– Przez lata mojego urzędowania nie mieliśmy większej hai. – Czego? – Haja to po śląsku kłótnia. Joanna Wons-Kleta, wójtka z Pawonkowa opowiada, jak jej gmina, jedna z najuboższych na Śląsku mobilizuje się, by ratować zdewastowane Stronie Śląskie
Piotr Pacewicz, OKO.press: Chciałbym się dowiedzieć, co pani jako wójcina gminy Pawonków, w wojewodztwie śląskim...
Joanna Wons-Kleta: ...wójtka. Wójcina to żona wójta, tak jak starościna jest żoną starosty. Byłam już nauczycielką, inżynierką, mogę być wójtką.
Co zatem może zrobić wójtka zagrożonej powodzią wiejskiej gminy w starciu z niżem genueńskim, absurdalnie ciepłym Morzem Śródziemnym, z polityką swego państwa, które nie tworzy zabezpieczeń przed skutkami globalnego ocieplenia, z ekopatologiami produkcji rolnej, z wycinką lasów, betonozą rzek...
Wójtka tak małej gminy tak daleko nie sięga. I w ogóle nie myśli w takich kontekstach. Myśli o tym, co trzeba zrobić, żeby jakoś się zabezpieczać, zwiększyć świadomość ludzi i reagować na miejscu.
Był strach przed powodzią?
Paniki nie było, może dlatego, że w przeszłości powodzie nas nie doświadczały. Starałam się raczej zwrócić uwagę, że trzeba się przygotować, więc strach nie, ale uważność tak. I napięcie, bo jednak prognozy były złe. Poza tym przeżywamy to, co dzieje się w całym województwie. Widzę, jakie było zagrożenie dla Nysy, tam ludzie obronili swoje miasto, ale woda zbliża sie do kolejnych, naprawdę masakra. Po prostu się boję tego, co może się jeszcze wydarzyć.
Przed chwilą [w trakcie autoryzacji tekstu we wtorek o 18:45 – red.] prezydent Wrocławia podał na spotkaniu z premierem Tuskiem, że pękły wały w Mietkowie pod Wrocławiem i konieczna będzie ewakuacja... Zanim ta straszna wiadomość została sprostowana, żyliśmy przez pół godziny w kolejnym stanie przerażenia.
To jest Pani która kadencja?
Druga się zaczęła, mam nadzieję, że ostatnia. Jestem zwolenniczką dwukadencyjności w samorządach, chciałabym, żeby to objęło także radnych i posłów.
Pani gmina w cudowny sposób ocalała. Pomogliście temu cudowi?
Mamy na szczęście tylko jedną rzekę, właściwie rzeczkę, która przechodzi przez trzy sołectwa z dziesięciu. Co ważne, nasza Lublinica nie jest zmeliorowana. Ma wciąż naturalny przebieg. Mamy też szczęście, że płynie przez piaszczystą część gminy, bo druga jest żwirowo-gliniasta. I w tej części piaszczystej jest dużo lasów, bo gleby są niskiej jakości. To wszystko było bardzo wysuszone, więc jak zaczęło tak padać i padało, padało, dwa dni, to rzeka podnosiła swój poziom, ale woda miała gdzie wsiąknąć i lasy pochłonęły dużą część wody. Mieliśmy właściwie jedno podtopienie piwnicy.
Poza tym nie spadło tyle deszczu, ile w prognozach, bo gdyby spadło, to by nas zalało, nie ma o czym gadać. Zwłaszcza tam, gdzie są domy gęsto zabudowane i drogi.
W czasie powodzi 1997 roku były podtopienia, więc wiedzieliśmy, gdzie może być najgorzej, jeśli deszcze będą tak nawalne, jak zapowiadano. W naszej gminie są świetni strażacy. Jeszcze w czwartek [12 września] zrobili przelot dronem nad Lublinicą, sprawdzili, gdzie są poprzewalane pnie, gdzie ta woda może się zatrzymać. W piątek, tuż przed największym zagrożeniem, poprosiłam przedstawicielkę Wód Polskich z Tarnowskich Gór, żeby oczyścili rzekę w tej części, gdzie są domy i
dzięki temu woda przez zamieszkałe tereny popłynęła szybciej.
To brzmi trochę jak rozdział z książki o ekologicznej prewencji antypowodziowej.
W tym sensie, że wykorzystaliśmy walory naturalne i to, że nasza rzeczka nie jest uregulowana, płynie po prostu korytem wyżłobionym w ziemi. Byliśmy przygotowani, że wyleje bezpiecznie na terenach leśnych. Analizowaliśmy też dopływy Lublinicy, lokalne strumyki, a nawet rowy melioracyjne. Na jednym ze strumyków bobry zbudowały misterną tamę, powstała naturalna zapora, dzięki której ten strumyk mógłby sobie spokojnie wylać.
W ostatniej chwili okazało się, że jakiś mieszkaniec nie wiadomo po co usunął fragment bobrzej tamy.
Na razie jesteśmy skupieni na pomaganiu poszkodowanym w powodzi, ale jak się trochę uspokoi, to przygotujemy z Małgorzatą Bednarek, która się zajmuje edukacją ekologiczną, zalecenia na przyszłość. A ja trochę nakrzyczę na mieszkańców, że ktoś miał taki głupi pomysł, żeby w miejscu, gdzie woda powinna wylać, zwiększać przepustowość rzeki.
A na czym polega ta wasza pomoc dla sąsiednich gmin?
Zaapelowałam, żeby powściągnąć emocje i nie wozić na łapu capu nie wiadomo czego. Trzech strażaków z OSP na szczęście nie posłuchało i ruszyli z pomocą, co mnie zmobilizowało, żeby od rana [16 września] nawiązywać kontakty z samorządami z powiatu kłodzkiego. Strażacy dotarli do Stronia Śląskiego, który strasznie ucierpiał, gdy strzeliła ta tama na Morawce. Ja też myślałam o tym Stroniu, bo byłam tam na weekendzie majowym i bardzo mi się spodobało i widziałam zdjęcia z tego, jak miasto wygląda w tej chwili.
Po prostu rozpacz, płakać się chce (patrz zdjęcie główne do tekstu).
Strażacy zawieźli im dwa agregaty i żywność za ponad 4 tysiące złotych ze zbiórki u nas. Ich gmina ma 117 kilometrów kwadratowych, nasza 118 km, ludzi mają 8,5 tys., my 6,5 tys. To jest taka gmina, której jesteśmy w stanie konkretnie pomóc i jestem pewna, że mieszkańcy to zrobią.
Pani z naszego zarządzania kryzysowego dała mi znać, że już się dzieje duża zbiórka rzeczy w strażnicach pożarnych. Jutro pojadą kolejne transporty. A jeszcze wiem od strażaka, który jechał do Stronia, że nasi rolnicy kupili ileś palet wody.
A te agregaty to była własność publiczna, samorządowa?
Nie, prywatna. Z przekazywaniem własności samorządowej muszę być ostrożna, będę rozmawiać z prawnikiem, jak to formalnie zrobić. Może podpiszemy jakieś porozumienie? Próbowałam się kontaktować ze starostwem, ale oni nie byli chętni, żeby nam to ułatwić. Nawiązałam kontakt z koleżanką z Dolnego Śląska, też wójtką, ona się dowiadywała przez wojewodę, jak się kontaktować z urzędem gminy w Stroniu.
Na razie każde z nas coś tam daje, widziałam na FB, że w grupie urzędniczek jest dyskusja, jak przekazać pieniądze. Nasze OSP zamówiły też osuszacze i zbierają na nie pieniądze.
Nasza gmina jest malutka, ale ludzie są tu niesamowici.
Ktoś oddał swój agregat, czy pożyczył?
Pożyczył? Trudno powiedzieć, czy agregat przetrwa pracę pod takim obciążeniem, bo w Stroniu Śląskim nie ma jeszcze energii elektrycznej.
To przecież kosztowna rzecz, tysiąc czy nawet kilka tysięcy złotych.
Tak, ale proszę mi wierzyć, że jak nasi mieszkańcy dali, to tego nie rozpamiętują. Mieliśmy w 2019 roku pożar, pół gospodarstwa się spaliło. Zebraliśmy ponad 300 tysięcy złotych, w tym były wpłaty spoza gminy. W 2023 roku nasi mieszkańcy uzbierali ponad 43 tys. zł na operację i rehabilitację sześcioletniej Lenki, z Solarni, jednego z naszych sołectw. Jak u nas ktoś daje, to nie po to, żeby żałować.
W 2022 roku mieliśmy dziewczynkę chorą na raka i znowu strażacy organizowali festyny, jakieś rzeczy licytowali, zebrali kupę forsy.
Jakąś rolę odgrywa w tym parafia?
W zimie przyszła do mnie mieszkanka aktywna w Caritasie, żeby się naradzić, bo jedną z mieszkanek dotknęła ciężka choroba, mąż sobie nie bardzo umiał z tym poradzić. Panie z naszego Caritasu mają kontakty ze starszymi osobami i widzą to, czego my nie widzimy z poziomu urzędu, a nawet jako osoby z sąsiedztwa. Dla chorej pani uruchomiliśmy wsparcie z GOPS-u [Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej]. Wielu ludzi u nas ma po prostu oczy szeroko otwarte.
Nagrałam trzy dni temu taki filmik, że jestem dumna z naszych mieszkańców, bo jesteśmy małą społecznością, chyba najbiedniejszą gminą w powiecie lublinieckim. Kiedy w 2020 roku byłam na proteście w sprawie podwyżek cen energii, to przedstawiano nas jako trzecią najbiedniejszą jednostkę samorządową województwa śląskiego. Mamy problemy, jak wszyscy, ale ludzie są życzliwi i zżyci ze sobą. W dużej mierze dzięki strażakom.
Strażakom?
Mamy w gminie 10 sołectw i 10 oddziałów Ochotniczej Straży Pożarnej. Jak o tym mówię samorządowcom gdzieś w Polsce, to patrzą na mnie z litością, że pewnie strasznie ciągną pieniądze z budżetu gminy. Ale ja zlego slowa o strażakach nie powiem, w poprzedniej kadencji kupiliśmy jeden nowy wóz, bo taka była presja. Normalnie kupujemy samochody używane z zagranicy, sprawdzają się, a są nieporównywalnie tańsze.
I ci strażacy moi robią masę świetnych rzeczy.
Proszę sobie wyobrazić, że już po raz siódmy przygotowali w lecie obóz dla 87 dzieci z gminy Pawonków. Biorą urlopy z własnych prac i wolontaryjnie zajmują się dziećmi. Jakby pan chciał dziecku kupić pobyt na takim obozie, to by pan zaplacił 3 tys. zł, albo i lepiej, bo tam są codziennie super zajęcia. Każdy strażacki pluton przygotowuje program na jeden dzień, np. jakąś grę terenową.
Ja też prowadziłam całodniowe zajęcia z team buildingu, uczyliśmy się współpracy i rozwiązywania problemów. Dzieci z rożnych miejscowości się poznają, tworzą się więzi społeczne. Młodzi ludzie, którzy siedem lat temu byli na obozie, teraz już często na studiach, są tu opiekunami. Nie wiem, czy jacyś strażacy w Polsce coś takiego robią.
To nie pasuje do stereotypu polskiej wsi.
Nie wiem, skąd pan bierze te stereotypy, pewnie z miasta (śmiech). To wszystko w dużej mierze zasługa jednego strażaka, który ma bardzo otwartą głowę, Marcina Bryłki, byłego komendanta gminnego. Nie wiem, kto był pomysłodawcą tych obozów, ale on je bardzo wspierał.
Mój ojciec też był strażakiem, ale z dzieciństwa został mi zupelnie inny obraz. Kłótnie o pieniądze, o braki wyposażenia, o wszystko. Teraz też, wiadomo, zdarza się, że jeden na drugiego nawrzeszczy, ale tak naprawdę przez lata mojego urzędowania nie mieliśmy większej hai.
Czego?
Haja to po śląsku kłótnia. Od kiedy jestem wójtem w 2018 roku...
Wójtką
... to nie było ani jednej większej hai, żeby się ludzie w gminie na serio pokłócili, poobrażali na siebie. Ci panowie i panie są nastawieni na to, żeby współpracować. A ja też dbam o to, żeby wszystkie moje decyzje były dobrze uargumentowane i żeby nie były jednoosobowe. Niedawno jedna z OSP postąpiła niezgodnie z ustaleniami, więc przygotowaliśmy z prezesem OSP i komendantem gminnym sprawę na zarząd, było głosowanie. Tym, którzy zlamali uzgodnienie dostało się dosyć poważnie, ale od wszystkich.
Ja się śmieję, że jesteśmy gminą, w której panuje demokracja.
Żebym przyopadkiem nie wyszła na skromnisię (śmiech), powiem, że to trochę zasługa świadomego liderstwa. Cały czas mam głowie, żeby podejmować transparentne decyzje w takiej jawności, że jak ktoś mnie zapyta, dlaczego tak zrobiłaś, to mam argumenty i że to było skonsultowane. Poza tym ja lubię gadać, więc jak mam problem to naturalny sposób gadam o tym, więc siłą rzeczy zawsze jakieś opinie do mnie trafią.
Widziałem, że Krzysztof Kleta jest moderatorem gminnego Facebooka.
Ale to nie jest gminna strona! Nawet nie wiem, kto ją założył, podejrzewam, że nasz kolega, pracownik Lasów Państwowych, strażnik leśny, który strasznie się kłóci z panią Bednarek, bo on jest myśliwym, a pani Bednarek przeciwniczką zabijania zwierząt. A ja się z obydwojgiem koleguję. Trochę się z nich śmieję, że nie utrzymują kontaktów, choć oboje tak ten las kochają i tyle o nim wiedzą.
Pytałem na początek o sytuację małej gminy na globalnej mapie.
Cały czas odpowiadam ze swojego poziomu. My przecież nie mamy większego wpływu na politykę państwa. Doświadczam tego praktycznie za każdym razem, kiedy się zbliżam do dużej polityki, że ustawy są pisane pod duże miasta, ich lobbing wygrywa. A my oprócz tego, że mamy swoje problemy, to cierpimy z powodu legislacji, która nie jest dostosowana do potrzeb małych gmin. Na przykład działy specjalne rolnictwa, jak hodowla kurczaków, norek, czy plantacje pomidorów, które płacą mniej podaktów od nieruchomości niż inni rolnicy. A u siebie dwie fermy kurczaków i dwie fermy norek. W ramach proaktywności postanowiłam sobie, że jeżeli zostanę wybrana drugi raz na wójtkę, to zgłoszę się do Związku Gmin Wiejskich i jestem nawet w zarządzie. Ale nie w komisji wspólnej rządu i samorządu, a tam jak widzę, głos panów staje się mniej donośny.
Jak pani trafiła do tego Pawonkowa?
Ja się w naszej gminie urodziłam w 1980 roku, w miejscowości Łagiewniki Wielkie. Trudno było stąd wyjeżdżać, w pewnym momencie nawet autobudów nie było. W szkole średniej
obiecywałam sobie, że jak tylko zrobię maturę, to się wbiję w jakieś miasto
i do tych Łagiewnik to może będę wpadać do rodziców na święta. Skończyłam chemię na Politechnice Wrocławskiej, jestem inżynierem analitykiem. W międzyczasie poznałam męża, wzięliśmy lub w 2004 roku. Krzysztof wychował się i mieszkał w Raciborzu. W Kędzierzynie pracowałam w zakładzie chemicznym, ale nie umieliśmy się zdecydować, gdzie osiąść, może w Gliwicach, może nie... I w sumie oboje w tym samym czasie zdecydowaliśmy po tych tułaczkach, że to jednak będzie wieś, bo taka fajna, wszystko w sumie blisko, a jednocześnie cicho i ta przyroda... Całe życie myślałam że stąd ucieknę, ale w 2006 roku zaczęliśmy remontować część domu rodziców. Do dzisiaj tu mieszkamy.
Skąd to się pani bierze, taka aktywna i pozytywna postawa wobec świata? Człowiekowi z mazowieckich równin, jakim jestem, a pokolenie wcześniej z białostockiej wsi, wydaje się kulturowo daleka. Może jest w tym ślad śląskiej mentalności?
Może to jest trochę śląskie? Mój pradziadek w poniedziałek świtem jechał na grubę do Chorzowa, prababcia w Łagiewnikach miala na głowie masę dzieci i gospodarswto.
Śląskie kobiety musiały zarządzać tak naprawdę wszystkim.
Większość rodzin z naszej okolicy tak funkcjonowała. Do dzisiaj tutaj nie ma przemysłu, więc trzeba było harować, żeby jakoś to wszystko poskładać i zapewnić edukację dzieciom, dać im życiowy start.
Ale czy to się jakoś na mnie przeniosło? Nie wiem, w innych rejonach Polski ludzie tak samo ciężko pracują, więc nie składałabym tego na karb śląskości.
W naszej gminie jest też tak, że jeden drugiego wzmacnia.
Ja podziwiam naszego pana Marcina Bryłkę, poprzedniego gminnego komendanta Straży Pożarnej. Myślę: Boże kochany, jaki to jest dobry i mądry czlowiek, jak też tak chcę.
No i tak się jeden drugim inspirujemy. Jak widzę zaangażowanie obecnego komendanta, pana Adriana Bonka i innych strażaków Krzysia, Stasia, Lubomira, to od razu mi się także chce. Myślisz sobie, że nie możesz być gorsza. Poza tym, ja jestem ciekawa świata.
A co ma świat do tego?
W 2012 r. usłyszałam, że można pojechać do Stanów Zjednoczonych, jak się skończy szkołę liderów. Patrzę, że jest aplikacja, to dobra, wypelniam. I okazało, że to jest super program Fundacji Szkoła Liderów finansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności. W 2015 roku pojechałam tych Stanów, na taki samorządowy wyjazd studyjny. To też otworzyło mi umysł na to, że liderskość to jest coś, co trzeba kultywować, wzmacniać u siebie, dbać, żeby się rozwijało.
Kiedy kandydowałam na urząd wójta w 2018 roku to Marcin [Bryłka] mówił, że się nadajesz, bo nie masz dzieci, a zostaniesz matką nas wszystkich.
Ale suchar – odpowiedzialam. – Prędzej macochą.
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze