0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Adam Stepien / Agencja Wyborcza.plFot. Adam Stepien / ...

Jak ujawniła Wirtualna Polska, prokuratura na 18 stronach zgromadziła opisy nagannych zachowań Tomasza Lisa wobec pracowników „Newsweeka”. Od niestosownych żartów, mrożenia atmosfery w pracy, zwyczajnego „chamstwa”, po dotykanie pracownic. A mimo to sprawę byłego redaktora naczelnego tego tygodnika umorzyła.

„Kluczowe jest to, że Tomasz Lis ewidentnie nadużywał władzy. W mojej ocenie to nadużycie miało charakter »innych czynności seksualnych«. Według mnie uzasadnione jest apelowanie do ministra sprawiedliwości, żeby objął swoim nadzorem to postępowanie" – mówi radczyni Karolina Kędziora.

„Powody umorzenia również są kontrowersyjne. W tekście czytamy, że według prokuratury sposób zrządzania Tomasza Lisa był podobny do tego z lat 90. Co to jest za argumentacja? W latach 90. po pierwsze, prawo krajowe nie operowało jeszcze terminem mobbingu, a poza tym zachowania przemocowe w pracy były akceptowane i powszechne, nie tylko w mediach, ale w ogóle na rynku pracy" – podkreśla Kędziora.

Poczucie bezkarności

Anton Ambroziak, OKO.press: Z czym mamy tutaj do czynienia?

Karolina Kędziora, Polskie Towarzystwo Prawa Antydyskryminacyjnego: Z dużym prawdopodobieństwem mamy do czynienia z molestowaniem seksualnym i mobbingiem.

Problem w tym, że na gruncie prawa karnego te sprawy są inaczej kwalifikowane. Molestowanie seksualne to zarzut, który można wytoczyć pracodawcy, a nie konkretnej osobie, w postępowaniu cywilnym. Specyfika tych pozwów polega na tym, że nie ma tu, inaczej niż w przypadku procesu karnego, domniemania niewinności. A ciężar dowodu jest przeniesiony na pracodawcę.

Osoba pokrzywdzona, która stawia zarzut, wystarczy, że przedstawi uprawdopodobnioną wersję wydarzeń. Procesowo byłoby to korzystniejsze dla pokrzywdzonych, bo sprawy cywilne o molestowanie przedawniają się z upływem trzech lat, a nie roku, jak w przypadku przestępstwa o naruszenie nietykalności. Ale tutaj kobiety nie poszły do sądu pracy. Sprawą zajęła się prokuratura.

Śledztwo prokuratury miało dwie odnogi: naruszenie nietykalności cielesnej oraz uporczywego i złośliwego naruszania praw pracowniczych. Czy to była właściwa klasyfikacja czynów?

W tej pierwszej kwestii prokuratura operowała art. 217 kodeksu karnego. I uznała, że ustała karalność czynu. Nie mamy wglądu w akta, ale według mnie można mieć wątpliwości, czy klasyfikacja była tu właściwa. Mamy np. art. 199 kodeksu karnego, który mówi o nadużyciu zależności, i z orzecznictwa sądów jasno wynika, jak należy to rozpatrywać.

Zważywszy na pozycję Tomasza Lisa w firmie i życiu publicznym, zależność, która tu występowała, jest bezdyskusyjna.

Wirtualna Polska w tekście Szymona Jadczaka [link wyżej] informuje, że „na 18 stronach uzasadnienia śledczy opisali przykłady nagannych zachowań byłego naczelnego Newsweeka”. Dziennikarz cytuje między innymi zeznania jednej z poszkodowanych kobiet: „Tomasz Lis miał pójść za nią przyspieszonym krokiem, złapać ją za twarz, przycisnąć do ściany i pocałować w policzek, mimo że kobieta próbowała się wyrwać”. Inna z kolei zeznała, że mężczyzna „podjął próbę pocałowania jej w usta, jednak ona zdołała się przed tym uchylić”.

Na portalu można również przeczytać, że „z dokumentu, do którego dotarła Wirtualna Polska, wynika, że Lis stracił funkcję tuż po zgłoszeniu przez jedną z kobiet naruszenia nietykalności o podłożu seksualnym”.

Prokuratura uznała – jak podaje WP – że „zachowanie Tomasza Lisa względem nich (współpracujących z Lisem kobiet – przyp. red.) nie może zostać ocenione inaczej niż w kategorii naruszenia nietykalności cielesnej”. A tego przestępstwa po upływie roku nie można już ścigać.

Jeśli chodzi o łamanie praw pracowniczych, śledczy uznali, że czyny Lisa nie były mobbingiem. Według prokuratury większość przesłuchanych dziennikarzy „stwierdziła, że takie zachowania naczelnego, jak opowiadanie homofobicznych i nieprzyzwoitych dowcipów, straszenie utratą pracy, trzymanie nóg na stole, tworzenie nieprzyjemnej atmosfery, mogły nosić znamiona mobbingu”. WP pisze, że pod umorzeniem podpisała się prokuratorka Edyta Dudzińska.

Tomasz Lis odniósł się do sprawy na portalu X: „Zero tryumfalizmu ani satysfakcji. Raczej ulga. Decyzja o umorzeniu mojej sprawy to chwila radości dla moich najbliższych po tym, jak przez dwa lata zafundowano im piekło, a teraz widać, że od początku mówiłem prawdę. To oni zasługują na przeprosiny i za ich cierpienia”.

Tomasz Lis przestał być redaktorem naczelnym „Newsweeka” dwa lata temu, 24 maja 2022 roku. Miesiąc później w tekście Wirtualnej Polski ujawniono zarzuty podwładnych wobec Lisa: redaktor naczelny „Newsweeka” miał swoim zachowaniem doprowadzać pracowników do ataków paniki, poniżać, rzucać do nich wulgarne i seksistowskie odzywki.

W tekście w Wirtualnej Polsce czytaliśmy, że jego pozycja, a więc i poczucie bezkarności, były wzmacnianie przez szefostwo firmy. „Wymagało się tego, aby zachowania Tomasza Lisa akceptować, w związku z czym dla pracowników było oczywiste, że nic nie można zrobić".

Tak, ale kluczowe jest to, że Tomasz Lis ewidentnie nadużywał władzy. W mojej ocenie to nadużycie miało charakter „innych czynności seksualnych”. Jest też przecież art. 197, który mówi o przestępstwie zgwałcenia, a w paragrafie 2 traktuje o podstępnym doprowadzeniu do „innych czynności seksualnych”.

Według mnie uzasadnione jest apelowanie do ministra sprawiedliwości, żeby objął swoim nadzorem to postępowanie. Chodzi o wagę sprawy, troskę o dobre zasady współżycia społecznego oraz materiał, który został opublikowany.

Tylko w tym dzisiejszym tekście mamy fragmenty zeznań, które opisują bardzo brutalne przykłady zachowań Tomasza Lisa wobec podległych mu pracowników i pracownic.

Przeczytaj także:

Było przyzwolenie

Od lat czytamy, że szczególnie w mediach jest przyzwolenie na różnego rodzaju naruszenia ze strony osób, które mają mocną pozycję, które traktowane są jako autorytety, które kojarzone są z obroną istotnych wartości np. demokracji czy wolności słowa. Ta narracja, z której wynika, że w związku z pozycją i zasługami, przymykamy oko na patologiczne zachowania w miejscu pracy, jest absolutnie niedopuszczalna.

W mojej ocenie to mogłoby być zadanie dla Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego, żeby przyjrzeć się czy dokonano właściwej kwalifikacji czynu w tej sprawie. Możemy też pytać, jak szybko i w jaki sposób wysłuchano zeznań osób, które przeciwstawiały się Tomaszowi Lisowi. Czy były zaopiekowane w tej wyjątkowo trudnej i nierównej sytuacji w sposób adekwatny do przedmiotu sprawy?

Jeżeli okazałoby się, że są wątpliwości, wtedy postępowanie powinno toczyć się jeszcze raz.

Prokuratura uznała też, że nie doszło do mobbingu, bo te wszystkie żarty, obelgi i emocjonalne szantaże należą do kategorii „niefajnego stylu zarządzania".

Tu chodzi nie tylko o przepisy, ale o wrażliwość prokuratora oraz znajomość specyfiki miejsca pracy w kontekście obowiązków pracodawcy. Dla mnie ta interpretacja wpisuje się w społeczne przyzwolenie na przemocowe, patologiczne zachowania w miejscu pracy. W miejscu, gdzie bagatelizuje się różne zachowania, które są zakazane na gruncie kodeksu pracy. Postępowanie karne nie powinno być rozpatrywane w oderwaniu od tych standardów.

Co więcej, przepis, którym posługiwała się prokuratura, mówi o złośliwym lub uporczywym działaniu, a więc nie bada się tylko intencji osoby, która zachowuje się w niewłaściwy sposób, ale też uporczywość. Innymi słowy, sprawdza się, czy z perspektywy osób pokrzywdzonych dana sytuacja była nieuchronna, trudna czy wręcz niemożliwa do odparcia, uniemożliwiająca w pewnym sensie wykonywanie pracy w bezpiecznym środowisku.

Zawiódł system

Czyli system sprawiedliwości zawiódł?

Dla obserwatorów system sprawiedliwości może jawić się jako nieudolny. I wynik tej sprawy z pewnością nie zachęca kobiet, które chcą się przeciwstawiać molestowaniu seksualnemu, czy pracownikom, którzy nie zgadzają się na mobbing, żeby zaufały i zaufali wymiarowi sprawiedliwości.

Według mnie ma to też dewastujące skutki dla debaty publicznej.

Gdy pojawiły się zarzuty wobec Tomasza Lisa, „Krytyka Polityczna” przeprowadziła z nim wywiad. Jako pełnomocniczka procesowa, prawniczka zajmująca się sprawami patologii miejsca pracy, uważam, że pan redaktor Lis w tej rozmowie podał szereg informacji, które potwierdzają, że naruszał prawa pracownicze, że molestował seksualnie, że z dużym prawdopodobieństwem stosował mobbing. Tylko uważał, że tak można, że tak się pracuje w mediach. Co więcej, wtórowała mu część poważanych i znanych nazwisk życia publicznego.

Ta sprawa ma ogromny zasięg i według mnie ma potencjał, żeby wprowadzić efekt mrożący. Już wcześniej bardzo trudno było zabierać głos osobom, które doświadczają molestowania i mobbingu w środowisku medialnym. A jeszcze taki sygnał, gdy umarzamy postępowanie w tak rażącej i wydawałoby się oczywistej sprawie, z pewnością nie jest wzmocnieniem dla osób, które doświadczają podobnych zachowań w swoich redakcjach.

Tylko czy problemem jest to, w jaki sposób używamy przepisów karnych, jak je interpretujemy, czy jednak mamy bardzo restrykcyjne lub przestarzałe definicje mobbingu i molestowania, więc w zasadzie ciężko dochodzić sprawiedliwości? Bo z twojej opowieści wynika, że jeśli w ogóle reagować to już lepiej wziąć na siebie odpowiedzialność i wystąpić z pozwem cywilnym przeciwko pracodawcy, który nie uchronił nas, pracowników, przed dyskryminacją, mobbingiem czy molestowaniem.

Jak już wspominałam, w ochronie cywilno-prawnej przed molestowaniem istnieje poważne ułatwienie dla skarżących, czyli przeniesienie ciężaru dowodowego na pracodawcę. Pracownik lub pracowniczka musi wystąpić z pozwem, ale poza tym tylko uprawdopodabnia, że doszło do naruszenia. To pracodawca jest zobowiązany, żeby udowodnić, że tak nie było.

W postępowaniach karnych cały ciężar wyjaśnienia okoliczności spoczywa na organach ścigania, ale z drugiej strony funkcjonuje tam domniemanie niewinności. I tych spraw karnych dotyczących molestowania w miejscu pracy jest bardzo mało, co najpewniej wynika z niskiej skuteczności ochrony karnej. Do tego dochodzi brak edukacji równościowej organów ścigania. Skutek jest opłakany.

Inaczej jest z mobbingiem, bo występując z pozwem cywilnym, to pracownik musi udowodnić, że do naruszenia doszło, musi zgromadzić pełną dokumentację, zarchiwizować całą historię. I właśnie dlatego tych postępowań wygrywanych w Polsce przed sądami pracy jest wciąż stosunkowo mało, szczególnie jeśli porównamy ich liczbę z ilością składanych pozwów.

Osoby, które nie mają umowy o prace, a takich osób w środowisku medialnym jest bardzo dużo, pracują na śmieciówkach, czy mają umowy B2B, a czują się mobbowane, mogą wystąpić też z pozwem o naruszenie dóbr osobistych, lub, podobnie jak pracownicy w rozumieniu kodeksu pracy, mogą chcieć skorzystać z przepisów karnych.

Postępowań z art. 218, dotyczących złośliwego lub uporczywego naruszania prawa pracownika, którego użyła w tej sprawie prokuratura, również jest bardzo niewiele. A jeśli są, to dotyczą raczej tego, że pracodawca np. złośliwie nie zgłaszał pracownika do ubezpieczenia.

Wydaje się, że ochrona karna przed naruszeniami w miejscu pracy noszącymi znamiona mobbingu jest dziś faktycznie nieefektywna.

Powody umorzenia są kontrowersyjne

Ale w mojej ocenie powody umorzenia również są kontrowersyjne. W tekście czytamy, że według prokuratury sposób zrządzania Tomasza Lisa był podobny do tego z lat 90. Co to jest za argumentacja? W latach 90. po pierwsze, prawo krajowe nie operowało jeszcze terminem mobbingu, a poza tym zachowania przemocowe w pracy były akceptowane i powszechne, nie tylko w mediach, ale w ogóle na rynku pracy.

Prokuratura stwierdza też, że dziś dochodzi do zderzenia, nowe pokolenie pracowników ma inne, wyższe oczekiwania. To się zgadza, ale dlaczego to ma być usprawiedliwieniem patologii? To dobrze, że żyjemy w nowej rzeczywistości, w której pracownicy znają swoje prawa, potrafią lepiej identyfikować naruszenia, mają większe oczekiwania i przeciwstawiają się przemocy, na którą zgadzały się wcześniejsze pokolenia.

Kręcimy się tu wokół zagadnienia sprawiedliwości. Twierdzisz, że czyny Tomasza Lisa z dużym prawdopodobieństwem wypełniają znamiona przestępstw, ale może jest tak, że w tej konkretnej sprawie utrata stanowiska i reputacji jest już wystarczającą karą?

Chciałbym wierzyć w to, że to jest jakaś społeczna kara, ale wszystko zależy od jednostki.

Tomasz Lis może przecież dziś mówić, co zresztą robi, że było postępowanie karne i nie stwierdzono jego winy.

A dla wielu osób ma to ogromne znaczenie. I oczywiście, gdyby sąd uznał, że Lis popełnił przestępstwo, to pewnie nie byłoby tak, że nie miałby już nigdy wstępu do życia publicznego, ale narracja byłaby inna. Byłaby to osoba, która naruszyła prawo. Dlatego, mimo drastycznych historii, które krążą dziś mediach, nie bagatelizowałabym decyzji prokuratury. To naprawdę może działać zniechęcająco.

90 proc. dziennikarek doświadczyło molestowania

Instytut Zamenhofa prowadził badania dotyczące molestowania dziennikarek. I te dane są zatrważające. Molestowanie seksualne to codzienność kobiet pracujących w mediach. Gdy w PTPA dwa lata temu prowadziliśmy badanie dotyczące zjawiska molestowania, wyszło nam, że 90 proc. ankietowanych kobiet choć raz doświadczyło molestowania w miejscu pracy. A co piąta kobieta więcej niż 10 razy.

Z jednej strony kobiety coraz lepiej rozumieją, czym jest molestowanie seksualne, np. że już sam żart o podłożu seksualnym jest naruszeniem. Z drugiej strony, wciąż obawiają się zgłaszać skargi.

Im osoba z silniejszym autorytetem nas molestuje, tym jest to trudniejsze. W „Newsweeku” znalazły się odważne kobiety, które postanowiły coś z tą sytuacją zrobić, złożyły skargę, zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, wystawiły się na ocenę opinii publicznej, zgłosiły gotowość do rozmowy z prokuratorem o tym, co je spotkało. I jaki sygnał dziś dostają? Dla mnie wymiar sprawiedliwości tutaj nie zadziałał. I dlatego mówię o ponownej weryfikacji.

Ta sprawa jest ważna nie tylko dla kobiet, które doświadczają molestowania i chcą ufać, że prawo działa.

Ta sprawa jest ważna dla nas wszystkich, bo problem molestowania to nie jest tylko problem kobiet, to problem nadużywania władzy.

Wszystkim nam powinno zależeć, żeby podnosić standardy relacji międzyludzkich, żebyśmy wszyscy czuli się bezpiecznie w miejscu pracy.

Jesteśmy rozczarowani wymiarem sprawiedliwości, który nie nadąża za rzeczywistością, ale może zmiana dzieje się gdzie indziej? Bo robią ją sygnalistki i media ujawniające przykłady naruszeń.

Jestem prawniczką i wiem, że choć sprawny system sprawiedliwości nie rozwiąże problemów społecznych, to może być bardzo wspierający. Wymiar sprawiedliwości powinien nie tylko nadążać, ale też wzmacniać ochronę godności.

W ostatnich latach miałam okazję bliżej przyjrzeć się środowisku medialnemu, bo PTPA prowadziło projekt, dedykowany środowisku, który dotyczył m.in. przeciwdziałania patologiom zatrudnienia. W mojej ocenie, osoby z zewnątrz, w mediach już wszyscy wiedzą, że są nowe oczekiwania, że nie ma zgody na zachowania, które jeszcze niedawno były standardem pracy: krzyki, homofobiczne i seksistowskie żarty, rzucanie papierami, wulgaryzmy, komentowanie wyglądu kobiet, karanie pracowników milczeniem.

A mimo to wśród decydentów, tych, którzy w tym okrutnym środowisku umościli sobie miejsce, jest opór, żeby naruszyć status quo. Oni bronią swojej pozycji i wydaje im się, że świat jest taki, jaki widzą z własnej, uprzywilejowanej perspektywy.

To tylko czubek góry lodowej

Mimo tych pojedynczych spraw, które są nagłaśnianie i które, proszę mi wierzyć, są czubkiem góry lodowej, ciężko zrobić krok do przodu, bo wciąż w mediach nie jest odczuwany brak pracownika. W innych branżach pracownicy szukają już zatrudnienia tam, gdzie będą czuli się bezpiecznie, stawiają na atmosferę pracy, a pracodawcy coraz chętniej na to oczekiwanie odpowiadają. W mediach tendencja jest inna: wciąż są osoby, które marzą o tej pracy, a co rusz słyszmy przecież o ogromnych zwolnieniach w instytucjach medialnych.

Brak tego motywu ekonomicznego spowalnia procesy, które obserwujemy w innych środowiskach.

Problemem jest też lęk przed ostracyzmem towarzyskim. Wiele osób jest niepewnych, jak środowisko zareaguje, czy może liczyć na wsparcie, czy znajdzie, gdzie indziej zatrudnienie.

Mimo wszystko, patrząc na sytuację w perspektywie ostatniej dekady, zmieniło się wiele. Pracownicy częściej rozpoznają naruszenia, mówią o nich w bardziej otwarty sposób, część mediów wprowadza standardy i szkoli się, niektóre tuzy straciły swoją pozycję i autorytet. Inaczej reaguje też opinia publiczna, nie ma zmowy milczenia i koleżeńskich układów, co najlepiej pokazują reakcje na tekst Wirtualnej Polski. Głosy rozkładają się inaczej.

Bez wątpienia przebyliśmy daleką drogą. Fajnie, że o tym rozmawiamy i ostatnio dosyć często mamy ku temu okazję. Ale specyfika pracy PTPA jest taka, że wpływają do nas różne sprawy, osoby dzwonią po porady prawne. I patrząc na ilość zgłoszeń, to muszę niestety stwierdzić, że

ta dyskusja nie ma przełożenia na ilość spraw, które są nagłaśniane albo trafiają do sądu. Wciąż jest to naprawdę niewspółmierne do skali zjawiska.

Nie jest też tak, że kolejne sprawy uruchamiają lawinę działań pracodawców, których celem byłoby zapobieganie tym zjawiskom. I to mnie dziwi. Często ze strony decydentów słyszę obawę, że jak zaczną szkolić, uruchomią skuteczne procedury skargowe, to dopiero zaczną się problemy. Czyli wiedzą, że jest źle, ale nie biorą za to pełnej odpowiedzialności. Chcieliby wciąż ślizgać się po powierzchni.

Słyszę też często, że tutaj tak się nie da, bo mamy specyfikę zawodu. Tu się pracuje pod presją, szybkość ma znaczenie, czas pracy jest nienormowany, oczekiwania są w kosmosie, trzeba „wycisnąć” dobry materiał i przez całą dobę reagować na wydarzenia. Tylko że zgodnie z kodeksem pracy pracodawca jest zobowiązany, żeby przeciwdziałać naruszeniom.

Standardy równościowe nie muszą oznaczać zaorania zawodu dziennikarza i dziennikarki. Chodzi o to, żeby pomyśleć o prostych rozwiązaniach, które sprawią, że miejsce pracy będzie przyjazne i bezpieczne dla każdej i każdego.

Karolina Kędziora – Radczyni prawna. Od 2007 roku współprowadzi Polskie Towarzystwo Prawa Antydyskryminacyjnego (www.ptpa.org.pl). Certyfikowana trenerka antydyskryminacyjna oraz trenerka Programu Human Rights Education for Legal Professionals Rady Europy. Współautorka wielu publikacji dot. prawnej ochrony przed dyskryminacją i mobbingiem. Od 2008 r. jako ekspertka doradza biznesowi, urzędom, NGO i uczelniom w zakresie efektywnych form przeciwdziałania dyskryminacji, molestowaniu seksualnemu i mobbingowi. Laureatka nagród – I wyróżnienie w konkursie „Prawnik Pro Bono 2017” organizowanym przez Centrum Pro bono i dziennik „Rzeczpospolita” oraz „Złotego Paragrafu dla najlepszego Radcy Prawnego 2017” Dziennika Gazeta Prawna. Liderka Równości woj. mazowieckiego w ramach plebiscytu „16 Liderek Równości 2021” zorganizowanego przez British Embassy Warsaw, Stowarzyszenie Kongres Kobiet i Forbes Women Polska.

;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze