0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot . Robert Robaszewski / Agencja Wyborcza.plFot . Robert Robasze...

Donald Tusk podczas Campusu Polska Przyszłości został zapytany o to, jak zamierza wywiązać się z obietnicy dotyczącej aborcji. Odpowiedział: „Chcę wam powiedzieć rzecz, która jest dla mnie przykra, ale jest faktem, którego nie ominiemy: w Sejmie polskim nie ma większości na rzecz takiego prawa do legalnej aborcji, o jakim tu mówiliśmy i na jaki się tutaj m.in. z wami umawialiśmy”.

Pod koniec wypowiedzi jeszcze raz podkreślił: „To oznacza jedno: do następnych wyborów większości w tym parlamencie dla legalnej aborcji, w pełnym tego słowa znaczeniu, nie będzie, nie ma się co oszukiwać”.

"Wiedziałem, że to pytanie musi paść. Te najprostsze konsekwencje wobec tych, którzy złamali dyscyplinę, a po których miałem prawo oczekiwać, że podporządkują się decyzji, też mojej. To zresztą tu na campusie, po raz pierwszy złożyłem deklaracje, że na listach KO, będą ludzie, którzy pomogą nam w tym, żeby prawo kobiet do decydowania o sobie stało się nie marzeniem, ale faktem. Co do dwóch posłów... podjęliśmy decyzję, jeden przestał być wiceministrem, drugi przestał być wiceszefem klubu i został zawieszony w prawach członka klubu. Wiecie, o kim mówię. Ale ja wiem, że was nie interesują takie gesty, bo to są w sumie gesty. No, nie obetnę głowy. Są to bardziej gesty, chociaż nie z punktu widzenia tych ludzi.

Nie mamy większości w parlamencie w tej sprawie. W tej chwili, szczególnie posłanki z Koalicji Obywatelskiej mówią: spróbujmy jeszcze raz poddać to pod głosowanie. Problem polega na tym – ja staram się być zawsze bardzo praktyczny, w tym sensie, że jak na coś się umawiamy, to chciałbym, żeby to udało się przeprowadzić do końca. Realia są takie, że Giertych nie zagłosował, minister Sługocki był w Stanach na wyjeździe, zabrakło dwóch głosów od nas, ale tak naprawdę tych głosów zabrakło bardzo dużo. Gdyby te dwa głosy decydowały, to bym pewnie znalazł sposób, żeby ich zmusić. Nie było obecnych 12 posłów PiS-u. Polskie Stronnictwo Ludowe było tu bardzo podzielone w proporcjach niekorzystnych dla praw kobiet.

Chcę wam powiedzieć rzecz, która jest dla mnie przykra, ale jest faktem, którego nie ominiemy: w Sejmie polskim nie ma większości na rzecz takiego prawa do legalnej aborcji, o jakim tu mówiliśmy i na jaki się tutaj m.in. z wami umawialiśmy.

Po prostu nie ma większości. O ile udało się w długich rozmowach przekonać do głosowania Polskę 2050, o tyle PSL, nie mówiąc już o PiSie czy Konfederacji, okazało się nie do przekonania.

Nie będę tutaj zwalał a priori odpowiedzialności na prezydenta Dudę, który by zawetował to. Ale nawet gdyby prezydent Duda tego nie blokował, nie ma większości posłów za tym. Co ja mogę zrobić? Robimy to – minister zdrowia, z prokuratorem generalnym, ministrem Bodnarem, żeby w ramach istniejącego prawa, którego zmienić nie możemy, bo nie mamy większości, żeby kobiety, a właściwie osoby pomocne w czasie przerywania przez kobiety ciąży, de facto nie były penalizowane. Nie jest to proste. Służą temu wytyczne dla prokuratury i lekarzy. Ale jak się domyślacie, w środowisku lekarskim i prokuratorskim nie wszyscy są waszego zdania. A przepisy są takie, jakie są. Ciągle jest ten upiorny przepis, który stanowi zagrożenie do 8 lat więzienia za nielegalnie przeprowadzoną aborcję.

Nie będę was prosił o wyrozumiałość. Ja mogę tylko obiecać, że w ramach istniejącego prawa zrobimy wszystko, aby kobiety mniej cierpiały, żeby aborcja była na tyle, na ile to jest możliwe bezpieczna i dostępna wtedy, kiedy kobieta taką decyzję musi podjąć, żeby osoby, które zaangażują się w pomoc kobiecie, nie były ścigane. Na zmianę prawa musimy niestety poczekać, nie mam złudzeń co do tego. Być może podejmiemy próbę przekonania PSL-u do jakiejś wersji jeszcze łagodnej. Oni, jak wiecie, mówią: możemy się zgodzić na zmiany pod warunkiem, że będzie referendum. Ale większość środowisk, szczególnie tych kobiecych, mówi: żadnego referendum nie chcemy, to są nasze prawa. Więc ja nie będę proponował referendum tym, którzy są ofiarami tego przepisu, skoro oni nie chcą, one nie chcą. Ale to oznacza jedno: do następnych wyborów większości w tym parlamencie dla legalnej aborcji, w pełnym tego słowa znaczeniu, nie będzie, nie ma się co oszukiwać. Natomiast będzie zupełnie inna praktyka w prokuraturze i w polskich szpitalach. To już jest w toku i to będzie bardzo odczuwalne".

Przytoczyliśmy to, co mówił Tusk niemal w całości, żeby szczegółowo przeanalizować jego słowa. Co one oznaczają i jakie będą miały konsekwencje dla koalicji? I dla kobiet oraz osób pomagających w aborcjach?

Pogrzebana komisja

Pierwszą i najważniejszą konsekwencją jest – w praktyce – pogrzebanie komisji nadzwyczajnej ds. projektów ustaw dotyczących prawa do przerywania ciąży (to pełna nazwa komisji), która ciągle działa w Sejmie. Komisja została powołana w kwietniu 2024 roku i natychmiast trafiły do niej cztery projekty łagodzące obecne prawo do aborcji: dwa Lewicy (depenalizacja pomocy w aborcji i legalizacja aborcji do 12. tygodnia), jeden KO (legalizacja aborcji do 12. tygodnia) i jeden Trzeciej Drogi (przywrócenie ustawy z 1993 roku):

Przeczytaj także:

Komisja została powołana z wielką pompą – stanowiła dowód, że politycy traktują sprawę aborcji poważnie. O co dopominały się wyborczynie. Nie budziła entuzjazmu w środowiskach pro-choice, które walczyły na ulicach o wolność wyboru. Była jednak obecna w przekazie rządzących, którzy mówili: widzicie, działamy, traktujemy was serio! Miała być także argumentem dla sceptyków z koalicji, czyli dla PSL i Polski 2050: aborcja to poważna kwestia, a wy się wahacie, więc poważnie o tym podyskutujemy, z szacunkiem dla wszystkich stron.

Gdy Sejm zagłosował za skierowaniem czterech projektów do komisji, jej członkinie (bo to w większości kobiety) z KO i Lewicy obiecywały, że będą walczyć jak lwice, żeby wyszły z niej projekty, które będą miały szanse na poparcie większości sejmowej.

Pierwszy projekt – depenalizacja pomocy w aborcji (bardzo okrojona w toku prac komisji) – komisja przyjęła w czerwcu. Odtrąbiono sukces. Na konferencji członkinie komisji z koalicji dumnie obwieściły:

„Koalicja 15 października pokazała, że jesteśmy jednością w tej sprawie. Zagłosowaliśmy za tym projektem i mamy nadzieję, że nadal będzie przechodził przez Sejm. Pokazałyśmy swoją mobilizację, Prawo i Sprawiedliwość tego nie pokazało. Dla nas to był ważny projekt i jesteśmy z tego dumne”.

W lipcu ustawa przepadła w Sejmie:

Na jesień zaplanowano kolejne posiedzenia i rozpatrywanie kolejnych projektów, ale... premier jedną wypowiedzią de facto komisję zamknął, odebrał jej rację bytu. Po co ma pracować, skoro premier uznał, że nie ma nad czym? Przecież ustawy i tak nie przejdą, mówi premier. Posłanki KO i Lewicy, które włożyły w prace komisji dużo czasu i nerwów, mogą już złożyć broń. Dalszych prac komisji, jeżeli nastąpią, nikt nie będzie śledził.

Posłanki z komisji nadzwyczajnej wciąż walczą. Dorota Łoboda, przewodnicząca komisji, powiedziała 27 sierpnia w TOK FM: „Wiem, że co prawda premier powiedział, że to się w tym Sejmie nie uda. My jednak z koleżankami z koalicji nie ustajemy w wysiłkach, żeby jednak posłanki i posłów PSL-u przekonywać do jakiegoś rodzaju nowego kompromisu”.

Te wysiłki – wobec deklaracji Tuska – nie będą miały żadnego politycznego znaczenia. I posłanki zawdzięczają to swojemu liderowi.

Aborcja na wieczne nigdy

Pogrzebana została zresztą nie tylko komisja. Drugą konsekwencją wypowiedzi Tuska jest zabetonowanie drakońskiego (braku) prawa do aborcji. Premier zasygnalizował, że o sprawę aborcji nie będzie więcej walczył. Przyznał zresztą, że nie walczył dość bojowo (mówiąc o posłach, których mógł zmusić do głosowania). W lipcu pisałam w OKO.press, że Tusk miał w ręku narzędzia do wywierania presji, ale z nich nie skorzystał. Nie chciał ryzykować dobrych relacji w koalicji. Stawiałam wówczas tezę, że gdyby chodziło o sprawy naprawdę dla Tuska ważne np. ustawy dotyczące sądownictwa, stanąłby na głowie, by wszyscy w koalicji głosowali, jak trzeba.

Nie zrobił tego, a teraz jasno zapowiedział – nie zrobi tego w całej kadencji.

Jego słowa na Campusie to epitafium dla jednej z najważniejszych obietnic wyborczych.

Możemy się pożegnać nawet z dyskusją na ten temat. Ilekroć teraz ktoś wyciągnie temat, Tusk ze smutkiem pokiwa głową i powie – nie w tej kadencji, nie ma większości. Będzie tym odpierał ataki, podobnie jak pół roku temu posłowie Trzeciej Drogi wykręcali się prezydentem Dudą – twierdzili, że nie ma po co się spieszyć z aborcją, bo Duda i tak nie podpisze. Jak można było przewidzieć – nawet nie miał czego podpisywać.

Tusk próbował jeszcze coś ugrać na wytycznych dla prokuratorów, które powstały w Prokuraturze Generalnej. Zapowiedział – nawet na Campusie, gdy już wiedzieliśmy, jak wytyczne wyglądają – że rząd będzie się starał „ulżyć” kobietom: „Robimy to – minister zdrowia, z prokuratorem generalnym, ministrem Bodnarem, żeby w ramach istniejącego prawa, którego zmienić nie możemy, bo nie mamy większości, żeby kobiety, a właściwie osoby pomocne w czasie przerywania przez kobiety ciąży, de facto nie były penalizowane”. W porównaniu z lipcem spuścił nieco z tonu, jednak nadal obiecywał, że wytyczne coś zmienią.

Czy to możliwe? Nie. W rozmowie z OKO.press adw. Sabrina Mana-Walasek skrytykowała wytyczne, jako bardzo zachowawcze. Zawiedzione są organizacje pro-choice, a jedna z nich, FEDERA, wydała nawet własne wytyczne, znacznie mocniejsze niż te stworzone na zlecenie Adama Bodnara.

Zapytaliśmy o to prok. Katarzynę Kwiatkowską, która oficjalne wytyczne współtworzyła. Prokuratorka podkreśliła, że wytyczne nie mogły iść dalej, bo to zagrażałoby niezależności prokuratorów. Nie mogą też w żaden sposób zmienić prawa ani orzeczeń SN. To leży jedynie w gestii ustawodawcy, czyli Sejmu. „To jest dyskusja polityczna, prokuratorzy w niej nie uczestniczą. My mamy stosować prawo, jego zmiana jest wyłączną wolą ustawodawcy” – mówiła Kwiatkowska. „Rozumiem żal i rozczarowanie kobiet, którym coś obiecano. Ale powtarzam, właściwym adresatem ich żądań jest ustawodawca, a nie prokuratura. Wytycznymi nie zmienimy prawa, a nigdy środowisko prokuratorskie nie zgodzi się na łamanie ich niezależności stanowiącej standard unijny”.

Cała rozmowa tutaj:

To oznacza, że Tusk przestrzelił – obietnica, że pomaganie w aborcji nie będzie penalizowane dzięki tym wytycznym, jest nie do spełnienia. Obietnica upadła.

Obowiązuje wyrok TK Przyłębskiej z 2020 roku

Wpadek jest więcej. W marcu 2024 premier powiedział, że wyrok TK Przyłębskiej ws. aborcji nie zmienił prawa w Polsce, że nadal obowiązują trzy przesłanki, więc propozycja Trzeciej Drogi (przywrócenia ustawy z 1993 roku) jest nie fair. To konsekwencja uchwały Sejmu o tym, że wyroki TK Przyłębskiej nie obowiązują.

Problem w tym, że to pobożne życzenie. One obowiązują, nikt w szpitalach nie robi aborcji z powodu wad płodu. W 2023 roku przeprowadzono – teoretycznie – 427 ustawowych aborcji, z czego 425 z powodu zagrożenia życia lub zdrowia ciężarnej, a dwa z powodu czynu zabronionego. To rok 2023, gdy nie rządziła koalicja 15 października, ale PiS. Czy coś się zmieniło w pierwszej połowie 2024 roku? Nie ma na to żadnych dowodów ani danych. Trudno też wyobrazić sobie, że wraz z początkiem grudnia 2023, przy okazji zmiany władzy, lekarze nagle zaczęli przeprowadzać zabiegi do tej pory uznawane za nielegalne.

Dodatkowo w wytycznych Prokuratora Generalnego nie ma słowa o zmianie praktyki dotyczącej tej trzeciej przesłanki (usuniętej z ustawy w 2020 roku przez TK). Jest za to informacja, że: „W obecnie obowiązującym stanie prawnym warunki legalnego przerywania ciąży określa ustawa z dnia 7 stycznia 1993 roku o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży (Dz.U.2022 poz.1575)”. Ustawa z 1993 roku znajdująca się pod tą sygnaturą to ustawa znowelizowana po wyroku. Jest to zatem obowiązujące prawo i słowa Tuska z marca 2024 roku tego nie zmienią.

Tu warto dodać, w obronie premiera, że, oczywiście, powrót do tzw. kompromisu z 1993 roku jest w zasięgu tej władzy. Taką ustawę wniosła do Sejmu Trzecia Droga, konserwatyści z PSL jej nie odrzucą, a możliwe, że znajdzie się nawet kilku entuzjastów w PiS-ie.

Nie wiadomo jednak, czy za byłaby Lewica i KO – obiecały wszak wyborczyniom dużo więcej i powrót do tzw. kompromisu mógłby zostać bardzo źle odebrany. I sam Tusk to wie, nieraz o tym mówił. A nawet zapowiedział, że powrotu – za pomocą ustawy! – do stanu sprzed wyroku TK nie rozważa. „Kobiety, które walczą od lat o tę liberalizację, powiedziały jasno wiele razy, że powrót do kompromisu to jest sytuacja nie do zaakceptowania. Pójście na tak zwany kompromis byłoby z punktu widzenia polskich dziewczyn i kobiet wymuszoną przez facetów kapitulacją” – mówił w lipcu 2024, po porażce głosowania nad depenalizacją.

I tu przyznaję premierowi rację. I z punktu widzenia praw kobiet powrót – za pomocą ustawy! – do przepisów z 1993 roku mogłoby być paradoksalnie gorszy dla praw kobiet niż zamknięcie dyskusji. Legalna aborcja do 12. tygodnia mogłaby zniknąć z radaru polityków także przyszłej kadencji.

Z czym teraz do ludzi wyjdzie Trzaskowski?

Jak taką kapitulację i złamanie obietnic przyjmą wyborcy i wyborczynie?

Bo maraton wyborczy jeszcze się nie skończył! Przed nami wybory prezydenckie, a koalicja rządząca właśnie pozbawiła kandydata KO jednego z argumentów. Rafał Trzaskowski (nie jest pewne, że on będzie kandydatem, jednak to wciąż najbardziej prawdopodobne) mógł wkroczyć w kampanię wyborczą z przekazem: ja podpisze te wszystkie ustawy, które blokował Duda. Ustawy takie jak aborcja i związki partnerskie. W sprawie aborcji nie będzie co podpisać, więc argument upada. Związki partnerskie wciąż są w grze, jednak szanse na ich przyjęcie w tym Sejmie są bardzo małe. Być może powstanie bardzo szczątkowa ustawa o statusie osoby najbliższej. Będzie jednak tak szczątkowa, że – założę się – nawet Andrzej Duda ją podpisze.

Silne i ułatwiające start kampanii argumenty za kandydatem KO, pozostającym w chwalebnej opozycji do Andrzeja Dudy, właśnie upadły.

Czy to się opłaci?

Na koniec pytanie, co w sytuacji porażki w głosowaniu mógł zrobić Donald Tusk. Ta porażka – dodajmy – na pewno nie była mu na rękę. O aborcji w ostatnich miesiącach mówił dużo, konsekwentnie, czasami nawet ostro.

A jednak do porażki dopuścił. Mógł następnie wybrać dwie drogi – zapowiedzieć, że walczy dalej lub ogłosić – co zrobił – pełną kapitulację i zamknąć temat. Dlaczego tak wybrał, mimo negatywnych konsekwencji (dla koalicji i dla kobiet), które opisałam wyżej?

Bo mógł.

Tusk uznał, jak wielu liderów politycznych przed nim, że sprawę praw kobiet ostatecznie i z bólem serca można odłożyć. Trwanie koalicji jest ważniejsze.

Uznał też zapewne, że konsekwencje tej porażki nie będą tak dotkliwe, szczególnie że do wyborów parlamentarnych jeszcze trzy lata, a pamięć wyborców i wyborczyń bywa krótka. Z dwojga złego lepiej tematu nie grzać, bo może wypłynąć tuż przed kolejnymi wyborami. Lepiej zamknąć go wcześniej.

Dodatkowo temat aborcji – wobec niespełnionej obietnicy – zawsze jest niewygodny. Teraz premier na wzmiankę o tym odpowie: uczciwie mówiłem, nie tym razem.

Tematu oczywiście całkiem zamknąć się nie da – na tym samym Campusie Włodzimierz Czarzasty z Lewicy odniósł się do słów premiera: „Chcę wam powiedzieć, nikogo nie zaczepiając i z nikim nie polemizując: nie ustanie Lewica w walce o prawa aborcyjne. I nie zgadzam się z taką tezą, że w tej kadencji Sejmu niczego się z tym nie da zrobić. Donald, przepraszam”.

Trudno też powiedzieć, czy wyborczynie o temacie zapomną. Raczej nie, ale też ogromnego tąpnięcia w sondażach nie należy się spodziewać. Przed wyborami temat na pewno wypłynie, ale – wyciszony już dzisiaj – może faktycznie nie zmienić istotnie wyniku wyborów.

Problem jednak w tym, że – chociaż to niewygodne – „grzanie” tematu sprzyjałoby prawom kobiet, nawet gdyby aborcja przepadła w jeszcze kilku głosowaniach. PSL nie zaznałby spokoju do 2027 roku, musiałby się ciągle tłumaczyć. Ewentualny kandydat Trzeciej Drogi (Szymon Hołownia lub Władysław Kosiniak-Kamysz) musiałby się zadeklarować, czy taką ustawę podpisze (teraz nie musi, skoro jej nie będzie).

Na wyciszeniu tematu stracą kobiety i osoby, które je wspierają w aborcjach. Jak zawsze – od 35 lat.

;
Na zdjęciu Magdalena Chrzczonowicz
Magdalena Chrzczonowicz

Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Komentarze