W niedzielę 23 lipca Hiszpanie w przedterminowych wyborach wyłonią nowy rząd. Frekwencja zapowiada się wysoka, z rekordową liczbą głosów oddanych korespondencyjnie. Dla wielu to najważniejsze wybory od lat – zadecydują, czy Hiszpania utrzyma progresywny kurs, czy skręci mocno w prawo
Na zdjęciu powyżej: Lider skrajnie prawicowej partii Vox Santiago Abascal na wiecu w Madrycie, 21 lipca 2023. Foto: Thomas COEX / AFP
Przez ponad 40 lat hiszpańskiej demokracji polityczną pałeczkę w wyborach przekazywały sobie dwa ugrupowania – Partia Ludowa (PP, Partido Popular) i Partia Socjalistyczna (PSOE, Partido Socialista Obrero Español).
Obie reprezentują dość klasyczne wersje lewicy i prawicy. Odzwierciedlają też wieloletni podział na Hiszpanię „niebieską”, bardziej konserwatywną obyczajowo i liberalną ekonomicznie, i „czerwoną” – socjalistyczną i progresywną.
Od kilku lat polityczny duopol przełamują dwa nowe stronnictwa – progresywna lewica, zjednoczona w koalicji Sumar oraz radykalnie prawicowa, populistyczna Vox.
Obie zagospodarowały te części elektoratu prawicy i lewicy, które domagały się bardziej wyrazistej polityki i widocznych zmian. W niedzielę powalczą o trzecie miejsce, ale wynik nie będzie tak ważny, jak główne pytanie tych wyborów: czy populiści z Vox faktycznie wejdą do rządu.
Do rządzenia potrzebne jest 176 mandatów. Według ostatnich sondaży Partia Ludowa może liczyć na średnio 142, socjaliści – 108, a Vox i Sumar – odpowiednio 35 i 34.
Żadna partia nie będzie rządzić samodzielne, a PSOE i Sumar nawet najbardziej optymistyczne sondaże nie dają wymaganej większości – chyba że weszłyby w trudną do wyobrażenia koalicję z partiami regionalnych separatystów.
Najbardziej prawdopodobny scenariusz – koalicja Partii Ludowej i Vox – przeraża wielu wyborców, a i dla PP robi się coraz bardziej kłopotliwy.
Przyspieszone wybory są skutkiem przegranej lewicy w majowych wyborach samorządowych. Sama porażka nie była niespodzianką, ale jej skala – przejęcie niemal wszystkich wspólnot autonomicznych przez prawicę – już tak.
Zaskoczenie było tym większe, że sprawy w Hiszpanii mają się nieźle: inflacja spadła poniżej 4 proc., wskaźnik zatrudnienia jest najwyższy w historii, gospodarka odbiła się po pandemii i kryzysie wywołanym wojną w Ukrainie, a wprowadzone przez rząd reformy cieszą się szerokim poparciem.
Prawica próbowała przez chwilę uderzać w gospodarcze bębny, powtarzając bliżej niesprecyzowany postulat „uratowania kraju przed sanchyzmem” – od nazwiska premiera Pedro Sáncheza – ale gdy ten opublikował korzystne wskaźniki ekonomiczne, musiała te argumenty porzucić.
Nowe znalazła dość szybko, zastępując ekonomiczną debatę straszeniem. Jednym z głównych tematów kampanii stała się ustawa „Solo si es si” (Tylko tak znaczy tak), uchwalona przez obecny rząd z inicjatywy Sumar.
Ustawa redefiniowała pojęcie gwałtu jako akt seksualny bez wyrażenia świadomej zgody, została jednak źle napisana i w jej rezultacie ok. 1100 przestępcom seksualnym skrócono kary więzienia.
Zarówno PSOE, jak i Sumar przyznali się do błędu i usunęli główną autorkę ustawy, Irene Montero, z list wyborczych. PP i Vox poświęciły jednak sporo czasu na wypominanie rządowi, że „naraża kobiety na niebezpieczeństwo, wypuszczając na wolność gwałcicieli”.
Drugą bronią prawicy jest wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który orzekł niedawno, że wprowadzony podczas pandemii stan wyjątkowy był niezgodny z Konstytucją i unieważnił wszystkie mandaty za łamanie restrykcji.
Trzecią, prawdopodobnie najmocniejszą, jest fakt, że lewica zawierała w parlamencie sojusze z nacjonalistyczną, separatystyczną partią Kraju Basków EH Bildu. W obecnych wyborach Bildu wystawiło 44 kandydatów skazanych wcześniej za przynależność do grupy terrorystycznej ETA, w tym 10 za zabójstwa.
Niektóre z tych decyzji faktycznie mogły spowodować odpływ wyborców od lewicy. Stan wyjątkowy był przez wielu uważany za zbyt długi i surowy, a prawica często krytykowała ograniczanie wolności obywatelskich i punktowała koszty, które przez restrykcje ponieśli przedsiębiorcy.
Ustawa o świadomej zgodzie raczej nie skłoniła do głosowania na prawicę osób, którym faktycznie zależy na prawach kobiet – pomimo błędów, była kolejnym osiągnięciem polityki równościowej, którą PP konsekwentnie ignoruje, a Vox otwarcie zwalcza.
Jednak podgrzewana przez prawicę histeria wokół skrócenia kar mogła zadziałać, bo wiele osób komentowało ten efekt z niesmakiem.
Sojusze z separatystami ciążą chyba najbardziej, choć PSOE próbuje się teraz od tego odżegnywać, to jasne jest, że w przypadku kolejnej wygranej znowu potrzebowałaby ich głosów w parlamencie.
Wielu centrowych, umiarkowanych wyborców żadnych sojuszy z radykałami nie zaakceptuje. A jeśli już będzie musiało, to prędzej zgodzi się na negujących przemoc wobec kobiet „maczystów”, niż dawnych terrorystów.
Po majowej porażce lewica błyskawicznie się zmobilizowała i robi teraz wszystko, by nie stracić władzy. Mniejsze partie progresywne połączyły się w koalicję Sumar i przez całą kampanię próbowały pokazywać, że razem z PSOE tworzą zróżnicowany, ale zgodny tandem.
W debatach i wystąpieniach skupiali się na podkreślaniu osiągnięć swojej kadencji i obiecywali kontynuację dotychczasowej polityki. Sumar najczęściej szło o jeszcze krok dalej, proponując rozwiązania bardziej progresywne i zwiększające rolę państwa opiekuńczego.
Partia Ludowa koncentrowała się na przeciwstawianiu postulatów socjalnych wolnorynkowym, a w kwestiach praw kobiet i mniejszości głównie milczała albo sugerowała delikatne kroki wstecz.
Vox natomiast zapowiedziało rewolucję w niemal wszystkich obszarach: większość ustaw wprowadzonych przez obecny rząd planuje uchylić, zobowiązania wobec Unii Europejskiej – wypowiedzieć, a w kwestiach obyczajowych najchętniej cofnęłaby Hiszpanię o 40 lat.
Kwestiami najczęściej poruszanymi w kampanii były rosnące koszty życia, rynek pracy, polityka mieszkaniowa, a także prawa kobiet i zmiany klimatyczne.
PSOE podkreślało zalety przeprowadzonej w obecnej kadencji reformy prawa pracy, która podniosła pensję minimalną o 47 proc. i znacznie ograniczyła zawieranie umów „śmieciowych”.
Wbrew ostrzeżeniom prawicy, która głosowała przeciwko ustawie, nie spowodowało to gospodarczej zapaści i wzrostu bezrobocia. Przeciwnie – zatrudnienie jest obecnie największe w historii, a bezrobocie po raz pierwszy spadło do poziomu sprzed kryzysu w 2008 roku.
Partia Ludowa początkowo zapowiadała zmianę reformy, ale w trakcie kampanii zaliczyła woltę o 180 stopni i przyznała, że ustawa przyniosła dobre skutki. Vox prezentujący się jako „głos przedsiębiorców”, zadeklarował, że ustawę uchyli.
Lewica obiecała też kontynuację dotychczasowej polityki mieszkaniowej – rozwijanie publicznego mieszkalnictwa i dalszą regulację rynku najmu, na którym ceny w ostatnich latach poszybowały.
W marcu rząd uchwalił prawo ograniczające możliwość podwyższania czynszów przez właścicieli (w tym roku jest to maksymalnie 2 proc.) i nakładające większe podatki na właścicieli tych nieruchomości, które stoją nieużywane przez dłużej niż pół roku.
Obie partie prawicowe zapowiedziały przede wszystkim uchylenie tej ustawy i bezwzględną walkę z „ocupas” – lokatorami nielegalnie zajmującymi pustostany. Vox obiecał również powrót do „modelu własnościowego” w polityce mieszkaniowej oraz „uwolnienie gruntów zajętych przez gminy”.
Do wyrzucenia nadają się też, zdaniem prawicy, wszystkie reformy rządu w sferze praw kobiet i osób LGBTQ+ – ustawa umożliwiająca przerywanie ciąży 16- i 17-latkom bez zgody rodziców, wspomniane prawo o zgodzie seksualnej i ustawa ułatwiająca osobom trans zmianę płci w urzędach stanu cywilnego.
Vox idzie zresztą dużo dalej: chce zakazać aborcji w niemal wszystkich przypadkach; ograniczyć prawa osób LGBTQ+; zlikwidować parytety i wszelkie zapisy o równości płci w kodeksie pracy, a także – uchylić obowiązującą od 2004 roku ustawę o zapobieganiu przemocy wobec kobiet i wypowiedzieć Konwencję stambulską.
W kampanii stosunkowo niewiele mówiło się o zmianach klimatycznych, choć jego skutki – ekstremalne upały i pożary, postępujące pustynnienie kraju i coraz większe problemy z zasobami wody – Hiszpanie odczuwają na co dzień.
Lewica zapowiedziała dalszy rozwój źródeł energii odnawialnej – głównie farm wiatrowych i fotowoltaicznych – i zwiększenie inwestycji w odsalanie wody morskiej.
Vox skupiło się głównie na negowaniu „religii klimatycznej” i zadeklarowało wypowiedzenie porozumień paryskich oraz unijnych zobowiązań dotyczących redukcji emisji.
Problemów z zasobami wody i suszami nie mogło już zignorować, ale proponowane rozwiązanie – „pozyskanie ogromnych ilości wody, poprzez połączenie jej wszystkich krajowych źródeł” – pozostaje dla wszystkich zagadką.
Niewiele miejsca w debatach poświęcono także polityce migracyjnej. PSOE niejasno wspomina o lepszych programach integracji, ale tylko jej koalicjant proponuje konkretne rozwiązania, np. obowiązkowe kwoty zatrudnienia cudzoziemców w firmach i publicznych instytucjach.
Sumar obiecuje również uchylenie ustawy zezwalającej na push-backi na lądowej granicy z Marokiem. PSOE nie wypowiada się w tej kwestii – prawdopodobnie dlatego, że taką deklarację złożyło już w 2019 roku.
Prawica postuluje wzmocnienie kontroli granic i zwiększenie zaangażowania Frontexu. Vox natomiast zapowiada bezwzględną walkę z nieregularną migracją i utworzenie „blokady morskiej” na wybrzeżach północnej Afryki. Miałaby składać się z hiszpańskiej marynarki wojennej oraz wojsk NATO.
W pierwszych tygodniach kampanii mało mówiło się też o emeryturach, choć osoby powyżej 65. roku stanowią 19 proc. populacji Hiszpanii i ich głosy często decydują o wyniku wyborów.
PSOE wspominało o przeprowadzonej podwyżce emerytur zgodnie z ubiegłorocznym wskaźnikiem inflacji – o 8,5 proc. – i obiecało wprowadzenie zapisu o corocznej rewaloryzacji do Konstytucji.
Temat nabrał rozpędu dopiero w połowie lipca, gdy zamieszania wokół niego narobił lider PP Alberto Feijóo. W jednym z wywiadów skłamał, że poprzedni rząd prawicowy trzykrotnie rewaloryzował emerytury zgodnie ze wskaźnikiem inflacji.
Dziennikarka od razu skonfrontowała go z danymi, jednak Feijóo upierał się, że podwyżki miały miejsce i domagał się od niej przeprosin. Tuż po wywiadzie opublikowano dane pokazujące, że rząd PP faktycznie rewaloryzował emerytury, jednak znacznie poniżej wskaźnika inflacji. Feijóo powtórzył jednak swoją wersję w dwóch kolejnych wystąpieniach, a do błędu przyznał się dopiero kilka dni później, zapewniając jednak, że „nie kłamał, co najwyżej wyrażał się nieprecyzyjnie”.
Sporo problemów przysporzyło też Feijóo wyciągnięcie pewnej historii sprzed lat. W 2013 roku dziennik „El Pais" opublikował serię zdjęć, na których obecny kandydat na premiera opala się na luksusowym jachcie z Marcialem Dorado, handlarzem narkotyków.
Zdjęcia zrobiono w latach 90., gdy Feijóo zasiadał w regionalnym parlamencie Galicji, a kilka lat później Dorado został skazany za handel sześcioma tonami kokainy i pranie brudnych pieniędzy.
Do wątku nietypowej przyjaźni polityka nawiązała liderka Sumar Yolanda Díaz, a temat szybko podchwyciły media. Lider PP początkowo bronił się, mówiąc, że nie wiedział wówczas, czym zajmuje się Dorado, spotykał się z nim tylko raz, a podobne zdjęcia handlarz robił sobie „z politykami wszystkich partii”.
Okazało się jednak, że jeszcze kilka lat po wspólnym rejsie Feijóo podróżował z handlarzem na Ibizę, Wyspy Kanaryjskie i do Andory, kraju, w którym Dorado prał pieniądze.
