0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Malgorzata Kujawka / Agencja GazetaMalgorzata Kujawka /...

Przyjechałam, gdy jedni odliczali dni do przyjazdu turystów i marzyli o oblężeniu, inni utyskiwali na dwa miesiące nadciągającego koszmaru. Patrzyłam przestraszona, że nikt tu nie nosi maski. I tak się zaczęły nasze rozmowy - od wścibskich pytań o szczepienia.

Nie spotkałam ani jednej osoby, która by się zaszczepiła lub miała taki zamiar. Temat nie podlegał dyskusji. Ale te covidowe rozmowy jakoś naturalnie schodziły na całe życie Tykocina i ich własne.

I tu zaczyna się opowieść o pamięci, perspektywach, rozgoryczeniu, marzeniach i o tym, że to, co uszczęśliwia jednych, jest bolączką innych.

Przeczytaj także:

Taka gmina

Gmina Tykocin, województwo Podlaskie, powiat białostocki, 30 wsi i osad. Obszar 207 km², liczba mieszkańców 6194 (dane z 2019).

Tykocin, miasto, a raczej miasteczko, zamknięte między cmentarzem katolickim i żydowskim, z centrum między kościołem a synagogą (teraz muzeum społeczności żydowskiej żyjącej tu do 1941 roku). Liczba mieszkańców - 1 968. Średni wiek - 41,2 lat, minimalnie mniej niż średnia krajowa.

W wyborach prezydenckich 2020 roku w I turze Andrzeja Dudę poparło 70,4 proc. (Szymona Hołownię - 12,5 proc., Rafała Trzaskowskiego - 7, 3 proc). W drugiej Duda miał aż 80,3 proc., Trzaskowski 19,7 proc.

W pełni zaszczepionych zostało 1 787 osób, czyli 28,9 proc. Daje to gminie Tykocin 14. miejsce wśród 15 gmin powiatu białostockiego i 2315. miejsce w Polsce, na ogólną liczbę 2477 gmin. W gminie działają 3 punkty szczepień, a w samym Tykocinie tylko jeden. Kolejek nie ma, dokładniej - nikogo poza personelem medycznym nie ma.

Co się mówi w Tykocinie

O preferencjach wyborczych z obcymi się raczej nie rozmawia, pandemia też nie jest tematem, bo życie teraz płynie jakby jej nie było. Najczęściej słyszę, że żaden rząd po 1989 roku dobry nie był. PiS też dba tylko o swoich, ale chociaż dał 500 plus i dodatkową emeryturę. A COVID to zwykła grypa.

Uderza wszechobecne przekonanie, że nic od mieszkańców nie zależy, bo władza i tak zrobi, co zechce. Skąd to przekonanie? Bo zawsze tak było.

Jedyne miejsce, które skupia tu ludzi, to kościół, także centrum życia towarzyskiego. Barokowy, pod wezwaniem Trójcy Przenajświętszej, odrestaurowany z unijnych funduszy jest ich chlubą. I chociaż do unii przekonania nie mają, to boją się utraty dopłat do upraw i hodowli.

Utyskują na sposób wydawania unijnych pieniędzy. Nie chcą już dróg, bo jest ich dość. Wszyscy chcieliby za to lepszej opieki lekarskiej, teraz nie daj Boże zachorować po 18:00, bo zlikwidowano nocne dyżury. Młodzi chcą miejsc pracy, kultury i rozrywki, ogólnie, żeby coś się działo nie tylko w czasie wakacji. Większość widzi przyszłość w turystyce, ale boją się, że to pogłębi różnice między ludźmi, bo tylko nieliczni będą czerpać zyski.

Mówią, że polityką się nie interesują, ale mają poglądy na kwestie kluczowe dla debaty publicznej. Słyszę głosy oburzenia, że tak atakowany jest Kościół katolicki, są za zakazem aborcji, o LGBT - niechętnie lub wcale (po co tyle o tym gadać), polski antysemityzm to ich zdaniem wymyślony problem (40 km na zachód leży Jedwabne). Są też przekonani, że jak wróci PO to zabierze pieniądze.

Sezon zaczyna się tu z początkiem lipca. Zjeżdżają setki turystów, oblegane stoiska z regionalnymi wyrobami, stragany ze starociami. Oblężone restauracje, pierogarnia i budki z lodami.

Utracony raj pana Jana

Pan Janek, emeryt, złota rączka, dorabia drobnymi naprawami. Jego pierwszego pytam o szczepienie. Ja jestem spięta, on zdziwiony: "Proszę pani, mnie ta szczepionka w ogóle nie interesuje. Coś poczytałem z ciekawości, ale ja nie zachoruję, bo ja się nie boję.

Tu chorowali tacy, co się bali, bo odporność to jest w głowie".

Pytam o rodzinę.

"Siostra w szkole pracuje. Jak zaczęli nauczycieli szczepić, to ciężko ludzie chorowali. No to inni rezygnowali. I nikt nie zachorował z tych nieszczepionych". Pan Jan najwyraźniej widzi moją zdumioną minę, więc podsumowuje: "Niech sama pani sobie odpowie, czy to ma sens".

Zmienia temat i zaczyna opowieść o swoim utraconym raju.

Przyjechał do wsi Tykocin (bo po wojnie Tykocin utracił prawa miejskie, odzyskał je dopiero 1993 roku - red.), tu się uczył, ożenił, tu urodziły się dzieci. Było dobrze. Większość mieszkańców pracowała na miejscu, np. w zakładzie produkującym kapcie i tych prowadzonych przez GS.

(GS-y, czyli Gminne Spółdzielnie „Samopomoc Chłopska”, to w PRL była sieć spółdzielni produkcyjno-handlowo-usługowych, które miały monopol w większości gmin wiejskich i miejsko-wiejskich).

Kwitło życie towarzyskie, obchodzono rodzinne uroczystości od chrzcin po pogrzeby. Lato było ich - miasteczkowe, nie to co teraz, wszystko dla turystów. Kino objazdowe, kąpielisko nad Narwią, na które chodziło się całymi rodzinami. Wzajemna pomoc, wielopokoleniowe rodziny, szacunek dla starszych. Ludzie dobrze żyli, hodowali sobie, co potrzebne, głodu nie było.

"W GS-owskich sklepach człowiek kupił nawet kartkowy cukier. A wtedy to pani wie, można było zrobić wszystko".

(Wiem, cukier był walutą, jak w sowieckim dowcipie o facecie, któremu w pociągu śmierdzą skarpetki. "A ty co, skarpetek nie wymieniasz?" - pyta współpasażer. "A wymieniam, na cukier").

Po 1990 roku raj się skończył. Kapcie okazały się niepotrzebne, zakład zamknęli, GS-y się zwijały, ludzie potracili pracę, pieniądze i bezpieczeństwo. Młodzi to już w ogóle nie mieli co tu zostawać. Rodziny wspomagane przez tych, którzy wyjechali do USA zbiedniały z dnia na dzień, bo skończył się czarny rynek walutowy z niebotycznym kursem dolara.

Życie w gonitwie za pracą i możliwością utrzymania się zniszczyło wspólnotę, czasu na nic nie było, a problemów przybywało. Zniknęło bezpowrotnie poczucie, że kogoś obchodzi ich los. Czytali o bogaczach z miast, sami zaciskali pasa.

Dopiero po tej Unii poprawiło się rolnikom i hodowcom, wybudowano drogi, ale zwykli ludzie, proszę pani, i tak zmiany nie poczuli. Przyszedł PiS, dał 500 plus emerytury dodatkowe też, nawet te wizyty rządzących niektórym się podobają, ale wspólnoty już nie ma.

A na turystyce tylko niektórzy się bogacą, rosną różnice. Nowy burmistrz inwestuje pod turystykę. A człowiek żyje tu cały rok i nie ma nawet porządnej opieki lekarskiej.

Ławeczka odrzuconych

Jest trzyosobowa. Cały dzień ktoś tu siedzi, w różnych konfiguracjach, popija piwko.

Podchodzę do trzech panów, około 50. Jeden z dwoma psami, wędrują za nim krok w krok, a jak przyśnie gdzieś zmęczony, to czuwają nad jego snem. Zagaduję o psy. Są już stare, schorowane. Ale tutaj to wielu ludzi nie stać na lekarza, a co dopiero weterynarza - mówi.

Panowie nie dostają ani 500 plus, ani dodatkowych emerytur. Są bezrobotni, żyją z dorywczych prac i pewnie dzięki wsparciu żon i rodzin. Pracowali? Oczywiście: u rolnika, w budownictwie w Białymstoku, w warsztacie samochodowym. Teraz nie ma gdzie. Na głodowe emerytury nie czekają, są pewni, że nie dożyją.

Nie podoba im się ta Polska. Mówią o złodziejstwie wszystkich rządów, jeden nawet podaje przykład pisowskiej afery z zakupem respiratorów i podbija covidem:

"Szpitale na covida przerabiali, no i zabiegi odwołali, to zaoszczędzili. Żona na żylaki miała iść, i co? Do dzisiaj nie poszła. I to się państwu opłaca".

Szans na normalną pracę nie widzi żaden z nich. A jak mają u kogoś na czarno robić, to pie...lą. Dlatego świadczą drobne usługi, a ludzie tu wiedzą, co który z nich potrafi.

Wku...wia ich budowa ścieżki edukacyjnej wzdłuż brzegu Narwi, bo ta chluba burmistrza kosztuje miasto krocie, a służyć będzie przyjezdnym. Miejscowi zyskają tyle, że ryb się już łowić nie da.

Czego by chcieli? Pracy, normalnej, na etat. Teraz to my zostaliśmy nieszczęśliwym pokoleniem, rodzicom za PRL-u było tu dobrze.

Żaden z nich się nie szczepi, na pytanie dlaczego, patrzą na mnie zdziwieni.

Pewnie mam odporność

Przychodzę tu codziennie. Ładny wystrój, miła obsługa, pyszne desery. Wymarzone i wypieszczone miejsce pani Anny, która właśnie przekroczyła 40 lat. Jest z tego lokalu dumna, wisi tu nawet jej zdjęcie z pracowniczkami. Gdy je robiono rok temu pracował także kelner, teraz już w służbach mundurowych.

Pani Ania widzi same plusy tykocińskiej transformacji. Ma plan rozwoju, za rok będą tu stoliki w ogródku. Czeka na turystów i jest pewna, że przyjdą na bulwary.

Jej niczego nie brakuje. A jak brakuje, to można pojechać do Białegostoku. Latem nie ma czasu, ale po sezonie bez problemów.

Pani Ania jeszcze nie szczepiona, bo jest zabiegana.

Któregoś dnia zaczepiam młodą kobietę, przyszła po zamówienie na wynos. Przysiadła na chwilę przy stoliku obok. Jest w maseczce, co prawda zakrywającej tylko usta, ale zawsze.

Pytam, czy jest szczepiona, zwłaszcza że siedzimy blisko siebie. Nie, nie szczepiła się. Dlaczego?

"U mnie dzieciaki chorowały, ale lekko. Mąż też lekko, jakby miał taką grypę. Z pracy przyniósł, mimo że szczepiony. Czyli nic szczepienie nie dało. Ja się nie zaraziłam, to pewnie mam odporność".

Pyta, czy ja się szczepiłam. Mówię, że tak. Ona: "A ja się boję tego szczepienia".

Przystanek przed odlotem

Ela i Iwona pracują tutaj ponad rok, czyli od otwarcia. Miejscówka świetna, serce miasteczka. Przed południem jeszcze pustawo, można pogadać. Pracownic jest w sumie sześć, wszystkie po dwadzieścia parę lat. Pracę lubią, bo przynajmniej coś się dzieje, ale marzą o wyjeździe.

Ela już pracowała za granicą, z powodu covida wróciła. Na razie zostanie, przeczeka, co będzie. Nie zamyka sobie dróg. Iwona jest rok po maturze - zamierza studiować.

Nie, to nie jest miejsce do życia dla młodych. W wakacje jest lepiej, są turyści, jakieś imprezy, ale w ciągu roku trupiarnia.

Dlatego młodzi uciekają. Jedni nie wracają po studiach (najczęściej w Białymstoku), bo pracy tu nie ma, inni wyjeżdżają zarobić za granicą i zostają po kilka lat. Dużo dziewczyn wybiera się na studia, nawet płatne, przed covidem dorabiały sobie w gastronomii, a rodzina wspomagała. Koledzy chętnie wstępują do policji, dobry pracodawca, a nawet do wojska, też pewniak.

Co musiałoby się zmienić, żeby chciały tu zostać? Wszystko. Tu nie ma pracy, nie ma kultury, nawet do kina trzeba jechać do Białegostoku.

Kulturę organizuje katolickie radio Nadzieja, jest amatorski teatr, miasto robi jakieś jarmarki, jest święto miodu, ale to nie są akcje dla młodych. Nie ma żadnego klubu, nawet latem. Poza tym tutaj trudno znaleźć jakiegoś sensownego chłopaka. A kolegów z Tykocina znają aż za dobrze i kumpelsko.

Któregoś dnia mówię im o unijnym pomyśle na paszporty covidowe .

Ela reaguje bojowo "Ja zaszczepię się tylko jak mnie zmuszą. Jak potem ma być bezpłodność, to ja dziękuję. Dzieci chcę mieć".

