W całej UE inflacja spada, na Węgrzech szybko rośnie. Wielu obserwatorów zwraca uwagę, że nasze gospodarki są podobne, a błędy w polityce gospodarczej niepokojąco zbliżone. Czy grozi nam Budapeszt w Warszawie?
Rekordowa inflacja, niski wzrost gospodarczy, wysokie stopy procentowe, brak środków z KPO, brak zaufania partnerów unijnych, słabe perspektywy gospodarcze na najbliższe miesiące i lata. Gdyby nie punkt pierwszy, łatwo byłoby sobie wyobrazić, że mówimy o Polsce. Ale nasza inflacja, choć wciąż bardzo wysoka, spada. A na Węgrzech – bo chodzi oczywiście o ten kraj, rządzony od 2010 roku przez ideologicznego przyjaciela PiS, Viktora Orbána - rośnie.
Najnowsze dane o inflacji na Węgrzech mówią o 25,7 proc. w styczniu. To rekord tej fali inflacji. Węgry stały się niekwestionowanym liderem inflacji w UE. Według danych Eurostatu w styczniu ceny na Węgrzech wzrosły nawet nieco mocniej, o 26,2 proc.
Eurostat prowadzi bazę tak, by wyniki były porównywalne między wszystkimi krajami Unii, stąd nieznacznie inne wyniki. W przypadku Polski inflacja wyznaczana na podstawie unijnego HICP (Harmonised Index of Consumer Prices) jest regularnie niższa niż podawana przez GUS na podstawie CPI (Indeks Cen Konsumenta).
Problemy Węgier to nie tylko wysoka inflacja. Ale coraz częściej mówi się w dyskusjach polityczno-ekonomicznych, że Polska jest do Węgier podobna nie tylko politycznie i grozi nam ten sam scenariusz. Przyjrzyjmy się więc, dlaczego Węgrzy znaleźli się w tym miejscu. Oraz – czy Polsce grozi to samo.
Obszerną analizę węgierskiej sytuacji ekonomicznej opublikował 26 lutego na Twitterze ekonomista firmy analitycznej Oxford Economics Mateusz Urban.
Urban zwrócił uwagę, że Węgry – choć cztery razy mniej ludne – mają podobną strukturę gospodarki do polskiej.
„Około 1/4 PKB wytwarza przemysł (w PL 28 proc.), rolnictwo 2-3 proc., resztę usługi. Struktura eksportu jest zdywersyfikowana (choć nie aż tak jak polska): ok. 20 proc. eksportu to elektronika, kolejne to maszyny i pochodne (14 proc.) oraz samochody i części (14 proc.). Duży (i rosnący) jest też udział usług (IT, transport, turystyka) - ok. 15 proc.” – pisze.
Ale w momencie transformacji ustrojowej na początku lat 90. Węgrzy startowali z dużo lepszej pozycji. Ich PKB na osobę liczone parytetem siły nabywczej było mniej więcej dwa razy większe. Do kryzysu 2008 roku szliśmy podobnymi ścieżkami, ale po 2008 roku Węgrzy przeszli – jak większa część Europy – prawdziwy kryzys, którego Polska uniknęła. Wówczas Węgrów dogoniliśmy. Z kolei kryzys roku 2020 pozwolił nam w tym wskaźniku Węgrów prześcignąć.
źródło wykresu: twitter.com/MateuszUrban_PL
Polska rozwijała się więc szybciej w ostatnich 30 latach, ale Węgry też nie stały w miejscu. Skąd więc tak duża różnica w ścieżce inflacji w ostatnim pół roku?
Spójrzmy na wykres:
Polska i Węgry idą w przybliżeniu tą samą drogą mniej więcej do lipca 2022. Przez pierwszą połowę 2022 roku to w Polsce inflacja jest wyższa. Później to na Węgrzech inflacja skacze do góry.
Co się stało?
Aby chronić portfele Węgrów, rząd podjął dużo dalej idące kroki niż PiS w Polsce. U nas obniżano VAT na podstawowe produkty.
Węgierski rząd natomiast ustalił ceny maksymalne dla grupy produktów spożywczych. Najpierw, jeszcze przed wyborami parlamentarnymi, zamroził ceny:
Ceny nie mogły być wyższe niż w październiku 2021 roku, a limit zaczął obowiązywać od 1 lutego 2022. W listopadzie doszły również ziemniaki i jajka. Ich ceny zamrożono na poziomie z 30 września 2022. Pod koniec 2022 roku rząd przedłużył obowiązywanie limitów do kwietnia 2023.
Węgrzy mają poważniejsze od nas problemy z demokracją.
PiS był i jest daleki od osiągnięcia w parlamencie większości konstytucyjnej, partia Jarosława Kaczyńskiego mimo upartych prób nie mogła przez 8 lat umeblować sobie Polski tak, jak chciała.
Z Fideszem jest inaczej. Orbán zmienił między innymi ordynację wyborczą na swoją korzyść, przejął węgierskie media, zbudował system, który można zupełnie zasadnie nazwać państwem mafijnym. Pomimo tego, były minister gospodarki w rządzie Orbána, György Matolcsy, a dziś tamtejszy prezes banku centralnego (w przeciwieństwie do Adama Glapińskiego) publicznie krytykuje rząd za złe, jego zdaniem, działania wobec inflacji.
W grudniu na posiedzeniu komisji gospodarczej zgromadzenia narodowego mówił:
„Pułapy cenowe zwiększają stopę inflacji o 3 do 4 pkt proc., ponieważ sklepy nadrabiają straty na podstawowej żywności, podnosząc ceny innych produktów”.
Na tym samym posiedzeniu otwarcie wskazywał: pułapy cenowe muszą zostać zniesione.
Poza sprzedawcami, którzy straty odbijają sobie na innych produktach, jest jeszcze jeden efekt: produkty, których ceny zamrożono, to składniki setek innych produktów przetworzonych. A podniesiony popyt utrudnił ich produkcję i podniósł ceny.
Gdy dodamy do tego wpływ suszy z zeszłego lata, mamy blisko 50 proc. inflację żywności. A gdy pierwszy raz wprowadzano limity, wynosiła ona 10 proc. Dla porównania, w Polsce (gdzie również odczuliśmy efekty suszy) w lutym 2022 roku (moment wprowadzenia limitów na Węgrzech) inflacja żywności wynosiła 7,6 proc. A w styczniu 2022 – co może być lepszym punktem odniesienia, bo w lutym mieliśmy obniżkę VAT na żywność – 9,4 proc. W styczniu 2023 natomiast inflacja żywności to 20,7 proc. Czyli zamiast pięciokrotnego wzrostu mamy dwukrotny.
Do grudnia obowiązywał też limit cenowy na paliwo, ale niskie ceny wzmogły popyt, na stacjach notowano niedobory. Zamiast na poważnie zająć się odchodzeniem od rosyjskiej ropy, od której Węgrzy są silnie uzależnieni, rząd Orbána działał odwrotnie – przyzwyczajał obywateli do taniej benzyny. Limit zniesiono w końcu w grudniu 2022 roku, a ceny poszybowały. Z dnia na dzień zamiast 480 forintów (wówczas równowartość 5,52 zł) za litr benzyny trzeba było zapłacić 641 forintów (7,40 zł).
Dodatkowo mieliśmy cały wachlarz świadczeń socjalnych, obliczonych na efekt wyborczy. To znane z Polski dodatkowe emerytury czy zniesienie PIT dla młodych. Ale Orbán miał więcej pomysłów:
Mówiąc krótko: Orbán poszedł znacznie dalej niż PiS w transferach socjalnych i fiskalnych do obywateli. I zrobił to w dużo krótszym okresie. A to wszystko, poza efektem wyborczym, zaczęło kilka miesięcy po wyborach odciskać swoje piętno na inflacji.
Według najnowszej prognozy ekonomicznej Komisji Europejskiej (z lutego, aktualizowana jest co trzy miesiące) Węgry w 2023 roku będą jedynym krajem UE, w którym średnia inflacja będzie wyższa niż w 2022 roku. Prognoza mówi o 15,3 proc. w 2022 roku i 16,4 proc. w 2023. Dodajmy, że na 2024 KE przewiduje już tylko 4 proc. Ale ostatnie lata pokazały, jak dużym potencjalnym błędem obarczone są prognozy na tak długi okres.
Czy istnieje szansa, że inflacja na Węgrzech wymknie się spod kontroli i przez długie lata nie wróci do celu inflacyjnego?
„Bazowy scenariusz dla Węgier to stopniowe schodzenie z ekstremalnie wysokich poziomów inflacji, które widzimy obecnie” – mówi OKO.press Mateusz Urban, ekonomista, którego analizę cytujemy wyżej. – „Wpływ dostosowania w cenach energii, które miały miejsce pod koniec zeszłego roku - przede wszystkim odmrożenie cen paliw i elektryczności dla gospodarstw domowych, które podbiły ceny energii o około 50 proc. rok do roku - mechanicznie obniżą inflację pod koniec 2023 roku przez tak zwany efekty bazy”.
Urban zauważa też, że widać już pierwsze oznaki słabnięcia presji cenowej w produktach żywnościowych. A to powinno przełożyć w ciągu kilku miesięcy na niższą inflację żywności.
„Prognozuję, że wróci ona do jednocyfrowych poziomów w czwartym kwartale tego roku. Niemniej jednak inflacja bazowa - liczona wg miary HICP, która ułatwia porównania międzynarodowe - wciąż rośnie o ponad 1 proc. miesiąc do miesiąca, co pokazuje, że firmy wciąż dość swobodnie przerzucają wyższe koszty na klientów” - mówi ekonomista.
„Jednocześnie rząd, widząc konieczność zacieśnienia polityki gospodarczej, planuje obniżyć deficyt fiskalny do 3,9 proc. PKB w tym roku. To potrzebne zacieśnienie, ale w sytuacji, w której skuteczność polityki monetarnej jest ograniczona przez decyzje administracyjne, które zamroziły wysokość rat kredytów o zmiennej stopie, najpewniej okaże się niewystarczające, aby sprowadzić inflację do celu nawet przed końcem 2025 roku (moje prognozy: 18,9 proc. w 2023 roku, 6,5 proc. w 2024 i 4 proc. w 2025). Ryzykiem w dół jest dalsze znaczące umocnienie się forinta, choć to jest mało prawdopodobne bez odblokowania środków z KPO”.
Dodajmy, że Węgrzy mają najwyższy dług publiczny (czyli dług wszystkich instytucji publicznych, nie tylko bieżący deficyt budżetu rządowego na dany rok) w stosunku do PKB w UE wśród krajów spoza strefy euro.
Główny ekonomista Pulsu Biznesu Ignacy Morawski w czerwcu 2022 roku porównywał sytuację w Polsce, Węgrzech i Czechach. Konkluzja brzmiała: znacznie bliżej nam do Czech niż do Węgier. Ale ostrzegał też i pytał: czy w Polsce może powtórzyć się „scenariusz węgierski”?
Morawski pisał wówczas:
„Niektóre decyzje już pokazują, że tak może się stać. Wielkie cięcie podatku dochodowego, wchodzące w życie w tym roku, to przykład takiej polityki – zupełnie niedostosowanej do realiów makroekonomicznych oraz strategicznych kraju (rosnące potrzeby związane z obronnością sugerują raczej konieczność podniesienia podatków). Jednocześnie jednak warto zwrócić uwagę, że nawet politycy dalecy od bieżącego zarządzania gospodarką, jak Jarosław Kaczyński, przyznawali ostatnio, że inflacja stanowi istotną barierę dla możliwości fiskalnych kraju”.
Mateusz Urban dziś uważa natomiast, że powtórka Węgier w Polsce jest mało możliwa – jeśli zdefiniujemy ją jako inflację przekraczającą 20 proc.
„Przedwyborczy stymulus fiskalny, jeśli się pojawi, zostanie rozdysponowany najprawdopodobniej w drugiej połowie roku, czyli w okresie, kiedy inflacja powinna znaleźć się w okolicach 10 proc. i być w wyraźnym trendzie spadkowym. To byłaby duża różnica w stosunku do tego, co stało się na Węgrzech, gdzie większość interwencji cenowych i stymulacji popytu (przez chociażby obniżki podatku PIT czy bonusy do wynagrodzeń sektora publicznego) miała miejsce w sytuacji rosnącej presji inflacyjnej, przez co przyczyniła się wydatnie do jej wzmocnienia i utrwalenia”.
Zauważa jednak ryzyko, że dodatkowa stymulacja popytu utrzyma by presję inflacyjną w Polsce na dłużej, niż zakładają to obecne prognozy.
„Zwłaszcza, jeśli byłaby ona w formie »szerokiego« stymulusa fiskalnego, który nie byłby zależny od sytuacji materialnej beneficjentów (np. obniżka podatku VAT).
Wpływ takich wydatków będzie zależny również od ich skali. Biorąc pod uwagę doświadczenia w tej kwestii z ostatnich wyborów, myślę, że możemy się spodziewać raczej większych, niż mniejszych "prezentów" od rządzących”.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze