Wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski (na zdjęciu) chce wypowiedzenia konwencji antyprzemocowej. To „genderowy bełkot, neomarksistowska propaganda, która przewraca do góry nogami nasz świat wartości” - napisał. To samo od lat głosi ultrakonserwatywna prawica
„Konwencja stambulska to ratyfikowana przez rząd Platformy i PSL neomarksistowska propaganda, która przewraca do góry nogami nasz świat wartości” – napisał 13 maja na Twitterze wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski.
A kilka godzin wcześniej zadeklarował: „Konwencja stambulska mówi o religii jako przyczynie przemocy wobec kobiet. Chcemy wypowiedzieć ten genderowski bełkot. (…) Opinia zagranicy nas nie interesuje. Dla nas podstawą jest suwerenne państwo narodowe”.
Co prawda Ministerstwo Sprawiedliwości zaznaczyło później, że tweety wiceministra obrazują opinię jego ugrupowania, czyli Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry, lecz nie są stanowiskiem rządu, ale to akurat szybko może się zmienić.
Wypowiedzenia konwencji żąda też skrajna prawica. Kandydat Konfederacji na prezydenta, Krzysztof Bosak, mówił 28 maja podobnie jak Romanowski: "Wzywam polski rząd i polskiego prezydenta do pilnego wypowiedzenia konwencji stambulskiej... [która jest] realizacją programu lewicy, lobby feministycznego i zahaczającego o lobby LGBT".
"Społeczeństwa zachodnie powinny od Polaków uczyć się kultury i szacunku względem traktowania kobiet, a nie implementować dokumenty przygotowywane przez zachodnioeuropejską lewicę do naszego porządku prawnego i poddawać nas pod dyktat kolejnych ciał międzynarodowych" - mówił Bosak.
Konwencja stambulska jest od lat ością w gardle dla wielu środowisk prawicowych w Polsce. Robiły wiele, by do ratyfikacji konwencji w ogóle nie doszło (rząd PO-PSL podpisał ją w 2014 roku, a prezydent Komorowski w kwietniu 2015), zaś od tamtego momentu intensywnie pracują nad tym, by ją wypowiedzieć.
Aby łatwiej było z nią walczyć, została maksymalnie zideologizowana przez wpisanie jej w koncept tzw. neomarksizmu. Ta teoria spiskowa opowiada o świecie zachodnim, świecie liberałów i lewicy, jako o przerażającym wrogu, którego celem jest wprowadzenie neomarksistowskiego totalitaryzmu w Polsce. A więc: zniszczenie Kościoła, tradycyjnej rodziny i w ogóle szeroko rozumianej polskości.
Romanowski w swoich tweetach powiedział o tym wprost – dla niego konwencja stambulska to „neomarksistowski propaganda”: wyrażony w formie dokumentu groźny „gender”, symbol liberalnego i lewicowego zła.
O tym, w jaki sposób konwencja ma zagrażać Polakom, można przeczytać w petycji, zamieszczonej na stronie zatrzymajgender.pl, prowadzonej przez Stowarzyszenie mi. Ks. Piotra Skargi (powiązane personalnie z Instytutem Ordo Iuris).
„Konwencja stambulska pod pozorem «walki z przemocą wobec kobiet» uderza w wartości chrześcijańskie, zagraża polskim rodzinom i podważa ich tożsamość, co oznacza, że jest niezgodna z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej.
W Rozdziale 1 Art. 18 Konstytucji wyraźnie czytamy, że małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej. Tymczasem konwencja Rady Europy promuje błędne pojęcie płci, kłamliwie wskazuje na różnice płciowe jako na rzekome źródło przemocy, a także nazywa małżeństwem związki jednopłciowe, na co nie ma mojej zgody”.
Pod petycją, której sygnatariusze domagają się zaskarżenia konwencji do Trybunału Konstytucyjnego (ma to być najszybsza droga do jej wypowiedzenia), podpisało się ponad 41 tys. osób.
Wciąż można dołączyć do popierających apel, ale Ordo Iuris już po zebraniu 36 tys. podpisów przekazało petycję premierowi Morawieckiemu. Zawód był ogromny, bo rząd (na razie) nie zrealizował oczekiwań.
