Warszawski Obszar Chronionego Krajobrazu, który nagle się kurczy - żeby deweloper mógł wyciąć drzewa i zbudować apartamentowiec. Protesty mieszkańców trafiające w pustkę (do czasu). Tak jest w Pruszkowie, czyli nigdzie
Paweł Makuch miał być końcem ery dziaderstwa.
Pojawił się trochę znikąd. Najpierw w Internecie, potem na plakatach. Postawny mężczyzna z bujną, ale ułożoną czupryną. Prawnik. Niezależny samorządowiec. Założył stowarzyszenie Wspólnie Pruszków Rozwijamy. Składnia dziwna, skrót poręczny: WPR. Tak jak na pruszkowskich tablicach rejestracyjnych.
Program ogólny, w założeniach podobny do wszystkich: ma być bardziej ekologicznie, bardziej innowacyjnie. Ma być lepiej.
Trzy rzeczy były najważniejsze.
Po pierwsze: autobus do Warszawy. Coś, o co pruszkowianie wykłócali się od dawna, czego zasmakowali podczas remontu kolei w latach 2017-2018 i z czego nie mieli ochoty rezygnować. Prawda, że jest SKM, WKD i inne pociągi, jednak autobus miał w sobie to coś – a poza tym odjeżdżał z Osiedla Staszica, którego mieszkańcy mają daleko wszędzie.
Po drugie: zarzekał się Paweł Makuch, że na wiceprezydenta nie weźmie nikogo partyjnego, a na pewno nie z PiS-u. To przecież kandydat niezależny, samorządowiec, człowiek z ludu, a nie polityk. Nie, nie ma się co martwić.
Po trzecie: nie był Janem Starzyńskim. Nie wybuduje bloku.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to nowy cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.
Koniec poprzedniego prezydenta Pruszkowa, Jana Starzyńskiego, rzeczywiście miał być końcem ery stagnacji, która nastała w roku 1998 i trwała nieprzerwanie aż do 2018. Starzyński był prezydentem spokojnym, statecznym, z siwym włosem i wąsami, takim, na którego narzekano, ale w pewnym momencie strach był go już zmieniać, bo mimo że Pruszków trwał w letargu, to nie śnił najgorszych koszmarów. Jedną z nocnych mar byli jednak deweloperzy.
„Ludzie w coraz większym stopniu odczuwali skutki presji deweloperskiej, której miasto nie tylko nie stawiało czoła, ale zdawało się jej sprzyjać”
- opowiada Sławomir Bukowski, dziennikarz pruszkowskiego portalu opinii zpruszkowa.pl. Władze Pruszkowa nie korzystały z prawa pierwokupu do atrakcyjnie położonych działek w centrum miasta, które mogłyby przeznaczyć na cele komunalne.
Były też jednak sukcesy. Pruszków był jednym z najlepiej rozwijających się miast w kategorii 50-100 tys. mieszkańców, zbudowano tu pierwszy w Polsce kryty tor kolarski, gdzie trenuje reprezentacja, a także basen Kapry – całkiem wyjściowy, ze zjeżdżalniami, idealnie miejsce na weekendowy wypad z dziećmi.
Ale jednak: stagnacja. Brak spektakularnych zmian i brak charakteru. I te układy, układziki, blok.
„Myślę, że o zmianie władzy zdecydowały ostatecznie dwa wydarzenia” – dodaje Bukowski. – „Przyzwolenie przez władze miasta z Janem Starzyńskim na czele na budowę wielorodzinnego budynku tuż przy granicy zabytkowego parku Potulickich – na terenie w powszechnej opinii będącej częścią tego parku – oraz budowa Centrum Dziedzictwa Kulturowego – gmachu będącego siedzibą placówek kulturalnych, w którym działa też sala widowiskowa. Gmach okazał się koszmarkiem architektonicznym, otrzymał nominację w ogólnopolskim konkursie »Makabryła« organizowanym przez portal branżowy Bryła.pl, a mieszkańcy zaczęli prześcigać się w wymyślaniu mu stosownych nazw: Titanic, Trumna, Krematorium. Gmach CDK został otwarty w roku wyborczym 2018".
Narastał nastrój sprzyjający zmianie.
Starzyński należał do SPP, czyli Samorządowego Porozumienia Pruszkowa. Pozostali kandydaci, oprócz Makucha, reprezentowali bardziej lub mniej popularne ugrupowania polityczne. Pruszków jednak nie lubi partyjniactwa, a PiS-u szczególnie. W drugiej turze wyborów prezydenckich w 2020 roku Rafał Trzaskowski zdobył tu 59,28 proc. głosów, prześcigając Andrzeja Dudę o niemal dwadzieścia procent. Faktem swojego niegdysiejszego zamieszkania w Pruszkowie chwalił się prezydent Bronisław Komorowski.
Z drugiej strony, obecnie najbardziej znanym pruszkowianinem jest Robert Bąkiewicz, który był kolejnym kontrkandydatem Pawła Makucha. Poza nimi dwoma i Starzyńskim, ubiegającym się o kolejną reelekcję, startowali jeszcze Piotr Bąk z Platformy Obywatelskiej i Konrad Sipiera z PiS.
Do drugiej tury przeszli Starzyński i, właśnie, Makuch. Kandydaci z PiS i PO dostali słuszną liczbę głosów – Sipiera 18,87 proc., Bąk 11,25 proc. - ale za mało. Bąkiewicz ugrał marne, choć patriotyczne 4,44 proc., Makuch, ze swoim wizerunkiem nowoczesnego i młodego, bo w momencie wyborów 42-letniego polityka, zdobył 26,06 proc. głosów. Starzyński, 63-latek, z obietnicą, że będzie, jak będzie, ale stabilnie, 39,39 proc..
Za stabilnością zagłosowało 500 pruszkowiaków mniej. W drugiej turze Makuch zdobył 51,08 proc. głosów i został prezydentem Pruszkowa.
Mieszkańcy odetchnęli z ulgą. Teraz już na pewno będzie lepiej.
„Sipiera – wybiera – dewelopera!” - krzyczeli mieszkańcy przed urzędem miasta.
W pewnym momencie wyszedł sam zainteresowany, z charakterystyczną, lincolnowską brodą.
„Sipiera wybiera prawo” – stwierdził spokojnie.
Sipiera wybiera prawo, a Makuch wybiera Prawo i Sprawiedliwość.
Jeszcze w trakcie kampanii wyborczej pani Kasia pytała Pawła Makucha na Facebooku: „A dementuje też Pan pogłoski, że P. Sipiera będzie u Pana wiceprezydentem?". Zresztą – nie tylko pani Kasia. Temat był naprawdę gorący.
„Tak, dementuję i te pogłoski. Ciekawe, co jeszcze wymyślą na mój temat? Proszę mi wierzyć, skupiam się na kampanii, chcę w przyszłości scalać, a nie dzielić. Mam szansę zadziałać nad podziałami" – odparł przyszły prezydent.
10 grudnia 2018 roku na Facebooku publikowano już inne treści, choć używając podobnych słów. „W dniu dzisiejszym otwieramy nową kartę w historii Pruszkowa. Współpraca ponad podziałami jest możliwa. Bo można różnić się pięknie. A różnić się nie znaczy dzielić. Tego oczekują od nas Mieszkańcy", pisał Konrad Sipiera na swoim profilu. To opis do zdjęcia przedstawiającego Makucha, Sipierę i drugą wiceprezydentkę – Beatę Czyżewską z SPP.
Zbieżność nazwisk nieprzypadkowa. Konrad jest synem Zdzisława Sipiery, byłego wojewody mazowieckiego i obecnego posła w szeregach Prawa i Sprawiedliwości. Według „Faktu” wybór Sipiery na kandydata w wyborach na prezydenta Pruszkowa spotkał się z niezrozumieniem niektórych działaczy, którzy odeszli z klubu. Ukończył Uczelnię Łazarskiego.
Wśród pruszkowiaków pokutuje opinia, że to Sipiera de facto rządzi Pruszkowem.
Sam Makuch znany jest z oportunizmu: raz pójdzie z PiS-em, innym razem podpisze apel prezydentów i burmistrzów miast w związku z Międzynarodowym Dniem Tolerancji, który głosi, że każdy obywatel naszych małych ojczyzn ma takie same prawa i obowiązki, niezależnie od narodowości, wyznawanej religii, poglądów politycznych, pochodzenia czy orientacji seksualnej.
Politykę Makucha najlepiej obrazuje plotka na temat jego udziału w pruszkowskim Strajku Kobiet. Kiedy zagadywałem mieszkańców o prezydenta, klarował się obraz Makucha jako prezydenta Schrödingera. Na Strajku Kobiet podobno przemknął. Był z żoną, nie przez cały czas, ale był, a może się komuś wydawało, a może tylko gdzieś przechodził? Nie do końca wiadomo. I dobrze.
Tylko w jednej kwestii był nieustępliwy.
21 lipca 2020 roku, Urząd Miasta Pruszkowa. Spotkanie dla mieszkańców zaniepokojonych przypadkiem „megabloku”.
Urząd reprezentuje sam Paweł Makuch i radny z SWPR, Jakub Kotelecki. Siedzą przy dość dużym biurku.
Mieszkańców reprezentuje 40 rozjuszonych pruszkowiaków i sympatyków sprawy, których nie łączy nic, poza tym, że nienawidzą megabloku. Wszyscy. Jest tu i pani Ania, która walczyła w Powstaniu Warszawskim, i Arek Gębicz, aktywista i libertarianin ze stowarzyszenia Za Pruszków!, radni Koalicji Obywatelskiej oraz lokalni działacze Lewicy. Jest duszno, ludzie siedzą w maskach i się wachlują, czy to przy stole, czy na krzesłach pod ścianą, i może i niektórzy są blisko omdlenia, ale i tak nie mogą stracić okazji, aby wykrzyczeć swoją złość na Pawła Makucha.
Makuch jest osaczony i sam też krzyczy, że nie wie, co ma z tym zrobić, że zrobiłby wszystko, gdyby tylko mógł, ale nie może. Mieszkańców to tylko bardziej irytuje. Bo myślą, że mógł i uważają, że może.
Ale czy może? I czym jest ten megablok?
O inwestycji przy ulicy Lipowej, czyli wspomnianym wielorodzinnym budynku tuż przy granicy zabytkowego parku Potulickich, była mowa jeszcze za kadencji Starzyńskiego. To za jego administracji podpisano zgody i wydano dokument o warunkach zabudowy, czyli wuzetkę.
Wuzetka stanie się podstawowym słowem języka aktywistów w Pruszkowie. Wuzetka, megablok, FIB.
FIB – bo tak właśnie nazywa się deweloper, który buduje blok. Parę pięter, dużo mieszkań i piękna okolica: widok na zabytkowy park, las. Kilkaset metrów od bloku płynie rzeka Utrata. Kilka zaś metrów od bloku przebiega granica Warszawskiego Obszaru Chronionego Krajobrazu. Albo i przez sam blok.
WOCK, ustanowiony w 1997 roku, miał chronić najpiękniejsze i najbardziej wartościowe naturalnie powierzchnie Warszawy i miejscowości podwarszawskich. I to właśnie, między innymi, dolina Utraty została objęta ochroną. Poza tym, teren budowy znajduje się tuż przy Parku Potulickich – zabytkowym parku z urokliwym kompleksem stawów pod ochroną konserwatora zabytków. Jest na jego granicy i stanowi pewien problem.
Do samej granicy WOCK jeszcze wrócimy. Bez względu jednak na niuanse dotyczące jej przebiegu i kwestie prawne, mieszkańcom inwestycja po prostu nie pasowała.
Po pierwsze, stwierdzili, że tam jest tak mokro, że zaraz będzie woda w piwnicach.
Po drugie, kwestie ekologiczne. Mieszkańcy mówili, że wysuszenie terytorium pod budowę będzie skutkowało zniszczeniem ekosystemu Parku Potulickich, na który składa się kompleks stawów.
Po trzecie, w pewnym momencie podniesiony został zarzut pozbawiania domu ptaków zagrożonych.
Co o tym mówi zaś sam deweloper?
Kwestia pierwsza: „Budynek wykonywany jest przy użyciu nowoczesnych technologii, materiałów budowlanych i z uwzględnieniem obowiązujących norm. Przed realizacją uzyskaliśmy decyzję Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie w sprawie warunków realizacji inwestycji na fragmencie zagrożonym występowaniem zjawisk powodziowych, i zgodnie z tymi wytycznymi realizujemy budowę".
Kwestia druga: deweloper nie odpowiedział na ten zarzut.
Kwestia trzecia: „Dwie opinie opracowane przez ornitologa dr. Andrzeja Różyckiego z kwietnia oraz maja 2020 roku (opracowane na podstawie oględzin przed wycinką drzew na terenie budowy) wskazały, iż teren przeznaczony do wycinki nie jest zamieszkały przez ptaki, oraz że nie stwierdzono gniazd ptasich na terenie objętym budową. Ekspertyzy przedstawione przez działaczy Lewicy wskazywały na coś innego – według nich na terenie budowy 21 przedstawicieli zagrożonych gatunków ptaków miało tam swoje gniazda".
Co ciekawe, inwestycja ma się nazywać Pawie Ogrody.
To jednak WOCK był kluczowy w walce mieszkańców z deweloperem. Tam budować nie wolno.
Jako że dokumenty, na podstawie których wytyczano granicę WOCK, opisywały ją bardzo nieprecyzyjnie, możliwości interpretacyjnych było multum. Nic nie było jasne, więc mieszkańcy opierali się na mapie umieszczonej na stronie internetowej Urzędu Wojewódzkiego. Według tej mapy, część działek 229 i 234 znajdowała się na terenie WOCK. To właśnie na tych działkach powstaje megablok.
„Dotarliśmy do protokołu z przebiegu konsultacji na temat uszczegółowienia przebiegu granicy Warszawskiego Obszaru Chronionego Krajobrazu na terenie Pruszkowa” – opowiada Konstanty Chodkowski, redaktor naczelny zpruszkowa.pl. - Konsultacje odbyły się w poprzedniej kadencji, gdy prezydentem był Jan Starzyński, a wiceprezydentem Andrzej Kurzela z SPP. Ku naszemu zdziwieniu w protokole wyraźnie wskazany jest postulat Andrzeja Kurzeli, aby poprowadzić granicę w ten sposób, ażeby omijała ona działki dewelopera.
Sam Andrzej Kurzela na pytanie o ten protokół odpowiada:
„Działki, na których powstała zabudowa, nigdy nie były w obszarze chronionym. Dawniej też była tam zabudowa siedliskowa. Później, przez 40 lat, tereny te były zablokowane dla jakiejkolwiek zabudowy przez planowaną budowę obwodnicy Pruszkowa, zwanej trasą Książąt Mazowieckich. Potem tereny zostały odblokowane i właścicielki zdecydowały się to wykorzystać. Powtórzę: tylko i wyłącznie uszczegółowienie niezbyt precyzyjnych granic WOCK było powodem zmiany granicy, która przebiegała w poprzek działki".
Aktywiści nie wierzą w takie wytłumaczenie. Niemniej – wtedy jeszcze do uszczegółowienia nie doszło.
Korekta na mapie została naniesiona dopiero później. Wtedy, kiedy urząd miasta został zmuszony do odpowiedzi na zarzuty mieszkańców, jakoby przyzwolił na budowę na terenie chronionym. To już nie była jednak ta sama administracja: o wyłączenie z WOCK działek 229 i 234 wnioskowali Makuch i Sipiera.
Mimo że praktycznie cały Pruszków połączył się przeciwko inwestycji, urząd miasta jakby tego nie zauważał.
Wszystko będzie dobrze, Sipiera nie wybiera dewelopera, Sipiera wybiera prawo. Kiedy ktoś chciał to jednak sprawdzić, pojawiały się problemy.
Edgar Czop, lewicowy radny wybrany z list Koalicji Obywatelskiej, stał się głównym przeciwnikiem megabloku w radzie miasta. Jest jednym z bardziej medialnych i aktywnych pruszkowskich radnych. Swój sprzeciw wyrażał w felietonach publikowanych na jego stronie na Facebooku, ale też podczas posiedzeń Rady Miasta, a także na wspomnianym spotkaniu prezydenta z mieszkańcami. W 2019 roku próbował też interweniować w samym urzędzie, lecz czekała go tam niespodzianka.
„Kiedy byłem z Piotrem Bąkiem, moim kolegą z klubu, w Wydziale Architektury Urzędu Miasta, otrzymaliśmy informację, że możliwość powielenia zdjęcia planu obiektu nie istnieje” – opowiada.
Urzędnicy stwierdzili, że radni muszą mieć pozwolenie prezydenta i przewodniczącego rady miasta. Czop sprawdził przepisy: okazało się, że nic takiego nie jest wymagane, a urzędnicy odmówili możliwości zrobienia zdjęć bezprawnie. Powołuje się na ustawę o samorządzie gminnym, a konkretnie na artykuł 24., punkt 2., według którego w wykonywaniu mandatu radnego radny ma prawo, jeżeli nie narusza to dóbr osobistych innych osób, do uzyskiwania informacji i materiałów, wstępu do pomieszczeń, w których znajdują się te informacje i materiały.
SPP, WPR i PiS mówią jednym głosem w sprawie megabloku. Tym razem podziały rzeczywiście się nie liczą.
Blok może być postawiony dobrze technicznie. Mieszkańcy reagują emocjonalnie i chwytają się wszystkich argumentów, ponieważ tak naprawdę chodzi o coś innego: drzewa i sam park. Małgorzata Kowalska założyła profil na Facebooku „Ratujmy drzewa w Pruszkowie", który stał się głównym kanałem akcji. Stronę lajkują wszyscy, od Czopa do skrajnej prawicy i antyszczepionkowców.
„Ratujmy drzewa w Pruszkowie" to encyklopedia niedomówień, przekłamań i niekompetencji rządzących, którzy nie wykorzystywali wskazówek mieszkańców i ignorowali ich pisma. Pod jednym z nich, listem protestacyjnym do prezydenta Pruszkowa, podpisało się aż 1700 osób. Jest tam też opracowanie na temat Parku Potulickich, którego, według Makucha, urząd miasta nie posiada, mimo że na jego pierwszej stronie widnieje napis Inwestor: Gmina Miasto Pruszków. Znajdziemy i cytaty z Sipiery sprzed wyborów: „Nie zgadzam się z betonowaniem Pruszkowa, dlatego zasadzę 5 tysięcy drzew, 5 km żywopłotu i wybuduję dwie tężnie miejskie". Żeby nie było – tężnie akurat się budują.
Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Warszawie 30 czerwca 2020 roku wniosła o wszczęcie postępowanie w sprawie stwierdzenia nieważności decyzji o wydaniu wuzetki. Jak widnieje we wniosku, w dniu wydawania decyzji działki 229 i 234 znajdowały się w obrębie WOCK. Czarno na białym.
Wydawało się, że aktywiści osiągnęli sukces.
W Pruszkowie jednak nikt nikomu nie wmówi, że czarne jest czarne.
Są osoby, którym działalność mieszkańców się nie podobała.
A jest jedna rzecz, która jednoczy ludzi bardziej, niż miłość do natury: nienawiść do pedofili.
Kamil Tuzek, młody pruszkowski dziennikarz, mieszka właśnie przy ulicy Lipowej – ale numer dalej. W bloku ma widok na las, którego już nie ma. Pewnego dnia, jeszcze za kadencji Starzyńskiego, obudził go warkot pił. Wstał, wyjrzał przez okno, zadzwonił na policję. Działania dewelopera, który chciał postawić mieszkańców przed faktem dokonanym, zostały zatrzymane, wycinkę drzew trzeba było przełożyć.
Pewnego dnia Kamil wyszedł na ulicę i zobaczył swoje zdjęcie opatrzone nagłówkiem: UWAGA PEDOFIL !!!!!! na górze i podpisem: UWAGA! WIDZIANY OSTATNIO W PRUSZKOWIE I OKOLICACH!!
Nikt nie wie, kto wywiesił plakaty. Policja też nie wie. Sprawę zgłoszono służbom, ale, według portalu Luka&Maro, w którym pisze Tuzek, po kilku dniach umorzono. Nie sprawdzono też plakatów pod kątem odcisków palców i nie przejrzano nagrań z miejskiego monitoringu. Sam deweloper twierdzi, że nie ma ze sprawą nic wspólnego. „Nie wywieszaliśmy żadnych plakatów wobec Pana Tuzek, o istnieniu którego dowiedziałem się z programu »Interwencja Polsatu«, gdzie zarzut ten również był podnoszony. Jesteśmy rodzinną firmą działającą na lokalnym rynku od ponad dwudziestu lat. Absolutnie kuriozalnym zarzutem jest to, że ktokolwiek z naszej Spółki chodziłby po mieście wywieszając plakaty szkalujące kogokolwiek. Zaznaczam też, że na ów zarzut nie ma absolutnie żadnych dowodów" – pisze w mailu przedstawiciel FIB.
„Interwencja" – bo mieszkańcy opowiadali o sprawie już wielu dziennikarzom i politykom. Był tu i Polsat, i TVN, i Magda Biejat z Razem, i Kamila Gasiuk-Pihowicz z Koalicji Obywatelskiej. Nikomu nic nie udało się wskórać.
Do różnych aktywistów, w tym do Arka Gębicza, FIB wysyłał kontrowersyjne pisma przedsądowe, w których domagał się przelania 20 tys. złotych na cel charytatywny w związku z obrazą dobrego imienia firmy. Na tym się jednak czasem nie kończyło.
„Kulminacyjnym punktem naszej walki z deweloperem jest prywatny akt oskarżenia przeciwko mnie” – opowiada Gębicz – „Oskarżenie polega na złamaniu artykułu 212 kodeksu karnego, chodzi o znieważenie, pomówienie”.
Deweloper jednak przegrał z Gębiczem trzy razy. Najpierw miał miejsce pozew w trybie karnym, który FIB przegrał w dwóch instancjach, za drugim razem prawomocnie. Jak opowiada Gębicz, potem deweloper złożył pozew cywilny, ale wycofał pozew po tym, jak aktywista przesłał swoją odpowiedź w sprawie.
Gębicz jest teraz głównym wrogiem Makucha i Sipiery. Tak prezydenci, jak i działacz, poświęcają sobie wzajemnie długie wpisy na swoich profilach. I mimo że znaczna część mieszkańców jest po stronie Gębicza, a w sądzie wygrywa – to tylko małe pocieszenie. Realna władza się tym nie przejmuje.
Kilka lat walki mieszkańców odbija się w tytułach artykułów na jedynym większym pruszkowskim portalu opinii, zpruszkowa.pl, którego redakcja otwarcie opowiadała się przeciwko megablokowi. Co chwila pojawiały się nowe brzytwy, których trzeba było się chwytać.
30 sierpnia 2019 roku – artykuł Sławomira Bukowskiego „Przegrana bitwa, ale nie wojna. Radny powiatowy obiecuje pomoc". Czytamy: „Nieoczekiwany zwrot akcji po czwartkowej sesji rady miasta. Dariusz Nowak z PiS, radny powiatu: - Zrobimy wszystko, żeby starosta nie wydał pozwolenia na budowę apartamentowca przy parku Potulickich"!
Ale wydał.
23 lipca 2020, artykuł Konstantego Chodkowskiego, redaktora naczelnego portalu. „Prezydent pomoże mieszkańcom w walce z »megablokiem«”? O co chodzi? „Prezydent Paweł Makuch rozważy argumenty mieszkańców walczących z planami budowy »megabloku« przy Parku Potulickich".
Może i rozważył, ale nie podzielił się wnioskami ze światem.
W końcu, 8 września 2020 roku, artykuł Jakuba Dorosza-Kruczyńskiego. „Pawie Ogrody zostaną skontrolowane przez SKO". Czyli: „Samorządowe Kolegium Odwoławcze wszczęło postępowanie w sprawie stwierdzenia nieważności warunków zabudowy dla bloku przy ul. Pawiej w Pruszkowie. Przyszłość Pawich Ogrodów może stanąć pod znakiem zapytania".
I stanęła, ale po znaku zapytania postawiono kolejne zdanie, tym razem zakończone już kropką.
Opinia Samorządowego Kolegium Odwoławczego była ostatnią szansą zdesperowanych mieszkańców. Zmęczeni, bo w walce od kilku lat, ale nie ustawali. Pokutowało przeświadczenie, że jeśli megablok zostanie zbudowany, stanie się katastrofa. Że nie można do tego dopuścić pod każdym względem.
4 listopada 2020 telefony aktywistów zabrzęczały. Leją beton.
Telefony na policję, policja jedzie, ale pod koniec grudnia beton już jest wylany, a fundamenty zaraz będą postawione.
15 grudnia 2020 roku, artykuł Dorosza-Kruczyńskiego: „SKO: Pawie Ogrody powstaną pomimo naruszeń prawa". Wystarczy sam tytuł. Samorządowe Kolegium Odwoławcze wydało bowiem opinię, że wuzetka została wydana z naruszeniem przepisów prawa, ponieważ powinna ona obejmować wyłącznie całe działki ewidencyjne, podczas gdy w jej ramy wchodziły fragmenty niektórych działek. Niemniej, Kolegium stwierdziło, że naruszenie nie było rażące, w związku z czym można budować. Prawo zostało więc w interpretacji Kolegium i aktywistów naruszone, ale tylko trochę.
Ostatni wpis na „Ratujmy drzewa w Pruszkowie" dotyczy właśnie tej opinii. Kończy się słowami: „Strzeż się, Pruszków. Po wstawieniu tego wpisu, 17 grudnia 2020 roku, nie było już drzew do ratowania".
Młody Sipiera pochwalił się opinią na swoim profilu na Facebooku, komentując: „Prawo jest równe dla wszystkich i należy go zawsze przestrzegać"! Chyba nie był świadomy tego, jak to w tej sytuacji brzmi.
Dlaczego UM tak utrudniał powstrzymanie inwestycji, mimo że mieszkańcy przychodzili z coraz to nowymi pomysłami?
„Utrudnili to za duże słowo” – mówi mi Chodkowski – „Po prostu nie użyli żadnego z dostępnych narzędzi, aby tę budowę zablokować samodzielne. Na stole leżała chociażby propozycja podsunięta prezydentowi Makuchowi przez mieszkańców, aby wykorzystać fakt, że do planowanego osiedla nie prowadzi żadna droga dojazdowa, a ta planowana (ul. Pawia) przebiega przez... parking park & ride”.
Droga dojazdowa jest jedną z największych zagadek wokół megabloku. Dorosz-Kruczyński, który zajmuje się prawem administracyjnym, twierdzi, że to ona jest dowodem na sojusz starej i nowej władzy.
Jak to powinno bowiem wyglądać?
Zgodnie z prawem do nowopowstałego budynku musi być zapewniona droga dojazdowa. Tej jednak przy ulicy Pawiej nie ma. Na mapach geodezyjnych teoretycznie jest ścieżka, ale nieprzejezdna. Miała być czymś w rodzaju drogi wewnętrznej, a nie drogą dla ponad tysiąca mieszkańców nowego osiedla.
Z tego powodu właśnie Urząd Miasta i FIB podpisali umowę, według której deweloper zobowiązuje się do faktycznego wybudowania ul. Pawiej. Była dróżka, będzie prawdziwa droga. Umowa została podpisana została w czerwcu 2017 roku, mieli dokończyć Pawią do czerwca 2019 roku. To się nie stało. Zgodnie z prawem nawet w przypadku inwestycji prywatnej inwestor jest zobowiązany do remontu drogi publicznej, aby można było z niej skorzystać. To nie miało miejsca, czyli wojewoda mazowiecki powinien był stwierdzić nieważność pozwolenia na budowę.
Nie zrobił tego. Mimo że władza się już wtedy zmieniła, przychylność wobec bloku pozostała.
A ten park & ride? Tak, był.
Według dziennikarzy zpruszkowa.pl był tam od początku i od zawsze droga miała przez niego przebiegać.
Jak opowiada Dorosz-Kruczyński, nowa władza podpisała umowę na wykorzystanie środków unijnych, żeby ten park&ride zmodernizować. A przy okazji – wybudować deweloperowi drogę.
Aktywiści walczą, urząd miasta się broni, deweloper wszystkiego się wypiera.
A budowlańcy budują. Blok jest już prawie gotowy.
Paweł Makuch unikał odpowiedzi. Zapytałem go o opinię SKO, według której wydanie pozwolenia na budowę nastąpiło z naruszeniem prawa, jednak najpierw odpowiedział, że było ono zgodne z prawem, po czym, kiedy podałem konkretny cytat z dokumentu, stwierdził, że nie ma sensu dalej rozmawiać. Poprosił, aby wziąć pod uwagę głosy tych mieszkańców, którzy cieszą się, że w miejscu bloku nie będzie już libacji.
Sam Sipiera proszony kilka razy o komentarz nie skorzystał z okazji, mówiąc, że jest na urlopie. Poczekałem więc i napisałem, kiedy już z urlopu wrócił: wtedy po prostu na wiadomość nie odpowiedział. Kiedy przygotowując inny materiał również zaproponowałem mu wypowiedź, Urząd Miasta stwierdził, że wyda oświadczenie w sprawie bloku w przeciągu tygodnia, co się jednak nie stało.
Makuch zwrócił jednak uwagę na pewną kwestię – odszkodowania, które miasto musiałoby wypłacić deweloperowi, jeśli budowa nie doszłaby do skutku. Deweloper nie odpowiedział na pytanie, jakie środki by przedsięwziął, gdyby Urząd Miasta zablokował budowę. Faktem jest, że Makuch dostał megablok w spadku. To wcześniejsza władza wydała pierwsze warunki zabudowy dla tego terenu, a w tej kwestii radni SPP i PiS, normalnie na sesjach rady miasta skłóceni, mówią jednym głosem.
A kolejne bloki cały czas majaczą na horyzoncie.
Na początku lutego Czop alarmował na Facebookowej grupie mieszkańców Pruszkowa, że deweloperzy wpadli na kolejny kontrowersyjny pomysł. Gęstą zabudowę w okolicy osiedla Bolesława Prusa postanowiono jeszcze zagęścić, wycinając resztki zieleni i stawiając tam kolejne bloki. Mieszkańcom rzucały się w oczy analogie do Pawich Ogrodów. Podobieństwa zauważa także Czop, który na swoim profilu Pruszków 2.0 pisze:
„To także przykład agresywnej deweloperki, na którą nie ma zgody wśród mieszkańców - przykładów takich patologii »wspólnoty« jest w Pruszkowie całe mnóstwo, ciągle powstają budynki tam, gdzie tylko jest do tego miejsce Napisałbym »możliwość« lub »okazja«, ale te zawsze się znajdą, nawet jak trzeba zniszczyć przyrodę czy postawić budynek w minimalnej odległości. tutaj odwołuje się do powstawania megabloku na ul Lipowej/ Pawiej, który na zawsze zniszczy walory środowiskowe Parku Potulickich (w Warszawskim Obszarze Chronionym Krajobrazu)".
Tym razem jednak mieszkańcom udało się zorganizować. Po intensywnych protestach budowa bloku została wstrzymana. Mieszkańcy odrobili lekcje.
A może nawet uda się poprawić ostatnią ocenę.
Gębicz pisze mi, że dokonał się pewien zwrot w historii walki z blokiem.
Decyzja o warunkach zabudowy znowu została otwarta na skutek wniosku jednej z mieszkanek bloków sąsiadujących.
Sąsiedzi, którzy posiadają udział w gruncie pod blokiem, mogli o to wnioskować i w końcu jedna osoba odpowiedziała na apel Gębicza w tej sprawie.
Wtedy stowarzyszenie Za Pruszków! złożyło wniosek o stanie się stroną w postępowaniu, który prezydent, oczywiście, oddalił. Ale SKO oddaliło oddalenie prezydenta. Stowarzyszenie Za Pruszków! już nie jest więc tylko irytującym władzę, brzęczącym przy uchu komarem. Dostało rzeczywistą siłę.
To nowo otwarte postępowanie w sprawie WZ Makuch prawdopodobnie znowu zakończy, a jego decyzja pozostanie niezmieniona. A jednak: teraz już Za Pruszków! jest stroną. Teraz zaskarżenie decyzji będzie miało miejsce w trybie zwykłym. Co to oznacza?
Aby decyzję odwołać, naruszenie prawa nie musi być rażące.
Czy się uda?
„Jan Starzyński musiał pożegnać się ze stanowiskiem po 20 latach. Od nowego prezydenta – Pawła Makucha – mieszkańcy oczekiwali przede wszystkim postawienia tamy deweloperom, usprawnienia systemu transportu zbiorowego, generalnie – rozpoczęcia budowy miasta przyjaznego mieszkańcom. Miasta, w którym troskę zamiast do sprzedaży działek przywiązuje się do zielonych miejsc: parków, skwerów, w którym tworzy się miejsca odpoczynku i rekreacji, inwestuje w place zabaw. Myślę, że mieszkańcy mieli dosyć nazywania Pruszkowa betonową pustynią i sypialnią Warszawy, a takie określenia funkcjonowały od wielu lat. Miasto – w ich oczach – powinno zacząć zapewniać komplementarne usługi miejskie, a nie tylko pełnić funkcję noclegowni. Oczekiwania były naprawdę duże, dlatego fakt, że nowy prezydent jednak nie zapobiegł budowie Pawich Ogrodów przy parku Potulickich, wywołał w lokalnej społeczności poczucie głębokiego rozczarowania” – twierdzi Bukowski.
Paweł Makuch miał być końcem ery dziaderstwa. I był, ale tylko rozumianego bardzo wąsko. Władzę przejął ktoś młodszy, ale wiek nie zmienił podejścia Urzędu Miasta do niechcianej inwestycji. Ciągłość polityki została zachowana.
Nawet jeśli decyzję o WZ da się odwrócić, w Pawich Ogrodach nie śpiewają już ptaki. Drzewa zostały wycięte. Blok ma być oddany pod koniec tego roku, a większość mieszkań została już sprzedana. Zostało jeszcze parę. Z zewnątrz inwestycja wygląda, jakby była już praktycznie gotowa.
A jednak Makuchowi jednego nie można zarzucić. 10 stycznia 2022 roku w końcu z Pruszkowa do Warszawy pojechał pierwszy autobus. Odjazd 15 razy dziennie, co pół godziny w godzinach szczytu.
dziennikarz i reporter, autor książki „Tycipaństwa. Księżniczki, Bitcoiny i kraje wymyślone". Prowadzi audycje „Osobiste wycieczki" i „Radiolokacja" w Radiu Nowy Świat.
dziennikarz i reporter, autor książki „Tycipaństwa. Księżniczki, Bitcoiny i kraje wymyślone". Prowadzi audycje „Osobiste wycieczki" i „Radiolokacja" w Radiu Nowy Świat.
Komentarze