"Synku, nie patrz pod nogi, ja cię poprowadzę - mama ściska dłoń ośmioletniego Andrzeja i zaczynają się wspinać na pagórek usypany z martwych ludzi". Fragmenty książki Magdaleny Grzebałkowskiej, sagi o cierpieniach dzieci-ofiar historii XX wieku., w tym kilkorga, które przeżyły Powstanie Warszawskie
"Nie pytałam moich bohaterów, kiedy stali się dorośli. Ale wszyscy mówili: Gdy na własne oczy zobaczyliśmy śmierć"
W kolejnej (nr 77) powstańczej rocznicy słyszymy zestaw tych samych patetycznych uniesień nad heroizmem i - jak to ujął Andrzej Duda - "niezłomnym duchem naszego narodu". Prezydent snuł też osobliwą opowieść o "zapleczu, dzięki któremu Powstańcy walczyli do samego końca i do samego końca byli wspierani przez zaplecze, które mogli mieć – niepełne, nie w pełnym tego słowa znaczeniu, czyli zaplecze, gdzie można odpocząć, ale zaplecze, które dawało im serce. To była ludność Warszawy".
W OKO.press bliższa jest nam inna narracja, choćby z "Pamiętnika z powstania warszawskiego" Mirona Białoszewskiego, w której patos i heroizm ustępuje miejsca cierpieniom powstańców (zginęło ok. 17-18 tys.) i przede wszystkim cywilnej ludności Warszawy (ok. 150 tys. ofiar), a mit narodowego zrywu korygowany jest rozpaczą i poczuciem niepotrzebnej ofiary.
Szczególnie cenny świadectwem w demitologizacji Powstania jest książka Magdaleny Grzebałkowskiej*, wybitnej reporterki i pisarki, o dzieciach - ofiarach XX wiecznych wojen. Rozbija ona także mit małego powstańca, który - jak z warszawskiego pomnika Małego Powstańca - w za dużym hełmie i uśmiechem na ustach, bez wahania pełni służbę dla ojczyzny.
Czy tak właśnie należy czytać jej książkę?
Grzebałkowska: Nigdy nie piszę z tezą, dopiero na końcu okazuje się, co mi z tego wyszło. Ale przygotowując się do rozdziału o dzieciach z Powstania przeczytałam wszystkie te podstawowe książki i
jestem przekonana, że to nie było dobre, ani dla Polski, ani dla Warszawy, ani - co pokazuje moja książka - dla ludzi.
W Powstaniu, w batalionie Chrobry, walczyli mój pradziadek i mój stryj. Ale jako powstańcza prawnuczka nie pochwalam tych, którzy wysłali 1 sierpnia 1944 ludzi na pewną śmierć, jestem oburzona ich brakiem odpowiedzialności. Powstańcy walczyli heroicznie, ale ci, którzy wydali rozkazy popełnili zbrodnię.
Żal mi każdego cywila rozstrzelanego, przygniecionego pod gruzami, żal mi każdej spalonej kamienicy. Zwłaszcza gdy jestem w Warszawie myślę o zniszczonym mieście. Nie znoszę pomnika Małego Powstańca, nie można tak przedstawiać dzieci, trzeba raczej płakać nad ich losem. Nie wiadomo nawet, ile dzieci zginęło w Powstaniu.
O swoich bohaterach Grzebałkowska opowiada: "Nie pytałam, kiedy - w swoim odczuciu - stali się dorośli. Ale wszyscy mówili: Gdy na własne oczy zobaczyliśmy śmierć".
I dalej: "Nie umiemy sobie tego nawet wyobrazić – nagle bomba lub pocisk rozrywają koleżankę, która idzie obok, a ty przeżywasz. I nosisz w sobie ten obraz do końca życia. Wielu moich rozmówców mówiło właśnie o krowach, tych strasznych samobieżnych moździerzach oblężniczych, których Niemcy używali między innymi do pacyfikacji powstania warszawskiego. To była najbrutalniejsza broń, do tego wydająca przy odpalaniu tak przeraźliwy dźwięk – właśnie kojarzony z krową albo przesuwaną szafą, stąd druga popularna nazwa – że aż przygniatał do ziemi. Uparłam się, że muszę tę krowę usłyszeć. Znalazłam w internecie – miałam dreszcze, zmroziło mnie, natychmiast zrozumiałam, co czuły te dzieci powstania, z którymi udało mi się porozmawiać. Po czymś takim nie można już było pozostać beztroskim.
Jedna z kobiet mówiła mi, wciąż przejęta, po ponad 70 latach: Wszyscy umierali, spaleni, poparzeni. Nie było im jak pomóc. Ona wtedy była w wieku mojej córki, Tosia ma dziś 14 lat".
Książka "Wojenka" ma ponad 20 bohaterów - dzieci, które padały ofiarą tragicznej historii XX wieku. W tym sześcioro, które - dziś to starzy ludzie - przeżyły Powstanie Warszawskie.
Siłą Grzebałkowskiej jest rozmach i skala obserwacji. Starych dziś ludzi, którzy jako dzieci padli ofiarą "wojenek" XX wieku, Grzebałkowska szukała także poza Polską: w Izraelu, Kazachstanie, Niemczech, Białorusi, a nawet w Kalifornii. Jest wśród nich żydowski chłopiec, który przeżył getto, są dzieci zesłane na roboty do Niemiec (w tym babcia Autorki), są urodzeni już w sowieckich łagrach i hiszpańskie dzieci wysłane podczas wojny domowej do ZSRR, jest Niklas Frank, syn "króla Polski", generalnego gubernatora Hansa Franka i jeden z pionierów rodzinnych rozliczeń z nazizmem, a nawet japońscy chłopcy - więźniowie amerykańskiego obozu po ataku Japonii na Pearl Harbour.
Zapytana, czego nauczyła ją praca nad książką, Grzebałkowska mówi: "To zabrzmi banalnie i być może dla kogoś niepoważnie, ale naprawdę – nigdy więcej wojny!
Mam ciarki, gdy myślę, że nasze dzieci mogłyby przeżyć rzeczy podobne do tych, które stały się udziałem moich bohaterów".
Za zgodą Autorki i Wydawnictwa Agora zacytujemy niżej kilka fragmentów pokazujących losy trzech osób, które w czasie Powstania Warszawskiego były dziećmi, i dziećmi być przestały. Po pierwszej śmierci, pierwszym pogrzebie koleżanek i kolegów w płytkiej ziemi podwórek. To:
ANDRZEJ. Część domu przy ulicy Gdańskiej 2 zajmują powstańcy (jest wśród nich kuzyn Zbyszek, który dzień wcześniej zabrał ukryte w piwnicy karabiny). Sypią piasek do worków i uszczelniają nimi okna na parapecie. Ośmioletni Andrzej im pomaga.
- Chłopaki, dacie postrzelać? - pyta któregoś z powstańców. Stawiają go przy oknie i opierają karabin o worek z piaskiem.
- Jak zobaczysz Niemca, to wal - radzą. Andrzej naciska spust. Karabin ma duży odrzut, chłopiec ląduje pod ścianą.
MYSZKA. Wraz z bombą upuszczoną przez niemieckiego pilota na Myszkę zaraz spadnie dorosłość. Ostatnie dwadzieścia minut dzieciństwa ta szczupła, niewysoka czternastolatka z warkoczem, w podkolanówkach tatusia i zimowych butach na gumie, spędza w bocznym korytarzu piwnic pod gmachem PKO przy ulicy Świętokrzyskiej. Przed chwilą zameldowała doktor Marii Piekarskiej Joannie, że wszyscy pacjenci zostali już bezpiecznie przetransportowani ze szpitala przy placu Dąbrowskiego do podziemi banku. Teraz odpoczywa wśród zmęczonych koleżanek z I plutonu Wojskowej Służby Kobiet. Nie słychać stąd nadlatującego samolotu. Od razu jest huk, zapada ciemność, Myszka traci przytomność.
- Ocknęłam się. Byłam zasypana, nie mogłam się ruszyć. Słyszałam krzyki. Nie wiem, jak długo to trwało, ale po jakimś czasie skądś zaczęła się lać woda, chyba pękła rura, i poczułam, że mnie wymywa. Wyrwałam się i ruszyłam w ciemności do jakiegoś światełka - wspomina Janina Suchorzewska, z domu Tatarkiewicz.
- Do tego momentu wyobrażałam sobie udział w powstaniu jako przedłużenie dobrej, harcerskiej gry. Podobało mi się nawet. Nagle zrozumiałam, że gra się skończyła, a ja jestem dorosła.
Na dziedziniec banku Myszka wychodzi niemal nago, na sobie ma tylko postrzępioną koszulkę. Jest w szoku. Stąpa boso po stłuczonym szkle okiennym, ale tego nie czuje. Płacze, że chce wracać do mamy. Porucznik Alicja Kadler Wierna narzuca jej na plecy koc i przytula: - Nie możesz iść do mamy, ja cię rozumiem, ale nie możesz. Przynosi jej popielaty uniform ze zdobytych niemieckich magazynów, który będzie jedynym ubraniem Myszki do końca powstania.
Oprócz niej bombardowanie przeżyły tylko trzy osoby. Z gruzów ratownicy wyciągają ciała trzydzieściorga czworga ludzi. Myszka rozpoznaje wśród zmarłych Joannę, której przed chwilą składała meldunek.
- Pochowaliśmy ich wszystkich na podwórku. Z jakichś beleczek drewnianych, może framug okiennych; robiliśmy krzyżyki i temu, kto był rozpoznany, zapisywaliśmy sygnaturkę.
SZTYCHNICKI. Zdjęcie jest słabej jakości. Twarze modlących się ludzi to jedynie jasne plamki światła na ciemnym tle filarów kościoła garnizonowego przy ulicy Długiej w Warszawie. Jest jednak wystarczająco wyraźne, żeby odróżnić upięte wysoko fryzury kobiet od krótko ostrzyżonych mężczyzn, zauważyć biało-czerwone opaski na rękawach. Fotograf stanął z lewej strony ołtarza, tuż za powstańcami służącymi do mszy, i nacisnął spust migawki. Wierni, wpatrzeni w księdza, nie zwrócili na niego uwagi. Tylko jeden mężczyzna, z małym wąsikiem pod nosem, spojrzał prosto w obiektyw. Nie mam szans odnaleźć w niewyraźnym tłumie Ryszarda Sempki, który wraz z innymi powstańcami przysięga wierność Bogu, ojczyźnie, prezydentowi, rozkazom naczelnego wodza i dowódcy Armii Krajowej. To już czwarty dzień, jak Rysiek jest żołnierzem. Przyjmuje pseudonim Sztychnicki.
Po nabożeństwie żołnierze batalionu „Gozdawa" czwórkami defilują spod kościoła w kierunku ulicy Freta.
Ubrani w zdobyczne niemieckie uniformy, nieliczni z bronią, nigdy razem nie ćwiczyli musztry, nie trzymają więc równego kroku.
Jest słonecznie, drzewa rzucają cień, tłumy ludzi zgromadziły się na chodniku. To dopiero początek powstania, cywile jeszcze nie przeklinają walczących. Sztychnicki widzi, że tuż przy krawężniku defiladę odbiera generał Tadeusz Bór Komorowski wraz z dowództwem Starego Miasta. Fotograf wybiega z kościoła i uwiecznia chwilę na kliszy. Nowo przyjęci żołnierze dostają w prezencie po pięć papierosów z machorki.
SZTYCHNICKI. - To była niedziela. Akurat miałem służbę przy barykadzie po drugiej stronie placu Krasińskich, tam gdzie przed powstaniem tramwaj wjeżdżał przez bramę w budynku - wspomina Ryszard Sempka. - Takiego huku, jaki się nagle rozległ od strony Kilińskiego, jeszcze nie słyszałem, a przecież codziennie leciały na nas krowy.
Ciężki transporter ładunków, który z samego rana Niemcy porzucili przy barykadzie na Podwalu, około siedemnastej zostaje przejęty przez powstańców. Objeżdżają nim Stare Miasto, budząc entuzjazm cywilów i żołnierzy. Podczas próby zawrócenia transportera przy barykadzie na ulicy Kilińskiego z maski pojazdu zsuwa się metalowa skrzynia, w której znajduje się pięćset kilogramów materiału wybuchowego.
W eksplozji pojazdu ginie około trzystu osób, kilkaset jest rannych. Wybuch rozrzuca rozerwane ciała w promieniu kilku ulic.
Strzępy ofiar spadają na parapety okien, zwisają z gzymsów i rynien. Ryszard Sempka traci wielu kolegów z oddziału. Zdaje sobie sprawę, że gdyby przypadła mu służba na Kilińskiego, już by nie żył.
ANDRZEJ. - Synku, tylko nie patrz pod nogi, ja cię poprowadzę - mama ściska dłoń ośmioletniego Andrzeja i zaczyna się wspinać z nim na pagórek usypany z martwych ludzi. Jest koniec września, powstanie dogorywa, na Żoliborzu trwa ewakuacja mieszkańców. Grupa, do której zapędzono Andrzeja Bobera z siostrą i rodzicami, zanim ruszy do obozu w Pruszkowie, musi na rozkaz Niemców i Ukraińców wejść do pofabrycznej hali i opuścić ją wyjściem położonym z drugiej strony.
Droga wiedzie przez stos trupów, ofiar egzekucji. Ciała ułożone jak warstwy geologiczne ziemi, sięgają niemal pod sufit.
- Andrzej, głowa do góry! Głowa do góry! -woła matka. Setki ludzi przechodzą w milczeniu po żoliborskich sąsiadach, przypadkowych znajomych, sprzedawcach ze sklepu na rogu, spacerowiczach w parku, dostawcach węgla i mleka, nauczycielach i krewnych. Buty ślizgają się na twarzach, obcasy wplątują we włosy, brodzą wśród rąk i nóg.
Magdalena Grzebałkowska „Wojenka. O dzieciach, które dorosły bez ostrzeżenia”, Wydawnictwo Agora. Fot.: Hanna Szukalska/OKO.press. Posłuchaj też rozmowę o książce Magdaleny Grzebałkowskiej i Mariusza Szczygła
*Magdalena Grzebałkowska, rocznik 1972; reporterka, laureatka m.in. Grand Pressa (2009) w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne, autorka bestsellerowych i nagradzanych książek reporterskich:
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Psycholożka, dziennikarka i architektka. Współpracuje z OKO.press i Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę. W OKO.press pisze głównie o psychiatrii i psychologii, planowaniu przestrzennym, zajmowała się też tworzeniem infografik i ilustracji. Jako psycholożka pracuje z dziećmi i młodzieżą.
Psycholożka, dziennikarka i architektka. Współpracuje z OKO.press i Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę. W OKO.press pisze głównie o psychiatrii i psychologii, planowaniu przestrzennym, zajmowała się też tworzeniem infografik i ilustracji. Jako psycholożka pracuje z dziećmi i młodzieżą.
Komentarze