0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Lukasz Cynalewski / Agencja Wyborcza.plFot. Lukasz Cynalews...

W ostatnich miesiącach słyszymy dużo o uchodźcach „przekazanych do Polski” przez kraje Unii Europejskiej. To głównie osoby, które po przejściu przez granicę polsko-białoruską poprosiły w Polsce ochronę międzynarodową, trafiły do ośrodków strzeżonych, a po zwolnieniu z nich wyjechały do Europy Zachodniej i tam ponownie złożyły wnioski o azyl.

Małgorzata Tomczyk: Teraz te państwa odsyłają ich Polski na mocy tzw. porozumień dublińskich – czyli zasady, że procedurę uchodźczą prowadzi kraj, który przyjął wniosek azylowy jako pierwszy.

W 2022 takich osób wróciło do Polski ponad 900; mówi się, że w kolejnych latach może być to nawet 4-5 tysięcy.

Marta Górczyńska, Helsińska Fundacja Praw Człowieka: Kwestia „dublinów” nie zaczęła się od kryzysu na pograniczu, chociaż oczywiście teraz słyszymy o niej więcej. Straż Graniczna bardzo aktywnie informuje w swoich mediach o tym, ile osób złożyło w Polsce wniosek o ochronę, skorzystało z zakwaterowania i wyżywienia, a potem wyjechało na Zachód…

„Nadużywając procedury uchodźczej…”

Tak. Prawicowa narracja przypisuje to oczywiście innej skali pomocy socjalnej w Polsce i na Zachodzie. Bardzo niesłusznie, bo powody wyjazdu na Zachód są zupełnie inne:

  • większość osób ma rodzinę albo sieć wsparcia w innych krajach Unii,
  • są tam większe i lepiej zorganizowane diaspory,
  • lepsze warunki integracyjne i mieszkaniowe.

Rolę odgrywają także perspektywy znalezienia pracy, czy po prostu znajomość języka. Powody wyjazdów z Polski są bardzo złożone i nie można ich sprowadzać do tzw. „socjalu”. Mam wrażenie, że Polska robi niewiele by ludzi zachęcić do pozostania. Polityka jest raczej taka, żeby ich zniechęcić do przyjazdu, a jeśli już przyjadą, to żeby dawać im wolną rękę do wyjazdu na Zachód.

Wspomniałaś, że kwestia „dublinów” nie zaczęła się od kryzysu na granicy polsko-białoruskiej.

Polska już wcześniej była jednym z krajów Unii do którego zawracano najwięcej osób, bo jest traktowana przez ludzi szukających ochrony jako kraj tranzytowy. Od lat obserwujemy, że ludzie najczęściej nie chcą zostawać w Polsce. I nie ma co się dziwić. Powody tego były wymienione np. w raportach Najwyższej Izby Kontroli sprzed kilku lat: brak dobrej polityki integracyjnej, brak wsparcia w znalezieniu pracy i mieszkania, brak perspektyw.

Przeczytaj także:

Wskaźnik umarzania procedur uchodźczych – co robi się właśnie w momencie, gdy osoba wyjeżdża na Zachód – jeszcze na długo przed Usnarzem wynosił ok. 90 proc.

Człowiek wyjeżdża na Zachód, Urząd do Spraw Cudzoziemców umarza jego procedurę uchodźczą, trafia do innego kraju i…

...najczęściej rozpoczyna nową procedurę uchodźczą, a ten kraj zwraca się do Polski z prośbą o przyjęcie takiej osoby z powrotem. Polska dostaje wiele takich zapytań i wyraża na to zgodę. Ale już same procedury „przekazywania” mają niska skuteczność – nie większą niż 30 proc. na poziomie całej UE - a są bardzo rozbudowane, długie i kosztowne. Zresztą potem ludzie często podejmują kolejne próby wyjazdu. Jest wiele badań na temat systemu dublińskiego i wszystkie pokazują, że dopóki ludzie mają powody by jechać do konkretnego kraju docelowego, to żadne „systemy przekazywania” tu nie pomogą.

To jest też pytanie o sens zmuszania ludzi do bycia w miejscach, w których nie chcą być.

Jedno z badań przeprowadzanych przez Partię Zielonych sugerowało, że alternatywą mogłoby być „państwo wyboru”, na które wskazywaliby sami migrujący, na podstawie swoich preferencji – sieci rodzinnych, znajomości języka, możliwości podjęcia pracy.

Brzmi to nieco utopijnie.

Szczerze mówiąc, dla mnie to nie brzmi utopijnie.

Przyzwyczailiśmy się do przedmiotowego traktowania ludzi w systemie azylowym.

Przekazujemy ludzi między krajami, nie pytając o ich potrzeby i preferencje.

Takie zresztą były początki porozumień dublińskich sprzed ponad 30 lat - była to umowa między państwami członkowskimi o przekazywaniu między sobą osób poszukujących ochrony. Ale w ostatnich latach orzecznictwo w sprawach dublińskich coraz bardziej ewoluuje w stronę podmiotowego traktowania uchodźców. Bierze pod uwagę też inne przesłanki, niż tylko to, kiedy i do jakiego kraju dana osoba wjechała po raz pierwszy. Patrzy się na względy humanitarne, sytuację rodzinną, zdrowotną, a nawet na to, czy dana osoba ma problemy psychologiczne, albo cierpi na przewlekły stres i w związku z tym nie powinna zostać w miejscu, w którym dobrze się czuje, bo ma zapewnione odpowiednie wsparcie.

Warto tu podkreślić, że same przepisy dublińskie dopuszczają stosowanie przesłanek kulturowych, humanitarnych czy rodzinnych, a nie tylko zasady „gdzie i kiedy dana osoba wjechała do Unii”. To, że najczęściej używa się tylko tej ostatniej wynika z tego, że decydentom najłatwiej jest taką informację uzyskać, nie wszyscy chcą bawić się w niuanse. Ale w rozporządzeniu dublińskim taka możliwość jest jasno zapisana. Nawet jeśli osoba jest pełnoletnia, ale np. jest w ciąży, albo choruje i powinna pozostawać pod opieką rodziny zamieszkującej w innym kraju, to takie przesłanki powinny zostać wzięte pod uwagę.

Udało nam się zresztą ostatnio doprowadzić do dobrej decyzji w jednej z takich spraw – młoda kobieta, która na skutek hipotermii po przekroczeniu polsko-białoruskiej granicy nabawiła się odmrożenia kończyn i wymagała stałej opieki, a w Niemczech ma rodzinę, została tam z Polski przekazana.

Traktowanie ludzi podmiotowo, zamiast automatycznego przekazywania ich pomiędzy krajami to dorobek orzecznictwa ostatnich kilku lat.

Wady systemowe

Porozmawiajmy o tym orzecznictwie. W ostatnich miesiącach zapadło już trochę wyroków blokujących powroty do Polski.

Tak, takie decyzje sądów w Europie Zachodniej stają się coraz częstsze. Podsumowaliśmy ostatnio te wyroki na stronie internetowej Fundacji Helsińskiej. W tym momencie głównie Niemcy, w mniejszym stopniu tez Francja, Holandia czy Belgia, wysyłają do Polski dużo wniosków o przyjęcie osób w procedurach uchodźczych i część tych spraw trafia potem do sądów.

Zachodni prawnicy starają się przekonać sądy, że Polska nie jest krajem bezpiecznym dla uchodźców.

Chodzi o wiele aspektów prawa azylowego, które zdecydowanie kuleją.

Ośrodki strzeżone?

Nie tylko. Polska nigdy specjalnie nie była zainteresowana inwestowaniem w system azylowy i była daleko w tyle za innymi krajami europejskimi. Lokowała ludzi w ośrodkach daleko od miast, gdzie trudno było o integrację, pozwalała na pracę dopiero po pół roku w procedurze uchodźczej. Natomiast wcześniej uznawano, że robi minimum – spełnia podstawowe warunki systemu azylowego.