Mimo to temat wciąż jest aktualny. Niedawno polski rząd przesłał Radzie Europy raport z wdrażania postanowień konwencji. W czerwcu Komitet Monitorujący GREVIO m.in. na jego podstawie będzie omawiał sytuację w Polsce.
We wrześniu zaś przedstawiciele Komitetu mają przyjechać do Polski, by na miejscu ocenić sytuację. Możemy się więc spodziewać, że temat wypowiedzenia dokumentu za chwilę wróci ze zdwojoną siłą, a opinia wiceministra Romanowskiego przestanie wybrzmiewać w osamotnieniu. Zwłaszcza, że środowiska prawicowe już dziś spodziewają się złej oceny GREVIO:
„Spodziewać się można, że pomimo licznych działań podejmowanych przez Polskę w obszarze zwalczania i przeciwdziałania przemocy oraz faktu, że Polska jest państwem z jednym z najniższych odsetków przemocy wobec kobiet, Komitet GREVIO w sposób negatywny odniesie się do sytuacji w Polsce w tym zakresie i będzie dążył do wywierania na nasze państwo presji w celu przyjęcia radykalnej ideologii” – twierdzi Karolina Pawłowska, dyrektor Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris.
Czego tak bardzo nienawidzi ultraprawica w konwencji stambulskiej? Ten dokument jest rzeczywiście, w pewien sposób, rewolucyjny.
Uznano w nim bowiem - i wyrażono wprost - że przemoc wobec kobiet na tle płciowym ma charakter strukturalny, usankcjonowany historycznie, i jest mechanizmem społecznym, który zmusza kobiety do zajmowania pozycji podrzędnej wobec mężczyzn, a mężczyznom pozwala dominować.
Czyli, mówiąc prościej, przemoc stosowana wobec kobiet służy do zachowania hierarchii społecznej, w której mężczyźni mają lepszą pozycję niż kobiety.
Sygnatariusze konwencji sprzeciwiają się temu i dążą do rzeczywistej równości obu płci, zwłaszcza do niestosowania przemocy wobec kobiet. W dokumencie zaznaczono, że mężczyźni także mogą być ofiarami przemocy domowej, ale jednak dotyka ona częściej kobiety.
Wielokrotnie wskazano również na konieczność objęcia dzieci ochroną przed przemocą.
To, czego nie umieją zaakceptować ultrakonserwatyści, to posługiwanie się w konwencji określeniem "płeć społeczno-kulturowa", która jest rozumiana jako rola „skonstruowana społecznie”, oraz że nie można uzasadniać przemocy kulturą, obyczajem, religią, tradycją czy tzw. „honorem”.
Do tego nielubiany art.12 Konwencji: „Strony podejmą niezbędne środki w celu promowania zmian w społecznych i kulturowych wzorach zachowań kobiet i mężczyzn w celu wyeliminowania uprzedzeń, zwyczajów, tradycji i wszystkich innych praktyk, które opierają się na idei niższości kobiet lub na stereotypowych rolach dla kobiet i mężczyzn.”
Zauważmy: te zapisy nie tylko wskazują, w jaki sposób państwa mają chronić kobiety, ale też opisują przyczyny przemocy. Ta diagnoza staje się swego rodzaju oskarżeniem patriarchatu. A kiedy jest oskarżenie, blisko do wskazywania winnych. Chór oburzenia środowisk prawicowych w Polsce dotyczy przede wszystkim tego, że pośrednio jako jedną z przyczyn przemocy wskazano religię.
Bo przecież, argumentują, skoro w konwencji znalazł się zapis, że m.in. religia może służyć do usprawiedliwiania przemocy wobec kobiet, to znaczy, że „sugeruje się rzekomą odpowiedzialność religii za »dyskryminację kobiet«!" (cyt. za „Tygodnik Solidarność”)
Publicysta Marcin Jendrzejczak w artykule na portalu ultrakatolików pch24.pl oburzenie na konwencję wyjaśnił jeszcze inaczej:
„Widzimy (w konwencji – przyp. red.) potępienie wielowiekowej tradycji. Jest ona bowiem uznawana za generującą nierówność między kobietami i mężczyznami. Widać jak na dłoni, że chodzi tu o coś więcej niż zwalczanie konkretnych przypadków przemocy. Chodzi o podważenie znacznej części dziedzictwa przeszłości”.
Podważenie tradycji, uznanie mężczyzn winnymi nadużyć wobec kobiet; wskazanie, że przemocy dokonuje się często wyłącznie ze względów płciowych, a usprawiedliwia się ją nakazami kulturowymi, moralnymi, religijnymi etc. – to się nie mieści w głowie wielu ultrakonserwatystom.
Aby znaleźć narzędzia do walki, zideologizowali zapisy dokumentu i osadzili je w koncepcie neomarksizmu. Dzięki temu mogą zrobić z konwencji stambulskiej groźnego wroga, który wcale nie chroni ofiar, lecz niszczy: rodzinę, religię i tradycję.
Niestety, rozważań o tym, jaka ta tradycja była i czy na pewno należy ją chronić, nie znalazłam w artykułach na ten temat na portalach ultrakonserwatystów. Przyjrzyjmy się najczęściej używanym argumentom przeciwko konwencji, bo jeszcze wielokrotnie będziemy się z nimi w Polsce stykać.
Ten argument opiera się wyłącznie na nadinterpretacji zapisów. Konwencja pozostawia państwom dowolność w decydowaniu, jakich narzędzi chcą użyć, by zmienić wzorce generujące nierówności. Nie odnosi się też w żaden sposób ani do małżeństw (jeśli tylko są zawierane bez przymusu), ani do kapłaństwa.
Wg konwencji państwo ma podjąć niezbędne środki, by zapobiec aktom przemocy. Kiedy działa państwo, rzeczywiście mamy do czynienia z używaniem władzy, czasem także przymusu – ale wobec sprawców przemocy i w celu ochrony ofiar! Ten fundamentalny element, kluczowy dla całego dokumentu, z niezrozumiałych powodów znika w dyskusji ultrakonserwatystów.
Dane w tej wypowiedzi są prawdziwe, ostatnie zdanie to natomiast nieuprawniony wniosek – badano przemoc wobec kobiet, a nie powiązanie „rozwiązań genderowych” z poziomem przemocy.
Dla zrozumienia tak niskiego wskaźnika przemocy wobec kobiet w Polsce warto przytoczyć wyjaśnienie, zawarte w tym samym raporcie Agencji Praw Podstawowych, skąd mogą brać się różnice w poziomie przemocy między poszczególnymi państwami.
Po pierwsze: „w społeczeństwach, w których przemoc w rodzinie uważa się w dużym stopniu za sprawę prywatną, jest mało prawdopodobne, że o przypadkach przemocy wobec kobiet będzie się rozmawiać z rodziną i przyjaciółmi lub że będą one zgłaszane policji”.
Po drugie: „Równouprawnienie płci może być przyczyną większej częstotliwości ujawniania przypadków przemocy wobec kobiet. Jest też bardziej prawdopodobne, że w społeczeństwach, w których panuje większe równouprawnienie, przypadki przemocy wobec kobiet będą traktowane i zwalczane bardziej otwarcie”.
Oznacza to, że niski wskaźnik przemocy wobec kobiet w Polsce nie musi wynikać ze skutecznego systemu ochrony, lecz z tego, że kobiety często nie mówią o doświadczanej przemocy, a jeszcze częściej – nie składają skargi na policję.
To typowy przykład ideologizowania zapisów konwencji. Konwencja nie wprowadza „ideologii”, lecz zapisy chroniące kobiety przed przemocą, która wynika m.in. ze społecznych różnic w traktowaniu osób różnej płci.
Nie trzeba ideologii, wystarczy znajomość danych, by wiedzieć, że przemoc domowa znacznie częściej dotyka kobiety. Policyjne statystyki w Polsce mówią, że co roku ok. 90 tys. osób zgłasza policji przemoc w rodzinie, z czego 70 proc. ofiar to kobiety.
Konwencja dąży do zmiany tej sytuacji, ale nie wynika to z neomarksizmu, lecz z uznania, iż państwo powinno chronić słabszych.
Konwencja nie wyszczególnia, o którą religię chodzi, po prostu stwierdza, że religia może być jednym ze sposobów usprawiedliwiania aktów przemocy wobec kobiet. Z perspektywy ofiary nie ma znaczenia, czy np. zostanie okaleczona, bo sprawca powołał się na islam, buddyzm, judaizm czy katolicyzm.
Chodzi jedynie o to, by tego rodzaju argumenty nie były uznawane przez organy ścigania czy sądy za wystarczające usprawiedliwienie. Czyli: religia tak, ale bez przemocy.
To fałsz. Dokument nie określa rodziny jako „siedliska przemocy”, tylko wskazuje, że akty przemocy mogą mieć miejsce w rodzinie. To oczywistość, pokazują ją choćby cytowane wcześniej statystyki policyjne.
- Konwencja jest w wielu miejscach niejednoznaczna, a interpretacje mogą być antychrześcijańskie – dokument wprowadza do prawa elementy gender i feminizmu.
- Łączy prawa człowieka z płcią, tymczasem Konstytucja RP zakłada, że ludzie są równi w godności.
- Konwencja kreuje też społeczny obraz, którego nie da się pogodzić z Konstytucją (art. 18 stwierdza, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny, a 48 zapewnia rodzicom prawo do wychowania dzieci)".
Stwierdzanie niekonstytucyjności dokumentu dlatego, że jego interpretacje(!) mogą być antychrześcijańskie, to absurd.
Po pierwsze – Konstytucja RP nie jest dokumentem religijnym. Po drugie – każdy dokument prawny podlega interpretacji, a interpretacje te mogą być bardzo zróżnicowane. Nie świadczą one jednak o dokumencie, lecz o interpretujących. Interpretacja nie jest też obowiązującym prawem.
Natomiast co do zarzutu „kreowania społecznego obrazu” niezgodnego z Konstytucją – konwencja mówi jedynie o przymusowych małżeństwach, nie odnosząc się w żaden sposób do małżeństw „nieprzymusowych”.
Nie odbiera też prawa rodzicom do wychowywania dzieci. Stwierdza natomiast, że państwa mogą (nie muszą!), chroniąc dzieci, które są ofiarami przemocy, wprowadzić środek w postaci cofnięcia praw rodzicielskich sprawcom przemocy - jeśli nie można inaczej zapewnić dziecku bezpieczeństwa.
Żadnego oparcia w treści konwencji nie ma także stwierdzenie wiceministra Romanowskiego, że „metodą na walkę z przemocą nie jest uczenie kilkuletnich chłopców, że mają chodzić w sukienkach i bawić się lalkami”.
Rzeczywiście, chodzenie w sukienkach to nie walka z przemocą. Tyle że o wprowadzaniu tego rodzaju zachowań nie ma w konwencji ani słowa. Tam mówi się o dążeniu do równości płci, a równość nie oznacza identyczności - o czym minister, będący prawnikiem, zapewne doskonale wie.
Czytając dyskusję środowisk ultrakonserwatywnych na temat konwencji stambulskiej nie sposób oprzeć się wrażeniu, że cała argumentacja przeciwko niej została stworzona tylko po to, by bronić „starego porządku”.
Stary system, czyli właśnie ten zachowujący nierówności, oferuje więcej możliwości mężczyznom tylko dlatego, że nie są kobietami. To w nim mężczyźni sprawują władzę i zajmują wyższe stanowiska.
W nowym zaś, wbrew opinii wiceministra Romanowskiego, nie muszą wcale nosić sukienek, ale muszą traktować kobiety jak partnerki. Czyli – podzielić się z nimi władzą. Czyżby to było najbardziej bolesne?
Kobiety
Prawa człowieka
Marcin Romanowski
Prawo i Sprawiedliwość
konwencja antyprzemocowa
przemoc w rodzinie
przemoc wobec kobiet
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Komentarze