0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Zbigniew WoniakZbigniew Woniak

Premier Mateusz Morawiecki rozporządzeniem z 1 kwietnia 2020 - to nie prima aprilis - wyłączył myśliwych z ograniczeń dotyczących przemieszczania się i

umożliwił - pomimo trwającej właśnie pandemii koronawirusa - wykonywanie polowań i odstrzałów sanitarnych. Okazało się, że prawo łowieckie jest wyższego rzędu niż prawa niepolujących Polek i Polaków do odpoczynku i relaksu, ale także pracy zawodowej naukowców - przyrodników

Nowe prawo obowiązuje do 11 kwietnia. I budzi sprzeciw ruchów antymyśliwskich oraz organizacji ekologicznych i ekologów zrzeszonych w koalicji "Niech Żyją!":

"Taryfa ulgowa dana myśliwym jest skandaliczna wobec całego społeczeństwa, które ogromnym kosztem musi dostosować się do najnowszych wymogów epidemiologicznych.

Zamarła gospodarka, ludzie zostali w domach, wielu nie może wykonywać swoich codziennych zajęć i obowiązków, nie wolno pójść na spacer do parku ani pochodzić po lesie, a myśliwi, pod pretekstem prowadzenia »gospodarki łowieckiej« i walki z ASF, będą mogli bezkarnie polować".

Przeczytaj także:

"Istotny powód do opuszczania domu"

Całkowity zakaz wstępu do lasu obowiązuje od dziś, 3 kwietnia. "Niestety ostatnie dni pokazują, że mimo próśb i apeli, wciąż dużo osób wykorzystuje czas odizolowania na pikniki i towarzyskie spotkania, m.in. na terenach zarządzanych przez Lasy Państwowe" - czytamy w komunikacie prasowym Ministerstwa Środowiska przesłanym do redakcji OKO.press.

Nowe prawo sprawia, że spośród "zwykłych" obywateli są z niego wyłączeni myśliwi. Rządowe rozporządzenie w zasadzie potwierdza to, co 30 marca na swojej stronie napisał Polski Związek Łowiecki:

"odstrzał sanitarny, wspierający polskie rolnictwo, a zwłaszcza walkę z epidemią ASF, jest istotnym powodem do opuszczania domu".

Zaś w komunikacie będącym komentarzem do rozporządzenia z 1 kwietnia PZŁ podkreślił, że "od samego początku jest przekonany", że również podczas pandemii COVID-19 nie wolno zapominać od epidemii ASF.

"Brak realizacji gospodarki łowieckiej wręcz zrujnuje polskie rolnictwo powodując powstawanie coraz to liczniejszych szkód łowieckich oraz występowanie coraz to nowych ognisk ASF na terenie całego kraju. Co więcej zaniechanie działań ustawowych dotyczących gospodarowania zwierzyną, która stanowi mienie Skarbu Państwa, może doprowadzić do zagrożenia dla populacji niektórych gatunków łownych" - czytamy w komunikacie.

Rozporządzenie zezwala również na "zakup towarów i usług" związanych z polowaniami i odstrzałem sanitarnym. Czyli, przykładowo, myśliwy może udać się do sklepu myśliwskiego, jeśli tylko ma taką potrzebę lub ochotę.

Nie można badać, ale strzelać wolno

Trudno się dziwić, że wyłączenie myśliwych spod ograniczeń przemieszczania się i umożliwienie im polowań może bulwersować. Weźmy pod uwagę to, że

zakaz wstępu do lasu dotyka nie tylko znużonych siedzeniem w domu Polaków, ale np. również naukowców, którym odebrano możliwość prowadzenia badań, jak i przyrodników robiących inwentaryzacje przyrodnicze, które są dla nich źródłem zarobku.

Pomińmy nawet kwestę niesprawiedliwego traktowania różnych grup społecznych. W dyskusjach, które przetoczyły się przez facebookowe fora pojawiał się argument, że zniesienie tego zakazu dla myśliwych nie stanowi ryzyka rozwoju pandemii.

Ma tak być dlatego, że sezon polowań zbiorowych trwa do końca stycznia, a obecnie możliwe są tylko polowania indywidualne, w których bierze udział jeden myśliwy. Nie ma więc mowy o grupowaniu się myśliwych, co zwiększałoby ryzyko transmisji wirusa SARS-CoV-2, gdyby któryś z nich był chory.

Polowania indywidualne mogą zwiększać ryzyko zarażenia

Ale czy na pewno niczym to nie grozi w związku z pandemią? Niekoniecznie, bo np.:

  • nie wszyscy myśliwi mają swoje łowiska w pobliżu miejsca zamieszkania - czasem do obwodu łowieckiego trzeba jechać kilkadziesiąt, a nawet więcej niż 100 km, a do zarażenia może dojść po drodze, np. na stacji benzynowej;
  • dochodząc do lasu myśliwy może spotkać inne osoby, zwłaszcza, że często ma znajomych na swoim terenie łowieckim;
  • tuszę odstrzelonego zwierzęcia należy odwieźć do skupu dziczyzny - to kolejna okazja do kontaktu z innymi ludźmi;
  • otwarte są sklepy myśliwskie - co prawda nie jest w nich tak tłoczno jak w dyskontach spożywczych, ale one również mogą być miejscem transmisji wirusa.
Nie jest więc tak, że polowanie indywidualne w żaden sposób nie zwiększa ryzyka epidemiologicznego.

ASF - powód (co najmniej) wątpliwy

Depopulacja dzików do założonego zagęszczenia 0,1 osobnika na km2 - zgodnie z rządowym planem - ma zatrzymać w Polsce epidemię afrykańskiego pomoru świń (ASF). Tyle że trwa już od prawie trzech lat i jak dotąd nie przyniosła spodziewanych efektów.

Jak poinformował portal rolniczy farmer.pl, od początku roku do końca marca 2020 w Polsce wykryto 1729 nowych przypadków ASF u dzików (jeden przypadek nie odpowiada jednemu zwierzęciu - może być ich więcej).

To znaczy, że w pierwszym kwartale 2020 roku potwierdzono tyle przypadków afrykańskiego pomoru świń, ile w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy 2019 roku.

Nie można wykluczyć, że taki obrót spraw jest efektem intensywnych polowań na dziki. Przed takim scenariuszem ostrzegali na początku 2019 roku naukowcy z Polskiej Akademii Nauk (PAN). „Zmasowane polowania na dziki walnie przyczyniają się do roznoszenia wirusa” - pisali. I wskazywali na trzy powody:

  • przepłoszone odstrzałem zwierzęta przemieszczają się na inne obszary, gdzie — jeśli są chore — zarażają kolejne osobniki;
  • polowania zanieczyszczają krwią środowisko, co może prowadzić do kolejnych zarażeń;
  • sami myśliwi mogą roznosić wirusa — poprzez kontakt z krwią i szczątkami dzików.
Dlatego przekonywanie, że odstrzał dzików - mimo pandemii koronawirusa - jest konieczny, by zatrzymać pochód ASF przez Polskę, brzmi co najmniej wątpliwie.
;
Na zdjęciu Robert Jurszo
Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze