0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.plFot. Grzegorz Celeje...

Projekt pierwszej ważnej ustawy projektowanej koalicji rządzącej składa się z trzech części. Dwie z nich nie budzą kontrowersji. Chodzi o zamrożenie cen na podobnych do tegorocznych zasadach i przywrócenie obliga giełdowego dla spółek energetycznych. Ta druga zmiana jest ważna między innymi dla hurtowych odbiorców energii – spółki będą zmuszone do sprzedawania części wyprodukowanego prądu na zasadach rynkowych.

Dyskusję wywołał za to zapowiadany już w umowie koalicyjnej odwrót od polityki PiS w sprawie elektrowni wiatrowych. Już samo włączenie tych zmian do ustawy, która w zamierzeniu miała zagwarantować odbiorcom niezmienne ceny energii, może budzić duże wątpliwości i przypominać czasy PiS-owskich „wrzutek”. W części projektów poprzednia sejmowa większość „zaszywała” zmiany zupełnie niezwiązane z ich tematyką. Głośne były przypadki włączenia „bezkarności plus” do przepisów uchwalanych na czas pandemii czy zmiany kodeksu wyborczego w ustawie antykryzysowej.

Będzie wojna o wiatraki?

Borys Budka nazywa przygotowany przez przyszłą koalicję pakiet ustawą „Tani prąd”. I rzeczywiście, można się zgodzić, że prąd z turbin wiatrowych z reguły jest tani. Z drugiej strony w działaniu większości można doszukiwać się sprytnej, choć ryzykownej strategii. Przepisy „wiatrowej” części ustawy łagodzą zasady stawiania turbin w sposób, na który nie chciał zgodzić się rząd PiS.

Dlatego w przypadku uchwalenia takich regulacji osobno można byłoby spodziewać się weta prezydenta. Jeśli jednak obecna wersja ustawy przejdzie przez parlament, prezydent zawetowałby nie tylko poluzowanie regulacji wiatrakowych, ale i zamrożenie cen prądu. Można spodziewać się, że przed podpisem dokumentu, któremu sprzeciwia się jego otoczenie, przynajmniej zadrży mu ręka.

Andrzej Duda może też stwierdzić, że nie da się „politycznemu szantażowi”, a przyczyną pierwszej potyczki pomiędzy przyszłym rządem a Pałacem Prezydenckim będą właśnie nowe wiatrakowe regulacje. To jednak niejedyny argument, po który w tym sporze będzie mógł sięgnąć prezydent.

Przeczytaj także:

Blisko, bliżej, 300 metrów

Połączenie dwóch dość odległych od siebie wątków dotyczących polskiej elektroenergetyki to tylko jeden z zarzutów wobec projektu. Jego najważniejszym założeniem jest przybliżenie elektrowni wiatrowych do zabudowań. Co do słuszności takiego rozwiązania zgadzają się organizacje ekologiczne i branżowe. Dziś minimalna odległość to 700 metrów. Według zgodnych z badaniami naukowymi postulatów sektora energetyki wiatrowej dla zapewnienia komfortu okolicznych mieszkańców (przede wszystkim ze względu na dźwięk turbin) wystarczyłoby 500 metrów. To uwolniłoby potencjał energetyki wiatrowej, która już teraz, przy sprzyjających warunkach, bywa jednym z najważniejszych źródeł dostarczanego do odbiorców prądu.

Projekt większości idzie jednak dalej. W niektórych przypadkach turbiny mogłyby stawać już 300 metrów od domów jednorodzinnych i 400 metrów od zabudowań wielorodzinnych. Takie ograniczenia obowiązywałyby w przypadku najcichszych instalacji, emitujących hałas o natężeniu poniżej 103 db(A) (decybeli z uwzględnieniem charakterystycznej częstotliwości dźwięku) w przypadku domów jednorodzinnych i 101 db(A) w przypadku większych budynków.

Im głośniejsza będzie turbina, tym dalej stanie. Dla 110 db(A) zalecana odległość to już 2 kilometry dla obu kategorii zabudowań. Mimo to pomysły projektowanej koalicji idą dużo dalej niż postulaty branży i specjalistów od energetyki.

Wiatraki na cennych przyrodniczo terenach i z wywłaszczeniami?

Na kolejne wątpliwości dotyczące nowych przepisów zwróciła uwagę Fundacja Basta. Chodzi między innymi o zmianę kompetencji samorządów, które miejsce na wiatraki mogłyby wyznaczać na podstawie „uchwały wiatrakowej”, a nie zmiany planu miejscowego. Jak zauważają społecznicy, projektodawcy są też niespójni jeśli chodzi o odległość turbin od granicy parków narodowych i rezerwatów przyrody. W ustawie mowa jest o odległości 300 metrów, w uzasadnieniu – już o 500 metrach. I jedna, i druga propozycja budzi zastrzeżenia. Według aktywistów nowe prawo powinno też zakazywać stawiania elektrowni na terenie parków krajobrazowych – co umożliwia wpisanie ich na listę inwestycji strategicznych.

View post on Twitter

Fundacja ostrzega też przed zaszytą w ustawie możliwością wywłaszczeń prywatnej ziemi pod budowę farmy wiatrowej. Projekt nie zakłada takiej opcji – uspokajają jednak przedstawiciele branży.

„Te uproszczenia są przeznaczone dla infrastruktury energetycznej zapewniającej przesył energii elektrycznej i ciepła w Polsce. Nie ma potrzeby, aby inwestycje w farmy wiatrowe korzystały ze specjalnych praw zarezerwowanych do tego dokładnie dobranego katalogu inwestycji. Zależy nam na pełnym procesie planistycznym z poszanowaniem strony społecznej i lokalnych społeczności” – zapewnia Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej. Jak dodaje, PSEW nadal chciałby zbliżenia wiatraków do zabudowań na 500 metrów i dialogu z lokalnymi społecznościami.

„Trzeba uważać, żeby nie wylać dziecka z kąpielą. Trudno ocenić, jak duży może być sprzeciw społeczny wobec tych regulacji, ale możliwe, że potrzebne będą porządne konsultacje” – mówi nam Tobiasz Adamczewski z Forum Energii.

Wiatraki – tak, ale z zachowaniem zasad legislacji

Wygląda więc na to, że sejmowej większości udało się przygotować projekt, do którego wątpliwości zgłaszają nawet najwięksi zwolennicy energetyki wiatrowej. Swoje dorzuca mocno „prowiatrakowy” Związek Przedsiębiorców i Pracodawców. Jego członkowie krytykują potraktowanie ważnych dla sektora energetycznego rozwiązań jako „wrzutki” do osobnej od nich ustawy.

„Kilka dodatkowych tygodni konstruktywnej dyskusji wokół przedstawionych pomysłów mogłoby być wzorem zapowiadanej »nowej jakości«, czy »przywróconej jakości« w procesie stanowienia prawa. Pozwoliłoby ponadto na zebranie głosu zainteresowanych stron, uwzględnienie argumentów strony społecznej i z pewnością okazałoby się wartościowe dla samego brzmienia zaproponowanej noweli. Sprawiedliwa transformacja energetyczna wymaga podmiotowego traktowania społeczeństwa, które staje się partnerem dla podmiotów gospodarczych upowszechniających niskoemisyjne rozwiązania” – zaznacza w swoim oświadczeniu ZPP.

Autor projektu anonimowy. A w ustawie będą zmiany

Firmująca projekt Paulina Hennig-Kloska z Polski 2050 potwierdziła OKO.press, że ustawa nie przejdzie przez głosowanie Sejmu w obecnym kształcie. „Będą zmiany doprecyzowujące” – powiedziała nam członkini partii Szymona Hołowni przekonując, by nie nazywać wiatrakowej części ustawy „wrzutką”.

Niestety, nie mieliśmy szansy dopytać o dalszy plan dla projektu – mimo że polityczka zaproponowała rozwinięcie tego wątku w dłuższej rozmowie telefonicznej. W czwartkowe popołudnie była jednak nieosiągalna.

W Sejmie przedstawiciele większości próbowali uspokajać nastroje. „Nie ma żadnej mowy o żadnych wywłaszczeniach pod wiatraki. To jest jedno wielkie kłamstwo, co więcej zapewniamy w tej ustawie pełną procedurę, która chroni interesy mieszkańców przed ewentualnym negatywnym wpływem takich inwestycji” – mówił dziennikarzom Borys Budka, szef klubu Koalicji Obywatelskiej.

„Dzisiaj najgłośniej krzyczą ci, przez których polscy konsumenci, gospodarstwa domowe, polscy mali przedsiębiorcy narażeni są na płacenie olbrzymich cen za energię elektryczną czy ciepło systemowe. Ten rząd, który ustąpi za kilkanaście dni, nie przygotował żadnych systemowych rozwiązań dotyczących ochrony konsumentów przed wzrostem cen energii” – przekonywał Budka. Paulina Hennig-Kloska dodawała, że na razie jest daleko do przedstawienia ostatecznej wersji projektu, który przejdzie przez konsultacje w komisjach sejmowych.

Chaos nie pomaga

„Jak państwo widzicie, projekt wpłynął w tym tygodniu i nie był procedowany na posiedzeniu, które miało miejsce, co w standardowym wymiarze w Zjednoczonej Prawicy się odbywało. Chcemy ten projekt przygotować na komisję. Pierwsze czytanie pewnie odbędzie się w przyszłym tygodniu. Chcemy na komisji wsłuchać się w głosy stron, które będą zgłaszać różne uwagi, mamy nadzieję, że merytoryczne” – zaznaczała Hennig-Kloska.

Politycy sejmowej większości dodali, że przed oddaniem projektu do prac komisyjnych zmienią szczegóły dotyczące minimalnej odległości wiatraka od zabudowań, ustalając ją na 500 metrów.

Chaos wokół pierwszego ważnego projektu autorstwa projektowanej koalicji chcą wykorzystać politycy prawicy. „Nie dość, że większość sejmowa swymi bezmyślnymi pomysłami na mrożenie cen energii topi Orlen na miliardy złotych. I osłabia tym bezpieczeństwo Polski. Jest coś jeszcze. W projekcie ekipy Tuska i przyległości nie ma mrożenia cen energii dla małych i średnich firm. Tak, to ta sama ekipa, która w kampanii reklamowała się jako głos małego i średniego biznesu. Amatorzy od frazesów w kampanii” – mówił były minister aktywów państwowych Jacek Sasin. Do dyskusji, uderzając w lidera PSL Władysława Kosiniaka-Kamysza, włączyła się również Beata Szydło.

View post on Twitter

Projektowana koalicja daje więc swoim przeciwnikom paliwo do politycznych ataków i musi ruszyć z pracą nad poprawą kontrowersyjnego projektu. Miejmy też nadzieję, że wszyscy podpisujący się pod nim będą wiedzieli, jakie wprowadza regulacje – w odróżnieniu od posła Michała Szczerby z KO. W Wirtualnej Polsce polityk przyznał się, że przed złożeniem podpisu nie czytał treści dokumentu.

Takie wpadki również nie ułatwią ewentualnej dyskusji ze sprzeciwiającym się zmianom prezydentem.

;

Udostępnij:

Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska i Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze