W nowej odsłonie swych przygód najsłynniejszy archeolog popkultury tropi kolejną teorię spiskową. I jak zwykle Indiana Jones jest na bakier z prawdą historyczną i naukowymi faktami. Rozgryzienie teorii Wielkiego Kręgu stanowi jednak przygodę samą w sobie
Indianę Jonesa kojarzymy głównie z filmów. Kinowe i serialowe przygody archeologa odwoływały się do skarbów i miejsc poszukiwanych od wieków, jak Arka Przymierza czy Eldorado.
Czasem nawiązywały też do wcześniejszych przebojów filmowych. Na przykład końcowe sekwencje z „Poszukiwaczy zaginionej Arki” przypominały sceny z „Człowieka z Rio” (1964) z Jeanem-Paulem Belmondo, zaś sekta thugów z „Indiany Jonesa i świątyni zagłady” zapożyczona została z hollywoodzkiego blockbustera „Gunga Din” (1939).
Seria filmów o archeologu awanturniku nigdy nie budziła większych kontrowersji politycznych – poza protestami Indii związanymi z obrazem tego kraju zaprezentowanym w „Indianie Jonesie i świątyni zagłady”.
Z kolei pod względem naukowym nikt nie starał się nawet wytłumaczyć widzom, że gdyby każdy archeolog miał żyłkę uwielbianego bohatera, to z większości starożytnych zabytków nie zostałby kamień na kamieniu.
Przygody Jonesa rozbudzały jednak zainteresowanie pewnymi artefaktami (Święty Graal, kryształowe czaszki) oraz hipotezami.
Raz przyczyniało się to do sięgania po publikacje naukowe, podróżnicze czy biblioznawcze (jak w przypadku miejsc związanych z domniemaną historią Arki Przymierza), raz tylko siało pseudonaukowy zamęt wokół obiektów od dawna uznawanych za fałszywki (jak w przypadku kryształowych czaszek).
Podobnie było z innymi elementami całego franchise, jakim stał się Indiana Jones. W to wchodzą przecież także komiksy, książki, parki rozrywki, zabawki, gry planszowe i komputerowe. Pojawiały się w nich takie dodatkowe tematy-klucze nieobecne w filmach jak Terakotowa Armia, jaja dinozaurów, sanktuarium Szambala czy legendarna Atlantyda.
Właśnie nawiązująca do legendy o zaginionym kontynencie gra komputerowa „Indiana Jones and the Fate of Atlantis” (1992) okazała się takim sukcesem, że niemal dorównała filmom.
W grudniu 2024 roku pojawiła się kolejna odsłona przygód popularnego Indy’ego – po niedawnej komercyjnej klapie filmu „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia”.
Tym razem chodzi o grę komputerową „Indiana Jones i Wielki Krąg”. Recenzje wśród graczy zbiera przynajmniej dobre. „Według mnie od czasu »Fate of Atlantis« – a bardzo podobały mi się tak »Infernal Machine«, jak i »Emperor’s Tomb« – nie było tak świetnie napisanej i zbudowanej gry o Jonesie”, opowiada Paweł Gawlikowski, publicysta zajmujący się popkulturą komputerową i filmową, a zarazem zapalony kolekcjoner gadżetów związanych z przygodami Indiany.
Tym bardziej warto zwrócić uwagę na to, czym jest ów Wielki Krąg pojawiający się w tytule. To czysta fikcja? Ile ma wspólnego z rzeczywistością, a przynajmniej z historią, z dawnymi mitami, legendami i przekonaniami?
W grze mowa o kręgu mocy, oplatającym Ziemię. „W jego skład wchodzą Watykan, piramidy w Gizie, sanktuarium w piaskach Iraku czy buddyjskie świątynie w Sukhotai w Tajlandii”, opowiada Gawlikowski.
„Poszukiwania zaprowadzą bohatera także w Himalaje i do Szanghaju. Odwiedzimy Marshall College – jedną z uczelni, na której wykłada dr Jones – a wśród tamtejszych zbiorów będziemy mogli wypatrzyć zbroję husarza. Wrócimy także do świątyni w peruwiańskiej dżungli, którą pamiętają fani »Poszukiwaczy zaginionej Arki«”.
Idea, że święte miejsca coś łączy, nie jest nowa. Od tysiącleci w rozmaitych kulturach znane są tajemnicze niewidzialne linie, które mają być nośnikami rozmaitej energii czy wiedzy mitologiczno-kulturowej.
W Chinach m.in. w praktykach Feng Shui, nazywa się je „żyłami smoka”. W Australii Aborygeni mówią o nich jako o „liniach pieśni”. W końcu zainteresowali się tym Europejczycy.
W roku 1870 brytyjski antykwariusz i pasjonat historii William Henry Black zasugerował na spotkaniu British Archaeological Association, że Europę Zachodnią przecina sieć linii, wokół których powstawały budowle znaczące dla kultury, religii itp.
W latach 20. XX wieku historyk amator Alfred Watkins opublikował kilka książek, w których wskazał na istnienie takiej prehistorycznej siatki przecinającej Anglię. Nazwał je „ley lines”. Miały wzdłuż nich przebiegać stare drogi handlowe, znajdowały się tam megality, kopce, źródła, sanktuaria.
Z czasem dorzucono do tego podziemne rzeki i strumienie, linie uskoków geologicznych, miejsca obserwacji zjawisk astronomicznych itp. Pomysł podchwycili ezoterycy. Zaczęli mówić o „liniach mocy”, którymi przepływała tajemnicza energia, przedwieczna siła. Swoje trzy grosze dołożyli radiesteci, neopoganie, okultyści.
W latach 30. XX wieku – co szczególnie zainteresowałoby Indianę Jonesa – taką „przedchrześcijańską świętą geografię” zauważył na terenie Niemiec geomanta Josef Heinsch.
Opisywał starannie zaplanowane i odpowiednio od siebie oddalone budowle o „kosmiczno-sakralnym charakterze”. Nie ograniczał się zresztą do Niemiec. Heinsch porównywał wymiary kręgu w Odrach do Stonehenge i opisanego w Biblii Najświętszego Miejsca w jerozolimskiej Świątyni Salomona.
Wymiary paryskiej katedry Notre Dame i kopuły Bazyliki św. Piotra w Rzymie zestawiał z danymi ze starożytnej egipskiej Świątyni Amona w Karnaku i budowlami sumeryjskimi.
Idee te podchwycili inni poszukiwacze tajemnic i pseudonaukowcy. Wyrazem tego była bestsellerowa książka Johna Michella „The View Over Atlantis” z roku 1969.
Pojawia się w niej tzw. Linia Archanioła Michała. Ciągnie się ona przez prawie sześćset kilometrów na południu Wysp Brytyjskich od wybrzeża Kornwalii na zachodzie po wschodnie plaże hrabstwa Norfolk. To linia wirtualna. Nie jest oznakowana, można ją sobie tylko wyobrazić.
W linii prostej umiejscowionych jest tam obok siebie kilkanaście mistycznych miejsc, m.in.: słynny klasztor St Michael’s Mount, Glastonbury – centrum legend arturiańskich, prehistoryczny krąg w Avebury, jaskinia-kaplica w Royston oraz znane jako cel pielgrzymkowy opactwo Bury St Edmunds.
Zwolennicy New Age twierdzą, że to „linia mocy”, wzdłuż której od tysiącleci powstawały ważne sanktuaria rozmaitych kultów. Skoro tak, skąd powiązanie w nazwie z chrześcijańskim archaniołem Michałem?
Po pierwsze wiele z istniejących tam budowli ma go za patrona (St Michael’s Mount jest wręcz związane z jego domniemanym objawieniem we wczesnym średniowieczu).
Po drugie chodziło o odpowiednią orientację w stronę Słońca w dniu 8 maja, czyli w święto Michała Archanioła.
Archeolodzy są sceptyczni.
Przekonują, że gęstość stanowisk archeologicznych i zabytków w brytyjskim krajobrazie jest tak wielka, że praktycznie wszędzie możemy przeprowadzić dowolną linię, która przetnie kilka historycznych skarbów. Ponadto Linia Archanioła Michała była właściwie nieznana do czasu „The View Over Atlantis”.
Co ciekawe, istnieje dla Linii Archanioła Michała konkurencja – dużo dłuższa. To tzw. Miecz św. Michała Archanioła – siedem sanktuariów związanych ze starotestamentowym pogromcą zbuntowanego Lucyfera.
Ciągną się one od Irlandii po Izrael. Są to: wyspa Skellig Michael (Irlandia), wspomniane już wyżej St Michel’s Mount (Wielka Brytania), opactwo Mont-Saint-Michel (Francja), opactwo Sacra di San Michele (które stało się jedną z inspiracji dla „Imienia róży” Umberto Eco, Włochy), Góra Gargano (miejsce objawienia archanioła 8 maja 492 roku, Włochy), klasztor pod wezwaniem św. Michała na wyspie Simi (Grecja) oraz znana z Biblii święta Góra Karmel (Izrael).
Dla historyków to tylko przypadkowy dobór miejsc. Dla mistyków to ziemski ślad po uderzeniu miecza, którym archanioł strącił Lucyfera do piekieł…
„Powierzchnię naszego globu pokrywa wielka aparatura naukowa. W pewnej epoce – być może ponad 4000 lat temu – prawie każdy zakątek świata odwiedziła grupa ludzi, którzy przybyli tam z konkretnym zadaniem do wykonania. Przy pomocy niezwykłej mocy, dzięki której potrafili ciąć i podnosić ogromne kamienne bloki, wznosili obiekty związane z astronomią, kręgi z monolitów, piramidy, podziemne tunele, cyklopowe linie, których przebieg od horyzontu do horyzontu wyznaczały kamienie, kopce i konstrukcje ziemne... Ogromna skala tej prehistorycznej inżynierii nie została jeszcze właściwie oceniona”, pisał Michell w „The View Over Atlantis”.
Komentujący to w książce „Earth Grids: The Secret Pattern of Gaia's Sacred Sites” (2008) badacz Hugh Newman, znany z serii telewizyjnej „Starożytni kosmici”, powołuje się na pradawne źródła.
Na starożytną apokryficzną Księgę Henocha, gdzie aniołowie długimi linami dokonywali tajemniczych pomiarów Ziemi.
Na Pajęczą Babcię z legend Indian Hopi, która połączyła na Ziemi święte miejsca, położone niczym cętki na grzbiecie zwierzęcia.
Tyle że te opowieści można interpretować na wiele sposobów.
Niedaleko od tego wszystkiego do wiary w czakramy. To rzekomo cudowne kamienie pulsujące tajemniczą energią, uwielbiane przez uzdrowicieli, radiestetów i fanów New Age.
Taki czakram ma się znajdować na Wawelu.
Podobne, m.in. w Rzymie, Mekce, Jerozolimie, Delfach, Delhi, Gizie, na płaskowyżu Nazca i na Machu Picchu.
To wokół nich miały rodzić się wielkie idee i religie, tam skupia się i balansuje energia. Ezoterycy podają na to akceptowane w ich środowisku dowody, które jednak nie mieszczą się w ramach nauki akademickiej.
Skąd czakram na Wawelu?
Legenda mówi, że umieścił go tam w I wieku Apoloniusz z Tiany – słynny grecki filozof neopitagorejski, uzdrowiciel i znawca filozofii Wschodu.
Według hinduizmu ciało ludzkie ma punkty energetyczne – czakry, tak samo cała nasza planeta. Dlatego czakramem wawelskim najbardziej interesowali się mistycy i popularyzatorzy filozofii Wschodu, m.in. Wanda Dynowska.
Pewnym rozwinięciem dywagacji o „liniach mocy” i czakramach Ziemi były prace sowieckich badaczy różnych specjalności: Mikołaja Gonczarowa, Walerego Makarowa i Wiaczesława Morozowa.
W 1973 roku opublikowali oni w prasie naukowej artykuł „Czy Ziemia jest wielkim kryształem?”. Dowodzili, że nasza planeta jest wielościennym tworem, na którego kantach przebiegają rowy oceaniczne i masywy górskie. Linie tajemniczej energii miały łączyć kolebki naszej cywilizacji, inne z kolei tworzyły miejsca przeklęte, jak Trójkąt Bermudzki.
Pomysłowość łowców tajemnic nie miała granic, tyle że żadne z ich „odkryć” nie doczekały się uznania w środowisku naukowym.
W końcu w 1995 roku badacz „zakazanej archeologii” Jim Alison opublikował teorię Wielkiego Kręgu. Bazując na wcześniejszych domniemaniach, stworzył prostą koncepcję, jakoby centra największych starożytnych kultur łączyły się w wielki okrąg opasujący Ziemię.
Obejmuje on piramidy w Gizie, Wyspę Wielkanocną, pustynię Nazca, Machu Picchu, Angkor Wat, Mohendżo Daro, Persepolis, Petrę i Ur. Co więcej, w ramach tej śmiałej teorii na Wyspach Zielonego Przylądka umiejscowiona została Atlantyda, ponieważ… archipelag ten znajduje się w jednakowej odległości od Gizy i Machu Picchu, od Wyspy Wielkanocnej i od Doliny Indusu.
Warto zauważyć, że fantastyczną koncepcję Alisona upowszechnia na swoim portalu Graham Hancock, znany z paranaukowego serialu „Prehistoryczna apokalipsa” na Netfliksie.
Okazuje się jednak, że istnieje też inna, konkurencyjna, okołoziemska „linia mocy”. Łączy Stonehenge, Delfy, Gizę, Mekkę i tajemniczy Kopiec Węża w amerykańskim Ohio. Wygląda na to, że nie jest trudno wymyślić coś podobnego. Zwłaszcza jeśli pomija się fakt, że owe frapujące budowle są dziełem rozmaitych kultur, pochodzą z różnych epok, dzielą je tysiące lat i kilometrów.
Rozmach teorii o Wielkim Kręgu przyćmiewa nawet kształt, rozmiar i sens Miecza św. Michała Archanioła. Zaś naukowa krytyka nie zmienia faktu, że takie mistyczne dywagacje inspirują nie tylko zwykłych zjadaczy chleba i historyków amatorów, lecz zapanowały również nad umysłami polityków i decydentów.
W XIX wieku czterokrotny brytyjski premier William Gladstone zaproponował sfinansowanie przez rząd wyprawy w poszukiwaniu Atlantydy. Szef hitlerowskiej SS Heinrich Himmler wysłał zaś do Tybetu ekipę szukającą korzeni „rasy panów”, a w głowie miał jeszcze ambitniejsze pseudonaukowe projekty. Ich ślady przebijają przez fikcyjne opowieści o Indianie Jonesie, m.in. przez nową grę.
„Tym razem oprócz nazistów spotkamy również członków »czarnych koszul« Mussoliniego i usłyszymy z ich ust płynną, choć czasami koszarowo brzmiącą, włoską mowę”, zwraca uwagę Paweł Gawlikowski.
Obecność włoskich faszystów jako szwarccharakterów w grze nie jest absurdalna. Chociaż mówi się o nich rzadziej niż o esesmanach Himmlera, oni także ruszyli w latach 30. i 40. w pogoń za historycznymi skarbami, częstokroć mającymi mistyczną otoczkę.
Na przykład podczas okupacji Etiopii, rozpoczętej atakiem w 1935 roku i zakończonej w 1941, faszyści wywozili z afrykańskiego kraju świątynne skarby, cesarskie krzyże, a nawet pomniki. Z Aksum Włosi zabrali 1700-letni starożytny obelisk, mierzący 24 metry. Do dziś od Etiopczyków można usłyszeć, że mnisi musieli ukryć przed włoskimi okupantami Arkę Przymierza, zgodnie z miejscową tradycją przechowywaną w kaplicy w Aksum. Etiopczycy przed Włochami, a nie – jak w „Poszukiwaczach zaginionej Arki” – Egipcjanie przed Niemcami.
Trudno jednak, by filmy przygodowe odwzorowywały dokładnie fakty, a ich publiczność i recenzenci skupili się na piętnowaniu historycznych nieścisłości. Przygoda kojarzy się raczej z ucieczką od ponurej rzeczywistości, ma dostarczyć przede wszystkim rozrywki. W przypadku gier jeszcze bardziej niż przy filmach.
Warto jednak sprostować pseudonaukową teorię z „Indiany Jonesa i Wielkiego Kręgu” – zwłaszcza jeśli gra może odnieść sukces i przyciągnąć miliony fanów. Łatwo dostępna (od dnia premiery dostępna jest w Game Passie), zbiera korzystne recenzje (dobrze oddaje klimat „bycia Jonesem”) i sprawia wrażenie wystarczająco oryginalnej (nie wydaje się kolejnym klonem „Uncharted” lub „Tomb Raidera”).
Ma też odpowiedni klimat i przyciągające uwagę dopracowane detale. „Książki, które znajdziemy w wielu lokacjach, napisane są w języku kraju, w którym aktualnie się znajdujemy. Wosk ze świecy leniwie spływa, kiedy staramy się rozświetlić mroki tajemnego korytarza w Watykanie. Architektoniczne detale same zapraszają, aby je podziwiać. Zaś światło, przebijające się przez gąszcz dżungli, wesoło tańczy na liściach, powodując delikatne oślepienie gracza, jeżeli zbyt długo będziemy mu się przyglądać”, opowiada Paweł Gawlikowski.
Lepiej jednak uniknąć zaślepienia samą teorią Wielkiego Kręgu, gdyby ktokolwiek chciał potraktować ją serio. To niepoparte naukowymi dowodami mistyczne dywagacje, sprawdzające się tylko w grach, opowieściach z dreszczykiem i fantazjach dyktatorów.
Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.
Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.
Komentarze