0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Photo by Darren Staples / AFPPhoto by Darren Stap...

Brytyjska stacja publiczna BBC w piątek, 10 marca, zawiesiła w obowiązkach służbowych Gary’ego Linekera (na zdjęciu powyżej), byłą gwiazdę brytyjskiej piłki nożnej, obecnie komentatora i gospodarza popularnego programu „Match of the Day”. Powodem był jego wpis na Twitterze, w którym skomentował nową ustawę o nielegalnej migracji,

nazywając ją „niewiarygodnie okrutną” i porównując do polityki Niemiec z lat 30-tych.

Stacja uzasadniła decyzję złamaniem przez Linekera zasady politycznej bezstronności i zapowiedziała, że zawieszenie potrwa „do momentu ustalenia jasnych wytycznych” w zakresie treści publikowanych przez pracowników BBC w mediach społecznościowych.

Po decyzji BBC wiele osób, które regularnie gościły w studio Linekera, ogłosiło bojkot programu. W oświadczeniu stacja napisała, że program będzie dalej emitowany, chwilowo bez komentatora i dyskusji, „skupiając się tylko na przebiegu meczu”. W sobotę zaprotestowali również inni dziennikarze sportowi, przez co dwa weekendowe programy poświęcone piłce nożnej – „Football Focus” i „Final Score” - musiano na szybko zastąpić innymi.

Były dyrektor generalny BBC Greg Dyke powiedział (w wywiadzie dla radia BBC 4), że stacja popełniła ogromny błąd zawieszając Linekera. Zasada bezstronności politycznej faktycznie obowiązuje, natomiast dotyczy ona komentatorów politycznych, a nie tych zajmujących się rozrywką czy sportem. Jego zdaniem, BBC podważyła swoją wiarygodność i jej odbiorcy mogli odnieść wrażenie, że stacja ugięła się pod presją rządu. „A jeśli BBC robi coś takiego, to cóż – mamy duży problem” – powiedział Dyke.

BBC – „Broken, Beaten, Cowed”?

Przez weekend spór przerodził się w debatę o politycznej niezależności państwowej stacji. Anonimowy polityk z opozycyjnej Partii Pracy nazwał usunięcie Linekera „tchórzostwem”, a dziennikarze przypomnieli o bliskich relacjach szefa BBC, Richarda Sharpa, z prominentnymi politykami Partii Konserwatywnej. „Jak to możliwe, że Sharp nie stracił pracy po historii z Borisem Johnsonem?” – pytali internauci, przypominając też, że stacja zyskała już kiedyś alternatywne rozwinięcie skrótu: Broken, Beaten, Cowed (złamany, pobity, stłamszony).

Chodzi o aferę ujawnioną w styczniu przez „The Sunday Times”. Tygodnik opisał, jak w 2020 roku, gdy były premier zmagał się z kłopotami finansowymi spowodowanymi m.in. rozwód i kosztowny remont mieszkania, Richard Sharp, wieloletni pracownik i dyrektor inwestycyjny banku Goldman Sachs (a także były doradca Johnsona w czasach, gdy ten był merem Londynu) pomógł mu uzyskać poręczenie na pożyczkę w wysokości 800 tys. funtów. Johnson i Sharp mieli omawiać kwestię przy obiedzie w letniej rezydencji premiera, a miesiąc później Sharp został mianowany prezesem BBC. Podczas rozmów z komisją, która rekrutowała go na to stanowisko, nie wspomniał o tych spotkaniach, a po doniesieniach „The Sunday Times” utrzymywał, że żaden konflikt interesów nie miał miejsca.

Przeczytaj także:

Sharp pełnił też przez jakiś czas funkcję dyrektora think-tanku „Centre for Police Studies”, założonego przez Margaret Thatcher i lobbującego na rzecz Partii Konserwatywnej. Dziennikarze „The Guardian” ujawnili ponadto, że przeznaczył na rzecz tej partii darowiznę w wysokości 400 tys. funtów.

Spór wokół odwołania Linekera i politycznego uwikłania BBC zaognił się tak bardzo, że w niedzielę głos w tej sprawie zabrał premier Rishi Sunak. Poproszony o komentarz przez dziennikarzy „Sky News”, powiedział, że konflikt musi być rozwiązany pomiędzy stacją a prezenterem.

Podkreślił też, że Sharp został mianowany przez jego poprzednika i odmówił odpowiedzi na temat swoich osobistych powiązań z prezesem BBC.

Zostało to odczytane jako sygnał, że Sharp nie ma co liczyć na poparcie premiera. Taka nielojalność ze strony dawnego kolegi musiała zaboleć – nie tylko pracowali razem w Departamencie Skarbu, ale i wiele lat wcześniej w Goldman Sachs. Sharp był wtedy premiera przełożonym.

W poniedziałek rano BBC zakomunikowało, że Gary Lineker wraca na antenę. „Zarząd z zadowoleniem informuje, że po zakłóceniach, które miały miejsce w weekend, osiągnięto porozumienie. Bezstronność jest fundamentem BBC. Uważamy, że jest to dobry czas, by przyjrzeć się wytycznym BBC dotyczącym mediów społecznościowych i sposobu ich używania”, podała stacja w oświadczeniu.

Brytyjskie media spekulują o możliwej rezygnacji Sharpa. Prezes BBC nie udzielił jeszcze żadnego komentarza.

O co chodzi z nową ustawą o migracji?

Ustawa, która tak skrytykował Lineker, to nowe prawo o migracji, który wywraca do góry nogami cały system azylowy, z Konwencją Genewską na czele. Zgodnie z nowym projektem, osoby docierające do Wielkiej Brytanii nielegalnie (tzn. małymi łodziami przez kanał La Manche) nie będą mogły ubiegać się o status uchodźcy, bez wyjątku trafią do detencji i będą błyskawicznie deportowane.

Ustawa ma być spełnieniem jednej z pięciu obietnic, które złożył Brytyjczykom premier Sunak. W swoim noworocznym przemówieniu nazwał nieuregulowaną migrację - obok kryzysu, inflacji, długu publicznego i problemów służby zdrowia – jednym z największych wyzwań, z którymi musi zmierzyć się Wielka Brytania w 2023 roku. W zeszłym roku liczba osób przypływających łodziami z Francji przekroczyła 45 tysięcy (wzrost o 60 proc. w stosunku do roku poprzedniego i o 500 proc. od 2020 roku).

Od początku bieżącego roku Kanał La Manche przekroczyło już 3 tysiące osób.

W swoim wpisie na Twitterze Gary Lineker odniósł się również do skali migracji, którą rząd przedstawia jako „wielki napływ ludzi”: „Nie ma żadnego wielkiego napływu. Przyjmujemy dużo mniej uchodźców niż jakikolwiek inny duży kraj europejski”.

Przedstawiając nowe prawo, ministra spraw wewnętrznych Suella Braverman mówiła, że rozwiązania kryzysu migracyjnego najbardziej domaga się brytyjskie społeczeństwo. Duża liczba migrantów to większe wydatki publiczne i gorszy dostęp do służby zdrowia, świadczeń socjalnych i mieszkań. W miasteczkach w których kwateruje się wielu uchodźców, Brytyjczycy mają skarżyć się na długie kolejki do lekarzy. Oczekujący na rozpatrzenie wniosków o ochronę – w tej sytuacji aktualnie jest ponad 160 tys. osób – nie mogą podjąć pracy; utrzymują się więc z zasiłków. Ośrodki dla uchodźców są przepełnione i ludzi kwateruje się ich w hotelach, co kosztuje państwo ponad 6,2 miliona funtów dziennie.

Braverman mówiła też, że system azylowy jest notorycznie nadużywany – wielu przypływających do Wielkiej Brytanii to obywatele krajów powszechnie uznawanych za bezpieczne, np. Albanii. Dla osób z Bliskiego Wschodu i krajów Afryki, Wielka Brytania jest kolejnym przystankiem po pobycie w krajach Unii Europejskiej, gdzie nie dostały ochrony międzynarodowej. „To zupełnie niesprawiedliwe, że ludzie podróżujący przez wiele bezpiecznych krajów trafiają potem do Wielkiej Brytanii i wykorzystują system azylowy by uniknąć deportacji z Europy” – mówiła.

„ Nową ustawą wysyłamy jasny sygnał, że jedyna droga do Wielkiej Brytanii to ta bezpieczna i legalna. Nikomu, kto przypłynie do nas nielegalnie, nie damy azylu i nie pozwolimy tu mieszkać”.

Kwestie praw człowieka będą rozpatrywane po deportacji

Nowa ustawa pozbawi przypływających do Wielkiej Brytanii dostępu do procedur azylowych. Zostaną zaklasyfikowani jako „nielegalni migranci” i zamknięci w ośrodkach detencji, bez możliwości wyjścia za kaucją, czy odwołania się w sądzie.

Następnie rozpocznie się proces ich deportacji - albo do krajów pochodzenia, albo, w przypadku państw uznanych za niebezpieczne (np. Palestyny, Syrii, Jemenu czy Erytrei) do krajów trzecich, z którymi Wielka Brytania ma zawrzeć dwustronne porozumienia. Póki co politycy wymieniają Rwandę, ale z wypowiedzi wynika, że takich krajów ma być więcej.

W ustawie czytamy, że „w krajach trzecich migranci dostaną wsparcie w odbudowywaniu swojego życia” a „wszelkie niejasności i kwestie z zakresu praw człowieka będą rozpatrywane na odległość, już po usunięciu ludzi z Wielkiej Brytanii”. Deportowani dostaną dożywotni zakaz wjazdu do Wielkiej Brytanii. Aby usprawnić deportacje, opracowana zostanie lista państw bezpiecznych, by było „niekwestionowalnie oczywiste, że ktoś nie potrzebuje azylu, bo z pewnością w kraju nie zagraża mu niebezpieczeństwo”.

Wielka Brytania podpisała już taką umowę z Albanią. W grudniu powołano też specjalną jednostkę do rozpatrywania wniosków uchodźczych Albańczyków i od tej pory deportowano już ponad 500 z nich. Podwojono też liczbę pracowników w urzędach d.s. migracji by „zwiększyć produktywność systemu”. Zapowiedziano też zmiany w zakwaterowywaniu osób czekających na decyzje azylowe: nie będą już umieszczane w opłacane przez państwo hotelach, ale w bliżej nieokreślonych „tańszych miejscach”.

Ustawa obiecuje też zaostrzenie kontroli na morzu, zacieśnienie współpracy z francuską policją i usprawnienie walki z siatkami przemytników. Te tradycyjne metody walki z migracją Wielka Brytania promuje od wielu lat; jednak liczba przypływających z roku na rok tylko wzrasta.

Zamiast Konwencji Genewskiej – dobra wola rządu

Z ustawą o nielegalnej migracji jest wiele problemów;

w tym największy – prawdopodobnie jest zupełnie nielegalna.

Już na pierwszej stronie dokumentu pojawia się wzmianka, że może być on niezgodny z Europejską Konwencją Praw Człowieka.

Organizacje międzynarodowe nie mają tu żadnych wątpliwości. Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców (UNCHR) wydał oświadczenie, w którym nazwał ustawę „jawnym łamaniem międzynarodowego prawa, m.in. Konwencji Genewskiej”.

Przypomniał też, że zawarta w 2022 umowa, zgodnie z którą wszyscy przypływający do Wielkiej Brytanii łodziami mieliby być deportowani do Rwandy, była zaskarżana w sądach jako niezgodna z Europejską Konwencją Praw Człowieka (choć później brytyjski Sąd Najwyższy odrzucił te skargi). Wiele organizacji międzynarodowych i aktywistów praw człowieka zaapelowało do Wielkiej Brytanii o wycofanie się z proponowanego prawa i rozważenie lepszych, bardziej humanitarnych rozwiązań.

Brytyjscy politycy zaprzeczają jednak, jakoby zwalczanie nieuregulowanej migracji było równoznaczne z łamaniem praw uchodźców. W uzasadnieniu do projektu ustawy czytamy, że Wielka Brytania „będzie promować bezpieczne i rozwiązania azylowe” i „zawsze otworzy swoje serca i domy potrzebującym, tak, jak w przypadku uchodźców z Afganistanu czy Ukrainy”. Ustanowiony ma zostać roczny limit uchodźców przesiedlanych „ścieżkami legalnymi”, a w razie nagłych kryzysów humanitarnych, „Wielka Brytania zaoferuje międzynarodową pomoc, w ramach możliwości lokalnego systemu zakwaterowania i usług publicznych”. Nie padają tu żadne liczby i szczegóły.

Nowa ustawa zmienia prawo do azylu w Wielkiej Brytanii w dobro luksusowe, zależne tylko od politycznej woli rządzących. Tak jakby Konwencja Genewska o Uchodźcach w ogóle nie istniała.

Przedstawiciele UNCHR i innych organizacji przypominają to, o czym brytyjscy politycy z pewnością dobrze wiedzą – że uciekający przed wojną i prześladowaniami najczęściej nie mają dostępu do procedur wizowych i paszportowych. O ochronę międzynarodową nie można starać się w ambasadach, lecz dopiero będąc na terytorium kraju docelowego. Oprócz nielicznych inicjatyw humanitarnych – takich, jak odpowiedź na wojnę w Ukrainie, czy ewakuacja z Afganistanu – ścieżek „bezpiecznych i legalnych” po prostu nie ma.

Skrajna prawica już bije brawo

Nie wszystkie reakcje były jednak negatywne. Tuż po ogłoszeniu projektu ustawy, w mediach społecznościowych posypały się gratulacje od europejskiej skrajnej prawicy. „Brawo! Brytyjczycy przesuwają poprzeczkę w sprawie nielegalnej migracji! Kiedy i my się doczekamy?” - napisała na swoim koncie niemiecka nacjonalistyczna AFD. Pomysł pochwalili m.in. ultraprawicowy wicepremier Włoch Matteo Salvini oraz Eric Zemmour, dziennikarz, który zajął czwarte miejsce w ostatnich wyborach prezydenckich we Francji.

Choć niektórzy europejscy przywódcy wyrazili zastrzeżenia, to bardzo delikatne, jak na ustawę, która neguje międzynarodowe prawo azylowe. Przed rozpoczęciem nadzwyczajnego szczytu Rady Europejskiej 9 marca, Ylva Johansson, komisarz ds. wewnętrznych, wyraziła nadzieję, że nowe prawo nie będzie łamać powszechnych konwencji. Nieco później, podczas konferencji prasowej, przyznała, że „trzeba to dokładnie przeanalizować, lecz pierwsze wrażenie jest takie, że może je łamać” i to pomimo tego, że „ministra Braverman obiecała jej, że tak nie będzie”. Minister spraw wewnętrznych Francji wyraził po prostu nadzieję, że prawo „nie będzie miało złych konsekwencji dla Francji”.

W piątek 10 marca Rishi Sunak i Emmanuel Macron dyskutowali o migracji na szczycie w Paryżu. Zwieńczeniem spotkania, które określili jako „początek nowej entente cordiale”, nawiązując do sojuszu z początku XX wieku, było porozumienie o wspólnym przeciwdziałaniu migracji. W następnych trzech latach Wielka Brytania ma przekazać Francji 480 milionów funtów na kontrolę wybrzeża, walkę z przemytnikami i po prostu powstrzymywanie ludzi przed wypłynięciem.

;
Małgorzata Tomczak

Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.

Komentarze