Jednak ostatnie 1,5 roku pokazało, że Polska nie spełnia nawet tych podstawowych warunków.

Argumenty przeciwko odsyłaniu ludzi do Polski opierają się na przesłance o „wadach systemowych”. W rozporządzeniu dublińskim jest zapis o tym, że jeśli polityka azylowa wykazuje znamiona takich stałych wad – nie pojedynczych przypadków złego traktowania, ale ugruntowanych nieprawidłowości – to można zawiesić przekazywanie ludzi do tego kraju.

Takie sytuacje miały już zresztą miejsce: ok. 10 lat temu zapadły dwa ważne wyroki Trybunału w Strasburgu i w Luksemburgu, które na wiele lat zablokowały odsyłanie ludzi do Grecji. Warunki egzystencjalne były tam na strasznym poziomie, ludzie spali na ulicy. W pewnym momencie zakazano także odsyłania uchodźców na Węgry i do Włoch – w tym drugim przypadku chodziło tylko o tzw. grupy szczególnie wrażliwe, np. wielodzietne rodziny.

System dubliński opiera się na wzajemnym zaufaniu i wspólnych standardach ochrony praw człowieka. Jeśli dojdzie do wyłomu w tej zasadzie zaufania, to jest to powód, by taki kraj z systemu czasowo wykluczyć. I niestety, niewykluczone, że Polska będzie kolejnym takim krajem.

Ale do tego chyba jeszcze daleko? Niemieccy prawnicy wspominali, że dotychczasowe orzeczenia sądów są bardzo różne, są całe landy, które trzymają się linii, że „Polska jest krajem bezpiecznym”.

Oczywiście, wszystko zależy od regionu, od sądów, a najczęściej od konkretnych sędziów, którzy podejmują decyzje. Ale chcę podkreślić, że w historii dochodziło już do przypadków zupełnego zawieszania procedur dublińskich. Jest wiele przesłanek wskazujących na to, że Polska krajem bezpiecznym nie jest, dlatego też współpracujemy z organizacjami niemieckimi, przekazujemy im informacje, dane i raporty.

Pushbacki na granicy, „niesłyszenie” wniosków o ochronę międzynarodową przez Straż Graniczną i warunki, w jakich umieszcza się uchodźców w ośrodkach strzeżonych – to wszystko nie mieści się w europejskich standardach azylowych. Warunki w ośrodkach detencyjnych, w których umieszcza się ludzi na podstawie przesłanki o „ryzyku ucieczki”, były wielokrotnie punktowane przez Rzecznika Praw Obywatelskich i Najwyższą Izbę Kontroli, traktowanie ludzi miało znamiona nieludzkiego traktowania, interweniowano w ramach Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur.

Odrębną kwestią jest też to, że Polska ma bardzo niski odsetek uznawalności wniosków azylowych – na tle krajów Unii jest na szarym końcu.

Wiemy to np. na przykładzie ludzi z Iraku – uznawalność ich wniosków o ochronę wynosiła w ostatnich dwóch latach 0 proc.

Tak, ale nie tylko. W ostatnich dwóch latach statystyki uznawalności mogą wyglądać na zawyżone, bo ochronę przyznano większości wnioskodawcom z Białorusi, była też rządowa ewakuacja z Afganistanu. Ale już dla ludzi z krajów Bliskiego Wschodu, Afryki, ale także Rosji, Czeczenii, Tadżykistanu, ta uznawalność jest bardzo niska. Jest to wynik decyzji politycznych – przecież już kilka lat temu minister Kamiński publicznie mówił, że osoby uciekające z Czeczenii to nie uchodźcy, bo wojna się przecież skończyła.

Poza tym, kwestia osób LGBT. Zamieściliśmy na stronie Fundacji Helsińskiej podsumowanie konkretnych wyroków blokujących powroty dublińskie. Piszemy też tam o przypadku osoby LGBT, która

nie została cofnięta do Polski, bo sąd przyjął argumentację, że nie uzyskałaby tutaj odpowiedniej ochrony ze względu na to, jaka narracja panuje w naszym kraju wokół tej grupy.

