Skala uchodźstwa z Iraku spełniła najgorsze i najmniej prawdopodobne scenariusze. Co czwarty obywatel został zmuszony do ucieczki - wewnętrznej lub zagranicznej. Ci, co wrócili do dziś są zależni od pomocy humanitarnej.
20 marca 2023 roku mija 20. rocznica ataku koalicji sił międzynarodowych pod wodzą USA na Irak. Polska popierała wojnę i wysłała na nią żołnierzy. Po około trzech tygodniach walk siły koalicji objęły kontrolę nad większością terytorium Iraku, obalając rząd Saddama Husajna.
Okupacja szybko przerodziła się w krwawą wojnę domową, w której obie strony torturowały i zabijały cywilów. W 2005 roku prezydent George W. Bush przyznał, że informacje o posiadaniu przez reżim Husajna broni chemicznej – bezpośredni powód inwazji – były nieprawdziwe.
Powyższe fragmenty nie pochodzą z krytycznych wobec amerykańskiej inwazji artykułów. Znalazłam je w raporcie umieszczonym na stronie Urzędu do Spraw Cudzoziemców, w zakładce „Ochrona międzynarodowa>Informacje o krajach pochodzenia”. Raport sporządzili w 2019 roku prof. Janusz Danecki z Katedry Arabistyki i Islamistyki UW i dr hab. Katarzyna Górak-Sosnowska z Zakładu Bliskiego Wschodu i i Azji Środkowej SGH.
Jest to najnowsze źródło informacji o sytuacji w Iraku. Urząd do Spraw Cudzoziemców może (choć, jak zaznacza na stronie internetowej - nie musi) podpierać się takimi ekspertyzami w rozpatrywaniu wniosków o udzieleniu ochrony międzynarodowej. Ostatnich kilkanaście miesięcy pokazało jednak, że urzędnicy albo do tych źródeł nie zaglądają. Albo, „politycy, jak zwykle, wiedzą lepiej”, jak konkludują autorzy raportu.
Bilans ludzki operacji „Iracka Wolność” jest kwestią sporną. Statystyki ofiar śmiertelnych tylko w czterech pierwszych latach okupacji wahają się od ok. 150 tysięcy (zabici w wyniku bezpośredniej przemocy) do ponad 1 miliona (ofiary przemocy i katastrofy humanitarnej). Jaki okres należałoby brać tu pod uwagę – tylko 8 lat amerykańskiej wojny i okupacji? Czy może również jej pokłosie: powstania i prześladowania na tle religijnym, powstanie Państwa Islamskiego i 3-letnią wojnę domową, trwający do dziś dramat humanitarny, nieustające od lat polityczne represje?
W 2003 roku w Iranie mieszkało ok. 530 tys. uchodźców z Iraku, którzy uciekli tam przed politycznymi represjami. Na listę osiągnięć inwazji można wpisać 30 tysięcy z nich, którzy wrócili do kraju bezpośrednio po obaleniu Husseina. Choć
w ciągu kolejnych 3 lat większość z nich musiała uciekać ponownie – tym razem przed przemocą na tle religijnym.
W lutym 2003 roku, amerykański Migration Policy Institute opublikował raport, w którym nakreślił cztery scenariusze dla ludności cywilnej w przypadku amerykańskiej inwazji. Za najbardziej prawdopodobny (w 50 proc.) uznano scenariusz „Chaotycznego upadku”, który zakładał ok. 50 tys. uchodźców i ok. 1 miliona osób wewnętrznie przesiedlonych.
Tylko 25 proc. szans dawano scenariuszowi najbardziej optymistycznemu – „Błyskawiczna przegrana [Iraku]” – w którym liczba uchodźców i wewnętrznie przesiedlonych miała nie przekroczyć 220 tys.
Ziściło się jednak coś pomiędzy dwiema najmniej spodziewanymi wersjami - „Wojną domową” z 75 tysiącami uchodźców i 3 milionami wewnętrznie przesiedlonych i „Katastrofą” (jedynie 5 proc. prawdopodobieństwa), w której ze swoich domów musiałoby uciekać w sumie ok. 15 milionów Irakijczyków.
W obecnych raportach padają liczby od 9.2 do ponad 11 milionów – łącznie uchodźców, przesiedlonych wewnętrznie i tych, którzy powrócili do swoich domów, ale są zupełnie zależni od pomocy humanitarnej.
To niemal co czwarty Irakijczyk lub Irakijka.
W raporcie „Irak- kraj, do którego nie ma bezpiecznego powrotu” sporządzonym w 2022 roku przez Krzysztofa Trabę z Katedry Arabistyki i Islamistyki UW znajdziemy dokładną analizę aktualnej sytuacji w Iraku. Raport nie leży w szufladzie – aktywiści z Grupy Granica mówią mi, że często powołują się na niego prawniczki i prawnicy pomagający osobom z Iraku, które starają się w Polsce o ochronę międzynarodową.
Na podstawie innych ekspertyz i powszechnie dostępnych danych, np. z UNHCR, Traba nakreślił spuściznę zachodniego „budowania demokracji” w Iraku:
Gdy kryzys uchodźczy wychodzi poza granice Bliskiego Wschodu i pojawia się na obrzeżach Europy, zawsze wkracza narracja o „wędce, nie rybie” i „pomaganiu na miejscu”. Tak jakby właśnie tego od lat nie robiły liczne organizacje międzynarodowe – w tym polskie.
Dorota Woroniecka z Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej opowiada mi o projektach, wdrażanych przez jej organizację od kilku lat w rejonach północnego Iraku i irackiego Kurdystanu. Są to głównie działania wspierające lokalne samorządy w podnoszeniu jakości usług dla mieszkańców, obudowie podstawowej infrastruktury – wodnej czy kanalizacyjnej, a także wspieranie lokalnej ekonomii i aktywizacja zawodowa kobiet.
"Bezpośrednim celem tych projektów była pomoc lokalnym władzom w radzeniu sobie z szeroko rozumianą migracją przymusową – chodzi zarówno o dziesiątki tysięcy osób przesiedlonych do tych regionów, o zachęcanie do powrotu mieszkańców, którzy uciekli z miejsc ogarniętych wojną, ale także o zapobieganie dalszemu „drenażowi mózgów”, czyli migracjom wykwalifikowanych pracowników", mówi Woroniecka. "Nasze działania to zarówno wspieranie samorządów w naprawie i zarządzaniu sieciami wodociągów i kanalizacji; w odbudowie całego systemu danych i przetwarzania informacji, który został w czasie wojny zniszczony, ale także w pobudzeniu gospodarki. Bo lokalnym władzom bardzo zależy na tym, żeby mieszkańcy wracali do swoich miejscowości".
Jednym z zakończonych sukcesem projektów PCPM było utworzenie lokalnego marketu w miejscowości niedaleko Mosulu. Dwupiętrowy market jest własnością gminy, a lokalni sprzedawcy, przedsiębiorcy, czy lekarze prowadzą w nim swoje punkty usługowe. Pomysł jego stworzenia – jak zresztą wszystkich innych inicjatyw, które wspiera PCPM w Iraku – wyszedł od samego samorządu po konsultacjach z mieszkańcami. Market zapewnił im dostęp do usług, po które wcześniej musieli jeździć do Mosulu, a przedsiębiorcom i lekarzom zapewnił miejsca pracy. Poza tym, jak podkreśla Woroniecka, pełni też rolę integracyjną – niezwykle ważną w regionach, które są bardzo zróżnicowane etnicznie.
Praca przy odbudowywaniu zniszczonej przez wojnę infrastruktury dają mieszkańcom, choć tymczasowe zatrudnienie. Trwała aktywizacja zawodowa jest też realizowana w innych działaniach. PCPM przeprowadziło niedawno projekt wspierający irackie kobiety w tworzeniu własnych biznesów. Najpierw uczestniczyły w kursach przedsiębiorczości a potem rozpisywały swoje projekty. W drodze konkursu wyłoniono najlepsze pomysły i ich autorkom udzielono wsparcia rzeczowego w ich realizacji. Powstało kilkanaście biznesów - sklepów, piekarni, kwiaciarni, salonów piękności, czy punktów krawieckich.
"Najważniejsze w naszych projektach jest jednak to, że są to pilotaże", podkreśla Woroniecka. "Wspieramy samorządy, szkolimy, wymieniamy się wiedzą i dobrymi praktykami. Po to, by potem mogli sami diagnozować swoje potrzeby i tworzyć takie rozwiązania, które są dla nich najlepsze".
Lukę w systemie opieki medycznej starają się wypełniać organizacje. Polska Misja Medyczna od 6 lat działa w obozach w irackim Kurdystanie, ok. 80 km od Mosulu. Prowadzi kliniki internistyczne, dentystyczne i ginekologiczne, docierając z pomocą do ponad 25 tysięcy uchodźców z Syrii i przesiedlonych wewnętrznie Irakijczyków.
"Wielu naszych pacjentów przez lata nie miało dostępu do lekarzy, a dla niektórych kontakt z dentystą w obozie był pierwszym w ich życiu. Możemy im zapewnić podstawową opiekę medyczną, ale ludzie z poważnymi chorobami po prostu nie mają się gdzie udać - w Iraku brakuje miejsc w szpitalach, sprzętu i przede wszystkim, specjalistów", mówi Dorota Zadroga z PMM. "Niestety, widzimy, że w ostatnich miesiącach sytuacja humanitarna się pogarsza. Za obozy odpowiada głównie UNHCR, który po wybuchu wojny w Ukrainie przeniósł tam część środków z projektów w innych krajach. W tym momencie jesteśmy jedyną organizacją, która zapewnia pomoc medyczną w wybranych obozach – jeśli i my musielibyśmy się wycofać, to tysiące osób straciłoby dostęp do lekarzy".
W obozach, które wspiera PMM, mieszkają głównie kobiety i dzieci. Nie w namiotach, ale w małych ceglanych domkach z prowizoryczną kuchnią, dostępem do wody i światła. Każda rodzina ma własną łazienkę – samo to jest ogromnym postępem w porównaniu z warunkami, w jakich żyje wiele uchodźców w Libanie.
Choć wiele osób mieszka tam od kilku lat, to wciąż nie ma pozwolenia na pracę. Niektórzy próbują dorabiać, np. prowadząc drobny handel w obozie; większość nie ma jednak żadnego dochodu. Ich sytuacja finansowa może niedługo jeszcze się pogorszyć, bo władze obozu planują wprowadzić opłaty za użycie mediów. Uchodźcy mieliby je pokrywać z małej zapomogi, którą dostają od organizacji pozarządowych.
"To stworzy tylko błędne koło – z niewielkiej sumy, która ledwo starcza na przeżycie, zostanie im jeszcze mniej. Większość osób nie widzi jednak dla siebie perspektyw życia poza obozem. Owszem, czasem pojawia się motyw migracji do Europy, ludzie o tym rozmawiają, czasami jakaś informacja o wyjeździe pojawia się w mediach społecznościowych. Ale dla większości jest to finansowo nieosiągalne. Za kilkadziesiąt dolarów miesięcznie ciężko się utrzymać, a co dopiero mówić o opłaceniu podróży.
Legalnych ścieżek migracji dla tych ludzi nie ma, nawet w sytuacjach, które naprawdę tego wymagają.
Ostatnio mieliśmy przypadek dziecka z porażeniem mózgowym, potrzebował operacji i zagraniczna klinika zgodziła się nawet przeprowadzić zabieg. Niestety, rodzinie odmówiono wizy", opowiada Zadroga.
W pierwszych miesiącach kryzysu na Podlasiu, największą grupą narodowościową na granicy byli właśnie Irakijczycy i Irakijki. Od 2021 roku niemal 2 tysiące z nich złożyło w Polsce wnioski o azyl.
Nie otrzymał go prawie nikt.
Większość procedur umorzono, gdy po długiej detencji ludzie powyjeżdżali na Zachód; prawie 700 wniosków odrzucono jako „niespełniające warunków przyznania ochrony międzynarodowej”. Czy rację miały polskie służby i rząd, które od początku przedstawiały Irakijczyków jako „migrantów ekonomicznych”?
"W odmowach faktycznie często pojawiały się argumenty o „migracji ekonomicznej”, mówi Kornelia Trubiłowicz, prawniczka ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej. "Powody wyjazdu z Iraku najczęściej były uznawane za niewystarczające, a gdy tylko w opowieściach pojawiała się drobna niespójność, to cała historia była odrzucana jako niewiarygodna. Przede wszystkim jednak, od początku kryzysu na granicy mieliśmy wrażenie, że wnioski Irakijczyków są procesowane dużo szybciej niż osób z innych krajów. W pierwszej instancji dostawali odmowę, w drugiej tak samo, a te procedury wyglądały jak przeprowadzane w dużym pośpiechu – tak jakby decydentom zależało, by
jak najszybciej przerobić te sprawy i odesłać ludzi z powrotem".
O traktowaniu Irakijek i Irakijczyków inaczej, niż innych uchodźców, wspominali mi wcześniej również aktywiści. Niektórzy wprost mówili, że polski system azylowy dyskryminuje ludzi z Iraku i irackiego Kurdystanu. Niemal wszyscy trafiali do ośrodków strzeżonych, często na ponad rok - w przeciwieństwie do Syryjczyków czy Afgańczyków, którzy najczęściej wychodzili na wolność po kilku miesiącach. Ich wnioski o azyl były odrzucane tak masowo, jakby Urząd do Spraw Cudzoziemców robił to niemal automatycznie. I nawet nie brał pod uwagę ich skomplikowanych historii.
"Detencja może być uzasadniona dwiema procedurami: uchodźczą, i wtedy trwa maksymalnie 6 miesięcy, jeśli procedura jest cały czas w toku; lub deportacyjną – wtedy może trwać nawet do 18 miesięcy", tłumaczy Kornelia Trubiłowicz. "Syryjczycy i Afgańczycy znacznie częściej dostają w Polsce ochronę międzynarodową, a jednocześnie nie można ich deportować, więc często byli zwalniani ze strzeżonych ośrodków wcześniej.
W przypadku Irakijczyków jest odwrotnie: ochrony nie otrzymują prawie nigdy i przynajmniej w teorii, mogą być deportowani. Najpierw więc umieszcza się ich w detencji na pół roku, a jeśli procedura uchodźcza skończy się wcześniej, to potem na kolejne wiele miesięcy „wpadają” w procedury deportacyjne, którymi uzasadnia się dalszą wielomiesięczną detencję. Oprócz sądu, o ich zwolnieniu z ośrodka mógłby zadecydować też Szef Urzędu do Spraw Cudzoziemców albo Komendant Straży Granicznej, jednak robią to nadzwyczajnie rzadko".
Tylko że deportacje do Iraku nie zdarzają się wcale często. Jeśli ktoś nie zgadza się na bycie odesłanym, ambasada Iraku nie wyda mu dokumentów potrzebnych do podróży, a pilot nie przyjmie na pokład samolotu. Osoby, których nie udało się deportować ostatecznie powychodziły z detencji i faktycznie, większość z nich wyjechała na Zachód. Straciły tylko kilkanaście miesięcy ze swojego życia, a długi pobyt w zamknięciu u wielu skończył się traumą lub utratą zdrowia.
Choć kraje Europy Zachodniej w teorii powinny odesłać tych ludzi do Polski, to części z nich udało się tego uniknąć – są w procedurach uchodźczych tam, gdzie mają większe szanse na uzyskanie azylu. Bo w Niemczech ochronę międzynarodową otrzymuje średnio 36 proc. Irakijczyków; w Holandii – prawie połowa; we Włoszech – 64 proc.. Wygląda na to, że tylko Polska jest wobec ich historii tak nieugięta.
"Sami chcielibyśmy wiedzieć, z czego to wynika", mówi Trubiłowicz "W opowieściach Irakijczyków często pojawiały się motywy więzienia, cenzury politycznej, przemocy ze strony nieformalnych bojówek – ale Urząd nie uznawał ich doświadczeń za wystarczająco dolegliwe.
Ochrony nie dostawali ani kurdyjscy opozycjoniści, ani studenci, którzy opowiadali o represjach po pokojowych demonstracjach.
Pamiętam dwie historie dwóch osób, których szanse na ochronę międzynarodową wydawały mi się duże - kobiety z trójką dzieci, której mąż został w Iraku porwany; i chłopaka, który po demonstracjach trafił do aresztu. Był tam torturowany; koledzy robili protest w jego sprawie i miał tego dowody: zdjęcia, screeny z mediów społecznościowych. W Polsce i kobieta z dziećmi, i student trafili do ośrodków strzeżonych; na szczęście po interwencjach prawników udało ich się stamtąd wyciągnąć. Wydawałoby się, że chociaż osoby po takich przejściach powinny dostać w Polsce ochronę?
To, że powinny, dość jasno określa Konwencja Genewska o Uchodźcach i polskie prawo azylowe. Praktyka jest jednak inna - co wiemy chociażby z przykładu młodego Irakijczyka, który również uciekał przed represjami po protestach 2019 roku i po odmowie udzielenia azylu spędził kilkanaście miesięcy w detencji. Finału historii innych Irakijczyków i irakijskich Kurdów, którzy starali się o ochronę w Polsce, możemy natomiast nigdy nie poznać: wielu z nich uciekło z Polski tuż po wypuszczeniu ze strzeżonych ośrodków. Po traumie przeżyć na granicy, po długiej detencji i ze świadomością, że Polska wrzuci ich losy do jednego wora „migracji ekonomicznej”,
szukają zrozumienia dla swoich historii w Europie Zachodniej.
Świat
Uchodźcy i migranci
Granica polsko-białoruska
grupa granica
inwazja na Irak
Irak
PCPM
Stowarzyszenie Interwencji Prawnej
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Komentarze