Kim są młodzi, którzy swój egzamin dojrzałości zdają w czasie, gdy na Ukrainie trwa wojna, a połowę liceum spędzili w domu?
Na zdjęciu: Paulina, maturzystka z Zaklikowa. Fot. Joanna Łopat
Jutro koniec matur. Gdy trzy tygodnie temu maturzyści zaczynali pisać rozprawkę z polskiego, w Ukrainie był 70. dzień wojny. Radio właśnie podało, że Rosjanie przedarli się na teren Azowstalu, ostatniego bastionu Mariupola, bo ktoś zdradził im plany podziemnych tuneli.
A polscy maturzyści odpowiadali na pytanie „Czym dla człowieka może być tradycja?”.
My pytaliśmy ich, jak to jest zdawać egzamin dojrzałości w czasie wojny i po dwóch latach pandemii.
Basia też wybrała temat o tradycji. Teraz żałuje. A gdyby sama mogła zaproponować temat? Coś z teraz, z prawdziwego życia, a nie „Pana Tadeusza” i postaci z lektur szkolnych. Może o kobietach, a może o małżeństwach albo o problemach psychicznych. Jak te tematy były przedstawiane na przestrzeni epok i teraz. Ale Basia wie, że z tego mogłaby wyjść polityka. I że szczere teksty mogą nie spodobać się sprawdzającym. Więc chyba dobrze, że piszą jednak według instrukcji. Zachowawczo.
Roye mówi wprost: – Tu nie chodzi o nasze przekonania. Napisałem tak, jak nas tego uczyli. O tym, że tradycja, jeśli jest dobrze zachowana, może korzystnie wpływać na społeczeństwo.
Ani słowa o wojnie, o zagrożeniu, o bieżących sprawach. O pandemii. Bo przecież tego ich nie uczyli. Oboje mieszkają w Warszawie. Basia i Roye są jednymi z dwudziestu tysięcy warszawskich maturzystów.
Paulina chwilę po maturze z polskiego napisała krótkiego SMS-a: „Nie chcę zapeszać, ale nawet bardzo zadowolona jestem”. Też pisała o tradycji. Mieszka 250 kilometrów od Warszawy, w trzytysięcznym Zaklikowie, tam egzamin dojrzałości zdawało tylko dziesięć osób. Z Zaklikowa do granicy z Ukrainą jest dużo bliżej niż z Warszawy, Paulina przed maturą jeździła do Przemyśla pomagać uchodźcom z Ukrainy.
Dla maturzystów 2022 roku wojna w Ukrainie i pandemia, to doświadczenie pokoleniowe. Niedługo po tym, gdy zaczęli naukę w liceum, wprowadzono stan epidemiczny i zamknięto szkoły. Zaczęły się lekcje zdalne. Klasom licealnym nie udało się zintegrować, nie mieli kiedy. W drugiej klasie robili zakłady: kiedy zamkną szkołę? Za dwa tygodnie, czy za miesiąc? I po trzech miesiącach znowu wrócili do domów. Żadnych wycieczek klasowych, wspólnych zajęć, szkolnych przerw. Nawet wspólnego, klasowego zdjęcia nie udało się zrobić.
A później, dwa miesiące przed maturą, wojna. Dla Roye'a to czas strachu. Przypomniał sobie, ile razy musiał schodzić z rodzicami do schronu, kiedy mieszkali w Izraelu. Basia zaangażowała się w zbiórki na rzecz uchodźców, a Paulina swój pierwszy egzamin dojrzałości zdała w sali pełnej samotnych ukraińskich matek z dziećmi.
Z Pauliną umawiam się w Zaklikowie, w miejscowej karczmie, ale jest zamknięta. Idziemy do „Rybki”, też zamknięte. Dzwonimy do właściciela. Przeprasza i przez chwilę się zastanawia, czy nie przyjść i otworzyć specjalnie dla nas, ale nie zdążył zrobić zakupów i nie miałby co podać. Idziemy nad zalew. Mijamy mały pensjonat Żabi Młyn, w którym teraz mieszkają uchodźcy z Ukrainy. – Tu jest fajnie, dopóki nie chce się czegoś więcej. Im jestem starsza, tym większe mam potrzeby. A w Zaklikowie nie ma wielu możliwości – opowiada Paulina.
Mało się dzieje. Za czasów poprzedniego burmistrza było kilka afer. Nawet przyjechała telewizja, a później coś było w programie Interwencja. Ale to szybko ucichło. A teraz nic, jest trochę remontów.
Paulina zdaje na psychologię na Uniwersytecie Warszawskim. Wybrała tylko jeden kierunek, bo tylko ten ją interesuje. A jak się nie dostanie, to przeczeka rok. Poszuka pracy. Czy się boi wyprowadzki do dużego miasta? Pewnie by się bała, gdyby w Warszawie nie było starszej siostry, rozpoznała już stolicę. Z nią będzie raźniej. Inaczej to byłoby przerażające.
Siedzimy na drewnianym pomoście, na brzegu wędkarze, czasami ktoś przejedzie na rowerze. Paulina mówi, że główne atrakcje w miasteczku zapewniają harcerze. - Dla mojej młodszej siostry atrakcją jest nawet grabienie liści przy kościele. Ona się cieszy, bo ma gdzie iść. To harcerstwo napędza Zaklików.
To z harcerzami dwa tygodnie po wybuchu wojny w Ukrainie Paulina pojechała do Przemyśla. - Byłam oddelegowana do sali, w której przebywały matki z dziećmi. To było trudne doświadczenie. Przyjechała tam pani z małym dzieckiem… I okazało się, że to nie jest jej dziecko. - Paulina na chwilę zawiesza głos, jakby zastanawiała się, czy da radę. Opowiada przez łzy, że jakiś Ukrainiec dał to niemowlę na granicy. Dał dziecko i akt urodzenia. Ta kobieta miała je zabrać w bezpieczne miejsce. I ona siedziała w tej sali taka nieobecna. Mocno przytulała maleństwo i płakała. Długo trwało nim się uspokoiła.
Paulina łapie oddech. - Były sytuacje kiedy do nas, do nastolatków przecież, przychodziły kobiety czterdziestoletnie i pytały, co mają zrobić? Bo nie mają nic. Żadnych planów. Co takiej kobiecie radzić? Jak pomóc? Nikt nas do tego nie przygotował. To były służby 12-godzinne przez cztery dni z rzędu. A w zasadzie nie dni, tylko noce, bo mieliśmy dyżury od 21:00 do 09:00 rano. Mieszkaliśmy tam na miejscu. Dlatego emocje zeszły ze mnie dopiero w domu.
A teraz? Teraz, nie że się przyzwyczaiłam, ale przyswoiłam myśl o wojnie. Ona jest gdzieś w tle. Mam z tyłu głowy pytanie: a co jeśli zdam na te studia, na tę moją psychologię, ale na nią nie pójdę, bo coś się wydarzy?
Dołącza do nas Kacper, kolega z klasy Pauliny. Oboje są uczniami Zespołu Szkół Ogólnokształcących w Zaklikowie. Idziemy w stronę zaklikowskiego zamku, mógłby być lokalną atrakcją, ale młodzi mówią, że nic się w nim nie dzieje i nie wiedzą dlaczego. Zamek odbudowali w latach 60. harcerze. W 2000 roku kupił go zagraniczny inwestor. I nic. Miał być bastionem Kawalerów Maltańskich, ale nikt nic o tym nie wie.
Ludzie za to dużo wiedzą tu o sobie.
- Brakuje anonimowości. Wie pani, jak to w małych miejscowościach, szepty, plotki. W sumie normalnie. Nic szałowego. Trochę nuda – Paulina peszy się. Bo jak będzie wyglądał tekst o nudnych osobach i nudnym miasteczku.
W klasie Pauliny i Kacpra jest tylko dziesięcioro maturzystów. - Bo reszta po gimnazjum wybrała licea w większych miejscowościach – mówi Paulina. - Ci, co zostali, nie chcieli się integrować, a po pandemii, jak wróciliśmy, to już było inaczej, tu para, tam para. Wie pani, jak to się wszystko zgrywa. Teraz niektórzy mnie pytają: „Dlaczego chcesz, żeby ten czas już się skończył?”. A dla mnie to był trochę stracony czas.
Kacper w maturalnej rozprawce wziął się za drugi temat, „Kiedy relacja z drugim człowiekiem staje się źródłem szczęścia?”. Odwołał się do „Lalki” Bolesława Prusa, „Romea i Juli” Szekspira, „Kamieni na szaniec” i serialu "The Walking Death", ale teraz, kiedy już z niego zeszło napięcie z egzaminu, trudno mu opowiedzieć, jak połączył te wszystkie wątki.
Dziś uważa, że uczniowie mogliby pisać maturę na inny temat - o „Wpływie pandemii na efektywność nauki”. On w takiej rozprawce przywołałby dane pokazujące trudności w zdalnej szkole. Bo brakowało pomocy. Jak uczeń czegoś nie zrozumiał, to już nie mógł dopytać po lekcji. I napisałby też o wzroście depresji i izolacji społecznej wśród rówieśników.
Kacper na studia chce wyjechać do Rzeszowa. Stąd do domu będzie miał 120 kilometrów, a nie 250, które dzielą Zaklików od Warszawy. Ale mówi, że nawet wyprowadzka do Rzeszowa będzie zderzeniem z rzeczywistością inną niż małomiasteczkowa. Chce spróbować w Rzeszowie innego życia. Innego tempa, większej presji. Później zdecyduje, gdzie chce się żyć, w Zaklikowie, czy w większym mieście.
Będzie zdawał na filologię angielską, to pierwszy wybór. Drugim kierunkiem jest bezpieczeństwo wewnętrzne. Mówi, że to z zamiłowania do służb mundurowych i z patriotyzmu.
Strzelał już. Jeździli na strzelnicę w ramach dodatkowych zajęć w szkole. A Patriotyzm? Kacper udziela się społecznie. Ostatnio brał udział w sprzątaniu gminy zorganizowanym przez burmistrza.
Kiedy zapytam potem maturzystów, kto jest ich bohaterem czy wzorem, Kacper najbardziej mnie zaskoczy. Będzie się wahał między Janem III Sobieskim („bo tyle zrobił dla Polski”) a marszałkiem Piłsudskim i Dalajlamą.
Słucham, nie przerywam, przez chwilę zagłuszają nas dzwony, rozmowa schodzi na Kościół.
- Jestem ministrantem – przyznaje krótko Kacper. - A ja wierzę w Boga, ale do kościoła nie chodzę, bo Kościół jest upolityczniony – wtrąca Paulina. - Powinien być dla każdego, a w praktyce niektórych potępia i wyklucza. To mi się bardzo nie odpowiada.
- Zgadzam się, ale myślę, że Kościół jest święty, tylko tworzą go ludzie grzeszni – dopowiada Kacper. Mówi, że ministrantem został w gimnazjum, bo ksiądz odpuszczał ministrantom niektóre pytania na egzaminie przed bierzmowaniem. A poza tym są wyjazdy z księdzem na paintball i są noce filmowe w oratorium. Raz oglądali „Rambo”, a poza tym klasykę, czyli „Szeregowca Ryana” czy „Skazanych na Shawshank”, zdarzył się też Spiderman. Więc fajnie należeć do ministrantów.
Ściemnia się, molo nad zalewem zamknięte. Wędkarze zbierają się do domu.
Paulina przyznaje, że dla niej wzorem jest siostra. – Podziwiam ją. Była najstarsza i miała najtrudniej, a liceum skończyła z wyróżnieniem. Poszła na studia dokładnie takie, jakie sobie wymarzyła – dowodzenie na Akademii Sztuki Wojennej. Gra w piłkę i ma fajną pracę, bo trenuje dzieci. A jak sobie coś postanowi, to tak będzie.
Z Roye'em umawiam się w dniu, w którym maturzyści kończą rok szkolny. W warszawskiej Siedemnastce, czyli w społecznym Liceum Nr 17, jest właśnie długa przerwa. Roye spóźnia się. Czekam z paniami woźnymi, które licealiści nazywają tu Aniołami Wolontariatu.
Gdy pytam Roye'a o czas pandemii, uśmiecha się, że to stare dzieje. Teraz tematem jest wojna, kolejny stres. Mama Roye'a sprawdziła, czy paszporty są aktualne.
Nie pozwala nocować poza domem. I poprosiła, żeby spakował walizkę, na wszelki wypadek.
- Na mnie to zadziałało bardzo mocno, bo osiem lat temu przeprowadziliśmy się do Polski z Izraela. Tam, jak były napięte sytuacje, to noce spędzaliśmy w schronie. I zdarzało się, że zostawaliśmy kilka dni. Budzenie się z dźwiękiem syren alarmowych to koszmar. To we mnie jeszcze siedzi. Jak mama mówi, że wojna może być i w Polsce, proszę, żeby nie szerzyła strachu. Bo to Putinowi zależy na strachu i chaosie. Strach jest niezdrowy.
Roye'a przeraża przyszłość. - Lęków mam milion. Teraz nic nie jest pewne. Nie wierzyłem, że ta wojna wybuchnie. Jest takie powiedzenie - pierwszy raz to przypadek, drugi to już zbieg okoliczności, a trzeci to schemat. Bo wiesz…, nie jestem spiskowcem, ale już przestaję wierzyć w wirusa. Czy był na tyle groźny, że ludzie musieli siedzieć w domu? A może to test? Jak sprawić, żeby człowiek sam zamknął się w swoim domu. Może światem rządzą ludzie, których nigdy nie spotkasz? Nie znasz ich twarzy, ale mają wpływy. I żaden aktywista ani polityk, nikt nie przełamie tego systemu.
Roye chciał więcej wiedzieć o tym, co się dzieje. Zagłębił się w internet. Ale jak wybrać właściwe źródło informacji, kiedy są ich miliony? Na początku pandemii było najtrudniej, wpadł w jakąś przepaść mentalną. W bardzo ciemne miejsce, z którego trudno było wyjść. Przez tygodnie nie wychodził z pokoju. Żył jak na bezludnej wyspie. - Nagle patrzę w lustro i mam długie włosy. Czułem się taki brudny – opowiada. - Nie było sensu się myć. Nawet na lekcje. Bo niby wstajesz, wyciągasz komputer spod poduszki, klikasz, logujesz się i idziesz spać dalej.
Roye jeszcze nie wie, co chce studiować. Nie chciałby siedzieć w pracy jak w więzieniu, ale chce mieć pieniądze, żeby wyjeżdżać w zajebiste miejsca. - Z domu mam dwa wzorce, mamę wolnego zawodu, absolwentkę ASP, i tatę, który jest kapitalistą. Boję się, że teraz źle wybiorę, a później pożałuję. Tata mówi, że kiedyś też tak myślał. Ale mi się wydaje, że on nie ma pojęcia, co ja myślę.
Czy rodzice w ogóle mają pojęcie, co my myślimy? Co myśli nasze pokolenie? To dwa inne światy. Zero tolerancji. Oni mają władzę nad nami. Kiedyś wypominałem mojej mamie wszystko, teraz mam dystans. Ale to straszne, mieć trudną relację z osobą, którą przecież tak bardzo kochasz od samego urodzenia.
Basia z warszawskiego Liceum im. Stanisława Wyspiańskiego zaproponowała mi spotkanie w kawiarni na Saskiej Kępie. Przy stolikach obok maturzyści albo wagarowicze. W kawiarni jest wnęka, gdzie Basia i jej znajomi mają swoją bazę. Tam wspólnie się uczą.
Basia jest warszawianką, ale nie rodowitą. Ma rodzinę na wsi i widzi, że tam tradycje są silne, więc więzy mocniejsze niż w dużym mieście. Po chwili dodaje, że nie zawsze. Czasem rodzina jest utrzymywana z przymusu. W Warszawie to zdarza się rzadziej. To tak à propos tematu z matury.
Dla Basi zdalne lekcje i izolacja podczas pandemii to trudne doświadczenie. Zapętlała się i gubiła. Nie mogła sobie poradzić, więc zaczęła chodzić na terapię, najpierw indywidualną, później grupową. - Miałam szczęście, bo wsparła mnie w tym mama – wspomina.
Chce studiować oceanografię. - Któregoś dnia mnie olśniło, przypomniała mi się moja dziecięca fascynacja oceanem. Rysowałam orki, zaczęłam pisać o nich książkę, skończyło się na jednej stronie. I teraz znalazłam oceanografię na uniwersytecie w Gdyni. Wyjazd z Warszawy ekscytuje mnie i stresuje, bo wszyscy znajomi zostaną tu. Ale rodzice mnie wspierają i mówią, „to jest twoje życie, rób z nim, co chcesz”.
A co chcę zrobić ze swoim życiem? Nie chcę być przywiązana do jednego miejsca. Po studiach wyjadę z Polski. Jako osoba biseksualna z preferencją do kobiet nie czuję się tu bezpiecznie. Polska mnie nie chce. Nawet jeśli zmieni się partia rządząca, to zmiany w kraju będą zachodzić długo. Przecież nie chodzi tylko o politykę, ale o samych Polaków, którzy w większości są konserwatywni i katoliccy.
Pierwszą osobą, której Basia wyznała prawdę o sobie, była przyjaciółka. Na dyskotece wzięła ją na bok i powiedziała: „Zgadnij, kto mi się podoba?”. Ona wymieniała imiona wielu chłopaków, w końcu zapytała, „czy to dziewczyna?”. - Powiedziałam „tak” i rozpłakałam się. Nie pamiętam, czy ona też płakała, ale przytuliła mnie, poczułam się zaakceptowana. Stałam się sobą.
Pamięta, jak w gimnazjum na obozie szli do sklepu i sobie gadali, a jakiś kolega powiedział, że osoby homoseksualne i transpłciowe są nienormalne. W Basi zagotowało się i powiedziała o sobie. Tłumaczył się: „No, przecież nie mam na myśli ciebie”. - Nie poszłam na kolację. Zamknęłam się w łazience i płakałam. Próbowałam powstrzymać łzy i głęboko oddychać. Musiałam zdążyć, zanim wszyscy wrócą z tej kolacji.
Najbardziej frustrująca była ta cisza potem. Nikt się nie odzywał. I to, że niektórzy pozostali neutralni, choć Basia liczyła, że staną po jej stronie. – To było za trudne doświadczenie dla dziewczynki w gimnazjum. Ale uświadomiło mi, że osoby, które nie identyfikują się tak, jak ja, nigdy mnie nie zrozumieją. To jak w relacji mężczyzna - kobieta. Mężczyzna nie rozumie kobiety tak jak druga kobieta.
Teraz Basia się już z tym nie kryje. No może przed babcią, bo nie zaakceptowała wegetarianizmu, to co dopiero biseksualność. Pierwsza manifestacja, w której wzięła udział, to Marsz Równości. Później w obronie praw kobiet.
- Ustawa została zaostrzona, ale protest uświadomił wiele osób o problemie. Nie tylko w Polsce, bo przecież zagraniczne media relacjonowały protesty. Pokazałyśmy, że walczymy o swoje. Chociaż czułam zagrożenie. Z jednej strony policja i przemoc, pałowanie, areszty, z drugiej bojówki antyaborcyjne. Chwilami bardzo się bałam. Policji się bałam. Szczególnie, gdy robili taki mur z tarcz, a tłum napierał.
Roye też się bał, bo zatrzymała go policja. Był w złym miejscu, w złym czasie. Poszedł na protest w sprawie aborcji. Ktoś rzucił śnieżką w funkcjonariusza. Dużo osób rzucało, ale jakiś policjant się odwrócił i padło na Roye'a.
- Napisz o tym też. Wsadzili mnie do radiowozu. Chciałem usiąść, ale oni zepchnęli mnie z fotela na podłogę. Jeden ziomek usiadł na mnie w takiej upokarzającej pozycji. Obrzydliwe. Miałem ręce skute w kajdankach, więc wyciągnęli mi portfel, dokumenty i zaczęli się nabijać: „Roye to strasznie polskie imię”. W areszcie byłem od 19:00 do 04:00 nad ranem. Ciągle w tych kajdankach. I to nie z przodu miałem ręce, tylko z tyłu. A przecież nie byłem agresywny. To w ogóle była prosta sprawa. Mogli skończyć w pół godziny. Ale byłem ich biletem do spędzenia reszty wieczoru na komisariacie, a nie na zimnie. Siedzieli z nogami na stole, ja na korytarzu. Prosiłem: Mogę się napić? - Nie!
Traktowali mnie jak szmatę. Mówiłem, że jestem niepełnoletni, że chcę do mamy. Że przyjmuję leki i zaraz zemdleję. Nic. Dopiero jak sekretarka powiedziała im, że jedzie do mnie prawnik, to zdjęli kajdanki i zapytali, czy chcę siku. Wystraszyli się, bo był jeszcze ktoś od Rzecznika Praw Obywatelskich. To fundacja Szpila mi pomogła. Sprawa toczy się od półtora roku. Byłem na kilku przesłuchaniach i nic. Ja nie rzuciłem żadną śnieżką. I na szczęście. Bo gdyby było nagranie, to miałbym problem.
Czy chodzę dalej na protesty? Mam dylemat, czy być aktywnym. Bo to jednak niewiele daje. Ale z drugiej strony trzeba manifestować swoje zdanie. Chociaż widziałem ludzi, którzy przy okazji dawali upust różnym dziwnym emocjom. Widziałem zwykłych kiboli i ludzi z antify z wódką w tylnej kieszeni, którzy szli bić się z narodowcami. Już nie chodzę tam, gdzie jest ryzyko. Chodzę, jeśli jest jakaś pokojowa sprawa, jak antywojenny protest pod ambasadą rosyjską.
Po tym proteście pod ambasadą Roye był w kościele. Poprosiła go o to jego dziewczyna. Jest niewierząca, ale chciała się pomodlić, więc poszedł z nią. Rozumie taką potrzebę, uważa, że nie ma znaczenia, gdzie modląc się oddajesz swoją dobrą energię. Czy w kościele, czy w synagodze, w meczecie, czy we własnym domu.
- O co bym się modlił, pytasz. Chciałbym mieć stałe miejsce. Chciałbym urodzić się w jednym miejscu i przynależeć w 100 procentach do tego miejsca. Nie miałem tego, bo urodziłem się w Stanach Zjednoczonych, kiedy miałem sześć lat, rodzice przeprowadzili się do Izraela, a teraz jestem w Polsce. Więc gdzie nie pójdę, to odstaję. Moja mentalność totalnie odstaje od tej amerykańskiej.
W Polsce nie czuję się swojo. A jakbym wrócił do Izraela, to by się okazało, że te 8 lat mnie spolszczyło. Dlatego najbardziej chciałbym mieć stałe miejsce. I spokój. Mam 19 lat i od kilku lat, czyli od kiedy jestem świadomy tego, co się dzieje wokół mnie, ciągle się stresuję. Pandemia, wojny. Chciałbym, żeby było normalnie. Dorosłem do momentu, w którym wszystkie wartości, o których mnie uczono, nie istnieją. Nie ma sprawiedliwości, uczuciowości, dobra. Wszystko jest powykręcane.
Autorka reportaży telewizyjnych i prasowych. Była redaktorka telewizyjna w TVN24 Biznes i Świat, prowadzi „Rozmowy NIEnormatywne” w ramach cyklu podcastów „Liberté Talks”. Absolwentka kulturoznawstwa i fotografii w łódzkiej Szkole Filmowej.
Autorka reportaży telewizyjnych i prasowych. Była redaktorka telewizyjna w TVN24 Biznes i Świat, prowadzi „Rozmowy NIEnormatywne” w ramach cyklu podcastów „Liberté Talks”. Absolwentka kulturoznawstwa i fotografii w łódzkiej Szkole Filmowej.
Komentarze