0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Na zdjęciu: Prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier podczas konferencji prasowej w Warszawie, 12 kwietnia 2022. (Foto: Janek Skarżyński / AFP)

Ukraiński prezydent Wołodymyr Zełenski odrzucił propozycję wizyty niemieckiego prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera w Kijowie, choć według niemieckiej Ustawy Zasadniczej Steinmeier w sprawie dostaw broni dla Ukrainy i dalszych sankcji nie ma kompetencji.

Jednocześnie Zełenski chciałby, aby kanclerz Scholz, który takie uprawnienia ma (ale korzysta z nich głównie, aby opóźnić dostawy broni i sankcje), przyjechał do Kijowa.

Za tym paradoksem kryje się konflikt w niemieckim rządzie, do którego Zełenski wtrącił się swoim afrontem wobec Steinmeiera.

Przeczytaj także:

Zaskakująca przemiana Zielonych

W tych dniach widzowie niemieckich kanałów telewizyjnych mogą obserwować zaskakujące obrazy. Na przykład ministra rolnictwa Antona Hofreitera (należy do lewicowego, tradycyjnie antymilitarystycznego skrzydła Zielonych), który w talk show sypie szczegółami na temat wyposażenia wozów opancerzonych i domaga się „dostaw ciężkiej broni z Niemiec” dla Ukrainy.

Od kilku dni mówi on językiem dawnych zimnowojennych, antysowieckich jastrzębi chadecji.

Powtarza to samo zwolenniczka „feministycznej polityki zagranicznej”, nowa minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock: też jest za dostawami „ciężkiej broni” dla Ukrainy. Dawna posłanka i rzeczniczka Zielonych do spraw obrony, Marie-Louise Beck, nagle występuje w głównych wiadomościach publicznej telewizji i wzywa do poparcia dla Ukrainy – z Kijowa.

Kwestia „ciężkiej broni” jest obecnie testem lakmusowym niemieckiej polityki. Mało kto z uczestników tego sporu jest w stanie rozgraniczyć ciężką od lekkiej broni. Mało kto jest w stanie powiedzieć, jaką broń Niemcy w ogóle mogłyby dostarczyć na Ukrainę nie paraliżując Bundeswehry i nie naruszając zobowiązań wobec NATO.

Ale kwestia „ciężkiej broni” pozwala odróżnić niemieckich jastrzębi, którzy chcą wesprzeć Ukrainę jak się tylko da, od gołębi, którzy chcą wywołać wrażenie, jakoby chcieli wesprzeć Ukrainę, aby móc dowieść, że się jednak nie da.

To ten konflikt rozdziera obecnie nową niemiecką koalicję, to on powoduje, że Niemcy obecnie uchodzą za najbardziej bojaźliwy, wstrzemięźliwy kraj, niechętny wsparciu Ukrainy.

Pokazuje też, jak wojna przeobraża stare podziały polityczne.

Socjalistyczne gołębie kontra zielone jastrzębie

Kiedy w 1999 Amerykanie naciskali niemiecki – wówczas socjaldemokratyczno-zielony – rząd Niemiec, aby uczestniczył w nalotach na Jugosławię i pomógł zakończyć walki w Kosowie, ówczesny zieloni minister spraw zagranicznych, Joschka Fischer, zgodzili się i ryzykował rozpad swojej partii Sojusz90/Zieloni.

Dziś nie widać w niej nawet rys – partia, która kiedyś uchodziła za ostoję niemieckiego pacyfizmu, sprzeciwiała się eksportowi broni w ogóle, teraz stoi nie tylko jak jeden mąż za Ukrainą, ale też domaga się szybszego wysłania niemieckiej broni w region ogarnięty wojną.

Ale to jest tylko jedna strona medalu.

Druga strona, to socjaldemokraci. Obsadzają nie tylko stanowisko kanclerza, który zgodnie z Ustawą Zasadniczą „ustala kierunki polityki”, ale też ministerstwo obrony, której szefowa, Christine Lambrecht, tak donoszą tabloidy, ma do Scholza podobny stosunek jak kiedyś premier Szydło do Jarosława Kaczyńskiego.

I stąd się to bierze, że już od kilku tygodni ministerstwo nie jest w stanie przetransportować zapasowych wozów opancerzonych typu Marder na Ukrainę.

W tym samym czasie, ministerstwo gospodarki – pod egidą wicekanclerza z ramienia Zielonych, Roberta Habecka, kombinuje (inaczej nie da się tego określić) jak przetransportować nowe Mardery z niemieckich fabryk przez (neutralną!) Austrię na Ukrainę. Tak, aby nie musiały przejść skomplikowanych procedur związanych z zezwoleniami eksportowymi, które, jak szepczą niektórzy, urząd kanclerski i tak zablokowałby.

Habeck to ten sam, który przed inwazją Rosji jako współprzewodniczący Zielonych pojechał na Ukrainę, ubrał się w kamizelkę kuloodporną i hełm i zażądał przed kamerą telewizji dostaw broni dla Ukrainy.

Pęknięcie u liberałów

W tym samym czasie, jak twierdzą ci posłowie w poufnych rozmowach, urząd kanclerski i administracja Bundestagu (którą też kieruje polityczka socjaldemokratyczna) próbowały zielonym posłom zablokować wyjazdy do Kijowa.

Gdzieś między socjaldemokratycznymi gołębiami i zielonymi jastrzębiami znajdują się liberałowie. Ze stanowczą przewodniczącą komisji Bundestagu d.s. obronnych, Marią-Agnes Strack-Zimmermann z jednej strony, i posłami, którzy pracowali w ramach jednej z kancelarii prawnych na rzecz Gazpromu i bronili Nordstream II, z drugiej strony.

Pomijając takie przykłady konfliktu interesów, to liberałowie są relatywnie mało dotknięci prorosyjską polityką ostatnich lat, w rządach Merkel uczestniczyli tylko przez cztery lata, a liberalni ministrowie spraw zagranicznych z tego okresu już dawno nie są aktywnymi politykami.

Zieloni ostatni raz współrządzili przed 2005 rokiem, ich stara gwardia nie pełni obecnie żadnej funkcji w rządzie.

Chłopcy od Steinmeiera stawiają na Rosję

Obecni prezydent Niemiec, Frank Walter Steinmeier, był szefem urzędu kanclerskiego za Gerharda Schrödera i wieloletnim ministrem spraw zagranicznych za rządów Angeli Merkel.

W jej czasach wysocy urzędnicy niemieckiego MSZ przechodzili do urzędu prezydenckiego (i odwrotnie), ta rotacja zapewniła dużą stabilność i obliczalność polityki zagranicznej – i teraz powoduje, że ministrowie są nowi, ale polityka ich aparatu jest taka sama.

Ostatnio jeden z czołowych urzędników Auswärtiges Amt [MSZ - red.] z ostatnich lat Merkel właśnie przeszedł do urzędu kanclerskiego i doradza teraz Scholzowi.

Kilka znanych osób z kuźni kadr Steinmeiera przeszło do gmachu na Französische Straße, gdzie mieści się siedziba MSZ. „Chłopcy od Steinmeiera”, jak dziennikarze ich nazywają, świetnie znają procedury i przepisy i zapewniają teraz stabilność i obliczalność niemieckiej polityki zagranicznej nawet wtedy, kiedy nowy minister domaga się zmian.

Jak donoszą dziennikarze niemieccy w Berlinie,

właśnie w tych kręgach panuje teraz przekonanie, że Rosja wygra tę wojnę z Ukrainą, Putin pozostanie prezydentem Rosji a niemiecki rząd wtedy nadal będzie musiał się z nim układać.

Dlatego unikają wszystko, co mogłoby utrudnić takie rozmowy. Scholz dzwoni do Putina, nawet jeśli to kompletnie nic nie daje, jego rzecznicy deklarują pomoc wojskową dla Ukrainy, aby zadowolić Zełenskiego i nieco bardziej jastrzębich sojuszników w NATO.

Ale potem urząd kanclerski i ministerstwo obrony mnożą logistyczne i biurokratyczne przeszkody, aby pomoc nie dotarła na miejsce albo nie dotarła na czas.

Wspierają ich w tym lobby gazowe i naftowe, raz po raz grożąc katastrofą gospodarczą na wypadek sankcji wobec dostaw gazu i ropy.

Nawet chadecy zmienili front

Ma natomiast przeciwko sobie opinię publiczną – zarówno, jeśli chodzi o sondaże jak i o media.

Chadecka opozycja też całkowicie zmieniła nastawienie. Mało kto otwarcie odcina się od spuścizny Merkel, ale czołowi politycy tej partii teraz głoszą tezy całkowicie przeciwne temu, co ona do niedawna robiła. I krytykują rząd za jego wahanie, brak decyzji i lekceważenie Ukrainy.

Obecnie, to nie „Niemcy” wstrzymują dostawy ciężkiej broni dla Ukrainy i bronią się przed odcięciem importu ropy i gazu z Rosji, lecz urząd kanclerski, ministerstwo obrony i stara, odziedziczona po Gerhardzie Schröderze, ekipa socjaldemokratów, głęboko osadzona w aparacie rządowym.

Opinia publiczna i media są znacznie bardziej radykalne, według ostatnich sondaży 45 proc. ankietowanych uważa, że polityka rządu wobec rozpętanej przez Rosję wojny jest zbyt wstrzemięźliwa. Nawet w samej SPD nie wszyscy zgadzają się z linią Scholza i Lambrecht.

We wtorek główne wydanie wiadomości telewizyjnych nagle pokazało wywiad z trójką czołowych niemieckich polityków niemieckich, którzy potajemnie pojechawszy do zachodniej Ukrainy, spotkali się tam ze swoimi kolegami i koleżankami z Werchownej Rady Ukrainy i domagali się dostaw broni i natychmiastowego odcięcia rosyjskiej ropy.

Byli to Marią-Agnes Strack-Zimmermann (FDP), Anton Hofreiter (Zieloni) i Michael Roth, do niedawna minister stanu w niemieckim MSZ i poseł SPD.

Najpierw niemieckie czołgi, a potem dopiero kanclerz

W Niemczech afront Zełenskiego wobec Steinmeiera jest szeroko komentowany. Jedni uważają, że wobec obrazy głowy państwa kanclerz nie może teraz spotkać się z Zełenskim, podczas gdy inni starają się rozumieć Zełenskiego i wskazują na rolę Steinmeiera i jego politykę w przeszłości.

Niezależnie od oceny zachowania Zełenskiego większość jest zgodna, że czysto kurtuazyjna wizyta Scholza jest niemożliwa, bo skończy się kolejnym afrontem. Jeśli Scholz ma jechać do Kijowa, to z konkretną obietnicą wsparcia i planem dalszych sankcji.

Najlepiej, aby najpierw przyjechały niemieckie czołgi, a potem dopiero kanclerz.

Scholz bardzo stara się robić wrażenie wyważonego, ostrożnego, pozbawionych emocji męża stanu, niczym Merkel za czasów jej rządów. Ale w przeciwieństwie do niej, rządzi on teraz na przekór opinii publicznej. Każda kolejna zbrodnia przechyla ją jeszcze bardziej w kierunku jego krytyków i osłabia pozycję spadkobierców Schrödera.

;

Komentarze