0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Marcin Stepien / Agencja GazetaMarcin Stepien / Age...

Pierwsza wypowiedź Jolanty Turczynowicz-Kieryłło, szefowej sztabu wyborczego Andrzeja Dudy, wywołała burzę. A miała załagodzić sytuację po kryzysie spowodowanym „palcem Lichockiej”.

Niefortunnie dla Andrzeja Dudy właśnie tego dnia (19 lutego 2020), gdy prezentował swój sztab, prokuratura i CBA przeprowadziły akcje w sprawie Mariana Banasia i byłego „agenta Tomka”. Skład sztabu nie wzbudził tylu emocji, co wejście śledczych do mieszkań szefa NIK czy zatrzymanie Tomasza Kaczmarka.

TVP nie opuściła jednak posterunku. Informację o powołaniu sztabu prowadząca „Wiadomości” Edyta Lewandowska podała w pierwszym zdaniu swojej zapowiedzi, a materiał na ten temat był trzeci - ten o działaniach służb: czwarty.

Szefowa sztabu była również w „Gościu Wiadomości” nadawanym tuż po głównym wydaniu serwisu informacyjnego TVP.

Jolanta Turczynowicz-Kieryłło będzie dowodzić kampanią reelekcyjną Dudy. W przeszłości prowadziła m.in. kampanię społeczną „Szanuję, nie hejtuję". Pisaliśmy o niej w tekście:

Przeczytaj także:

„Dowolność korzystania z wolności słowa”

W rozmowie z Edytą Lewandowską z TVP Turczynowicz-Kieryłło zapewniała, że kampania Dudy będzie „pełna energii, pełna słońca, pełna życzliwości”. Po czym sama przeszła do tematu wolności słowa.

To będzie kampania, „w której liczy się nie tylko wolność słowa, ale też odpowiedzialność za słowo” — mówiła. Zapewne to element strategii sztabu. Andrzej Duda znajduje się pod presją po tym, jak posłanka PiS Joanna Lichocka pokazała w Sejmie środkowy palec opozycji. I chce pokazać, że on takich chwytów stosował nie będzie.

Turczynowicz-Kieryłło stwierdziła, że „słowo zabija tak jak nóż”, wolności obywatelskie są jej bliskie, sama wychowała się zawodowo w katedrze praw człowieka.

Ale dodała także słowa o granicach wolności słowa:

„Dowolność korzystania z wolności słowa może prowadzić do zagrożeń interesów, które są ważne z perspektywy państwa. W sprawach, w których broniłam interesu narodowego, zaznaczałam granice.

Granice, których nie można przekroczyć, bo już się nie działa w interesie publicznym, bo już się działa w interesie, który bardzo często jest niezgodnym z tym, co słuszne dla państwa”.

Ta wypowiedź była podawana dziesiątki razy w mediach społecznościowych, oburzyła dziennikarzy i obrońców praw człowieka. W czwartek 20 lutego 2020 rano Turczynowicz-Kieryłło tłumaczyła się z niej na Twitterze:

„Hejt, również hejt w polityce to nadużycie wolności słowa. Pamiętacie „Dziwny jest ten świat” Niemena? „A jednak często jest, że ktoś słowem złym Zabija tak, jak nożem” #SzanujęNieHejtuje”.

To odwracanie kota ogonem.

Na Twitterze szefowa sztabu Dudy mówi o hejcie, w TVP mówiła o relacji swobody wypowiedzi i interesów państwa, a nie o wrażliwości pojedynczych obywateli.

Zbigniew Giżyński w "Kropce nad i": Chodziło o tajemnicę państwową

W czwartkowej (20 lutego) "Kropce nad i", poseł PiS Zbigniew Giżyński bronił adwokatki podkreślając, że zna ją jeszcze z czasów studiów (oboje są z rocznika 1973, studiowali w Toruniu). Wykonał akrobatyczną wręcz interpretację wypowiedzi Turczynowicz-Kieryłło. Przecież, zwrócił się do drugiego gościa Krzysztofa Śmiszka (Lewica), "jako posłowie, wiemy o co tu chodzi". I dalej:

"Idzie o ochronę tajemnicy państwowej, to oczywiste".

Ta wypowiedź rozbawiła Śmiszka i prowadzącą program Monikę Olejnik. Kontekst i dalsze wyjaśnienia adwokatki wskazują, że miała na myśli coś zupełnie innego: interes publiczny rozumiany jako interes państwa, w dodatku definiowany przez sprawujących władzę.

Ekspertka: Prezydent nic nie zrobił dla wolności słowa. A mógł

„Wyznaczanie granic swobody wypowiedzi przez polityków, roszczenie sobie takiej możliwości jest z góry błędne” - mówi OKO.press Dominika Bychawska-Siniarska, prawniczka i dyrektorka Obserwatorium Wolności Mediów w Polsce Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

„Te granice są zapisane w konstytucji, interpretować je mogą sądy - krajowe lub międzynarodowe, a nie politycy”.

Politykiem, który szczególnie chętnie poucza innych, co się mieści, a co nie w granicach wolności słowa, jest prezydent USA Donald Trump. Jednocześnie odmawia wstępu na konferencje prasowe do Białego Domu m.in. dziennikarzom BBC, CNN i "Guardiana".

„Mamy trend, że wolność słowa jest traktowana bardzo wybiórczo. Jeśli my siejemy hejt, to jest dobrze, a jeśli ktoś nam zwróci na to uwagę, to oskarżamy go o nadużycie. To jest typowe dla Donalda Trumpa: wszystko dla niego jest fake newsem, wszystko, co mu się nie podoba, nie mieści się w granicach wolności słowa” - komentuje prawniczka.

Przede wszystkim jednak prawniczka zwraca uwagę, że prezydent Andrzej Duda wielokrotnie w trakcie swojej kadencji mógł coś zrobić na rzecz wolności słowa. Ale nie zrobił:

„Jeśli prezydent Andrzej Duda jest zainteresowany swobodą wypowiedzi, to ma spore pole do popisu".

Na przykład kwestia usunięcia z kodeksu karnego art. 212 o zniesławieniu. Politycy używają go do kneblowania niewygodnych mediów, uciekali się do tego m.in. Jarosław Kaczyński i Jacek Kurski.

„Za art. 212 regularnie odpowiadamy przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka. Każdy z podatników dorzuca się do kosztów funkcjonowania tego paragrafu”.

W 2017 roku prezydent Duda ułaskawił Tomasza Wróblewskiego, który został skazany za artykuł opublikowany w 2010 roku w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. „Miło, że prezydent ułaskawia, ale niech ułaskawia wszystkich, art. 212 jest tak samo dolegliwy dla strony prawej, lewej i centrum” - mówi ekspertka.

Dodaje, że prezydent miał okazję zająć się art. 212: w 2017 roku został zaproszony przez Rzecznika Praw Obywatelskich do debaty na ten temat. Przedstawiciel Kancelarii Prezydenta powiedział wtedy, że jeśli artykuł zostanie wykreślony, ludzie nie będą mieli jak bronić swojej godności.

Jednak feralny art. 212 to nie wszystko. „Jest szereg przepisów karnych wobec symboli narodowych, które są krytykowane przez OBWE i Radę Europy. Są przepisy dotyczące uregulowania odpowiedzialności za treści w internecie. Prezydent mógłby coś z tym zrobić. Można mnożyć, czym prezydent mógłby się realnie zająć. Zapraszamy do współpracy”.

Szefowa sztabu sobie, organy międzynarodowe sobie

Turczynowicz-Kieryłło powiedziała, że wolność słowa „może prowadzić do zagrożeń interesów, które są ważne z perspektywy państwa”. Czy interes państwa faktycznie może być ograniczeniem wolności słowa?

„Bezpieczeństwo państwa i porządek publiczny mogą być powodem ograniczenia wolności słowa, ale to muszą być bardzo poważne zarzuty” - mówi prawniczka Fundacji Helsińskiej. Chodzi np. o ujawnianie tajnych dokumentów, funkcjonowanie wywiadu, pochwalanie aktów terroryzmu. „Ale bardzo konkretnych. Pisanie generalne o terrorze nie uderza w interes państwa” — zaznacza Bychawska.

„To, co mówi pani Kieryłło przeczy temu, co twierdzą organy międzynarodowe, w tym Trybunał Praw Człowieka, i nasza konstytucja”.

„Obecnie to jest ważny standard międzynarodowy: obywatele muszą wiedzieć, co się dzieje w państwie. Państwo powinno być poddane jak największemu prześwietleniu, powinniśmy wiedzieć niemal wszystko, by móc ocenić sposób jego funkcjonowania. Bez tych informacji nie możemy ocenić, czy polityk działa w naszym interesie i jak oddać głos” - mówi Bychawska.

Całkiem niedawno Jolanta Turczynowicz-Kieryłło reprezentowała szefa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego w sądowym sporze z „Gazetą Wyborczą”. Domagała się wówczas w imieniu swojego klienta swoistej cenzury wstecznej: chciała, by sąd nakazał usunąć „Wyborczej” artykuły o nadużyciach w NBP z internetu i… również z wydań papierowych.

Udostępnij:

Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze