0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid ZuchowiczDawid Zuchowicz

Donald Trump przestanie być prezydentem za niecały miesiąc (inauguracja Joe Bidena odbędzie się 20 stycznia 2021) i choć oficjalnie wciąż nie przyznaje się do porażki w wyborach, to od pewnego czasu zachowuje się jednak tak, jak człowiek, który doskonale wie, że lada chwila musi opuścić Biały Dom.

Konstytucja daje prezydentowi praktycznie nieograniczone prawo łaski „w sprawach o przestępstwa przeciwko Stanom Zjednoczonym” (tzn. tylko w sprawie przestępstw federalnych, a nie stanowych) i nie może ułaskawiać osób usuniętych ze stanowiska w procesie impeachmentu.

Poza tym prerogatywa ta jest iście monarsza i dlatego właśnie tak przemawia do Donalda Trumpa. Przyzwyczajony do roli szefa firmy, który wydaje polecenia, a te są realizowane, Trump nie rozumiał, że prezydentura działa inaczej, że polega w dużej mierze na przekonywaniu, na negocjacjach, że skutki podejmowanych decyzji widoczne są często dopiero po pewnym czasie.

Przez cztery lata swoich rządów miał poczucie, że ogranicza go prawo, był rozczarowany, że prezydentura nie daje mu nieograniczonej władzy, która nie podlegałaby kontroli ze strony władzy ustawodawczej czy sądowniczej. Tymczasem prawo łaski jest niekwestionowalne, skutek widać natychmiast, a w dodatku można za jego pomocą naprawić osobiste krzywdy i nagrodzić lojalistów.

Przeczytaj także:

Jak ułaskawiali poprzednicy

Ułaskawienia ogłaszane na koniec prezydentury często są kontrowersyjne. W ostatni dzień urzędowania Clinton ułaskawił miliardera Marca Richa, autora największego przekrętu podatkowego w historii – i zarazem hojnego darczyńcę Partii Demokratycznej – co wzbudziło dość powszechne oburzenie.

George W. Bush złagodził wyrok Scootera Libby’ego, skazanego za to, że dla politycznej zemsty ujawnił tożsamość agentki CIA. W normalnych okolicznościach dla republikańskiego prezydenta toczącego „wojnę z terrorem” byłoby to pewnie przestępstwo niewybaczalne, ale chodziło o byłego szefa sztabu wiceprezydenta Dicka Cheneya.

Barack Obama skorzystał z prawa łaski wobec setek skazańców odsiadujących wyroki za drobne przestępstwa narkotykowe, co tak naprawdę było wskazaniem kierunku, w jakim powinna iść reforma więziennictwa.

Większość ludzi, których ułaskawił Trump, jest jednak związana finansowo, politycznie lub osobiście z nim lub jego rodziną. W dodatku tylko kilka ułaskawień przeszło przez normalną procedurę w Departamencie Sprawiedliwości, który zwyczajowo opiniuje wnioski o prezydenckie ułaskawienie.

Teść córki

Trump ułaskawił teścia swojej córki, Ivanki – Charlesa Kushnera, magnata rynku nieruchomości, skazanego za oszustwa podatkowe i mataczenie (wynajął prostytutkę, żeby skompromitować własnego szwagra).

Kushner już odsiedział dwuletni wyrok, ale decyzja Trumpa pozwala mu wrócić do praktykowania prawa. Oficjalnie argumentem na korzyść Kushnera miała być jego działalność charytatywna.

Z więzienia wyjdzie też trzech republikańskich kongresmenów skazanych za oszustwa finansowe – zupełnym przypadkiem gorliwych zwolenników kandydatury Trumpa w roku 2016.

Russiagate: Stone i Manafort

Dzień przed wigilią Bożego Narodzenia prezydent ułaskawił Rogera Stone’a i Paula Manaforta, kluczowe postaci afery Russiagate.

Stone, od wielu lat przyjaciel i doradca Trumpa, mistrz „nieczystych zagrywek” (polecam Państwu film dokumentalny na Netfliksie pt. Get Me Roger Stone), w trakcie kampanii wyborczej 2016 roku kontaktował się z WikiLeaks, żeby koordynować ujawnienie kompromitujących materiałów na temat Hillary Clinton, a także z Gucciferem 2.0, rosyjskim hakerem działającym na polecenie rosyjskich służb.

W lutym 2020 roku skazany na ponad trzy lata więzienia za składanie fałszywych zeznań na temat swoich kontaktów z Rosjanami. Trump publicznie chwalił Stone’a za to, że „miał jaja” i nie poszedł na współpracę z prokuratorem.

Tak samo chwalił innego „dzielnego człowieka”, czyli Manaforta, który w 2016 przez kilka miesięcy kierował jego kampanią wyborczą.

Manafort, także wieloletni republikański konsultant, był wcześniej lobbystą ukraińskiego prezydenta Wiktora Janukowycza i właśnie za to (między innymi, oprócz prania brudnych pieniędzy) trafił przed sąd.

Śledztwo Muellera – jak również niezależne od niego śledztwo Kongresu – wykazały, że Manafort kontaktował się w 2016 roku z ludźmi związanymi z rosyjskimi służbami. Poszedł na ugodę z prokuratorem, ale okazało się, że dalej próbował okłamywać śledczych, więc trafił do więzienia.

Co prawda z powodu pandemii od maja odsiadywał wyrok w areszcie domowym, ale wciąż pozostało mu pięć z siedmiu i pół roku na jakie go skazano. Dzięki Trumpowi wyjdzie na wolność.

Flynn, który kłamał

Jeszcze w listopadzie prezydent ułaskawił generała Michaela Flynna, swojego pierwszego doradcę do spraw bezpieczeństwa narodowego, który wszakże okłamał FBI na temat swoich kontaktów z rosyjskim ambasadorem i bardzo szybko pożegnał się ze stanowiskiem.

Flynn przyznał się do winy, ale Departament Sprawiedliwości – pod kierownictwem posłusznego prezydentowi Billa Barra – tuż przed wyrokiem skazującym zalecił wycofanie zarzutów wobec Flynna. Zanim sąd podjął decyzję co robić, przyszło prezydenckie ułaskawienie.

Flynn niedawno wrócił na orbitę Trumpa. Prezydent – rozczarowany „nielojalnością” najbliższych współpracowników, którzy porzucili go w walce o podważenie wyniku wyborów i uznali wygraną Bidena – ceni tych, którzy wciąż trzymają jego stronę. Jak generał Flynn właśnie, który w ultraprawicowej telewizji One America News sugeruje, że Trump powinien ogłosić stan wyjątkowy i wyprowadzić wojsko na ulice.

Nielojalni nie mają szans

Trump nagradza lojalność, a nielojalność karze. Oprócz Manaforta, Stone’a i Flynna, ułaskawił też dwóch innych doradców, skazanych za okłamywanie FBI w prawie Russiagate – George’a Papadopoulosa i Alexa van der Zwaana.

Na łaskę nie może jednak liczyć Rick Gates – wspólnik Manaforta, który przyznał się do winy i zeznawał przeciw dawnemu kompanowi.

Podobnie skazany za oszustwa podatkowe Michael Cohen, były osobisty prawnik Trumpa, znany m.in. z tego, że przekazywał pieniądze byłej kochance Trumpa Stormy Daniels, która za 130 tysięcy dolarów zobowiązywała się do milczenia na temat romansu.

Kiedy Cohen zaczął „gadać” i postanowił napisać książkę na temat Trumpa, ściągnął na siebie gniew byłego szefa, który wielokrotnie nazywał go „kapusiem” i krytykował jego współpracę z wymiarem sprawiedliwości.

Manafort i Stone wiedzą z pewnością więcej, niż powiedzieli, ale zdawali sobie sprawę, że ich milczenie zostanie docenione.

Ułaskawieniem w raport Muellera

Donald Trump od samego początku uważał dochodzenie specprokuratora Roberta Muellera za „polowanie na czarownice” i kwestionował jego legalność. Choć raport Muellera ostatecznie okazał się dla niego dość korzystny (tzn. nie zdołano dowieść, by sztab Trumpa działał w zmowie z rosyjskimi służbami, choć podkreślano, że z chęcią przyjmował rosyjską pomoc), Trump postawił sobie za cel unieważnienie tamtego dochodzenia – i jego skutków. Ostatnie ułaskawienia po prostu „przywracają sprawiedliwość” ludziom skazanych za „wymyśloną aferę”.

Niektórzy konstytucjonaliści uważają, że Donald Trump mógł przy tym złamać prawo. Prezydent ma w teorii pełną dowolność w wydawaniu ułaskawień, ale jeśli używa ich dla osobistej korzyści, albo żeby ochronić samego siebie przed dochodzeniem, sam może zostać oskarżony – po odejściu z urzędu – o utrudnianie pracy wymiarowi sprawiedliwości, co swego czasu przyznał nawet prokurator Bill Barr.

Mordercy z Blackwater

Najbardziej kontrowersyjne ułaskawienie z ogłoszonych tuż przed Świętami dotyczy jednak sprawy niezwiązanej ani z rodziną Trumpa, ani z Russiagate.

Prezydent ułaskawił czterech najemników niesławnej firmy Blackwater, którzy w 2007 roku w centrum Bagdadu zamordowali siedemnaścioro irackich cywilów. To między innymi z tego powodu firma zmieniła kilkakrotnie nazwę, żeby zatrzeć fatalną reputację.

Jej założycielem był jednak – co na pewno też jest zbiegiem okoliczności – Erik Prince, brat Betsy DeVos, sekretarz edukacji w gabinecie Trumpa i hojnej sponsorki Partii Republikańskiej.

Śmierć z ręki Trumpa

To tym bardziej szokujące, że równocześnie administracja Trumpa przyśpieszyła egzekucje skazańców. Kierowany przez Barra Departament Sprawiedliwości w lipcu 2020 roku zaczął znowu wykonywać karę śmierci na więźniach federalnych (niewykonywaną od siedemnastu lat) i od tamtego czasu życie straciło już dziesięciu skazańców – najwięcej od XIX wieku.

Ponieważ prezydent-elekt Joe Biden już zapowiedział, że będzie starał się doprowadzić do zniesienia federalnej kary śmierci, podległy Trumpowi Departament Sprawiedliwości usiłuje uśmiercić jak najwięcej skazanych.

Jeden z nich, Brandon Bernard, który w trakcie napadu w chwili zabójstwa był nastolatkiem, a w celi śmierci spędził dwadzieścia lat, wystąpił do prezydenta o łaskę. Choć wstawiły się za nim także osoby z kręgu Trumpa, prezydent nie złagodził wyroku Bernarda, którego stracono 10 grudnia, niecałe dwa tygodnie przed ułaskawieniem zbrodniarzy wojennych z Blackwater.

Czy Trump może ułaskawić sam siebie

To na pewno nie koniec ułaskawień, prezydent podobno zastanawia się nad zastosowaniem prawa łaski wobec Juliana Assange’a, założyciela WikiLeaks (namawiać ma go to do tego Roger Stone), a także wobec Rudy’ego Giulianiego, byłego burmistrza Nowego Jorku, a obecnie swojego osobistego prawnika, którym prokuratura interesuje się z powodu jego interesów na Ukrainie.

Trump miał też rozważać „wyprzedzające” ułaskawienie trójki swoich dzieci – Donalda Juniora, Ivanki i Erica – a nawet samego siebie.

Czy prezydent rzeczywiście może zastosować prawo łaski wobec siebie samego? Rozważał to Richard Nixon w 1974 roku, tuż przed ustąpieniem ze stanowiska, ale Departament Sprawiedliwości wydał opinię krytyczną, argumentując, że nikt nie może być sędzią we własnej sprawie. Nixona ułaskawił jednak następca Gerald Ford, który – jak twierdził – chciał w ten sposób oszczędzić krajowi dalszego „koszmaru afery Watergate”.

Nixon został ułaskawiony za „wszystkie uchybienia jakich się dopuścił lub jakich mógł się dopuścić”, bowiem (jak orzekł w XIX wieku Sąd Najwyższy) Konstytucja zezwala na ułaskawienie na zapas.

Nie wiadomo jednak, jak szeroko należy to interpretować. Sam Trump od kilku lat twierdzi, że ma pełne prawo ułaskawić samego siebie, ale gdyby to rzeczywiście zrobił, sprawa z pewnością trafiłaby w końcu przed obecny Sąd Najwyższy.

Choć większość mają w nim konserwatyści, z czego aż troje mianowanych przez urzędującego jeszcze prezydenta, nie jest wcale powiedziane, że wydaliby wyrok dla niego korzystny.

W lipcu Sąd orzekł, że Trump nie może zasłaniać się prezydenturą i musi wydać zeznania podatkowe prokuratorowi okręgowemu Manhattanu, badającemu kwestię potencjalnych nieprawidłowości podatkowych Trump Organization, w tym także pieniędzy za milczenie, które w imieniu swojego szefa Michael Cohen płacił Stormy Daniels.

Jako że prezydencka łaska dotyczy wyłącznie przestępstw federalnych, nie zaś stanowych, nawet ona nie gwarantowałaby pełnej bezkarności Trumpowi i jego najbliższym, choć z pewnością byłaby krokiem bezprecedensowym oraz kolejnym obniżeniem politycznych i etycznych standardów, wymownym ukoronowaniem tej wyjątkowej prezydentury.

;

Udostępnij:

Piotr Tarczyński

Historyk, doktor nauk politycznych, amerykanista, tłumacz, pisarz. Autor książki „Rozkład. O niedemokracji w Ameryce”. Z Łukaszem Pawłowskim prowadzi „Podkast amerykański"

Komentarze