0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Wlodek / Agencja GazetaJakub Wlodek / Agenc...

Miało być łatwo, jednak wiele wskazuje na to, że wiatrakowa telenowela jeszcze się przeciągnie. Szczęśliwie chyba oglądamy już ostatnie odcinki jej finałowego sezonu. Trudno jednak powiedzieć, czy zakończymy ją jednoznacznym happy endem.

Nadal nie wiadomo, jak ustawa wiatrakowa będzie wyglądać w swojej ostatecznej formie.

Przypomnijmy: do Sejmu po ponad pół roku od zaakceptowania na forum rządu trafił projekt ustawy dotyczącej energetyki wiatrowej. Zmienia zasady tworzenia farm ustalone w 2016 roku. Przegłosowane wtedy prawo praktycznie zablokowało branżę wiatrakową w Polsce, uniemożliwiając rozwój instalacji na lądzie. Odległość wiatraka od zabudowań w myśl ustawy miała być równa dziesięciokrotności jego wysokości (łącznie ze stojącą na sztorc łopatą). To tak zwana zasada 10H.

Pustka wokół wiatraka musi więc w praktyce rozciągać się na obszarze o promieniu nawet dwóch kilometrów.

Od sierpnia zeszłego roku wewnątrz koalicji rządzącej trwały przepychanki o projekt. Członkowie Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry są gorliwymi i zaciekłymi przeciwnikami energetyki wiatrowej. Swoją niechęć argumentują uciążliwością farm dla okolicznych mieszkańców. Chodzi między innymi o hałas czy drgania wywołane przez pracę elektrowni wiatrowych. Badania wykazują jednak, że w odległości 500 metrów od turbiny (a taką minimalną odległość wskazuje rządowy projekt nowelizacji) skutki dla mieszkańców są znikome.

Ustawa wiatrakowa przejdzie z Ziobrą lub bez niego

PiS najwyraźniej zrozumiał z kolei, że z wiatrakami doszedł do ściany. Wykorzystujące pracę turbin elektrownie wiatrowe nie zużywają importowanego węgla i produkują prąd wielokrotnie tańszy od tego wytwarzanego w konwencjonalny sposób. To ważne w czasie kryzysu energetycznego wywołanego wojną w Ukrainie.

Z kolei Komisja Europejska odblokowanie turbin wskazała jako jeden z kamieni milowych w procesie ubiegania się Polski o pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy. Dlatego rządzącym nie powinno brakować motywacji do pracy nad ustawą.

Przeczytaj także:

Prawdopodobnym planem Mateusza Morawieckiego jest jej przegłosowanie ponad głowami posłów dowodzonych przez Zbigniewa Ziobrę. Wiele wskazuje na to, że czeka nas częściowa powtórka z głosowania nad ustawą o Sądzie Najwyższym, która przeszła przez Sejm przy sprzeciwie koalicjantów PiS-u i wsparciu przez część opozycji. Taki scenariusz może się powtórzyć, bo wsparcie dla odblokowania wiatraków wyraża wielu przedstawicieli opozycyjnych klubów.

Najpewniej i w tym przypadku posłowie Solidarnej Polski przełkną tę gorzką pigułkę. Można poświęcić integralność poglądów, gdy nad Polską wisi widmo przejęcia władzy przez wrogie siły - mówili członkowie SolPolu ze Zbigniewem Ziobrą na czele tuż po głosowaniu ustawy o SN.

Ustawa wiatrakowa: granicą 500 metrów, ale pod pewnymi warunkami

Według wersji ustawy, która trafiła do prac w Sejmie, to gminy będą mogły ustalać, czy chcą na swoim terenie wiatraków. Taka możliwość ma być wpisana do planu zagospodarowania przestrzennego. Lokalne władze jednocześnie będą musiały określić parametry turbin (w tym ich maksymalną wysokość, średnice wirnika z łopatami). Zasadę 10H miałaby zastąpić zasada 500 metrów. Tyle wynosiłaby minimalna odległość pomiędzy wiatrakami a zabudowaniami. Do postawienia farmy będzie potrzebna też ocena oddziaływania na środowisko. Na tym etapie sprawdzany będzie hałas, który potencjalnie mogą wytwarzać turbiny. Mieszkańcy okolicy farmy wiatrowej według planu mają korzystać z tańszego prądu. Otrzymają oni możliwość zakupu 10 proc. z zainstalowanej mocy w niższych stawkach - jak bezpośrednio od producenta.

To jedyny projekt dotyczący wiatraków, który ma szansę wejść pod głosowanie na sali plenarnej. W trakcie wtorkowych prac komisyjnych przepadło siedem projektów opozycji składanych przez posłów i posłanki w przeciągu ostatnich kilku lat. W większości przypadków ich zapisy były podobne do tych proponowanych przez rząd.

Poparcie dla nowelizacji w rządowej wersji zapowiadają zarówno przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej, PSL-u, jak i Lewicy oraz Polski 2050. Przedstawicielka tego ostatniego ugrupowania, Paulina Hening-Kloska podkreślała, że jej ugrupowanie podniesie ręce za każdą, "nawet najmniejszą liberalizacją ustawy".

Odległość drugorzędna. Ważni obywatele?

Nie znaczy to jednak, że debata połączonych Komisji ds. Energii, Klimatu, Aktywów Państwowych i Samorządu Terytorialnego przebiegła bez burzliwej dyskusji. "Najważniejszy wątek tej ustawy to nie odległość zabudowań od wiatraków. Najważniejszym wątkiem są obywatele" - mówiła prezentująca projekt ministra klimatu Anna Moskwa.

O obywatelach i ich pieniądzach postanowiła mówić również Małgorzata Chmielarz z Koalicji Obywatelskiej: "Wysadziliście w powietrze możliwość pozyskiwania taniej energii. Wyłączyliście w 2016 roku 99,7 proc. kraju z takich inwestycji" - mówiła posłanka.

"Nie, nie jesteście po stronie obywateli. Bardzo długo zwlekaliście z tą ustawą i zablokowaliście na siedem lat rozwój energetyki wiatrowej na lądzie" - wtórowała jej Beata Maciejewska z Lewicy.

Straconych lat nie odzyskamy, jednak idziemy w dobrą stronę - oceniają przedstawiciele branży. Według Janusza Gajowieckiego z Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej, w perspektywie końcówki dekady wiatr może stanowić ważną część polskiego miksu energetycznego.

"Kiedy zmiany ustawowe wejdą w życie i odblokują nowe inwestycje, w ciągu kilku lat, tj. do roku 2030, mogłoby powstać od 6 do 10 GW nowych mocy w lądowych farmach wiatrowych. Wtedy moc łącznie z tym, co już mamy sięgałaby 18 – 20 GW. Biorąc pod uwagę ten potencjał, w ciągu kilku lat moglibyśmy zupełnie uniezależnić się od dotychczas sprowadzanego z Rosji węgla czy gazu właśnie poprzez rozwój lądowej energetyki wiatrowej. Ta technologia zagwarantowałaby nam samodzielność wytwórczą" - podkreślał Gajowiecki.

W ten sposób potencjalna maksymalna moc wiatraków (osiągalna przy silnym wietrze) mogłaby równać się z tą osiąganą przez kilka bloków elektrowni węglowych.

Referenda mogą przyblokować inwestycje

To jednak nie koniec sejmowych prac nad ustawą, a dalsze zmiany mogą niekorzystnie wpłynąć na tempo inwestycji w turbiny. Według niektórych mediów po stronie PiS-u słychać o możliwej autopoprawce wprowadzającej obowiązkowe, lokalne referenda, których wyniki przesądzałyby o powstaniu farm.

Wiadomości podawanej między innymi przez "Dziennik Gazetę Prawną" do środowego wieczoru nie potwierdził żaden przedstawiciel Zjednoczonej Prawicy. O włączeniu takiego zapisu do projektu nowelizacji mówił jednak również Marek Wójcik, sekretarz strony samorządowej w Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego. Według niego chodzi o umożliwienie przeprowadzenia referendum w przypadku pojawienia się grupy niezadowolonych mieszkańców.

Na razie o ewentualnym pomyśle posłów PiS nie wiemy prawie nic, dlatego trudno ocenić, jak mógłby wpłynąć na inwestycje w farmy. Można jednak przypuszczać, że włączenie planów stawiania wiatraków w bieżące, lokalne spory polityczne wydłuży proces powstawania nowych elektrowni. Możliwe, że postulat ten wybrzmi podczas czwartkowych prac nad ustawą wiatrakową.

Wiele wskazuje też na to, że rządowi nie uda się dopiąć sprawy wiatraków na trwającym do czwartku posiedzeniu Sejmu. Przedłużany na siłę, nużący już chyba wszystkich widzów serial może więc potrwać do lutego. Miejmy nadzieję, że w scenariuszu nie będzie zbędnych niespodzianek.

;

Udostępnij:

Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska i Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze