0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Foto Ludovic MARIN / AFPFoto Ludovic MARIN /...

W 2010 roku Viktor Orbán rozpoczął prowadzenie polityki Wschodniego Otwarcia. Jej głównym założeniem jest ścisła współpraca nie z Zachodem, a z szeroko pojętym Wschodem, czyli – między innymi – takimi państwami, jak Rosja, Chiny, Turcja, Singapur i Indie.

Te państwa Viktor Orbán wymieniał w czasie swojego przemówienia z 2014 roku. Tego samego, w którym mówił o nieliberalnej demokracji. To właśnie tam na Wschodzie miało powstać nowe silne centrum, które będzie mocniejsze niż Unia Europejska, czy Stany Zjednoczone.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują.

Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

Powodzenie Węgrom mają też zapewnić kontakty z państwami Azji Centralnej takimi jak Kazachstan, czy Uzbekistan. Viktor Orbán odrodził nawet istniejący jeszcze za czasów socjalizmu Instytut Badań Węgierskości, który ma szukać turańskich korzeni Węgrów.

Niektórzy naukowcy śmieją się z tej inicjatywy, jako oddalonej od wszelkich dowodów naukowych, niemniej jednak jest ona finansowana i promowana przez państwowe media.

Oczywiście taka polityka obejmuje też współpracę z Chinami. Najgłośniejszy wspólny projekt to budowa linii kolejowej łączącej Budapeszt z Belgradem, będącej częścią chińskiej inicjatywy Jednego pasa i jednej drogi.

Oprócz tego, każda nawet najmniejsza inwestycja Pekinu na Węgrzech jest mocno nagłaśniana w państwowych mediach. W przeciwieństwie do tych zachodnich.

Współpraca z Chinami nie wywołuje obecnie tylu emocji, co kontakty z Moskwą. Te trwają po 24 lutego 2022 roku, jakby nic się nie stało.

Mimo niemal powszechnego na Zachodzie oburzenia i wielu moralnych wątpliwości co do tego, czy wypada współpracować z państwem, które atakuje inne, a jego żołnierze dopuszczają się zbrodni wojennych.

Przeczytaj także:

Na Wschodzie bez zmian

„Węgierska polityka ma na celu zapewnienie bezproblemowego działania węgierskiej gospodarki, dostaw surowców energetycznych, ale nie ma ona na celu wsparcia Rosji, czy rozwoju stosunków z Moskwą. Ma wymiar czysto praktyczny i jest związane z realizacją węgierskich interesów” – tłumaczy Anton Bendarzsevszkij, z budapesztańskiego ośrodka Oeconomus.

Ekspert nie ukrywa, że jego instytucja otrzymuje granty od węgierskiego rządu. Zapewne, między innymi, stąd wynika fakt, że w dużym stopniu usprawiedliwia on politykę Viktora Orbána. Podkreśla, że węgierskie firmy wycofały się w większości z rosyjskiego rynku podobnie, jak zachodnie.

Zaznacza przy tym, że Budapeszt spotyka się w niektórych przypadkach z o wiele większą krytyką niż na przykład Wiedeń. Chodzi tu o sprawę austriackiego banku Raiffeisen, który nadal działa w Rosji.

Podobnie jak węgierski największy bank komercyjny OTP. Pierwszy z nich ma jednak o wiele większą część rosyjskiego rynku, ale to drugi znalazł się na ukraińskiej liście międzynarodowych sponsorów wojny, co oburzyło węgierskie władze.

Podobnie jest z francuską siecią supermarketów Auchan, które nie przerywają działalności w Rosji, a nawet były oskarżane o przeprowadzenie zbiórek towarów na potrzeby wojskowych. Na moją uwagę, że to żaden argument na rzecz utrzymywania przez Budapeszt kontaktów z Moskwą, Bendarzsevszkij zaznacza, że “tak, ale warto o tym wspomnieć”.

„Inni też tak robią”

Jest to zresztą często podnoszony przez węgierski rząd argument, że “przecież inni też tak robią”. Nasuwa się od razu analogia z czasami Związku Radzieckiego, gdy Moskwa odrzucała amerykańskie zarzuty dotyczące łamania praw człowieka, krótkim: “A u was Murzynów biją”.

Niemniej jednak, zdaniem Bendarzsevszkiego, Budapeszt nie podpisuje nowych kontraktów z Moskwą, a po prostu realizuje dotąd zawarte porozumienia.

Tak jest na przykład z elektrownią jądrową Paks. W czasie kwietniowej wizyty ministra spraw zagranicznych i handlu zagranicznego Pétera Szijjártó w rosyjskiej stolicy jedynie zmodyfikowano umowę dotyczącą rozbudowy siłowni.

„To jest projekt, który się rozpoczął 10 lat temu. Decyzja została podjęta jeszcze do okupacji Krymu, w 2012 albo w 2013 roku. W ciągu ostatnich lat Węgrzy realizują te umowy, jest projekt, są wszystkie pozwolenia i teraz powinna zacząć się budowa. Ona się nie zaczęła z powodu sankcji” – konstatuje.

Obecnie od 42 do 47 procent prądu produkowanego na Węgrzech pochodzi z Paks. Jeśli elektrownia zostanie rozbudowana, ta liczba wzrośnie dwukrotnie.

Będzie to oznaczało uzależnienie od rosyjskiej inwestycji i pochodzącego z Rosji paliwa jądrowego. Niewykluczone jednak, że osłabiona wojną Moskwa i zachodnie sankcje sprawią, że ktoś inny będzie budował Paks 2. W tym kontekście często wymienia się, nieoficjalnie, Francję.

„Bo nie ma dostępu do morza”

Ekspert dodaje, że Węgry są w trudnej sytuacji ponieważ nie mają dostępu do morza i import surowców energetycznych z innych źródeł niż rosyjskie jest utrudniony. Choć, jak podkreśla, w regionie zbudowano interkonektory, czyli połączenia międzypaństwowe Węgier z Rumunią i Serbią.

Budapeszt sprowadza gaz z terminalu LNG z Chorwacji, co zapewnia 1/5 rocznego zużycia. Co do ropy, to trwa przebudowa rafinerii tak, aby mogły one przerabiać nie tylko rosyjską ropę Urals.

„Tu nie chodzi o wsparcie dla Moskwy. Eksport ropy na Węgry to dla Rosji margines, a dla nas to bardzo ważne, bo 90 procent importu tego surowca na Węgry pochodzi z Rosji” – mówi Bendarzsevszkij.

Eksperci nastawieni sceptycznie wobec polityki Viktora Orbána, jak Zsuzsanna Végh z Europejskiego Uniwersytetu Viadrina, związana także z German Marshall Fund i Europejską Radą Spraw Zagranicznych (ECFR), czy András Bíró-Nagy, dyrektor think tanku Policy Solutions, przyznają, że władze wykonują pewne ruchy mające na celu uniezależnienie od rosyjskich surowców, są one jednak minimalne.

„W przypadku ropy są pewne próby, aby kupować ją na giełdach i transportować drogą morską. W przypadku gazu sytuacja jest trudna i widzę tu jeszcze mniej działań mających na celu uniezależnienie się od Rosji” – mówi Zsuzsanna Végh.

„Co do surowców energetycznych, mam wrażenie, że rząd nie robi nic, aby uniezależnić Węgry od surowców z Rosji, a nawet robi więcej żeby uzależnić. Najlepszy przykład to Paks” – dodaje András Bíró-Nagy.

Zaznacza jednak, że dzięki dostępowi do taniej rosyjskiej ropy, węgierski koncern naftowy MOL osiągnął w zeszłym roku rekordowe zyski i to mimo tego, że rząd zobowiązał go do wprowadzenia niższych cen paliw dla obywateli Węgier. Początkowo były one obniżone dla wszystkich, ale prawo zmieniono ponieważ zaczęła się “turystyka paliwowa” z Austrii i Słowacji.

Gospodarczy faul

W zeszłym roku, gdy na początku kwietnia odbywały się wybory parlamentarne, Fidesz i Viktor Orbán przedstawiali się, jako jedyni, którzy są w stanie uchronić Węgrów fizycznie przed wojną i zapewnić dotychczasowy poziom dobrobytu.

A co jest do tego potrzebne? Dobre stosunki z Rosją – tłumaczy pozycję rządzących dyrektor think tanku Policy Solutions.

„Oni mówili: jeśli będziecie wspierać rząd Orbána, to on może wam zagwarantować tańszy gaz i ropę. Chcecie płacić więcej, głosujcie na opozycję. Chcecie mniej, głosujcie na Fidesz. To działało nie tylko na zwolenników Orbána, ale też na niezdecydowanych wyborców” – podkreśla András Bíró-Nagy.

Teraz jednak, już rok po wyborach, Fidesz musi jakoś wytłumaczyć bardzo zły stan węgierskiej gospodarki.

Mimo utrzymywania kontaktów gospodarczych z Rosją, a nawet Białorusią (minister Péter Szijjártó uwielbia fotografować się w Moskwie i wrzucać na Facebook zdjęcia chwaląc się wizytami w rosyjskiej stolicy), zwykli Węgrzy widzą po własnych kieszeniach, że żyje się coraz gorzej. Gorzej niż Polakom.

Inflacja rok do roku w kwietniu wyniosła 24 procent. Trzy razy więcej niż średnia dla Unii Europejskiej. Dane dla Polski za ten okres to 14 procent. W tym roku inflacja ma sięgnąć 16,4 procent i będzie najwyższa w UE, gdzie średnia ma wynieść 6,7 procent, a w państwach strefy euro 5,8 procent.

Co więcej, według prognoz Komisji Europejskiej, PKB Węgier w tym roku wzrośnie o pół procent. To mniej niż na Ukrainie, w Mołdawii, czy w Bośni i Hercegowinie.

Pojawia się w tym momencie proste pytanie, kto jest winien. András Bíró-Nagy tłumaczy, że premier ma doświadczenie w odpowiadaniu na nie.

"To jest jego ulubiona zabawa, znaleźć kozła ofiarnego, na którego trzeba zrzucić odpowiedzialność za pomyłki jego rządu. Są dwa wyjścia: oskarżyć Rosję o rozpoczęcie wojny, podwyższenie cen surowców energetycznych i mówić, że z powodu wojny są kłopoty.

Orbán wybrał drugie wyjście: oskarżyć Unię Europejską i politykę sankcyjną" – objaśnia. Jeśli w Polsce rząd mówi o „putinflacji”, to na Węgrzech mamy określenie “inflacja sankcyjna”.

Potęga mediów

Zsuzsanna Végh zgadza się, że takie wytłumaczenie nie ma sensu ponieważ wszystkie kraje unijne stosują sankcje wobec Rosji. „Taka narracja jest w mediach państwowych, prorządowych. Rola propagandy i dezinformacji rośnie” – dodaje.

W mediach dominuje prorządowa narracja. Dotyczy to przede wszystkim telewizji. Istnieją tylko dwa kanały ogólnokrajowe, które nie są kontrolowane przez rząd – RTL, który należy do niemieckiego właściciela, oraz ATV, należący do jednego z kościołów ewangelickich.

Media regionalne prezentują stanowisko zdecydowanie prorządowe. Są włączone do jednego holdingu Środkowoeuropejskiej Fundacji Prasy i Mediów (Közép-Európai Sajtó és Média Alapítvány – KESMA), który powstał w 2018 roku.

Oprócz gazet lokalnych kontroluje on też prasę ogólnokrajową, parę kanałów telewizyjnych, stacji radiowych i portale, między innymi, jeden z najpopularniejszych, Origo. Jeśli ktoś chce zapoznać się z tym, jakie informacje otrzymuje węgierski odbiorca mediów prorządowych, warto tam zajrzeć nawet korzystając z automatycznego tłumacza.

Treści przypominają te publikowane przez rosyjską agencję TASS, czy propagandowy portal rosyjski RT: Amerykanie dążą do III wojny światowej przekazując broń Ukrainie, a Bruksela nie zajmuje się niczym innym poza atakowaniem Węgrów.

Zsuzsanna Végh dodaje, że propaganda skutecznie kształtuje poglądy społeczeństwa, przede wszystkim zwolenników Fideszu. „Przed zeszłorocznymi wyborami [...] wsparcie dla Rosji było niższe niż teraz, a zrozumienie tego, że jest to agresywna wojna przeciwko Ukrainie było wyższe” – zaznacza.

