Wybieramy nie tylko prezydenta. Odpowiemy w tych wyborach na ważne pytania: Centralizacja czy decentralizacja? Państwo nowoczesne czy partyjne? Czy kultura, edukacja i media publiczne maja wypełniać ideologiczne zamówienia rządzących, czy też być niezależne, pluralistyczne i wolne? - pisze dr Anna Materska-Sosnowska, politolożka
Stawka tych wyborów jest wysoka, mimo że wydaje się, że wybory są „letnie”, jak pogoda za oknem, a kwestie poruszane przez kandydatów dość mało ważkie, jak np. oczka wodne. Ale tak naprawdę, stawką jest wybór kręgu kulturowego, do którego chcemy przynależeć.
Prawników, socjologów, psychologów poprosiliśmy o teksty na temat wagi wyborów 28 czerwca. Co jako obywatele możemy wygrać, co przegrać, jaka jest stawka?
Opublikowaliśmy już głosy prof. Krystyny Skarżyńskiej, dr. Adama Gendźwiłła.
Poniżej tekst dr Anny Materskiej-Sosnowskiej, politolożki z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego
Wybory te są porównywalne do czerwcowych wyborów z 1989 roku, gdzie nierówne zasady gry, propagandowe media państwowe i pozostałe zasoby były w rękach rządzących, a jednak tamte wybory zmieniły wszystko.
W moim przekonaniu, wyborów prezydenckich 2020 nie powinno w ogóle być, ani w maju, ani teraz - nie w czasach pandemii. W czasach zagrożenia w sposób naturalny koncentrujemy się wokół władzy, chcemy przywódcy, lidera, przewodnika. To nie jest czas na podziały i walki polityczne.
Dodatkowo, rozwiązania przyjęte i podpisane przez Prezydenta wprowadzały niedemokratyczne przepisy wyboru głowy państwa. Ostatecznie - niezgodnie z konstytucją - de facto decyzją dwóch „szeregowych posłów” (Jarosława Gowina i Jarosława Kaczyńskiego) wybory nie odbyły się 10 maja tylko zostały przeniesione na 28 czerwca i 12 lipca.
Mamy wybory. Idziemy na wybory i decydujemy kogo, czego chcemy.
Po wspomnianych już wyborach czerwcowych 1989 roku, przez wiele kadencji, wszystkie ekipy rządzące i prezydenci szli w jednym wyznaczonym kierunku, aby powrócić do kręgu kultury zachodniej, aby wejść w strefę euroatlantycką.
To się załamało po wejściu Polski do NATO i UE. Brak dziś wspólnej wizji i jednego kierunku. To doprowadziło nas do tego momentu i pytań co dalej. Czy UE to nasza Europa, do której chcemy należeć, czy „wyimaginowana wspólnota”, która powinna wspierać nas finansowo, ale już nie wymagać przestrzegania zasad, które są podstawą przynależności?
Czy prowadzimy niezależną, ale europejską politykę, czy osłabiamy UE i rozbijamy wspólnotę na rzecz tylko jednego sojusznika? Czy budujemy silną pozycję w regionie i w UE, czy zrezygnowaliśmy z roli lidera?
Jeśli pozostanie status quo, to przesuwamy się bardziej na wschód, gdzie praworządność, konstytucja, zasady prawa są traktowane jak puste slogany, łamane czy też omijane przez władzę.
Nawet w czasie kampanii wyborczej prezydent Andrzej Duda podpisał ustawy, tzw. tarcze, w których władza polityczna się umacnia, w których zaostrzono kary dla obywateli - między innymi za obrazę prezydenta - a wyłączono odpowiedzialność karną za nadużycia władzy.
Obawiam się modelu węgierskiego nie tylko ze względu na pełzający autorytaryzm, ale ze względu na powstawanie i umacnianie się oligarchii, wymianę elit na nominatów partyjnych i rozproszenie opozycji. Bez silnej opozycji model budapesztański jest bardzo możliwy.
Prezydent, w systemie parlamentarno-gabinetowym, pełni rolę zwornika systemu, bezpiecznika, strażnika konstytucji czy też arbitra.
Czy prezydent Duda sprawdził się jako strażnik konstytucji? Rządzący po kolei rozmontowali większość systemowych bezpieczników, wiele z nich wyłączyli przy czynnym udziale prezydenta.
A gdy władzy nikt nie patrzy na ręce, władza staje się zbyt potężna, zbyt dominująca. "Każda władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie" (Lord J. Acton). Taka koncentracja władzy szkodzi.
Nawet weta prezydenta, a było ich aż kilkanaście - czyli więcej niż za poprzedników - nie były wetami, które w sposób zasadniczy powstrzymywały władzę. Prezydent pozwolił na domykanie się systemu „niedemokracji”.
W dzisiejszej sytuacji kohabitacja (współpraca głowy państwa i szefa rządu z różnych większości politycznych) jest potrzebna a wręcz pożądana, nie widzę w tym zagrożenia, a wręcz szansę na powrót do polityki kompromisu i współpracy, a nie polityki na siły, wykluczania czy lekceważenia.
Czy prezydent sprawdził się jako prezydent wszystkich Polaków? Nie słuchając, nie szukając porozumienia czy kompromisu z przedstawicielami suwerena innymi niż jego obóz polityczny? Nie stając w obronie najsłabszych czy pokrzywdzonych? Nie pochylił się ani nad niepełnosprawnymi, ani nad pogardzanymi nauczycielami, rezydentami, czy nazywając sędziów „uprzywilejowaną kastą”? Pogarda w języku, dzielenie czy też wykluczanie.
Ostatnie słowa prezydenta dotyczące „ideologii LGBT”, porównanie do ideologii komunizmu, były słowami krzywdzącymi, wykluczającymi, niezgodnymi z normami cywilizacji zachodniej, nie wspominając o kręgu kultury chrześcijańskiej.
To słowa, które padają w Rosji, Turcji itd. Stosunek do mniejszości, uchodźców, kobiet powoduje, że w naszym kraju zrobiło się duszno, nawet bardzo duszno. Wzmacnianie podziałów, wręcz antagonizowanie ma służyć zyskom politycznym, bez oglądania się na skutki społeczne czy pojedynczego obywatela. Ale to, co mówią politycy przekształca się w brutalne czyny na ulicy.
Dlaczego te wybory są ważne? Bo są wyborami nie tylko na kadencję, ale na lata, wyborem nie tylko prezydenta, ale także odpowiedzią na pytania: centralizacja czy decentralizacja? nowoczesne państwo czy państwo partyjne?; czy kultura, edukacja i media publiczne mają wypełniać ideologiczne zamówienia rządzących, czy też powinny być niezależne, pluralistyczne i wolne?
* Dr Anna Materska-Sosnowska - Wydział Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego
Komentarze