0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Wojciech Habdas / Agencja Wyborcza.plWojciech Habdas / Ag...

"Teraz mówi się w Polsce tylko o kobietach. A właściwie o tym, jak władza traktuje Polki" - mówił we wtorek 8 listopada 2022 roku podczas spotkania z wyborcami w Piasecznie przewodniczący Platformy Obywatelskiej Donald Tusk.

Słowa kierował do kobiet, ale apelował też do "mężczyzn, którzy mają matkę, żonę, córkę czy siostrę", by pomyśleli o losie kobiet krzywdzonych przez rząd PiS.

Punktem wyjścia była riposta na demograficzno-alkoholowy wywód, który prezes Jarosław Kaczyński wygłosił 5 listopada podczas wystąpienia w Ełku. Prezes PiS snuł dywagacje o młodych kobietach, alkoholu i dzietności twierdząc, że:

"jeżeli się utrzyma taki stan, że do 25. roku życia dziewczęta, młode kobiety, piją tyle samo, co ich rówieśnicy, to dzieci nie będzie”.

Kobiety nie rodzą, bo "dają w szyję"

Być może pełna pogardy wypowiedź prezesa PiS na temat "kobiet, które dają w szyję", była wyrachowanym posunięciem, bo odwoływała się do niechętnego wobec młodych kobiet nastawienia starszego pokolenia.

Tymczasem kobiety to ogromny polityczny potencjał, a młode kobiety (do 40 lat) całkowicie rozstały się z PiS-em. Zwłaszcza po drakońskiej decyzji tzw. Trybunału Konstytucyjnego zaostrzającej prawo aborcyjne w Polsce (analizowaliśmy to wielokrotnie w sondażach OKO.press).

"Sprawa jest poważna. Mamy u władzy partię mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet. A może przede wszystkim kobiet się boją. To kwestia najbardziej strategicznego interesu państwa. I mówię tu o dramatycznych statystykach demografii. Nie dziwię się, że jeżeli Polską rządzi człowiek, który uważa, że »kobiety dają w szyję i to dlatego nie rodzą się dzieci«. Może dlatego za czasów rządu PiS urodziło się o 55 tys. mniej dzieci niż w ostatnim roku moich rządów" - mówił Tusk.

Przeczytaj także:

To fakt. Dzietność w Polsce leci na łeb na szyję. Według najnowszych danych Głównego Urzędu Statystycznego współczynnik dzietności w 2021 roku spadł do 1,32 z 1,38 w 2020 roku.

(Współczynnik dzietności to – według definicji GUS – „liczba dzieci, które urodziłaby przeciętnie kobieta w ciągu całego okresu rozrodczego, 15-49 lat, przy założeniu, że w poszczególnych fazach tego okresu rodziłaby z intensywnością obserwowaną w badanym roku”).

Tusk chce pełnego finansowania in vitro

O prostej zastępowalności pokoleń — czyli sytuacji, w której liczba urodzeń i zgonów jest jednakowa, a liczba ludności się nie zmienia — możemy mówić, jeżeli współczynnik dzietności wynosi 2,1. To oznacza, że kobieta w wieku rozrodczym powinna rodzić średnio więcej niż dwójkę dzieci.

Do tego poziomu - ostatnio tak było w 1989 roku (2,063) - Polska już nigdy nie wróci. Podobnie jak cała Europa, jesteśmy skazani na uzupełnianie ubytku ludności przez imigrację.

"Gdyby to były tylko statystyki. Ale to dramat i cierpienie wielu rodzin. Na przykład tych par, które chcą, ale nie mogą skorzystać z procedury in vitro" - mówił Tusk. I zapowiedział zbiórkę podpisów pod nowym projektem dot. przywrócenia pełnego finansowania in vitro.

"Marszałek Sejmu Elżbieta Witek wydała zgodę na zbieranie podpisów pod nową inicjatywą KO. Mam nadzieję, że ten ponury rozdział PiS, jeżeli chodzi o dzieci i kobiety, uda się w końcu zamknąć" - mówił przewodniczący PO.

To postulat, który z wysokim prawdopodobieństwem przejdzie przez przyszły Sejm, jeśli większość będzie mieć obecna demokratyczna opozycja. Finansowania zabiegów in vitro z budżetu państwa domaga się też Lewica, apeluje o nie Polskie Stronnictwo Ludowe, a Szymon Hołownia deklaruje, że w tej sprawie "na szczęście udało mu się zmienić zdanie" po rozmowie z rodzicami, którzy mają dzieci dzięki tej procedurze.

Dzieci "Tuska" i "Kopacz" wciąż przychodzą na świat

Tusk może z pewnością pochwalić się programem in vitro. Rządowy program leczenia niepłodności z lat 2013-2016 był znacznie większym sukcesem, niż wszyscy sądzili. Na świat przyszło ponad 22 tys. dzieci, z tego, blisko 10 tys. z zarodków zamrożonych podczas programu.

"Dzieci Tuska i Kopacz” wciąż przychodzą na świat mimo tego, że PiS, ze względów ideologicznych, zamknął rządowy program in vitro.

Zapłodnienie pozaustrojowe, zwane popularnie in vitro, to ratunek dla kobiet, które nie mogą zajść w ciążę z różnych powodów. W programie finansowanym przez rząd PO-PSL udział wzięło 19 tysięcy 617 par. Oznacza to, że skuteczność metody – liczona jako stosunek urodzeń żywych do liczby par zakwalifikowanych do programu – wyniosła 110 proc.

Niespotykany wynik, bo skuteczność in vitro sięga maksymalnie 40-50 proc. – taki odsetek kobiet zachodzi w ciążę przy trzech cyklach zapłodnienia pozaustrojowego (do czego miały prawo kobiety w rządowym programie). Oznacza to, że mniej niż 10 tys. par doczekało się potomstwa. Średnio każda z tych szczęśliwych par musiała mieć ponad dwoje dzieci.

Cały program kosztował nieco ponad 244 mln zł. Jedno dziecko to zatem koszt dla budżetu rzędu 11 tys. 200 zł. Bez in vitro nie byłoby go na świecie.

In vitro tańsze niż 500 plus

Pronatalistyczne programy PiS wypadają przy tym blado – nieefektywnie i niezwykle drogo.

Program „Rodzina 500 plus” według PiS miał mieć aspekt prodemograficzny. Jak się okazało, efekt wzrostu urodzeń szybko się jednak wyczerpał. A koszt był ogromny. Do 2021 roku rząd wydał na niego 156 mld zł (około 30 mld zł rocznie).

Program 500 plus pomógł podnieść polską demografię tylko na krótko i tylko w ograniczonej skali — pisaliśmy o tym wielokrotnie w OKO.press, m.in. tutaj i tutaj.

Oczywiście trzeba pamiętać, że efekt demograficzny nie był jedynym, a nawet nie najważniejszym celem programu 500 plus.

Chwilowy wzrost urodzeń po wprowadzeniu 500 plus pojawił się w 2017 roku. Był wynikiem odroczonych decyzji prokreacyjnych kobiet z wyżu lat 80., które w warunkach stabilizacji rynku pracy i spadku bezrobocia decydowały się urodzić najczęściej drugie lub trzecie dziecko. Wzrost urodzeń skończył się w 2018 roku.

Jak szacowaliśmy w OKO.press, program 500 plus dał w sumie ok. 30 tys. dzieci więcej, ale wyłącznie dzięki kobietom rodzącym po raz drugi i trzeci. Więcej o wątpliwej skuteczności polityki prodemograficznej rządu pisaliśmy tutaj:

Opieka nad dziećmi do trzech lat? Tusk nie ma się czym chwalić

"Przypomnę, że wprowadziliśmy decyzję o najdłuższym w Europie płatnym urlopie macierzyńskim i tacierzyńskim, kiedy byłem u władzy" - mówił także Donald Tusk. I przesadził.

Zacznijmy od wydłużenia urlopu macierzyńskiego. W 2013 roku łączny wymiar płatnego urlopu po urodzeniu jednego dziecka został wydłużony z sześciu miesięcy do roku (52 tygodnie). "Wydłużenie urlopu macierzyńskiego do roku" to prawdopodobnie skrót myślowy Tuska.

Urlopy na wychowanie dziecka przewidziane są głównie dla tych rodziców, którzy opłacają składki chorobowe. Przysługuje im:

  • 20-tygodni urlopu macierzyńskiego – 14 pierwszych tygodni zarezerwowanych jest dla matki, ale ostatnie sześć rodzice mogą podzielić między sobą. Matki mogą rozpocząć go już sześć tygodni przed porodem (w trakcie trwania urlopu macierzyńskiego rodzic otrzymuje pełną pensję),
  • 32-tygodniowy urlop rodzicielski, po zakończeniu urlopu macierzyńskiego, rodzice mogą podzielić się nim na równych prawach (za 60 proc. wynagrodzenia) – a jeśli matka zdecyduje się wziąć od razu urlop rodzicielski w połączeniu z urlopem macierzyńskim, przez cały rok będzie otrzymywać 80 proc. pensji,
  • i dwutygodniowy urlop ojcowski do wykorzystania w pierwszych dwóch latach życia dziecka,

Po wykorzystaniu powyższych urlopów rodzice mają jeszcze prawo do bezpłatnego 36-miesięcznego urlopu wychowawczego, ale tylko jeśli byli wcześniej zatrudnieni przez co najmniej sześć miesięcy.

To nie jest najdłuższy urlop w Europie

Ale Tusk nie ma w jednym racji - to nie jest najdłuższy urlop macierzyński w Europie. Według raportu UNICEF z 2019 roku, najdłuższy pełnopłatny urlop oferuje kobietom Estonia. Wynosi on 82 tygodnie. Na drugim miejscu znajdują się Węgry - 72 tygodnie urlopu i Bułgaria - 61 tygodni.

Jeżeli chodzi o urlop tacierzyński, Polska znajduje się daleko w tyle. Ojcu przysługuje jedynie 2 tygodnie urlopu opiekuńczego. Do przykładu w Finlandii ojcowie dostają 52 dni wolnego. A w Szwecji rodzice mogą korzystać z urlopu dopóki dziecko nie skończy 8 lat (!).

O ile rząd Tuska może się chwalić programem in vitro, o tyle skali opieki instytucjonalnej dla dzieci za jego czasów nie da się zaliczyć do osiągnięć. A jest to jeden z głównych czynników ułatwiających kobietom (rodzinom) decyzję o posiadaniu dziecka.

Żłobki i przedszkola

Tusk podkreślał osiągnięcia swoich rządów w zakresie opieki przedszkolnej i żłobkowej. Rzecz wymagałaby wnikliwszej analizy, ale już poniższy wykres obrazuje, że przyrost miejsc w żłobkach w czasie drugiego rządu Tuska wyniósł zaledwie 30.6 tys. (7,7 tys. średniorocznie), a w czasie sześciu pierwszych lat rządów PiS (2016-2021) przybyło ich 118,7 tys. (19,8 tys. średniorocznie).

Warto dodać, że dopiero w 2018 roku Polska dorównała w opiece żłobkowej końcówce PRL (106 tys. w 1989 roku).

Przyrost miejsc w żłobkach to tylko w części zasługa rządu PiS, bo znaczne dopłaty dorzucają tu samorządy, szczególnie dużych miast.

A jak wygląda sytuacja z opieką przedszkolną?

Według raportu GUS, w latach 2007-2015 wzrósł odsetek dzieci chodzących do placówek niepublicznych. W roku szkolnym 2007/2008, spośród dzieci zapisanych do przedszkoli, 90,3 proc. uczęszczało do placówek publicznych. Z kolei w roku szkolnym 2015/2016 funkcjonowało w Polsce 21,1 tys. placówek wychowania przedszkolnego, w tym 11,3 tys. przedszkoli (s. 62 raportu GUS). Zapewniały one łącznie 1 022,6 tys. miejsc dla dzieci.

Opieką przedszkolną objętych było 1 140,6 tys. podopiecznych, czyli 84,2 proc. wszystkich dzieci (s. 64 raportu GUS). Podczas pierwszego roku rządów PiS ten odsetek zmalał w porównaniu do przełomu 2007 i 2008 roku.

Z kolei w roku szkolnym 2014/2015, jeszcze przed reformą wysyłającą sześciolatki do szkół, opieką przedszkolną było objętych 82,3 proc. dzieci w grupie wiekowej od 3 do 6 lat. W roku szkolnym 2015/2016, spośród dzieci zapisanych do przedszkoli, 81,3 proc. uczęszczało do placówek publicznych. To mniej niż osiem lat wcześniej.

Brakowało jednak solidnego wsparcia finansowego - programu takiego jak 500 plus. Kobietom, które urodziły dziecko, wypłacano przez rok (lub nieco dłużej w przypadku bliźniaków) 1000 zł miesięcznie "kosiniakowego", jego pomysłodawcą był lider PSL Władysław Kosiniak-Kamycz. Było też jednorazowe"becikowe" 1000 zł.

Gdy byłem premierem, wprowadziliśmy najdłuższy urlop macierzyński, powstało najwięcej żłobków i przedszkoli

spotkanie z mieszkańcami Piaseczna,08 listopada 2022

Sprawdziliśmy

Najdłuższy pełnopłatny urlop oferuje Estonia - 82 tygodnie, Węgry – 72 tygodnie, i Bułgaria – 61 tygodni. Przyrost miejsc w żłobkach za II rządu Tuska - 30,6 tys., wobec 118,7 tys. w latach 2016-2021

Uważasz inaczej?

Wyrok TK dobija decyzje rodzicielskie

"Podstawowe zadanie państwa to przywrócenie naturalnej i oczywistej prawdy, że kobieta to pełnoprawny obywatel. Nie wymaga pomocy ze strony mężczyzn, bo to staromodne podejście do sprawy. Mówimy o prawie do legalnej i bezpiecznej aborcji. O rzeczy oczywistej. Dlaczego o przyszłym macierzyństwie ma decydować nie kobieta, która ponosi wszystkie ciężary i ryzyka związane z ciążą? Dlaczego ma o tym decydować arcybiskup Jędraszewski czy prezes Kaczyński? Kobieta, która przygotowuje się do macierzyństwa wymaga pomocy, a nie przymusu i kontroli" - mówił Donald Tusk.

Rzeczywiście, po drakońskim wyroku Trybunału Konstytucyjnego kobiety i ich partnerzy zmagają się z nowymi lękami. Kolejny transfer pieniędzy nie poprawi trwale dzietności. A przekonanie, że pieniądze będą impulsem do rodzenia dzieci, jest przesadne.

Zakaz aborcji w przypadku wad legalnych płodu utrudnia podejmowanie decyzji o dziecku i planowaniu rodziny. Dotyczy to nie tylko osób, które nie są jeszcze rodzicami, ale także tych, którzy dziecko już mają i myślą o kolejnym.

Zmagamy się z ograniczonym dostępem do badań prenatalnych i diagnostyki trudności zajścia w ciążę, a także leczenia niepłodności. Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego zajście w ciąże stało się dla kobiet ryzykiem.

PiS dołożył się do lęku przed porodem

Po wyroku TK Julii Przyłębskiej do tego wszystkiego pojawił się nowy lek dla kobiet, rozważających zajście w ciąże. Chodzi o to, że jeżeli w trakcie ciąży zostanie stwierdzona wada letalna płodu, to nie będą mogły zadecydować samodzielnie o przerwaniu ciąży.

Przymusowe utrzymanie ciąży, która kończy się ciężką niepełnosprawnością lub śmiercią dziecka tuż po porodzie, naraża kobiety i ich bliskich na ogromny stres. O tym, że grozi to wielowymiarowymi i długoterminowymi skutkami, które pogorszą sytuację demograficzną kraju, pisaliśmy tutaj.

"Podejście do kobiet ma kluczowe znaczenie, jeżeli chodzi o demografię. Polskie rodziny będą miały więcej dzieci, jeżeli będą wiedziały, że państwo nie jest opresyjne, że biskupi, politycy czy prokuratorzy nie wtrącają się w ich życie intymne. Oddanie kobietom wolności to konieczny warunek, aby rodziło się więcej dzieci. Drugi warunek to wsparcie przyszłych rodziców, aby żyło im się lepiej w kraju" - mówił Tusk. I ma rację.

;
Wyłączną odpowiedzialność za wszelkie treści wspierane przez Europejski Fundusz Mediów i Informacji (European Media and Information Fund, EMIF) ponoszą autorzy/autorki i nie muszą one odzwierciedlać stanowiska EMIF i partnerów funduszu, Fundacji Calouste Gulbenkian i Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego (European University Institute).
Na zdjęciu Julia Theus
Julia Theus

Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.

Komentarze