0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Agnieszka Sadowska / Agencja GazetaAgnieszka Sadowska /...

Od połowy sierpnia obywatele różnych krajów przekraczający polską wschodnią granicę w niedozwolonym miejscu są zawracani i zmuszani do powrotu na Białoruś. Tam z kolei są zatrzymywani przez białoruskie służby graniczne i przepędzani w stronę Polski. Proceder ten jest już dobrze udokumentowany przez dziennikarzy i aktywistów. Mówimy o nim jako o nielegalnych pushbackach, czyli niedopuszczaniu uchodźców do terytorium, na którym mogliby poprosić o azyl.

Dlaczego pushbacki są nielegalne, skoro to migranci niezgodnie z prawem przekraczają granicę i, nie ma wątpliwości, że nie mają prawa pobytu w Polsce?

Otóż wiążące Polskę prawo międzynarodowe nie pozwala na swobodne pozbywanie się z naszego terytorium cudzoziemców bez uprzedniego sprawdzenia, dokąd ci następnie trafią. A przecież doskonale wiemy, że zawrócone przez polską Straż Graniczną osoby są w niebezpieczeństwie: białoruscy pogranicznicy biją je, zastraszają, okradają i nie pozwalają przejść w głąb terytorium. Wiemy to z niezależnych relacji, jak i od samej Straży Granicznej.

Jest też oczywiste już od dawna, że po Białorusi nie możemy się spodziewać poszanowania ich praw jako uchodźców, co potwierdzał Europejski Trybunał Praw Człowieka w ostatnich latach (np. wyrok M.K. i in. przeciwko Polsce).

Zasada non-refoulement, której Polska jest obowiązana przestrzegać jako sygnatariusz Konwencji Genewskiej dotyczącej statusu uchodźcy, Europejskiej Konwencji Praw Człowieka oraz państwo członkowskie UE, nie pozwala nam tych okoliczności ignorować. Zabrania nam ona wywozić ludzi do kraju, gdzie ich życiu lub zdrowiu będzie zagrażać niebezpieczeństwo.

Państwo musi to zbadać w stosownym postępowaniu administracyjnym. Nie da się koniecznych ustaleń dokonać w kilkanaście minut, które migranci spędzają w wozie Straży Granicznej wiozącym ich z powrotem do lasu. I nie będzie to możliwe również po wejściu w życie „ustawy wywózkowej”, przegłosowanej w zeszłym tygodniu w Senacie.

Choć projektodawca zdawkowo zapewnił parlamentarzystów, że projekt nie narusza prawa UE, w rzeczywistości jest on rażąco sprzeczny z opisaną wyżej zasadą non-refoulement.

Przeczytaj także:

Mamy już ugruntowaną linię orzecznictwa Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który mówi wprost, że takie działania polskich władz są sprzeczne ze standardem ochrony praw człowieka.

I w dokumentowanych dziś w podlaskich lasach sprawach również powinny zapaść jednoznaczne wyroki uznające Polskę za winną naruszenia przepisów Europejskiej Konwencji Praw Człowieka: zakazu zbiorowego wydalania (art. 4 Protokołu 4 EKPCz), naruszenia prawa do życia (art. 2 EKPCz), wolności od tortur (art. 3 EKPCz), może także prawa do skutecznego środka odwoławczego (art. 13 EKPCz).

Niestety, młyny europejskiej sprawiedliwości mielą powoli i możemy na nie czekać nawet kilka lat.

Co w takim razie powinna zrobić polska Straż Graniczna z setkami, a może nawet tysiącami osób kryjącymi się w polskich lasach? Nic, czego nie robiła do tej pory w spokojniejszych czasach: zatrzymać, ustalić ich tożsamość, pobrać odciski, zarejestrować w odpowiednich rejestrach i ocenić, czy mogą bezpiecznie wrócić do swojego kraju.

Jeśli trzeba – umieścić w strzeżonym ośrodku. Pozwoli to nie tylko na zachowanie standardów prawnych, ale i – zgodnie z obowiązującą narracją rządu - ochronę Polski przed terrorystami i innymi osobami potencjalnie stwarzającymi zagrożenie dla porządku publicznego.

Jeśli migrant poprosi o azyl –należy przyjąć wniosek i nadać mu bieg. Nie ma znaczenia, czy taka osoba przybyła do Polski z zagarniętego przez talibów Afganistanu, pogrążonej w wojnie Syrii czy np. Iraku. Warto przypomnieć, że w 2021 roku aż 38 proc. Irakijczyków, którzy prosili o azyl w krajach UE, otrzymało jakąś formę ochrony.

Nawet w kraju, w którym nie toczy się wojna, można być prześladowanym. I żadnego kraju, którego obywatele obecnie przekraczają naszą granicę nie da się z góry potraktować jako bezpiecznego dla wszystkich jego mieszkańców.

Istotą uchodźstwa, wbrew naszej zbiorowej intuicji, jest indywidualizm – każda osoba może mieć własne, niezależne od zbiorowego doświadczenia powody, dla których nie może bezpiecznie wrócić do swojego kraju.

Poważnym zagadnieniem, którego nie można zignorować jest to, czy stać nas na przyjęcie takiej polityki w stosunku do setek, a może nawet tysięcy osób, które Łukaszenka zechce nam jeszcze podesłać.

Chaos będzie, ale przejściowy

Jednoczesne przybycie do Polski bardzo dużej ilości uchodźców na pewno nadwyręży naszą infrastrukturę recepcyjną, która zresztą nigdy nie była porządnie dofinansowana.

Widać to było na przykładzie ewakuowanych z Kabulu do Polski Afgańczyków, których przybycie wywołało początkowy chaos w szeregach odpowiedzialnego za ich przyjęcie Urzędu do Spraw Cudzoziemców. Jednak był to chaos przejściowy, który bardzo łatwo udało się uporządkować, ponieważ dużo uchodźców już po pierwszych dniach pobytu w miejscach zbiorowego zakwaterowania chce wyprowadzić się do mieszkań wynajmowanych na prywatnym rynku.

Korzystają wówczas z finansowanej przez budżet państwa opieki medycznej oraz otrzymują niewielkie wsparcie finansowe. Na tym etapie ogromną część wsparcia przejmują już na siebie organizacje pozarządowe - w postaci pomocy językowej, psychologicznej, przy poszukiwaniu pracy czy pomocy dzieciom w nauce.

Przypomnieć należy, iż bywały w lata, w których Polska przyjmowała liczniejsze niż dzisiaj grupy uchodźców, np. w 2013 roku złożono w Polsce prawie 14 tysięcy wniosków, w 2015 ponad 10 tysięcy. W 2015 roku szykowaliśmy się również do przyjęcia dwóch tysięcy Syryjczyków w ramach mechanizmu relokacji - była to okazja dla rządowych strategów do przeprowadzenia poważnej diagnozy systemu przyjmowania uchodźców, rozpoznania zasobów także spoza urzędowej struktury: m.in. samorządów i organizacji pozarządowych.

Nieocenionym źródłem finansowania w sytuacji zwiększonego napływu nowych przybyszów jest oczywiście Unia Europejska. Możliwość uzyskania dodatkowej pomocy na właśnie takie kryzysy istnieje już co najmniej od 2015 roku.

W ramach tzw. emergency assistance można sfinansować zakwaterowanie, wyposażenie urzędów i służb mundurowych, szkolenia, infrastrukturę itd. Można ostatecznie również nawoływać wspólnotę europejską do uruchomienia mechanizmu relokacji, choć musimy mieć świadomość, że od sześciu lat Polska na każdym międzynarodowym forum reaguje alergicznie na jakiekolwiek nawoływania do solidarności w tym zakresie.

Polski rząd właśnie w tej chwili tworzy plany, jak będzie chciał wydawać pieniądze z nowego europejskiego Funduszu Azylu i Migracji na lata 2021-2030. Od lat wykorzystujemy z niego mniej więcej 50 proc. zaplanowanych dla nas kwot, z ociąganiem przeznaczając środki na integrację nowych mieszkańców Polski.

Nie ma przeszkód, by zaplanować w końcu rzeczywiste wsparcie procesów przyjmowania uchodźców, zamiast jak zawsze robić niezbędne minimum i łatać tymczasowo dziury w systemie.

Wiele osób nie chce zostać w Polsce

Oczywiście wiele osób zatrzymanych przy białoruskiej granicy nie będzie chciało prosić Polski o azyl. To ludzie, którzy liczą na to, że uda im się przedostać do zachodnich krajów UE – mają tam rodzinę czy prężnie działającą diasporę, znają język i byłoby im o wiele łatwiej rozpocząć nowe życie w innym kraju. Możliwe, że przyjechali do Europy z powodów ekonomicznych.

Mimo że przewidywania demograficzne dla Polski są pesymistyczne i racjonalnym byłoby zezwolić niektórym z nich na uzupełnienie naszych niedoborów na rynku pracy - polskie prawo migracyjne jest tutaj bezwzględne. Kto znalazł się na polskim terytorium bez prawa legalnego pobytu oraz nie poprosił o azyl musi się liczyć z tym, że Polska podejmie działania zmierzające do jego deportacji.

A w międzyczasie – trafi do strzeżonego ośrodka dla cudzoziemców. W teorii: na najkrótszy możliwy okres i tylko wówczas, gdy mniej dolegliwe środki (np. poręczenie) nie spełniłyby swojej funkcji. W praktyce:

polska detencja jest jedną z najdłuższych w Europie, a sądy karne odpowiedzialne za umieszczanie cudzoziemców w zamknięciu często automatycznie akceptują wnioski Straży Granicznej.

Strzeżonych ośrodków było dotychczas w Polsce sześć, ale od sierpnia krajobraz tzw. administracyjnej detencji gwałtownie się zmienia. Z 500 miejsc w ośrodkach, którymi Straż Graniczna dysponowała jeszcze dwa miesiące temu, dzięki sprytnym zmianom legislacyjnym (zmniejszenie dopuszczalnej powierzchni mieszkalnej z 4 do 2 m²) oraz przekształcaniu budynków o innym przeznaczeniu w zamknięte ośrodki, udało się szybko tę pojemność potroić.

Od kilku lat funkcjonują w Polsce przepisy, które pozwalają na umieszczanie cudzoziemców w kontenerach – te normy otwierają wiele możliwości przed decydentami, z których ci dopiero od miesiąca zaczynają korzystać: pierwsze kontenery stanęły na boisku w Kętrzynie.

Polskie władze czują się bezkarne

Niektórych nowych miejsc izolacji nie wizytowały jeszcze organy stojące na straży praw człowieka np. Krajowy Mechanizm Prewencji Tortur w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Ostatecznie dopiero wyroki ETPCz, które zapadną za parę lat powiedzą nam, czy warunki pobytu w tych placówkach urągały godności umieszczanych w nich osób.

Polska przegrywała jak dotychczas sprawy więzienne przed Trybunałem, w których skarżono się na mniejszą niż 3 m² powierzchnię celi, nie ma powodów by w sprawach cudzoziemców – w tym dzieci – Trybunał był bardziej dla Polski pobłażliwy. Nie ulega jednak wątpliwości, iż pomimo znacznego przeludnienia i opóźnień proceduralnych Straż Graniczna tworzy nowe miejsca w zamkniętych ośrodkach błyskawicznie.

Brak zdecydowanej reakcji ze strony społeczności międzynarodowej na to, co się dzieje po polskiej stronie granicy sprawia, że władze czują się bezkarne.

Stanowisko Komisji Europejskiej w przedmiocie pushbacków na jej zewnętrznych granicach zawsze było jednak niejednoznaczne. Wielokrotnie Komisja długo akceptowała nielegalne praktyki w krajach granicznych i przymykała oko na udział w nich swojej własnej agencji – Frontexu.

Zdarzało się, że dopiero Europejski Trybunał Praw Człowieka stawiał sprawę jasno, wyznaczając standardy dostępu migrantów na morzu do terytorium państwa (Hirsi Jamaa przeciwko Włochom) czy karząc Polskę za ignorowanie wniosków uchodźczych składanych w Terespolu (M.K. i in. przeciwko Polsce).

O wiele łatwiej jest Komisji reagować w przypadku uchwalenia przez państwo członkowskie ustaw sprzecznych z prawem europejskim – można mieć nadzieję, że po wejściu w życie ustawy wywózkowej zostanie ona szybko dostrzeżona przez Komisję jako naruszająca unijny porządek prawny.

Luka w systemie ochrony praw

Jeśli chodzi o inne instytucje międzynarodowe, mamy tu do czynienia z luką w systemie ochrony praw człowieka. Trybunał w Strasburgu ocenia, kto nie może być z Polski deportowany, gdy narusza to prawa człowieka. Nie ma jednak kompetencji w sprawach azylowych – nie może powiedzieć Polsce czy Białorusi, kto jest uchodźcą, a kto nie.

Dlatego chociażby dotychczasowe środki tymczasowe (tzw. interim measures) orzeczone przez ETPCz w sprawie grupy uchodźców w Usnarzu Górnym skupiały się podstawowych potrzebach: Trybunał nakazywał dostarczyć uchodźcom jedzenie, picie, pomoc medyczną i schronienie oraz - w wydanym miesiąc później zarządzeniu - umożliwić im kontakt z pełnomocnikami.

Zarządzeń tych polski rząd oczywiście nie zrealizował, za co prawdopodobnie będzie dodatkowo ukarany przez tenże Trybunał, gdy już zapadnie wyrok w sprawie Usnarza.

Konwencja bez zębów

Sama Konwencja Genewska, która jest głównym międzynarodowym instrumentem prawnym w sprawach uchodźców nie doczekała się swojego Komitetu, jak inne Konwencje (np. Konwencja Stambulska czy Konwencja o Prawach Dziecka), przez co brak jej „zębów” niezbędnych do egzekucji wynikających z niej obowiązków. Agencją odpowiedzialną na poziomie ONZ za prawa uchodźców jest Wysoki Komisarz ONZ ds. Uchodźców, a jego stanowisko jest jasne: pushbacki są nielegalne, a uchodźcy powinni mieć prawo złożyć wniosek o ochronę w Polsce. Komisarz jednak nie może nałożyć na Polskę kary za łamanie praw uchodźców.

Najwyższa pora sobie uświadomić, że

Polska dołączyła właśnie do niechlubnego grona państw, które otwarcie i na dużą skalę naruszają podstawowe prawa człowieka uchodźców na swoich granicach.

Udostępnij:

Katarzyna Słubik

Prezeska Stowarzyszenia Interwencji Prawnej (należącego do Grupy Granica), stypendystka Alfred Landecker Democracy Fellowship, absolwentka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. W SIP udziela porad prawnych cudzoziemcom oraz koordynuje projekt z zakresu praw cudzoziemców i poradnictwa

Komentarze