0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. AFPFot. AFP

Kacper Max Lubiewski: Zacznijmy może od początku – o Iranie słyszeliśmy dużo w mediach ostatni raz w 2022 roku, po tym, jak irańskie służby pobiły na śmierć Mahsę Amini za to, że nie miała na sobie obowiązkowego hijabu. Czy protesty, które wtedy wybuchły do czegoś doprowadziły? W jakim miejscu jest dzisiejszy Iran?

Naika Foroutan*: Protesty Jin, Jiyad, Azadi (pol. kobiety, życie, wolność) były pod wieloma względami bardzo ważne i unikalne, choć ostatecznie nieefektywne. Nie doprowadziły do zmiany władzy czy znaczących politycznych reform.

Ruch ten jednak zdał wymknąć się założeniom teorii feministycznej Zachodu, bo od samego początku protestowało wielu mężczyzn, którzy nieproporcjonalnie częściej, jeśli ufać danym, byli też ofiarami przemocy ze strony służb. Co więcej, wielu mężczyzn i wiele rodzin, które protestowały, były religijne, a nawet konserwatywne.

Na nagraniach z protestów widać wiele kobiet w hijabach. Skandują, że zakrycie głowy powinno być prawem, a nie obowiązkiem.

Ruch miał feministyczne podłoże, ale jego postulaty wolności słowa, swobody poruszania się, demokracji czy równości przemówiły do bardzo różnych grup. Władze faktycznie są teraz bardziej pobłażliwe w stosunku do kobiet, które nie zakrywają głowy, ale nie udało się wywalczyć żadnych praw czy reform; w Iranie obywateli i obywatelki mami się często kompromisami dotyczącymi wolności osobistej, ale nigdy politycznej. Z drugiej strony nawet najmniejsze zwycięstwo dla Irańczyków i Iranek jest przecież zwycięstwem.

Przeczytaj także:

Protesty na innym Bliskim Wschodzie

Zostańmy jeszcze przy Jin, Jiyad, Azadi – czym różniły się od poprzednich masowych protestów? Od Rewolucji Islamskiej było ich przecież aż pięć.

Clou jest w słowie masowe, choć w przypadku tego ruchu użyłabym raczej słowa popularne. W 2022 roku demonstrowano w całym kraju i nie była to tylko ta część społeczeństwa, która żyje wygodnie – protestowała też klasa średnia i najbiedniejsi. Do głosu dochodziły różne grupy etniczne, w tym oczywiście Kurdowie, bo przecież Mahsa Amini była Kurdyjką; manifestacje organizowano w różnych językach.

Nie wolno też zapomnieć o znaczącej roli, którą odegrała irańska diaspora – to było zupełną nowością. W Iranie panuje poczucie, że emigranci wypięli się na swój kraj, że nie obchodzi ich cierpienie braci i sióstr. W 2022 roku diaspora protestowała bez przerwy, gromadząc setki tysięcy osób na całym świecie.

To wzmocniło irańską opozycję w Ameryce Północnej i w Europie, a z Toronto, Waszyngtonu i Berlina uczyniło centra irańskiej demokracji.

Jaką przyszłość przewiduje Pani dla Bliskiego Wschodu? Czy to czas wielkich zawodów, czy wielkich obietnic?

Rozmawiamy na kilka dni przed Nowruzem, Perskim Nowym Rokiem, więc jestem w bardziej optymistycznym nastroju niż zazwyczaj.

To, że Bliski Wschód stoi w płomieniach, to nic nowego, ale wydaje mi się, że jesteśmy w dużo lepszym miejscu, niż jeszcze kilka lat temu, bo teraz oprócz powodu do rozpaczy, widać też kilka pozytywnych sygnałów.

  • Upadek Assada w Syrii,
  • wybór nowego, progresywnego premiera w Libanie,
  • historyczny poziom zaangażowania Egiptu, Jordanii i Arabii Saudyjskiej w palestyńską sprawę,
  • czy oznaki porozumienia między Kurdami a tureckim rządem,

powinny nas napawać nadzieją. Nie sposób nie wspomnieć też o wręcz futurystycznych państwach Zatoki Perskiej, które swoją ambicją nadają ton całemu regionowi. Ich wizja oparta jest na technologii, dobrobycie i zrównoważonym rozwoju. Jako socjolożka muszę jednak dorzucić jeszcze jeden element do tej układanki – migrację.