Można by było uznać, że rządzący mają wpływ tylko na starszy elektorat z prowincji, który z założenia popiera rządzących. Ale od kilku lat działa Ośrodek Megafon, którego finansowanie nie jest do końca jasne.

Można przypuszczać, że stoją za nim węgierskie władze bądź osoby z nimi powiązane, który zatrudnia influencerów mających zapełnić portale społecznościowe (YouTube, Facebook, TikTok) treściami życzliwymi dla władz i krytykującymi opozycję.

Węgierska TV jak Russia Today

András Bíró-Nagy zaznacza, że Zachód nie zdaje sobie sprawy z tego, jak potężna jest propagandowa machina na Węgrzech. „Nie potrzebujemy Russia Today na Węgrzech bo mamy węgierską telewizję publiczną. I to nie przesada” – podkreśla.

Jednocześnie ostrzega przed wyciąganiem zbyt pochopnych wniosków co do ogólnych poglądów Węgrów.

Mimo antyunijnego przekazu płynącego z mediów, billboardów i dostarczanej pocztą “informacji rządowej”, orientacja Węgrów jest nadal prozachodnia. Większość opowiada się za członkostwem w UE i NATO.

Za sukces rząd może uznać jednak ukształtowanie odpowiadającego mu podejścia do wojny.

„Większość zwolenników Fideszu uważa, że Rosja jest w stanie zdobyć więcej terytoriów na Ukrainie i sankcje bardziej uderzają w UE niż w Rosję. Uważają też, że Viktor Orbán ma dobrą strategię, bo chce być z dala konfliktów, i stara się być neutralny i chce zakończyć sankcje" – tłumaczy András Bíró-Nagy.

Tylko jedna flaga ukraińska

Być może dlatego w ciągu kilku dni pobytu w Budapeszcie widziałem tylko jedną flagę ukraińską – na budynku jednego z urzędów dzielnicy.

Ukraińska flaga na urzędzie jednej z dzielnic Budapesztu. Jedyna jaką zobaczyłem w Budapeszcie. Foto Piotr Pogorzelski

Zdaniem eksperta, bardzo istotne jest także to, że zwolennicy Fideszu głosują na tę partię bez względu na prowadzoną przez nią politykę zagraniczną.

„Może być tak, że dużo wyborców Fideszu sądzi, że Viktor Orbán jest za blisko Władimira Putina, ale jednocześnie widzą inne plusy jego rządów w innych sferach, które uznają za ważniejsze niż podejście Orbána do wojny” – zaznacza.

Węgierski premier mówi otwarcie, że wojna skończyłaby się szybko, gdyby Zachód nie wspierał militarnie Kijowa. Nie mówi jednak, co by to oznaczało dla Ukrainy. To, co przemilcza premier, mówi skrajna prawica, między innymi, partia Nasza Ojczyzna (Mi Hazánk), która w zeszłym roku weszła do parlamentu.

Jej politycy postulują, aby Ukraina zgodziła się na oddanie Rosji okupowanych terytoriów i w ten sposób zakończyła konflikt. Często jest tak, że za jej pośrednictwem węgierski rząd wypuszcza balon próbny w celu sprawdzenia reakcji społeczeństwa na różnego rodzaju pomysły.

Miklós Mitrovits, historyk i polonista z Instytutu Historii w Budapeszcie, uważa, że takie deklaracje nie padają przypadkowo.

"Chodzi o to, że podzielona Ukraina byłaby do zaakceptowania przez węgierską prawicę. Wynika to jasno z wielu wypowiedzi. Nie ma jednak jasnego stanowiska co do tego, jak wyobrażają sobie przyszłość Podkarpacia (węg.: Kárpátalja. Na Węgrzech tego terytorium nie określa się mianem Zakarpacia, a właśnie Podkarpacia).

Jeśli chodzi o skrajną prawicę, to nie zaprzeczają, że mogą sobie wyobrazić rewizję terytorialną Podkarpacia" – zaznaczył.

W tym kontekście pojawiają się przypuszczenia, że jeśli Ukraina będzie gotowa oddać część swojego terytorium Rosji, to może w ten sam sposób powinna postąpić z Zakarpaciem, gdzie mieszka duża mniejszość węgierska, licząca według spisu z 2001 roku około 140 tysięcy osób (ponad 10 procent ludności).

Teraz ta liczba jest zapewne jeszcze mniejsza. Państwowe media czasem wspominają o pochodzących stamtąd Węgrach, obywatelach Ukrainy, którzy walczą w ukraińskim wojsku.

O ile jednak w kijowskich mediach są oni przedstawiani, jako bohaterowie, którzy przeciwstawiają się rosyjskiej agresji broniąc niepodległości Ukrainy, o tyle budapesztańskie pokazują ich jako ludzi, którzy trafili w szeregi ukraińskiej armii tylko dlatego, że zostali zmobilizowani.

Zachód widzi wojnę inaczej

Polityka Viktora Orbána doprowadziła do izolacji Węgier nie tylko od zachodnich partnerów, ale nawet od partnerów regionalnych takich, jak Polska. O tym, jak zmieniły się po 24 lutego 2022 roku stosunki Warszawy i Budapesztu, pisał niedawno węgierski portal Direkt 36.

Widać tam całkowite niezrozumienie polskiej pozycji. I przekonanie, że spór o to, kogo wspierać w obecnej wojnie rosyjsko-ukraińskiej, jest takim samym sporem, jak inne, które dotąd Viktor Orbán toczył z Unią Europejską. Według niego, nie dotyczy on kwestii fundamentalnych.

Zsuzsanna Végh podkreśla, że premier nie rozumie, że jest to kwestia nie interesów, a wartości i właśnie spraw fundamentalnych. W przypadku Polski i innych krajów regionu także kwestia „być albo nie być”.

„Retoryka rządu, że rozumiemy poglądy Polski, ale my mamy inne, pokazuje właśnie ten brak zrozumienia. To oddzieliło Węgry także od partnerów regionalnych bo dla nich to jest też kwestia egzystencjalna. Dla Węgier też powinna, ale premier uważa, że to zwykła sprawa” – zaznacza.

Warszawa już nie taka bliska

Miklós Mitrovits zauważa, że zmieniła się też retoryka dotycząca Polski w prorządowych mediach.

„Ci sami ludzie, którzy kilka lat temu mówili, że Polak Węgier dwa bratanki, teraz raczej milczą lub mówią źle o Polsce. Że nie ma tu żadnej przyjaźni, bo Polacy inaczej widzą przyszłość, chcą za wszelką cenę zniszczyć Rosję, a poza tym w interesie Węgrów jest pokój, a nie mocna Ukraina i Polska” – zauważa.

Warszawę i Budapeszt rzeczywiście znacznie różni podejście do Rosji. Warto przypomnieć, że Węgrzy przeżyli powstanie w 1956 roku, kiedy to w wyniku radzieckiej interwencji zginęło 2,5 tysiąca mieszkańców tego kraju, którzy chcieli jego demokratyzacji.

Pamięć o tych wydarzeniach, choć wciąż żywa, nakłada się na propagandę płynącą z mediów, które tłumaczą, że to nie Rosja zachowuje się obecnie, jak Związek Radziecki, a Unia Europejska, która narzuca Budapesztowi, jaką politykę ma prowadzić.

Z kolei walczący w powstaniu węgierskim są przedstawiani nie jako ci, którzy chcieli zerwać z Moskwą, a jako ci, którzy chcieli z nią negocjować domniemane “porozumienie pokojowe”, co całkowicie mija się z faktami historycznymi.

Wojna nie zmieniła polityki prowadzonej przez Viktora Orbána. Węgierski premier stanie przed poważnym dylematem, co zrobić gdy Rosja wojnę przegra.

Zapewne będzie tłumaczył, że robił, co mógł żeby Węgrom żyło się jak najlepiej w trudnych czasach. Do Moskwy przecież nie latał, robi to jego minister spraw zagranicznych, a tego zawsze można zamienić.

Z Budapesztu, Piotr Pogorzelski,

dziennikarz Biełsatu, autor podcastu Po prostu Wschód i współpracownik Radia 357

;
Piotr Pogorzelski

Dziennikarz Biełsatu, autor podcastu „Po prostu Wschód" (anchor.fm/pogorzelski) i współpracownik Radia 357. Do 2015 roku przez niemal 10 lat pracował w Kijowie jako korespondent Polskiego Radia. 

Komentarze