Ostatecznie w piątek 21 lipca, tuż przed zamknięciem kampanii, lider PP przyznał w wywiadzie dla radia Cope, że w okresie ich przyjaźni Dorado był „przemytnikiem – ale nie handlarzem narkotyków”. Ponieważ zapadła już cisza wyborcza, kandydata prawicy nie można dopytać, czy taką wiedzę nabył teraz, czy miał ją podczas wspólnych podróży.
Precyzja w ogóle nie jest mocną stroną Feijóo. Doskonale widać to w jego lawirowaniu wokół tematu koalicji z Vox. Choć lider PP wspomina, że nie chce być premierem „za wszelką cenę” i nawołuje do głosowania na jego partię, by uniknąć „radykałów w rządzie”, to dobrze wie, że na zdobycie większości nie ma szans.
A Hiszpanie już teraz mają przedsmak tego, jak wygląda współrządzenie z Vox – po wyborach regionalnych PP i Vox stworzyły koalicje w trzech wspólnotach autonomicznych i w ponad 140 radach gmin.
Już teraz zaowocowało to zawieszeniem niektórych programów polityki równościowej i klimatycznej oraz wprowadzeniem do rządów kontrowersyjnych polityków – w tym posła, który otwarcie neguje istnienie przemocy ze względu na płeć, i drugiego, skazanego w przeszłości za znęcanie się nad żoną.
Feijóo prowadzi teraz dziwaczną grę. Z jednej strony publicznie przekonuje, że rządzenie z Vox odbywa się na minimalną skalę (o czym zapewnia nie tylko swój elektorat, ale ostatnio również kolegów z Parlamentu Europejskiego).
Z drugiej – zawiera kolejne sojusze w samorządach. Najlepiej obrazuje to sytuacja w regionie Estremadura, gdzie liderka PP Maria Guardiola kilkakrotnie deklarowała, że nie wpuści do rządu polityków „negujących przemoc wobec kobiet i prawa osób LGBTQ+”.
Kilka dni po ostatnim takim zapewnieniu pozowała już do zdjęcia z regionalnym liderem Vox, podpisując koalicyjną umowę. Tłumaczyła potem mediom, że „jej słowo może i jest ważne, ale nie tak, jak interes mieszkańców Estremadury”.
Ostatnie starcie kandydatów odbyło się 19 lipca, gdy w telewizyjnym studiu spotkali się Pedro Sánchez, Yolanda Díaz z Sumar oraz Santiago Abascal z Vox.
Alberto Feijóo nie przyjął zaproszenia na debatę. Prawdopodobnie spodziewał się, że lewica zaprezentuje wspólny front, a on będzie musiał się tłumaczyć, co właściwie zamierza w kwestii koalicji.
I choć miał rację, to nieobecność mogła zaszkodzić mu jeszcze bardziej. Díaz i Sánchez zwarli szeregi i urządzili w studiu istny spektakl, prezentując się jako harmonijny i uzupełniający się duet.
Wielokrotnie wspominali też Feijóo, komentując jego nieobecność jako arogancję i brak szacunku dla wyborców i sugerując, że wstydzi pokazać się obok swojego przyszłego koalicjanta.
Díaz i Sánchez pytali Abascala, czy obecne rekordowe upały również zaliczyłby do „religii klimatycznej” i zapędzali w kozi róg pytaniami o pomysły na rosnące koszty energii, bezrobocie, czy suszę.
Gdy lider Vox próbował ratować się klasycznym chwytem – straszeniem przestępcami seksualnymi grasującymi po ulicach, Sánchez przerwał mu, mówiąc: „Zawsze bronimy kobiet i czasem popełniamy błędy. Ale wy popełniacie błędy cały czas, bo macie w partii samych przemocowców”, a Yolanda Díaz wyciągnęła zdjęcia posłów Vox śmiejących się podczas minuty ciszy poświęconej kobiecie skatowanej przez męża.
Abascalowi nie pomogły też wzmianki o parlamentarnych sojuszach z EH Bildu – Díaz i Sánchez od razu przypomnieli o ustawach, nad którymi Vox i PP głosowała tak samo jak separatyści.
Osamotniony lider Vox nie miał większych szans. Sánchez i Díaz wielokrotnie podkreślali, że zamierzają utworzyć wspólny rząd, przyklaskiwali wzajemnie swoim wypowiedziom i praktycznie spijali sobie z dzióbków. A każdą kontrowersyjną lub nieporadną wypowiedź lidera Vox kwitowali słowami „i to jest właśnie stanowisko pana Feijóo, reprezentowanego tu przez pana Abascala”.
Na piątkowych wiecach kończących kampanię widać było, że lewica nabrała wiatru w żagle. Trudno jednak stwierdzić, czy zwycięska debata odwróci jeszcze trend, czy tylko przekona już przekonanych. I czy w poniedziałek Hiszpanie obudzą się jeszcze w 2023, czy już w 1973 roku.
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Komentarze