Wędkarka nie szczepi się, bo nie

Każda moja wędrówka prędzej czy później wiedzie brzegiem Narwi. Brzeg piękny, porośnięty trawami, trzcinami, wierzby pochylone nad wodę, ślady po bobrzych pracach. Bita droga raz szeroka, raz wąska na jednego piechura. Trudna nawet dla rowerzystów.

Ale właśnie trwają prace nad przekształceniem jej w tzw. ścieżkę edukacyjną, długą na 1,5 km, szeroką na ponad dwa metry, wybrukowaną granitową kostką, za ok. 4 mln. zł. Całość dopełnią ławki, latarnie i przyrodniczo-historyczne tablice informacyjne. Wycięto już krzewy i część drzew.

Idę jeszcze dzikim kawałkiem brzegu, prace budowlane dotrą tu wiosną 2022 roku. Co kilkadziesiąt metrów w krzakach siedzi wędkarz. Ryb jest dużo, przyjemne łączą z pożytecznym.

Oj, jest też wędkarka, właśnie się zbiera do odejścia. Pytam o los bulwaru. Pani Teresa (lat 30 plus) spogląda na wielkie dęby. Ma nadzieję, że nie pójdą pod piłę, bo sadził je jej dziadek. W Tykocinie mieszka już trzecie pokolenie jej rodziny.

Jest wściekła i nie chodzi tylko o to, że straci miejsce do łowienia. Nie rozumie, dlaczego niszczony jest piękny kawałek przyrody, przecież był od zawsze miejscem spacerów. Teraz zaczną tu jeździć na rowerach, motorach, szkoda słów.

Szczepi się pani? - pytanie ją zaskakuje. Kręci głową. Nie ma dobrego uzasadnienia. Jak prezydent Duda o szczepionkach na grypę: "Nie, bo nie".

Starszy pan nie chce nawet myśleć o tym, co się nad rzeką dzieje. Łowi tu odkąd pamięta. Lubi leszcze, a tych jest w bród. Te mniejsze wypuszcza z powrotem do rzeki. Pytam, czy były konsultacje z mieszkańcami. Nie jest pewien, ale chyba nie było. Ludzie by się nie zgodzili, gdyby od nich zależało. Tu zawsze było nasze miejsce. Cisza, spokój, po wytchnienie się przychodzi. Szczepił się? "Nie, dziękuję".

U nas tylko starzy umierali. I tak by zmarli

Na małym pomoście para dwudziestolatków łowi na jedną wędkę. Zaczynam od pytania o szczepienie. Nie są szczepieni i nie planują.

Ona: "Tu u nas tylko starzy umierali, podobno nawet zaszczepieni, no to co to daje?". On: "A starzy to i ze starości mogli umrzeć, i bez covida".

W ich rodzinach i wśród znajomych nikt nie zachorował. Lockdown nie był aż taki straszny. On cały czas pomagał mechanikowi samochodowemu, a ona zajmuje się domem i babcią, którą rodzice wzięli do siebie po udarze.

Pytam o bulwar, czy przyszli tu dla ryb? Śmieją się, przyszli, żeby pobyć razem w spokoju. Bo w Tykocinie nie ma gdzie iść. Parku nie ma, tylko skwer z placem zabaw dla dzieci. Na placu Czarnieckiego (centralne miejsce Tykocina, na zdjęciu głównym) nie da się latem wysiedzieć. Cały wybrukowany, ani jednego drzewka. Kwiaty są i nawet ładnie, ale nie idzie wytrzymać z upału. A tu chłód.

Mówią, że nad Narwią od "zarania dziejów" pary randkowały. Co sądzą o deptaku? Dali turystom nasze miejsce. Bo tu każdy pani powie, że nie ma nic dla młodych. My nie pójdziemy do restauracji, bo nas nie stać. Tu robimy nasze imprezy, piwko jest, muzyka jest i jesteśmy, sami znajomi. Na deptaku będą pilnować, żeby było cicho, zapomnij o wolności.

;

Udostępnij:

Izabela Wierzbicka

Studiowała psychologię. Do 1989 roku pracowała z młodzieżą trudną, a od 1989 w "Gazecie Wyborczej". Najpierw organizowała wydawanie w Polsce "Zeszytów Literackich", potem była szefową "Gazety Telewizyjnej", wieceszefową działu kultury, przez 10 lat zastępczynią naczelnej "Wysokich Obcasów" i szefową klubu "Wysokich Obcasów". W OKO.press redaguje teksty.

Komentarze