Kolejną kwestią jest to, co dzieje się z ludźmi po odesłaniu do Polski. Ostatnio mieliśmy przykład Syryjki, która dostała w Niemczech nakaz powrotu do Polski. Zawrócono ją siłą, cały czas próbujemy ustalić, co się z nią stało. Częstym problemem jest też nieinformowanie o stanie zdrowia przekazywanych osób.

Ludzie są odsyłani do Polski w ciężkim stanie, powinni kontynuować leczenie, ale nie ma na ten temat informacji i nikt nie jest do tego przygotowany. Ta Syryjka była po transplantacji nerki, musi być leczona, a chwilowo nie wiemy nawet, gdzie jest. Była też historia przekazania ze Szwecji do Polski dziewczynki w śpiączce, nikt o tym nie wiedział i nie przygotował się na zapewnienie jej opieki. Czasem rodziny bardzo późno dowiadują się gdzie trafili ich bliscy po „dublinie” – niektórzy trafiają do ośrodków strzeżonych, niektórzy do ośrodków otwartych, a jeszcze inni do żadnego z powyższych.

Tutaj brakuje danych – aktywiści znają wiele przypadków Syryjczyków i Afgańczyków, którzy nie trafili z powrotem do detencji i Irakijczyków, których od razu zamknięto. Wszystko opiera się na „anegdotycznych” dowodach, bo Straż Graniczna, zapytana przeze mnie o statystyki osób, które trafiają po „Dublinach” do ośrodków strzeżonych, odpisała, że nie gromadzi danych w tym zakresie.

Prowadzimy teraz sprawę Irakijczyka, to była zresztą pierwsza sprawa, w której udało nam się uzyskać interim na granicy. Chłopak pojechał do Niemiec, został zawrócony do Polski, trwa batalia o wyciągnięcie go z ośrodka strzeżonego. Zdarzają się przypadki ponownej detencji i jest to jeden z argumentów dla sądów niemieckich za nieodsyłaniem takich ludzi.

Straż Graniczna nieoficjalnie traktuje taką ponowną detencję jako „karę” za ucieczkę z Polski.

A przecież nic ani w naszym, ani w europejskim prawie nie pozwala na karanie ludzi za wyjazd z Polski. Pojawia się też pytanie o zasadność takiej detencji – czemu służy zamykanie tych ludzi, skoro i tak nie można ich wydalić z Polski?

Chodzi tutaj o Syryjczyków i Afgańczyków, których żaden kraj Unii nie może deportować?

Tak, chociaż niestety i to powoli zaczyna się zmieniać. Dania zaczęła jakiś czas temu realizować powroty do Damaszku w Syrii. Ale chodzi też o Irakijczyków, którzy z jednej strony, prawie nigdy nie otrzymują w Polsce ochrony międzynarodowej, a z drugiej, Polska nie może ich deportować bez ich zgody.

Ta kwestia jest chyba dla wielu osób niezrozumiała. Irakijczyków nie deportuje się bez ich zgody, ale często słyszymy o kolejnych próbach deportacji, blokowanych przez aktywistów.

To decyzja państwa, na jakich zasadach przyjmuje z powrotem swoich obywateli. Irak należy do tych, które zgadzają się na wydanie dokumentów podroży tylko wtedy, gdy osoba wyrazi dobrowolną chęć repatriacji. UE jest w tej kwestii bezsilna, więc stosuje się różne wytrychy, np. namawia się ludzi do podpisania zgody na dobrowolny powrót, choć często bez przetłumaczenia jego treści.

Niektóre państwa europejskie prowadzą teraz z Irakiem rozmowy odnośnie ich większej otwartości na przyjmowanie ludzi z powrotem. Nie wiem, na jakim etapie są te rozmowy, to nie jest jawny proces. Zazwyczaj takiemu krajowi oferuje się „coś za coś” – np. inwestycje albo ułatwienia wizowe, w zamian za przyjmowanie swoich obywateli.

Niektóre państwa wykorzystują to do swoich dyplomatycznych celów. Takie porozumienie Polska osiągnęła np. kilkanaście lat temu z Wietnamem. Punktowaliśmy zresztą wtedy jego błędy, przekonując, że wożenie ludzi ubiegających się o ochronę do ambasady ich kraju narusza prawa uchodźców.

Europa dwóch solidarności

To, co dzieje się teraz wokół systemu dublińskiego jest bardzo ciekawe.

Polska jakby przypomniała sobie, że jest zewnętrznym krajem UE.

Od lat mieliśmy w Europie ten rozdźwięk – kraje na jej zewnętrznych granicach, naturalnie będące miejscem wjazdu i najczęściej tranzytem, apelowały o większą solidarność, usprawnianie relokacji. Nie były za ścisłym trzymaniem się procedur dublińskich i odsyłaniem wszystkich. Kraje Europy Zachodniej, czyli najczęściej te docelowe, umywały ręce i opowiadały się przeciwko relokacji. Było to bardzo widoczne podczas kryzysu w 2015. A Polska zachowywała się wtedy, jakby zapomniała, że też leży na zewnętrznej granicy UE i oponowała przeciwko podziałowi odpowiedzialności i większej solidarności.

Teraz wydaje się oczywiste, że politycy powinni opowiadać się za większą solidarnością. Nie chodzi tylko o dzielenie odpowiedzialności między państwami UE za przyjmowanie uchodźców, ale jest to po prostu sensowne rozwiązanie – ludzie i tak będą chcieli jechać tam, gdzie już mają kontakty, gdzie będą w stanie sobie poradzić, znaleźć pracę. To też kwestia ekonomiki procedur, bo przekazania dublińskie są skomplikowane i kosztowne.

Tylko że polityka migracyjna UE nie wydaje się zmierzać w stronę solidarności.

To też jest dość złożona kwestia. Z jednej strony mamy procedury dublińskie, a z drugiej strony pojawiają się naciski na wzmocnienie mechanizmów solidarnościowych, na rozłożenie odpowiedzialności za rozpatrywanie wniosków po równo na państwa członkowskie. Wydaje się, że w XXI wieku, z naszym rozumieniem praw człowieka, powinno to iść w stronę coraz pełniejszego uwzględniania preferencji samej osoby zainteresowanej.

Z drugiej strony mamy szkic nowego Paktu Azylowego UE, który „leżakuje” już trzeci rok i jest raczej krokiem wstecz. Są tam zapisy o wprowadzeniu procedur granicznych, czyli automatycznym pozbawianiu wolności osób, które stawią się na europejskich granicach, przy jednoczesnym ograniczeniu ich uprawnień proceduralnych. Takie rozwiązania są jawnie sprzeczne chociażby z Konwencją Genewską o statusie uchodźców.

Tym ciekawsza i ważniejsza wydaje się tu rola sądów. Zazwyczaj mówiąc o polityce migracyjnej skupiamy się właśnie na samych politykach, teraz coraz wyraźniej widać, że sądy i trybunały mają realny wpływ na losy ludzi.

To również działa dwojako - z jednej strony sądy nie są wolne od nacisków politycznych, czasem działają wedle wyznaczonych schematów, co widać np. po niemal automatycznym umieszczaniu przez polskie sądy osób poszukujących w Polsce ochrony w ośrodkach detencyjnych.

Ale w wielu sytuacjach widać tą kontrolującą i korygującą rolę sądownictwa – wyroki w sprawach nielegalnych pushbacków, nieuzasadnionej detencji, czy właśnie powstrzymujące przekazania dublińskie.

Jest to zresztą dość naturalny proces, który pojawia się nie tylko w kontekście migracji – im bardziej restrykcyjna i niezgodna z podstawowymi prawami polityka, tym częściej sądy będą ją punktować i interweniować.

;

Udostępnij:

Małgorzata Tomczak

Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.

Komentarze