Politycy prawicy oraz TVP robili, co mogli, by przez ostatnie dwa dni udowodnić, że Polska jest ostoją tolerancji, a problemy z równym traktowaniem mają kraje Zachodu
List ambasadorów, opublikowany w niedzielę 27 września 2020 wieczorem, wzbudził na prawicy ogromne emocje. W ciągu dnia skomentować go zdążył szereg polityków rządzącej koalicji, którzy udowadniali, że ambasadorowie błędnie uważają Polskę za kraj dyskryminujący osoby LGBT+.
W poniedziałek szeroko do listu odniosło się wieczorne wydanie "Wiadomości". Wyjaśniono, że podobne listy publikowane są kilku lat w okolicach warszawskiej Parady Równości, część z nich jeszcze za rządów PO-PSL, co oznacza automatycznie, że nie jest to problem PiS. Ale nie to było głównym problemem.
"Lekcja tolerancji czy cynizmu" - pytały na pasku "Wiadomości". Autor materiału, Maciej Sawicki, postarał się, by pokazano zdjęcia z zagranicznych parad z ludźmi w skórzanych maskach i w stroju jednorożca. Zacytowano ambasador USA Georgette Mosbacher piszącą na Twitterze o tym, że "prawa człowieka to nie ideologia". Pokazano wypowiedzi ministra spraw zagranicznych Zbigniewa Raua oraz wypowiedzi premiera Mateusza Morawieckiego przekonujących, że Polska dzielnie broni praw człowieka i jest krajem słynącym z tolerancji. I że nie ma też tu miejsca na żadną dyskryminację.
Skąd więc ten zły wizerunek Polski zagranicą? To oczywiście wina aktywisty Barta Staszewskiego, który poprzykręcał tabliczki "strefa wolna od LGBT" w miastach, które samorządowcy ogłosili strefami wolnymi od ideologii LGBT. Ale Maciej Sawicki powtarza za Mateuszem Morawieckim, że te strefy nie istnieją.
Sawicki nie poprzestaje jednak na upartym powtarzaniu, że Polska to kraj, w którym osobom LGBT+ żyje się spokojnie i przyjemnie. Zdaniem TVP to w innych krajach są dyskryminowani. "Na przykład w Niemczech" - oznajmia Sawicki, a na ekranie pojawia się nagranie z protestów ulicznych, na których widać, jak policja polewa armatkami wodnymi dwóch mężczyzn siedzących na betonowych zaporach. W tle obok nich, ktoś trzyma dmuchany basenik dla dzieci w kolorach tęczy.
To zestawienie ma sugerować, że policja pacyfikuje jakiś rodzaj parady równości, ale rzecz dzieje się w nocy, a większość postaci na filmach jest zamaskowanych. Nie udało znaleźć się nam dokładnie tego nagrania, ale wygląda ono jak jedno ze starć podczas szczytu G20 w Hamburgu w 2017 roku, gdy protesty przeciągały się do nocy, przeradzając się w zamieszki i dochodziło do starć między demonstrantami, a policją.
Sugestia TVP jest wyjątkowo absurdalna, bo niemieckie służby oficjalnie prowadzą politykę sprzyjającą mniejszościom. Przykładem może być berlińska policja, która jest jednym z członków założycieli organizacji Bündnis gegen Homophobie [Sojusz przeciwko homofobii] oraz Lesbian and Gay Federation in Germany [Federacja niemieckich lesbijek i gejów], a także prowadzi specjalny wydział, który zajmuje się problemami tej społeczności.
Cały materiał próbuje udowodnić, że Niemcy nie mają prawa pouczać Polaków o tolerancji, bo sami są fatalnym krajem do życia dla osób LGBT+. "Jak wynika z danych niemieckiego instytutu badań gospodarczych ponad 30 proc. homoseksualistów w Niemczech jest dyskryminowanych w życiu zawodowym" - referuje Sawicki powołując się na artykuł Deutsche Welle, który opisuje badanie przeprowadzone przez Niemiecki Instytut Badań Gospodarczych (DIW) i Uniwersytet Bielefeld. W Polsce brak analogicznego badania, ale organizacje LGBT przeprowadzając swoje ankiety, otrzymują podobne, a nawet gorsze wyniki.
"Wiadomości" podają dalej za Deutsche Welle, że w Niemczech wzrasta liczba ataków na osoby LGBT+. To prawda, liczba zgłoszeń brutalnych przestępstw z nienawiści (m.in. pobić) w ostatnich latach zwiększyła się z ok. 50 do około setki, co eksperci wiążą m.in. z działalnością skrajnej prawicy. Dane te ogłasza zresztą samo niemieckie ministerstwo spraw wewnętrznych.
Dla porównania - polska policja i prokuratura nawet nie prowadzą statystyk w sprawie przestępstw z nienawiści wobec osób LGBT+, ponieważ polskie prawo nie uznaje orientacji seksualnej ani tożsamości płciowej za cechę chronioną. Rząd PiS celowo nie nowelizuje prawa, pomimo tego, że nawołuje do tego wyraźnie ONZ. W Polsce, krainie "genetycznie tolerancyjnej", resort sprawiedliwości chce za to ścigać "przestępstwa popełniane pod wpływem ideologii LGBT".
Ostatecznym argumentem według pracowników TVP na to, że osoby LGBT+ są za zachodnią granicą prześladowane jest fakt, że... Niemcy zabronili stosowania terapii konwersyjnych wobec osób niepełnoletnich. Trudno powiedzieć, czy ta wstawka wynika z niewiedzy autora materiału, czy jest po prostu żartem. Delegalizacja antynaukowych programów "leczenia z homoseksualizmu" jest bowiem jednym z ważnych postulatów środowisk LGBT+.
Wszystkie te wyrwane z kontekstu przykłady mają oczywiście zamazać słonia w pokoju, którym jest fakt, że w Polsce osoby LGBT+ nie mają nawet ustawy o osobie najbliżej, a w Niemczech obowiązuje równość małżeńska. To Polska, a nie Niemcy, znalazła się na ostatnim miejscu w UE w tegorocznym rankingu ILGA - Międzynarodowego Stowarzyszenia Lesbijek i Gejów, Biseksualistów i Transseksualistów.
Pod koniec segmentu Maciej Sawicki rzuca twierdzenie, że w Belgii, której ambasada była koordynatorem listu, również dzieje się nie najlepiej, ponieważ... prześladuje się tam chrześcijan. Autor powołuje się na dane zebrane przez Gatestone Institute - skrajnie prawicowy antymuzułmański think-tank, który wsławił się wprowadzeniem do debaty publicznej fake newsa o istnieniu w Europie tak zwanych "no-go zones".
Po gorącym poniedziałku wtorkowy poranek zdawał się jedynie dolewać oliwy do ognia. Wirtualna Polska opublikowała wywiad Marcina Makowskiego z ambasador Georgette Mosbacher, w którym pada wiele dosadnych słów pod adresem polskiego rządu.
"Stany Zjednoczone wierzą w równość wszystkich ludzi. W pełni rozumiem i szanuję fakt, że Polska jest krajem katolickim - nikt nie chce tego podważać. Niemniej musicie wiedzieć, że w kwestii LGBT jesteście po złej stronie historii. Mówię o postępie, który się dokonuje bez względu na wszystko. Używanie tego typu retoryki wobec mniejszości seksualnych jedynie wyobcowuje Polskę, przekładając się też na konkretne decyzje biznesowe".
Mosbacher komentowała także fakt, że różnica w światopoglądzie między Polską i USA wpływa także na decyzje militarne i dyplomatyczne:
"ponieważ ma przełożenie na nasz Kongres, który zatwierdza m.in. wydatki militarne. Nie jest tajemnicą, że wielu kongresmanów jest bardzo zaangażowanych w sprawy LGBT. Tutaj nie ma znaczenia, co ja myślę - to oni stanowią prawo i rozdzielają pieniądze".
O strefach wolnych od LGBT: "Czasami symbole mówią więcej niż czyny czy słowa. Wiem, że to nie jest do końca uczciwe, ale przez takie "symbole" Polska nabawiła się wizerunku państwa, które nie szanuje ludzi o innej orientacji seksualnej.
Obóz władzy, jak wielokrotnie się już zdarzało, musiał przełknąć krytyczne słowa ambasadorki swojego największego sojusznika. Dziennikarze mediów prorządowych młotkowali Mosbacher zapamiętale na Twitterze, Paweł Lisicki domagał się na łamach "DoRzeczy" nawet wydalenia jej z Polski. Ale sami politycy byli nadzwyczaj powściągliwi. Zwłaszcza, gdy porówna się ich reakcje z tym, co działo się w poniedziałek.
Krótki wpis na Twitterze zostawił Krzysztof Sobolewski. Prawicowe media nazwały go "stanowczym", ale w rzeczywistości jest zaledwie delikatną uszczypliwością.
Przemysław Czarnek ubolewał w Polskim Radio 24 nad tym, że ktokolwiek mógłby powiedzieć Polsce, że "jest po złej stronie historii". Wyjaśniał, że przecież jesteśmy narodem, który "ma ponad 1000-letnią historię, który przeżył naprawdę ogromne dramaty w swojej historii, a też był przedmurzem chrześcijaństwa i cywilizacji łacińskiej w wielu przypadkach, choćby w przypadku bitwy warszawskiej, wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku".
"Nas o tym, po której stronie historii jesteśmy naprawdę pouczać się nie powinno. Nie wymagamy tego pouczenia, my dokładnie wiemy, co robimy. Dokładnie wiemy, że zawdzięczamy swoje życie tu, w tym miejscu, w tej szerokości geograficznej wartościom chrześcijańskim, na którym budowane jest społeczeństwo polskie od ponad dziesięciu wieków" - perorował dalej Czarnek.
W pewnym momencie posunął się nawet do stwierdzenia, że każdy człowiek, nawet gej, jest istotą ludzką.
Wieczorne "Wiadomości" we wtorek milczały na temat wywiadu ambasador USA jak zaklęte. W całym wydaniu nie pojawił się też ani jeden materiał o osobach LGBT+.
Do słów Georgette Mosbacher postanowili odnieść się jednak odnieść politycy Solidarnej Polski. Patryk Jaki w rozmowie z TVN24 nazwał słowa Mosbacher "formą szantażu" i twierdził dalej, że w Polsce nie dyskryminuje się osób LGBT, bo ambasador nie wymieniła w swoim wywiadzie przykładów takiego działania. Dalej doktor Jaki rugał Mosbacher za "bezczelność lub niewiedzę", a wszystko to dlatego, że w USA Sąd Najwyższy zdekryminalizował homoseksualizm na poziomie federalnym dopiero w 2003 roku. Możliwe, że wiedzę tę sam zaczerpnął z Twittera swojego partyjnego kolegi Sebastiana Kalety.
Argumentacja Kalety zaciemnia obraz tego, jak rzeczywiście wyglądała sytuacja prawna osób LGBT w Ameryce na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Po pierwsze USA jest państwem federacyjnym, a niezależność każdego ze stanów jest zażarcie broniona. Rozwiązania prawne w poszczególnych stanach mogą się znacznie różnić i tak właśnie było w przypadku penalizacji stosunków homoseksualnych. Texas i 14 innych stanów zakazywały ich aż do 2003, głównie pod groźbą grzywny. Rozwiązania te były pozostałością po zniesionych już purytańskich prawach, które penalizowały uprawianie seksu analnego i oralnego między ludźmi jakichkolwiek płci i orientacji. Dla porównania - w tym czasie w Kalifornii osoby tej samej płci mogły już zawierać związki partnerskie.
Sebastian Kaleta, jako przedstawiciel jednego z bardzo nielicznych krajów UE, które nie uznają nawet jednopłciowych związków partnerskich, powinien doskonale rozumieć dynamikę USA przełomu lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych.
Nadal nie oznaczało to jednak, że do 2003 roku, nawet w konserwatywnych stanach, z homoseksualizmem próbowano walczyć instytucjonalnie jak z wykroczeniami i przestępstwami. Ustawa o przestępstwach z nienawiści pochodząca 1990 roku, która nakazywała Prokuratorowi Generalnemu Stanów Zjednoczonych zbieranie danych statystycznych, jako cechy chronione wymieniała nie tylko wyznanie, pochodzenie, niepełnosprawność, ale także orientację seksualną. Przypomnijmy ponownie - mamy rok 2020, a Polska nadal nie zbiera takich statystyk, "bo nie".
Wreszcie, Kaleta odwołuje się do tego, co było dwadzieścia i kilkadziesiąt lat temu, żeby odwrócić uwagę od tego, co jest obecnie standardem, do którego zmierzają kraje demokratyczne, a co Polska uparcie ignoruje. Walka o prawa człowieka, w tym prawa osób LGBT+, to proces, który trwał dziesięciolecia. Polska na papierze mogła być ich pionierem w 1932 roku, ale w 2020 roku jest w sposób jawny w ogonie tego peletonu.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze