Walka lądowa w Ukrainie była w roku 2025 i prawdopodobnie dalej będzie walką na wyczerpanie, której wynik zależy od możliwości mobilizacyjnych obu stron. I niestety tę walkę Ukraina powoli przegrywa. Ale to nie znaczy, że przegrać musi
Pełnoskalowa agresja Rosji na Ukrainę trwa już czterdzieści sześć miesięcy. Rok 2025 nie przyniósł jak dotąd strategicznego rozstrzygnięcia w żadnej formie ani w postaci zwycięstwa jednej ze stron, ani zawieszenia broni. Wraz z końcem roku można podjąć próbę podsumowania sytuacji.
Na samym froncie sytuacja przez ostatni rok była paradoksalnie i zła, i stabilna.
Zła, gdyż Rosjanom udawało się zajmować kolejne obszary na wschodzie Ukrainy, powoli wypierając siły ukraińskie na zachód.
Nie udało się także siłom ukraińskim odnieść strategicznego sukcesu, który pozwoliłby wymusić na Rosji korzystne porozumienie pokojowe. Pod okupacją znajdują się tereny na wschodzie i południu państwa, zajęte w roku 2022, w tym pas łączący Rosję z Krymem, jak również zagarnięte po 2014 roku obszary Krymu i Donbasu.
Ponadto Rosja wciąż prowadzi naloty na ukraińskie miasta, dążąc do zniszczenia infrastruktury energetycznej i osłabienia woli walki społeczeństwa. Miasta położone blisko linii frontu, zwłaszcza Chersoń, są obiektem zbrodniczych ataków czyniących warunki życia ludności cywilnej bardzo ciężkimi.
Sytuacja była jednocześnie stabilna, gdyż zdobycze terytorialne agresora były niewielkie, a walki toczyły się o niewielkie miejscowości.
Nie doszło do przełamania frontu skutkującego rosyjską ofensywą, która doprowadziłaby do włamania się głęboko – powyżej 50 kilometrów w głąb terytorium kontrolowanego przez Siły Zbrojne Ukrainy i zagroziłaby zajęciem lub oblężeniem dużych miast, choćby Charkowa, Pawłohradu czy Dniepru.
Wystąpiła bowiem na froncie sytuacja szczególna. Obie strony znacząco ograniczyły możliwość stosowania manewru na polu walki, zwłaszcza w skali operacyjnej, co jest sytuacją nietypową.
Działania zbrojne – czy to w obronie, czy w natarciu, są bowiem prowadzone w spektrum wyznaczanym przez dwa czynniki: siłę ognia oraz zdolność manewru. Ten pierwszy czynnik sprowadza się do zadawania przeciwnikowi jak największych strat w ludziach i sprzęcie – i jeśli dominuje, jest to walka na wyczerpanie – przegra ta strona, która pierwsza poniesie straty w ludziach, sprzęcie i infrastrukturze uniemożliwiające kontynuację walki.
Drugi oznacza dążenie do zajmowania kluczowych miejsc i obszarów w celu uniemożliwienia funkcjonowania sił zbrojnych przeciwnika na skutek przerwania dostaw zaopatrzenia, dezorganizacji systemu łączności i dowodzenia, osłabienia woli walki. Z zasady uderzyć należy tam, gdzie przeciwnik jest najsłabszy, a działania powinny prowadzić do załamania się wrogich sił – bez potrzeby ich bezpośredniego zniszczenia.
W historii rzadkością były jednak sytuacje, gdy to siła ognia dominowała nad manewrem, czy odwrotnie. Najwyraźniejszym takim przypadkiem w XX wieku był front zachodni I wojny światowej, gdy karabiny maszynowe, artyleria oraz fortyfikacje stałe i polowe uczyniły na trzy lata manewr niezwykle trudnym – każdy atak okupiony był dziesiątkami tysięcy ofiar i przesuwał lokalnie linię frontu o kilka kilometrów, jeśli w ogóle.
Z drugiej strony Blitzkrieg w wykonaniu niemieckich wojsk lądowych w latach 1939-1941 był dominacją manewru – omijającego fortyfikacje czy zgrupowania wojsk, przerywającego linie zaopatrzenia i dezorganizując dowodzenie.
Typowe było jednak łączenie siły ognia i manewru – aczkolwiek w różnych proporcjach, zależnych zarówno od celu działań walczących stron, ich potencjału ludzkiego i sprzętowego (zarówno ilościowego, jak i jakościowego), preferowanych w kulturze strategicznej i organizacyjnej wojska sposobów działania, wreszcie aktualnej sytuacji.
Przykładem takiego połączenia jest działanie wojsk pancernych i zmechanizowanych podczas ataku. Najpierw następuje ostrzał artyleryjski i ataki lotnicze w celu zniszczenia ważnych celów, następnie w wybranych miejscach dochodzi do przełamania linii obrony przeciwnika i w głąb obrony wdzierają się zgrupowania czołgów i piechoty zmechanizowanej, aby uderzyć jak najszybciej i zdezorganizować zaplecze przeciwnika, pozbawić go możliwości stawiania skutecznego oporu i zająć kolejne tereny. Takie działania mogą być wspierane przez inne formy manewru, choćby desanty spadochronowe, ale też siłę ognia – czyli ostrzał artylerii i uderzenia lotnicze.
Taki był kanon działań połączonych prowadzonych w Europie w ostatnich latach II wojny światowej, podczas operacji Pustynna Burza, jak również wojny, która ostatecznie nie wybuchła – pomiędzy Układem Warszawskim a NATO w okresie zimnej wojny.
Te same zasady dotyczą obrony. Może być skrajnie statyczna – na przykład mieć postać linii fortyfikacji – lub skrajnie manewrowa, mająca na celu dezorganizację natarcia przeciwnika i uniemożliwienie wykorzystania osiągniętych sukcesów. Ale najczęściej obrońca łączy jedno z drugim. Tak wyglądałaby obrona Europy Zachodniej podczas wspomnianej, hipotetycznej III wojny światowej, łącząca ataki rakiet i lotnictwa z manewrową obroną wojsk lądowych.
Podczas pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę, od lutego 2022 roku widoczny był także taki właśnie sposób działania i to obydwu stron. Jednak manewr zaczął zamierać i stało się to widoczne już podczas kontrofensywy w 2023 roku.
Dominującym czynnikiem stała się na ukraińskim froncie właśnie siła ognia. Masowe użycie przez obie strony bezzałogowych statków powietrznych do prowadzenia rozpoznania sprawiło, że pole walki i jego zaplecze stało się dla obu stron wysoce transparentne. To z kolei pozwala na efektywne użycie środków rażenia: zarówno masowo stosowanych tanich bezzałogowców (w tym FPV), cięższych aparatów bombowych, amunicji krążącej, artylerii lufowej i rakietowej wreszcie lotnictwa, w tym masowo stosowanych przez Rosję bomb szybujących.
To sprawiło, że możliwość ruchu wojsk została ograniczona: większe zgrupowania żołnierzy oraz pojazdy są szybko wykrywane i stają się celem ostrzału. Utrudnia to zarówno manewr, jak i zaopatrywanie wojsk na froncie.
Pojazdy narażone są na szybkie wykrycie i obezwładnienie lub zniszczenie. A żołnierze zmuszeni do rozproszenia się i ukrywania przed kamerami dronów.
Te zjawiska mają kolejne konsekwencje. Ponieważ front stał się coraz bardziej statyczny, oznaczało to coraz lepsze możliwości wykorzystania dronów, zarówno rozpoznawczych, jak i uderzeniowych, ponieważ są one wolniejsze od pocisków artyleryjskich i rakiet.
To z kolei sprawiło, że ograniczenie manewru postępowało jeszcze bardziej. Zamiast linii frontu powstała szara strefa – pas terenu szerokości kilkunastu kilometrów, o który toczą się walki i za którym znajdują się siły wsparcia.
Na jej powstanie wpłynęła z kolei konieczność rozproszenia sił – co oznacza, że obrona nie może być prowadzona przez zwarte pododdziały, ale żołnierzy działających w rozproszeniu, a więc tworzą się luki, które potencjalnie może wykorzystać atakujący. To z kolei jest utrudnione, z uwagi na wspomnianą już przezroczystość pola walki i przewagę ognia nad manewrem.
To oznacza, że atak musi być po pierwsze poprzedzony dokładnym rozpoznaniem i przygotowaniem ogniowym, izolacją atakowanego obszaru przez ostrzał artylerii i naloty dronów, obezwładnieniem ogniowym przeciwnika i wreszcie dopiero finalnym atakiem, prowadzącym do zajęcia i próby utrzymania pozycji. Wówczas dopiero cenna okazuje się zdolność do szybkiego manewru, taka, aby ograniczyć straty od ognia przeciwnika.
Stąd też widoczne w ostatnich miesiącach obrazki Rosjan atakujących z użyciem motocykli i cywilnych samochodów – takich pojazdów nie żal stracić.
Nawet jeśli atak zostanie zakończony powodzeniem, oznacza to dalsze problemy. Przeciwnik może oddziaływać ogniem, ograniczając możliwości zaopatrywania sił na pierwszej linii, ewakuacji rannych i dosłania uzupełnień. Stąd też obserwowane często przypadki użycia bezzałogowych pojazdów w tym celu, zarówno latających, jak i lądowych. To sprawia także, że znane są przypadki, że ewakuacja rannych trwa wiele godzin, a żołnierze mogą spędzać wiele dni na swoich pozycjach bez możliwości sprawnej rotacji. Ponadto prowadzenie działań w takich warunkach wymaga umiejętności adaptacji i posiadania adekwatnych zasobów sprzętowych jak choćby właśnie drony. Jednak nawet najlepsze urządzenia bezzałogowe nie zastąpią żołnierzy na froncie – tym bardziej że drony same wymagają ludzi, by nimi kierowali i je obsługiwali.
Walka lądowa w Ukrainie była więc w roku 2025 i prawdopodobnie dalej będzie walką na wyczerpanie, której wynik zależy od możliwości mobilizacyjnych obu stron. I niestety, tę walkę Ukraina powoli przegrywa.
Rosja w chwili, gdy się okazało, że pierwotny plan podporządkowania sobie Ukrainy nie zadziałał, zaczęła sięgać po łatwo dostępne zasoby: osoby o niskim statusie materialnym, zwabione wizją zarobku i świadczeń (także na wypadek śmierci). Wyraźna była i jest nadreprezentacja osób z mniejszości etnicznych, od dawna sięga się także po przestępców osadzonych w więzieniach. Ponadto typowe dla rosyjskiej, a wcześniej radzieckiej armii jest postrzeganie szeregowych żołnierzy, zwłaszcza piechoty jako z góry skazanych na duże straty, a sprzyja takiemu podejściu także różnica w liczbie ludności – Rosja ma około 140 milionów mieszkańców, Ukraina 32 miliony.
Z kolei strona ukraińska na ponoszenie strat nie może sobie pozwolić. Stąd też wysoki próg wieku osób podlegających mobilizacji – do 2024 wynosił 27 lat, obecnie wynosi 25. Decydującym powodem jest chęć ochrony potencjału demograficznego w przyszłości.
Zwłaszcza na początku wojny widoczna była różnica, jeśli chodzi o motywacje żołnierzy ukraińskich: oprócz żołnierzy zawodowych widocznym komponentem były formacje ochotnicze, do których wstępowały osoby z różnych klas i grup społecznych.
Zauważalna była także różnica w wymiarze genderowym: w rosyjskiej armii kobiet jest niewiele, na linii frontu są rzadkim wyjątkiem, zaś w armii ukraińskiej obserwowana była od 2015 roku emancypacja kobiet – a więc zwiększał się zasób mogących pełnić służbę.
Mówiąc nieco poetycko,
po stronie Rosji walczyła armia najemników i niewolników autorytarnego reżimu – a po ukraińskiej obywatele broniący swojego państwa i swoich praw. Ten obraz już jest przeszłością.
Ukraina ma ograniczone zasoby mobilizacyjne, częściowo także na skutek wspomnianego wysokiego progu wiekowego obowiązkowej służby. Nie można także powołać każdej nadającej się osoby, gdyż podtrzymywanie wysiłku wojennego wymaga ochrony i obrony zaplecza – choćby przed nalotami dronów. Obsługi i napraw wymaga infrastruktura krytyczna. Siła robocza potrzebna jest także w przemyśle zbrojeniowym.
Ponadto wyraźnie widoczne jest zmęczenie trwającą wojną i ponoszonymi stratami. Część dowódców ukraińskich reprezentuje niestety mentalność postradziecką, a więc prowadzi działania w sposób akceptujący duże straty w ludziach, według dawnych wzorców.
Wreszcie problemy sprawiał także system szkolenia i zaopatrzenia oraz polityka kadrowa, w tym możliwość rotacji żołnierzy pełniących służbę na froncie. To doprowadziło do nasilenia dezercji i ucieczek za granicę lub czasowego porzucania służby – jednak kończącego się powrotem do wojska. Proceder samowolnego urlopowania się żołnierzy jest tak nasilony, że przestano wymierzać kary tym, którzy dobrowolnie do służby powracali.
Sprawę pogarsza niejednolitość ukraińskiej armii. Występują w niej formacje lepiej wyszkolone i zaopatrzone (także dzięki różnego rodzaj zbiórkom i donacjom). W roku 2025 ogłoszono nietypowy krok – utworzenie wojsk szturmowych, a więc zebranie najbardziej elitarnych brygad w odrębnej strukturze, traktowanych jako „frontowa straż pożarna”. Taki podział sankcjonuje nierówności pomiędzy jednostkami, z góry określając, które będą traktowane priorytetowo, a które nie. Ma to związek z sytuacją na froncie: lepsze jednostki mają być używane tam, gdzie toczą się intensywne walki, a więc rośnie ryzyko strat.
Istnieje także system nagradzania jednostek punktami przyznawanymi za zadane przeciwnikowi straty. Za te punkty (oraz za środki finansowe) mogą bezpośrednio nabywać przez platformę Brave 1 Market wyposażenie, w tym drony i sprzęt antydronowy. Taki krok nie jest działaniem typowym i trudno interpretować go jako innowację w zaopatrzeniu wojska – przeciwnie, wskazuje na deficyty systemu, który powinien ogólnie określić jakie wyposażenie, w jakiej ilości i kiedy poszczególne jednostki powinny otrzymać w zależności od aktualnych, jak również planowanych działań. Jest to więc kolejna próba zarządzania dostępnością deficytowych zasobów, w dodatku w kontrowersyjny, przypominający grę sposób.
Sytuację pogarsza fakt, że pomimo dynamicznego rozwoju własnego sektora zbrojeniowego, znaczna część uzbrojenia i wyposażenia pochodzi z dostaw zagranicznych – a państwa wspierające Ukrainę przekazały już wiele sprzętu, lecz ich możliwości są ograniczone, a rozbudowie ulegają także ich siły zbrojne.
Od deficytów nie jest wolna także logistyka wojsk rosyjskich oraz sposób zarządzania posiadanymi siłami. Symptomatyczne w tym kontekście są powtarzające się ataki na ważne obiekty – w tym systemy obrony przeciwlotniczej oraz samoloty na Krymie czy jednostki pływające Floty Czarnomorskiej, które od dawna powinny być chronione systemami przeciwdronowymi.
Po stronie Rosji występuje jednak inne zjawisko: możliwość korzystania zarówno ze wspomnianego zasobu mobilizacyjnego, jak i renty sprzętowej – czyli tysięcy sztuk sprzętu wojskowego odziedziczonego po Związku Radzieckim i znajdującego się w magazynach. Ten sprzęt jest – dosłownie – przepalany na polu walki. Rocznik „Military Balance” z 2022 (a więc podający ostatnie przedwojenne dane) szacował zapas magazynowy na około 10 tysięcy czołgów, wydanie z 2025 określa tę liczbę na około 2900 – a ponieważ ten rocznik publikowany jest na początku roku, prawdopodobnie liczba rosyjskich czołgów spadnie jeszcze bardziej.
Gdy mowa o samolotach czy śmigłowcach, sytuacja się komplikuje.
Reanimowanie starych maszyn może zakończyć się tak jak niedawny remont transportowca An-22, który po prostu rozpadł się w locie.
Ponadto od 2022 roku Rosja straciła na przykład co najmniej 66 zniszczonych lub uszkodzonych śmigłowców Ka-52 – czyli prawie połowę posiadanych maszyn, dostarczanych już w czasie rządów Putina. W przypadku bombowców Su-34 utracono 41 samolotów (przed 2022 dostarczono ich około 124 sztuk).
Modernizacja techniczna rosyjskiej armii, w tym zwłaszcza zakupy samolotów i śmigłowców była możliwa tylko dzięki pieniądzom z eksportu ropy i gazu – a i wówczas pozwoliło to przede wszystkim na skierowanie do produkcji maszyn opracowanych pod koniec istnienia ZSRR lub ich modyfikacji. W warunkach sankcji dostawy nowych maszyn są ograniczone, choć trwają. Regularnie pojawiające się komunikaty o dostawach samolotów Su-34, Su-35 czy Su-57 w partiach po kilka sztuk. Dla przykładu produkcja samolotów Su-57 szacowana jest na 18-19 egzemplarzy, a dostawy zaczęły się w grudniu 2020 roku. Starsze typy maszyn jak Su-35 czy Su-34 prawdopodobnie produkowane są w ilości kilkunastu egzemplarzy rocznie.
Te szacunki, ważne dla analiz potencjalnego konfliktu Rosji z państwami NATO, oznaczają jednakże, że Rosja wciąż może posiadać dziesiątki maszyn nadających się choćby do zrzucania bomb szybujących i przenoszenia rakiet. Ponadto potencjał konwencjonalny uzupełniają pociski rakietowe różnych typów (w tym koreańskie KN-23) i tanie bezzałogowce, produkowane w kraju – choć z udziałem części importowanych.
Ma to swoje ograniczenia, ale w krótkiej perspektywie czasowej pozwala na masowe, regularne naloty, wyczerpujące zasoby obrońców. Naloty na miasta oprócz terroryzowania ludności i niszczenia infrastruktury, mają także wymiar stricte wojskowy: wiążąc żołnierzy obsługujących uzbrojenie przeciwlotnicze oraz wyczerpując zasoby niezbędne do obrony w tym amunicję czy drony przechwytujące.
Potencjalnie szansą na przerwanie niepomyślnego dla Ukrainy kierunku, jakim jest wojna na wyczerpanie, jest uderzenie na zaplecze przeciwnika, aby pozbawić go możliwości korzystania ze swojego potencjału. Rok 2025 przyniósł tu sukcesy, w szczególności operację Pajęczyna, a więc atak bezzałogowców na bazy rosyjskich bombowców strategicznych oraz ataki dronów na infrastrukturę energetyczną Rosji, zwłaszcza rafinerie.
Operacja Pajęczyna, przeprowadzona przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy metodami konspiracyjnymi, doprowadziła do ataku na cztery bazy lotnicze. Zniszczono co najmniej siedem bombowców Tu-95MS oraz cztery Tu-22M. Niestety, był to sukces, który nie przełożył się na ograniczenie skali nalotów na ukraińskie miasta. Zniszczono bowiem tylko niewielką część floty lotnictwa dalekiego zasięgu, a do ataków Rosja używa także innych typów uzbrojenia. Oprócz bezpośredniego wymiaru militarnego miała wyraźny skutek propagandowy, udowadniając, że Rosja nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa strategicznie ważnych instalacji w głębi swojego terytorium. To jednak także nie wpłynęło zauważalnie na przebieg walk.
Jeśli liczono na to, że ta operacja da Ukrainie silniejszą pozycję negocjacyjną – nie udało się tego osiągnąć.
Dużo bardziej zauważalny był wpływ ataków na rafinerie. Rosja odczuła je bowiem w sposób zauważalny straty – paliwa zaczęło brakować, zarówno na rynku cywilnym, jak i na froncie. Doprowadziło to także do wprowadzenia zakazu eksportu benzyny, co oznacza utratę dochodów oraz importu paliw na użytek wewnętrzny. To może prowadzić do dalszych problemów gospodarczych, które mogą przełożyć się na zdolność Rosji do prowadzenia wojny.
Niestety nie doszło do przekazania Ukrainie pocisków Tomahawk, które odpowiednio użyte – właśnie do ataków na strategicznie ważne cele w Rosji, mogłyby sprawić, że ukraińskie naloty byłyby jeszcze skuteczniejsze.
Zasadniczym narzędziem, jakie Ukraina ma do dyspozycji, są jej własne, lekkie i powolne samoloty-pociski.
Być może sytuacja gospodarcza w Rosji w ciągu następnego roku pogorszy się na, tyle że poziom wydatków wojennych zostanie obniżony i będzie to miało wpływ na przebieg wojny – jednak jest to tylko hipoteza. Zakłada ona, że po pierwsze, pogorszenie sytuacji nastąpi, a po drugie, że rządzący Rosją zdecydują się na podjęcie wówczas racjonalnych działań – na przykład idących w kierunku zawarcia jakiegoś porozumienia pokojowego. Może się przecież okazać, że nawet w obliczu kryzysu zostaną podjęte decyzje z pozoru irracjonalne, prowadzące do kontynuowania wojny lub wręcz eskalacji po to, aby próbować uzyskać efekt mobilizacji społeczeństwa. Co więcej, załamanie gospodarki musiałoby nastąpić szybciej, niż załamanie woli oporu w społeczeństwie ukraińskim.
Mimo że Ukraina walczy już od szeregu lat i to skutecznie, zachowując niepodległość – ostateczny wynik wojny nie jest przesądzony.
Adiunkt w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego, zajmuje się problematyką bezpieczeństwa narodowego, w szczególności zagrożeń hybrydowych, militarnych oraz kultury strategicznej Polski. Autor książki "Ewolucja Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1990-2010 w kontekście kultury strategicznej Polski" (2022), stały współpracownik magazynu „Frag Out” członek Polskiego Towarzystwa Bezpieczeństwa Narodowego
Adiunkt w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego, zajmuje się problematyką bezpieczeństwa narodowego, w szczególności zagrożeń hybrydowych, militarnych oraz kultury strategicznej Polski. Autor książki "Ewolucja Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1990-2010 w kontekście kultury strategicznej Polski" (2022), stały współpracownik magazynu „Frag Out” członek Polskiego Towarzystwa Bezpieczeństwa Narodowego
Komentarze