 tysiące jednostek. Jednak na wschód od wysepki morze raptownie pustoszeje. Tam właśnie przebiega Nord Stream. Według ustaleń dziennikarzy, po podłożeniu bomb „Andromeda” popłynęła do szwedzkiego portu Sandhamn. W drodze powrotnej zacumowała w Kołobrzegu, gdzie załogę skontrolowała straż graniczna. Z Polski jacht powrócił na Rugię.
Te i kolejne ustalenia uczyniły wiarygodnym trop prowadzący przez Polskę do Ukrainy.
Jacht wynajęła za 3 tys. euro tygodniowo polska firma-krzak „Feeria Lwowa” z siedzibą na warszawskim Powiślu. Należała do dwóch Ukraińców. Nie prowadziła żadnej aktywności, nie posiadała ani strony internetowej, ani telefonu. Kiedy dziennikarze dotarli do jednego z dwóch właścicieli fikcyjnego biura podróży, Rustena A., ten odmówił rozmowy.
Inny obywatel Ukrainy drogą mailową wyczarterował wynajem jachtu. Na pokładzie znajdowało się 6 pasażerów: 5 mężczyzn i kobieta, lekarka. Jej obecność pozorowała urlopowy charakter eskapady.
„Dwóch mężczyzn z ogolonymi głowami, wyglądali na wojskowych. Kobieta – drobna, brunetka” – zapamiętał trzech członków załogi żeglarz, który napotkał „Andromedę” na morzu. Ukraińcy żeglowali z podrobionymi paszportami bułgarskimi i jednym mołdawskim. Fotografia w mołdawskim paszporcie, wystawionym na nazwisko „Stefan Marcu”, przedstawiała Walerija K., instruktora nurkowania z miasta Dniepr. 8 września został on na Rugii sfotografowany przez radar, kiedy jego biały citroen przekroczył dozwoloną prędkość.
Zdjęcia zamieszczane przez niego w mediach społecznościowych zdemaskowały go jako żołnierza 93 brygady zmechanizowanej. Dziennikarze dotarli do jego byłej partnerki. Po napaści Putina na Ukrainę uciekła ona do graniczącego z Polską Frankfurtu nad Odrą. Zapytana o udział w wysadzeniu Nord Stream, odpowiedziała: „Jest niewinny, co wkrótce się okaże”. Mieszkający na Ukrainie brat Walerija dodał: „Walczy na froncie i od dawna nie był w domu”. W rzeczywistości Walerij K. ukrywał się w tym czasie w podwarszawskim Pruszkowie.
Rząd premiera Morawieckiego bez entuzjazmu przystąpił do współpracy ze stroną niemiecką. I szybko ją zakończył. Poinformował Berlin, że nie posiada nagrań z monitoringu w Kołobrzegu z okresu, kiedy zawinęła tam „Andromeda”. Odpowiedzialny za służby rzecznik MSW Stanisław Żaryn oświadczył:
„Polska nie znalazła żadnych śladów, wskazujących na uwikłanie jachtu w zamach“. Rejs miał „wyłącznie turystyczny charakter”.
I nagle, w lutym 2023 r., światowe media obiegła sensacyjna wiadomość. Wywołała wręcz konsternację. Jej autorem był Seymour Hersh, 86-letnia legenda amerykańskiego dziennikarstwa i laureat nagrody Pulitzera, który wsławił się wcześniej wieloma przełomowymi śledztwami. W 1969 r. upublicznił masakrę żołnierzy USA w wietnamskiej wiosce My Lei, a w 2004 r. – niezgodne z prawem traktowanie irackich więźniów w bagdadzkim więzieniu Abu Ghraib.
Teraz Hersh podejrzenia o wysadzenie Nord Stream skierował na USA. Ładunki mieli według niego umieścić nurkowie US Marine Corps podczas manewrów natowskich w czerwcu 2022 r. Kluczowy argument? Słowa prezydenta Bidena, który tuż przed inwazją Rosji na Ukrainę zapowiedział, „że realizacja tego scenariusza pociągnie za sobą koniec Nord Stream”.
Argument na potwierdzenie tej tezy znaleźli niemieccy dziennikarze. Wytropili, że agenci CIA za prezydentury Donalda Trumpa wywierali presję na członków organizacji proekologicznych w Meklemburgii-Pomorzu, by ci demonstrowali sprzeciw Nord Stream 2.
Poza Rosją, gdzie Putin z zachwytu zacierał ręce, rewelacje Hersha spotkały się ze sceptycyzmem.
Rzeczowe dowody były nieprzekonywujące. Hersh powoływał się tylko na jedno źródło, jednego (informatora), podczas gdy standardy dziennikarskiego śledztwa wymagają co najmniej dwóch niezależnych od siebie źródeł.
Holger Stark z „Die Zeit”, zaprzyjaźniony z Hershem od 20 lat, spotkał się z nim w cztery oczy w jego domu pod Waszyngtonem. I tylko utwierdził się w swoich wątpliwościach. Nie zgadzały się podstawowe fakty. Poza tym wysadzenie Nord Stream uderzałoby w niemieckiego sojusznika USA, który po dwóch i pół roku wojny wspierał Ukrainę znacznie powyżej oczekiwań Waszyngtonu.
Tezę o odpowiedzialności Amerykanów rozpowszechniał także Erik Anderson, choć na argumentacji Hersha nie zostawił suchej nitki. Ukuł swoją wersję. Odmiennie niż Hersh, dowodził, że zamontowano 8 bomb, po dwie przy każdej nitce. Kiedy jedna nie wybuchła, Amerykanie powrócili na miejsce i zdemontowali ładunek pod czwartą nitką.
Przekonany o prawdziwości swojej wersji Anderson wynajął łódź z doświadczonym kapitanem i w maju 2023 r. ruszył na miejsca eksplozji. Przy pomocy sonarnego skanera i podwodnego drona zrobił zdjęcia powybuchowym wyłomom w rurach na dnie Bałtyku. Szkody w miejscu pierwszego wybuchu okazały się mniejsze. W chwili eksplozji ciśnienie było słabe, ilość gazu niewielka. Anderson skonkludował, że bomby wepchnięto pod kątem pod rurociąg. Pionowa eksplozja przy drugim wybuchu miała moc przypominającą wystrzał rakiety, o czym świadczył rozmiar zniszczeń.
Nieco wcześniej, 8 marca 2023 r., niemieccy prokuratorzy potwierdzili ustalenia dziennikarskiego śledztwa „Die Zeit” i ARD ze stycznia 2023 o tym, że na „Andromedzie” zidentyfikowano pozostałości materiałów wybuchowych HMX. Pokrywały się one z tymi, które znaleziono na gazociągu. I z ustaleniami Andersona. A to zdradzało, że wbrew pierwotnym przypuszczeniom wykorzystano niewielką ilość materiału wybuchowego. Absolutnie możliwą do przetransportowania na niewielkim jachcie i zamontowania przez grupę nurków. Upadła więc pierwotna wersja o konieczności przetransportowania dużej ilości materiału wybuchowego na łodzi podwodnej.
Według byłych wojskowych i zawodowych nurków operacja od strony technicznej była trudna, ale możliwa.
„Tam na dole jest ciemno, zimno i są prądy” – mówi Tom Kürten. Od lat jako zawodowy nurek przeprowadza inspekcję wraków na dnie Bałtyku. Potwierdza jednak, że z odpowiednim sprzętem możliwe jest nurkowanie na głębokość do 100 metrów i zlokalizowanie rurociągów. Z powodu ciemności nurkowie pomylili jednak rury. Zamiast pod nitkę B Nord Stream 2, która ostatecznie nie została uszkodzona, zainstalowali trzy ładunki pod dwie nitki Nord Stream 1.
W Berlinie nikomu nie zależało i nadal nie zależy na potwierdzeniu ukraińskiego tropu. Sprawę uznano za ultra delikatną, połączoną ze strategicznym interesem bezpieczeństwa państwa. Wszyscy zaangażowani w śledztwo pracownicy prokuratury i służb musieli złożyć przysięgę dochowania tajemnicy.
Dziennikarze śledczy napotykali na mur milczenia. Mimo to wydobyli oni od urzędników wiele informacji. W reakcji na to na samych szczytach w Berlinie powołano specjalną grupę „task force”. Jej cel – wytropienie źródła przecieków do prasy. Przesłuchania objęły członków gabinetu kanclerza Scholza, kierownictwa ministerstw, Urzędu Ochrony Konstytucji, wywiadu, prokuratury i policji.
Pozyskane przez media informacje coraz pełniej uzupełniały puzzle. Trop ukraiński potwierdziło śledztwo „Wall Street Journal” (WSJ). Jego dziennikarz Boris Pancevski ujawnił główne źródło informacji, pochodzące z najbliższego otoczenia bezpośrednich sprawców. To 48-letni Roman Czerwiński, pułkownik armii ukraińskiej z doświadczeniem w służbach specjalnych Ukrainy SBU i wywiadzie wojskowym. Od wybuchu wojny koncentrował się na działalności partyzanckiej na obszarach okupowanych przez Rosję. Podlegał generałowi-majorowi Wiktorowi Hanuszczakowi, który z kolei komunikował się bezpośrednio z szefem armii Załużnym.
Ze śledztwa WSJ wyłania się obraz niewielkiej, profesjonalnej grupy wyższych oficerów ukraińskich, którzy w maju 2022 roku podczas zakrapianej alkoholem kolacji w Kijowie, w ferworze radości po odparciu rosyjskiego ataku na stolicę wpadli na pomysł, by pójść krok dalej i wysadzić rurociąg. Operację finansowali ukraińscy oligarchowie. Nadzorował zaś czynny generał ukraiński z doświadczeniem ze służb specjalnych.
Co wiedział prezydent Zełenski? Według źródeł WSJ zaakceptował w maju 2022 roku plan generałów. Uderzał on w Gazprom, w warunkach wojny traktowany jako obiekt wojskowy. Jednocześnie stanowił atak na krytyczną infrastrukturę niemieckiego sojusznika. W efekcie blokował ewentualny strumień pieniędzy z Berlina na finansowanie wojny Kremla, gdyby w Berlinie chciano powrócić do taniego rosyjskiego źródła energii.
Operacja musiała być przeprowadzona w ściślej tajemnicy. W czerwcu 2022 roku holenderski wywiad wszedł jednak w posiadanie informacji o planowanym sabotażu. I od razu poinformował CIA. Waszyngton wywarł presje na prezydenta Zełenskiego, który się ugiął i wydał rozkaz zaniechania akcji. Ale głównodowodzący gen. Walerij Załużny zignorował prezydencki rozkaz, twierdząc, że nie ma już kontaktu z grupą operacyjną.
Amerykanie sądzili, że po ich interwencji operację wstrzymano. Tymczasem przeprowadzono ją 3 miesiące później. „Ukraina niczego takiego nie mogła zrobić. A ja nigdy bym się tak nie zachował”, tak prezydent Zelenski zaprzeczał oskarżeniom o swój udział w sprawie.
W świetle ustaleń WSJ w czerwcu 2024 r. prokurator generalny RFN Jens Rommel wydał tajny nakaz aresztowania Walerija K. Kwestię jego ekstradycji z Polski kanclerz Scholz poruszył podczas spotkania z premierem Tuskiem w Warszawie 2 lipca 2024 r. Ku rozgoryczeniu Niemców, polski premier poinformował kanclerza, że Polska nie może wydać podejrzanego, gdyż wrócił on na Ukrainę. Ostrzeżony zawczasu?
W politycznym Berlinie pojawiło się podejrzenie, że Polska może nie chcieć wydać kogoś, kogo uważa za bohatera.
Stanowisko polskich władz sprowokowało b. szefa niemieckiej prokuratury Augusta Hanninga do publicznego oskarżenia Warszawy. Hanning twierdził nawet, że deal w tej sprawie zawarty został na samym szczycie, między prezydentami Dudą a Zełenskim.
„Jedyne co powinniście dzisiaj zrobić, to przeprosić i siedzieć cicho” – huknął w odpowiedzi na platformie X Donald Tusk.
To prywatna opinia Hanniga. W kręgach rządowych w Berlinie nikt jej nie podejmuje. Na Zachodzie natomiast wcale nie małe środowiska broniły Ukrainy. „Zniszczenie Nord Stream jest w pełni uzasadnione” – pisał prof. Louis Gariciano z londyńskiej School of Economics. „Kraj walczy o przetrwanie. Europa powinna zrozumieć, o co toczy się gra”.
Ale upublicznienie niemieckiego śledztwa wraz z ustaleniami WSJ postawiło polityczny Berlin w niezręcznej sytuacji. Bo co, jeśli odpowiedzialność ukraińska zostałaby udowodniona? Jakie działania należałoby wtedy podjąć? Rząd nie mógłby sobie pozwolić na zignorowanie tak poważnego przestępstwa. Stanowiłoby to zachętę dla terrorystów z Iraku, Rosji i Korei Północnej. Z drugiej strony potwierdzenie odpowiedzialności Ukrainy za atak na niemiecką infrastrukturę byłby paliwem dla tych sił politycznych, które domagają się zawieszenia wsparcia dla Ukrainy, jak lewicowi populiści z BSW. Byłoby to także na rękę prawicowym populistom z AfD, którzy chcieliby naprawić rurociąg i relacje z Rosją. Dlatego w niemieckim rządzie nie ma woli rozwiązania sprawy.
Od lutego 2024 roku Niemcy prowadzą samotnie śledztwo w sprawie zniszczenia Nord Stream. Szwecja i Dania zawiesiły swoje. Oficjalny powód? Infrastruktura obydwu krajów nie została uszkodzona, nie ucierpieli także obywatele. Nieoficjalnie natomiast nikt nie był zainteresowany zaminowaniem relacji z Ukrainą.
„Wyniki śledztw mają potencjał politycznego dynamitu”
– potwierdza Gerhard Conrad, były oficer niemieckiego wywiadu.
W przypadku eksplozji Nord Stream wszystkie poszlaki wskazują na Ukrainę, brakuje jednak twardych dowodów. Śledztwa dziennikarskie nie wyjaśniają także kilku kwestii. Jak to możliwe, że Załużny sprzeciwił się Zełenskiemu? Czy ilustruje to tylko złożoną dynamikę i wewnętrzną rywalizację w Kijowie między establishmentem wojskowym a kierownictwem politycznym kraju? A może coś więcej? I jak to możliwe, że Ukraina przeprowadziła sabotaż wbrew USA?
Akcja sabotażowa na dnie Bałtyku nie była wyjątkiem. Z ustaleń holenderskiego wywiadu wynika, że Ukraina planowała atak na inny gazociąg na Morzu Czarnym, Turk-Stream. Do dziś nie jest jasne, dlaczego operacja nigdy nie została przeprowadzona.
Atak na Nord Stream unaocznił zarazem, jak bardzo infrastruktura krytyczna UE narażona jest na zniszczenie – nie tylko rurociągi gazu i ropy, ale np. kabel internetowy łączący Europę z Wielką Brytanią i USA, a także linie energetyczne morskich farm wiatrowych czy elektrownie jądrowe. Te obiekty są znacznie łatwiejsze do zniszczenia, ponieważ nie wymagają podłożenia materiałów wybuchowych, a jedynie użycia odpowiednich narzędzi.
W styczniu 2022 r. został uszkodzony kabel internetowy łączący Norwegię ze Spitsbergenem. Podobny incydent zarejestrowano w przypadku gazociągu łączącego Finlandię z Islandią, już po uszkodzeniu Nord Stream, kiedy zwiększono czujność i nawiązano lepszą współpracę między NATO a prywatnymi właścicielami morskiej infrastruktury. W ostatnim przypadku przypadkowym sprawcą okazała się kotwica chińskiego statku.
Czy i gdzie dojdzie do kolejnego ataku?
Historyk, politolog i watykanista, prof. na Uczelni Korczaka w Warszawie i Uniwersytecie we Freiburgu.
Historyk, politolog i watykanista, prof. na Uczelni Korczaka w Warszawie i Uniwersytecie we Freiburgu.
Komentarze