Państwa Zatoki Perskiej mają jasny cel stania się ważnymi graczami międzynarodowymi ze względu na swoje zasoby naturalne, ale nie da się tego zrobić przy populacji wynoszącej kilkadziesiąt milionów. Ta ambicja oznaczała w bogatych państwach arabskich w ostatnich latach liberalizację prawa imigracyjnego i reformę systemu opieki dla nowoprzybyłych. Są oczywiście też wydarzenia, które powinny studzić nasz entuzjazm, jak chociażby ostatnia masakra na Alawitach w Syrii. To jednak nie zmienia faktu, że patrząc dziś na Bliski Wschód, patrzymy na inny region niż jeszcze kilka lat temu. Na Bliskim Wschodzie widać przyszłość, potencjał i zmianę.

Iranowi bliżej do Szanghaju

Bernard Lewis, jeden z najwybitniejszych zachodnich historyków Bliskiego Wschodu, pisał 15 lat temu, że Turcja będzie coraz bardziej przypominać Iran, a Iran upodobni się do Turcji. Rację miał tylko połowicznie – Turcja faktycznie stała się bardziej autokratyczna, ale co z Iranem? Dlaczego Iran się nie liberalizuje?

Irański reżim jest bardzo wytrzymały, co widać empirycznie, bo trzyma się od ponad 45 lat. Mimo że dotykają go jedne z najbardziej znaczących sankcji na świecie.

Iran po pierwsze znajduje się w niezwykle strategicznym miejscu – leży blisko Chin, Indii i Rosji, które aktywnie z nim handlują, co pozwala na obejście wielu sankcji. Co więcej, Iran jest niezwykle skorumpowanym krajem, a na korupcji zarabia wielu jego obywateli.

Irańczykom, mimo wszystko, udało się też zbudować naprawdę żywy, młody i ciekawy kraj, w którym niemało świetnych uniwersytetów, instytucji kulturalnych czy dobrodziejstw nowych technologii.

Jeśli chodzi o życie codziennie, bliżej mu więc do Szanghaju niż Korei Północnej.

To naprawdę fascynujące – wolności polityczne w Iranie są nikłe, a uzyskanie azylu dla Irańczyków relatywnie proste, ale emigracja pozostaje na niskim poziomie. Irańczycy są równie wytrzymali co reżim, pod którym żyją i nie chcą opuszczać swojego kraju. To ważne, bo o ile Iran jest dzisiaj sponsorem terroryzmu na Bliskim Wschodzie i bezspornie zmiana władzy w Iranie oznaczałaby daleko idące, pozytywne skutki dla całego regionu, to Iran jest też źródłem niezwykle silnych ruchów społecznych i progresywnych praktyk i teorii. Myślę, że pod tym względem Iran jest podobny do jeszcze niedawnej sytuacji w Polsce, w której z jednej strony mieliśmy do czynienia z wyjątkowo konserwatywnym rządem na skalę Europy, ale o polskich ruchach społecznych ostatniej dekady słychać było na całym kontynencie.

Nowa taktyka aktywistyczna

Zatrzymajmy się jeszcze na irańskiej opozycji oraz praktykach aktywistycznych i społecznych. Co ma Pani tutaj na myśli?

Przydatnym konceptem w próbie zrozumienia Iranu jest real utopia, o której teoretyzował amerykański socjolog Eric Olin Wright. Wright używał tego pojęcia, żeby określić sytuacje, kiedy utopia budowana i operacjonalizowana jest tu i teraz, a nie odłożona na daleką przyszłość.

Nigdy nie powiedziałabym, że Iran jest progresywnym krajem – oczywiście, że nie. To brutalna dyktatura, ale pełna wysp nadziei, które z determinacją budują małe utopie. Myślę tutaj na przykład o tym, jak Irańczykom udaje się przekazywać światu informację z kraju mimo okresów braku dostępu do internetu czy wydalenia zagranicznych dziennikarzy.

W Iranie działają grupy walczące o dobrostan zwierząt, ochronę środowiska czy oferujące pomoc wzajemną osobom nieheteronormatywnym.

Dobrym przykładem była walka o ochronę Jeziora Urmia, największego jeziora na Bliskim Wschodzie – rząd odmówił działań zapobiegających jego wysychaniu, ale lokalna społeczność była na tyle zdeterminowana, że swoimi protestami zmieniła jego zdanie. Nawet w miejscach, w których nadzieja zdaje się nie istnieć, okazuje się, że można działać na rzecz lepszego jutra.

A jeśli Izrael zaatakuje?

Badania pokazują, że Irańczycy mają najbardziej proizraelskie nastawienie ze wszystkich narodów na Bliskim Wschodzie. Podobnie jest w drugą stronę – nawet Netanjahu, grożąc Iranowi podczas swoich przemówień, zawsze zaznacza, że stoi twardo po stronie irańskich obywateli. Skąd ta różnica między wręcz obsesyjną nienawiścią irańskiego reżimu do Izraela a zdaniem irańskiej opinii publicznej?

Pamiętam, gdy rok temu rozmawiałam ze znajomym, który mieszka w Iranie i powiedziałam, że boję się, że Izrael zaatakuje Iran, a on powiedział: „modlę się o to”. Wielu Irańczyków jest po prostu okropnie sfrustrowanych obecnym stanem rzeczy.

Po drugie, duża część społeczeństwa popiera Trumpa i politykę zagraniczną amerykańskich republikanów, którzy mają reputację odważnych wobec reżimu. A stąd już niedaleka droga do proizraelskiego sentymentu.

7 października [2023 roku] był chyba też momentem, w którym wielu Irańczyków oburzyło to, że pieniądze z ich podatków używane są, żeby sponsorować terror w Gazie, Libanie i Jemenie, podczas gdy edukacja czy opieka zdrowotna są w opłakanym stanie. Są też plotki, że irański wywiad był zaangażowany w zamach na Nasrallę w Libanie i Hanije, gdy ten był w Teheranie. Bo ciężko sobie wyobrazić, że można by się ich pozbyć bez jakiejś współpracy „ze środka”.

Skoro już jesteśmy przy Trumpie – czego należy się spodziewać po jego polityce wobec Iranu? I co jego prezydentura oznacza dla Bliskiego Wschodu?

Osobiście nie patrzę na Trumpa ze zbyt wielką nadzieją. To człowiek bez wizji, który nie ma perspektywy na cały region. Wydaje mu się, że politykę zagraniczną można prowadzić, skupiając się na poszczególnych kryzysach, ale prawda jest taka, że należy patrzeć dużo szerzej.

Konflikt izraelsko-palestyński, walka o demokrację w Iranie czy rosnące ambicje państw Zatoki Perskiej, są od siebie zależne i muszą być nawigowane wspólnie. Sama mam nadzieję na Bliski Wschód, który będzie przypominać Unię Europejską, gdzie wszystkie państwa zacieśniają współpracę, a nie się od siebie separują. Nawet teraz, w 2025 roku, widać w regionie skutki Arabskiej Wiosny – co prawda większość postulatów protestujących nie została spełniona, ale zasiane zostały ziarna lepszej, bardziej egalitarnej i pragmatycznej przyszłości. Dopiero teraz zaczęły kiełkować, ale sytuacja jest jasna: nadchodzi nowy Bliski Wschód.

*Naika Foroutan, profesorka socjologii i politologii na Uniwersytecie Humboldtów w Berlinie, dyrektorka Centrum Badań nad Migracją i Integracją w Berlinie, autorka trzech książek o tematyce polityki migracyjnej.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

;
Na zdjęciu Kacper Max Lubiewski
Kacper Max Lubiewski

Autor publikacji „Smolanim - Leftists. Voices of the Israeli Left in a post-October 7th world", aktywista klimatyczny i pokojowy, student historii i socjologii na Uniwersytecie Humboldta.

Komentarze