Oferty odwołujące się do potrzeb narcystycznych mobilizują do poparcia politycznego, ale finalnie szkodzą tym wyborcom, którzy je poparli. Takie oferty dobrze brzmiały dla grupowego wizerunku: jesteśmy ważni, liczą się z nami, ale skutki realizacji tych ofert mogą być opłakane
O psychologii ofert politycznych i psychologii wyborców reagujących na nie, rozmawiamy z dr hab. Aleksandrą Cisłak-Wójcik*, psycholożką społeczną, prorektorką Uniwersytetu SWPS ds. nauki.
Katarzyna Sroczyńska: Razem z dwiema innymi psycholożkami społecznymi, Aleksandrą Cichocką i Martą Marchlewską, przejrzała Pani mnóstwo badań dotyczących związków poczucia własnej wartości i narcyzmu z preferencjami wyborczymi, wyborami ideologicznymi, włączaniem się w działalność polityczną czy aktywność w życiu obywatelskim. Wyniki opublikowałyście niedawno w artykule „Self-Worth and Politics: The Distinctive Roles of Self-Esteem and Narcissism” w piśmie „Political Psychology”. Zakładając, że ktoś z nas ma znacznie obniżone poczucie własnej wartości, to jak sobie może z tym radzić przy okazji wyborów, skoro zakładamy, że to też jest przestrzeń, w której będzie dążył do podwyższenia samopoczucia?
Aleksandra Cisłak-Wójcik: Jeśli mówimy o osobach o niezaspokojonych potrzebach psychologicznych i dążeniu do poczucia się kimś ważniejszym, bardziej liczącym się, to może się to przekładać na narcyzm kolektywny, czyli taki, którego przedmiotem jest grupa, z którą się identyfikujemy.
Tak prawdopodobnie dzieje się w przypadku osób, które nie są w stanie uzyskać dowartościowania na poziomie indywidualnym.
Inni prawdopodobnie będą poszukiwali uznania dla swojej unikalności, co będzie je popychać w kierunku poglądów, które oferują takie wsparcie.
A jakie poglądy oferują takie wsparcie?
To mogą być poglądy prawicowe, ale nie całe ich spektrum. Istota sprawy zasadza się na rozwiązaniach, które wspierają przekonania o własnej wyższości, unikalności, o specjalnym traktowaniu, które mi się należy.
Chodzi o poglądy dotyczące nierównościowych, hierarchicznych rozwiązań. Ten warunek spełniają ideologie, które mówią, że niektórzy są lepsi i zasługują na to, co mają lepszego. Mówią o wyższości jednych grup nad innymi i podkreślają granice między grupami, między tymi lepszymi, bardziej uprzywilejowanymi i tymi gorszymi, którym pewne rzeczy się nie należą.
Równościowe, integracyjne rozwiązania polityczne, które zacierają różnice między grupami, kłócą się z myśleniem o własnej unikalności.
A taki pogląd: mamy, bo ciężko pracowaliśmy. Ci, którzy mają mniej, widocznie nie pracowali tak ciężko i nie starali się dostatecznie.
To przekonanie, że zamożność jest wyłącznie efektem własnej pracy, że nie bierze się z tego, że jednostka funkcjonuje w konkretnym systemie i urodziła się z pewnymi cechami, weszła w świat z pewnym wsparciem rodzinnym itd., że to wszystko, co mam, odzwierciedla wyłącznie to, co ja sama zrobiłam. I że każdy równie dobrze mógłby to osiągnąć, tylko najwyżej nie chce albo się nie stara.
To pewnie jest pogląd, który pasuje do narcystycznego myślenia. Podobnie jak rozwiązania, które będą bazowały na utrzymywaniu tych przywilejów.
W książce „Pokolenia. Prawdziwe różnice między pokoleniami X, Y, Z, baby boomersami i cichym pokoleniem oraz co one oznaczają dla przyszłości zachodniego świata” Jean Twenge [w Polsce ukaże się w listopadzie nakładem wydawnictwa Smak Słowa], pisząc o pokoleniu Y, nazywa narcyzm indywidualizmem na sterydach. I jakoś zrymowało mi się to określenie z tym, co Pani powiedziała przed chwilą. Nie ukrywam też, że bardzo mi się to rymuje z niektórymi propozycjami politycznymi przed wyborami.
Rzeczywiście, dzisiaj uprawianie codziennej polityki, bo już nie takiej długofalowej, jest oparte na zaspokajaniu psychologicznych potrzeb wyborców i podejściu do oferty politycznej w taki sposób, żeby się ona w nie wpasowywała. Podejrzewam nawet, że niektóre propozycje polityczne są po prostu tworzone jako oferta dla konkretnego politycznego klienta.
Dzisiejsi 30- i 40-latkowie to w przeważającej mierze przedstawiciele pokolenia Y, w którym wyjątkowo wysoki, w porównaniu z innymi pokoleniami, jest współczynnik narcyzmu. Jean Twenge pisze, że rósł on razem z gospodarką do roku 2008, a potem nagle runął niczym wartości akcji banku Lehman Brothers. Czy myśląc o tych wyborcach, warto kroić program polityczny skupiony na zaspokajaniu indywidualnych potrzeb?
To działa w obie strony: psychologia jednostek jest produktem procesów historycznych, a procesy historyczne mogą zależeć poprzez zmiany polityczne od psychologii jednostek.
To, co obserwujemy, co wyróżnia uprawianie dzisiejszej polityki, to przygotowywanie ofert politycznych nie tyle pod ideologię, ile pod tożsamość, pod procesy tożsamościowe i potrzeby psychologiczne, które stoją za identyfikacjami społecznymi.
W tym sensie narcyzm jako indywidualizm na sterydach jest streszczeniem tego związku.
Indywidualizm możemy rozumieć jako społecznie dominujący pogląd na to, kim jest jednostka.
Że to nie społeczeństwa produkują jednostki, tylko to jednostki produkują grupy i społeczeństwa.
Kolektywizm jest z kolei poglądem, że grupy są trwałe i to jednostki się w nich zmieniają. Na przykład – Japończycy byli, są i będą, choć pojedynczy Japończycy należący do tej grupy będą się zmieniać.
Indywidualizm – a także kolektywizm – jest więc poglądem na temat tego, co jest pierwotne: jednostka czy grupa, i co w związku z tym jest pierwotne jako prawo, czy to rządzące relacjami społecznymi, czy przysługujące jednostce.
Jesteśmy w takim punkcie fali procesu historycznego, kiedy bardzo dużo ludzi na świecie zgadza się z myśleniem, że pierwotne są prawa jednostki. A już na pewno jest tak w Stanach Zjednoczonych, a publikacje Jean Twenge zazwyczaj powstają na podstawie danych amerykańskich.
Warto też podkreślić, że jej badania mówią nie tyle o odsetku narcyzów, ile o rosnącej średniej narcyzmu, rozumianego jako cecha, którą można scharakteryzować każdego, a nie zaburzenie.
Pewien dominujący pogląd społeczny może sprzyjać pewnego rodzaju osobowości. I ta osobowość jest produktem czasów. A zarazem cechy osobowości, takie jak narcyzm, powodują, że oferta polityczna i rozwiązania polityczne są krojone pod wyborcę, który jest taki, a nie inny.
Historycy pewnie by się obrazili, ale na historię można spojrzeć jako na długofalową psychologię. Indywidualne i grupowe decyzje składają się potem na funkcjonowanie większych społeczności, chociaż często motywowane są czynnikami na poziomie indywidualnym.
Myślę, że mnóstwo partii dzisiaj tworzy propozycje, zwłaszcza w okresie przedwyborczym, pod elektorat, czyli poszukuje takich rozwiązań, które znajdą wsparcie. Znajdują swoją niszę na rynku politycznym za pomocą ofert, które rezonują z jakąś grupą wyborców.
Na razie nasze badania nie pokazały, że politycy są w stanie łatwo nas zmienić swoimi słowami czy ofertami. Raczej natura tych procesów jest taka, że pewne oferty polityczne rezonują z potrzebami psychologicznymi jednostek. Oczywiście, jeśli tworzą one wystarczająco dużą grupę, to oferta polityczna staje się realnością polityczną w którymś momencie.
Co to oznacza dla wyborcy, że program polityczny jest oparty na potrzebach psychologicznych? Jest związany bardziej z tożsamością niż z systemem wartości?
To znaczy, że trzeba być bardzo czujnym na treść tego, co jest nam oferowane. Powinniśmy uważnie analizować, co za tym stoi. Badania pokazują na przykład, że ludziom wystarczy powiedzieć, że coś jest rozwiązaniem z ich własnej grupy politycznej albo z grupy przeciwnej, żeby zaczęli je popierać lub odrzucać bez zastanowienia głębszego nad tym, jakie cele się osiąga w wyniku takiego działania politycznego.
Ludzie już nie myślą o tym, do jakiego celu coś prowadzi, tylko czy to reprezentuje moją grupę, czy to reprezentuje osoby takie jak ja. To jest różnica między rozwiązaniami ideologicznymi, czyli nakierowanymi na pewien stan rzeczy, a rozwiązaniami tożsamościowymi, czyli nastawionymi na zaspokajanie pewnych potrzeb.
Trochę śmieszne, a trochę straszne badania Leafa Van Bovena, opublikowane w roku 2018, pokazały, że można osobom o prawicowych poglądach powiedzieć, że pewne rozwiązania prośrodowiskowe są prawicowe, żeby zaobserwować, że popierają je bardziej niż wtedy, kiedy się mówi, że to są rozwiązania liberalne.
Albo zaczynają odrzucać rozwiązania, które są określone jako liberalne, mimo że pochodzą od ich własnej grupy i realizują ich własną ideologię.
Skoro programy są krojone pod potrzeby i tożsamość, czy Pani się nie obawia, że jej badania z zakresu psychologii politycznej zostaną politycznie wykorzystane? A może chciałyby Pani, żeby tak się stało?
To jest zawsze dylemat. Badania naukowe mogą być wykorzystane do różnych celów, dokładnie te same badania. Nie mam wrażenia, żeby dzisiaj było pod tym względem inaczej niż kiedyś.
Dążąc do prawdy, musimy być otwarci na różne wyniki, które przyniosą nam badania. Świat może to wykorzystać tak czy inaczej. Czasami wszystko by wskazywało, że wykorzystanie będzie wyłącznie konstruktywne i pozytywne, ale znajdzie się ktoś, kto wykorzysta to niekonstruktywnie i niepozytywnie.
Można się opierać na niekonstruktywnych kwestiach, ale i odwoływać się do pozytywnych motywów. Jest wiele badań, które pokazują, że osoby reprezentujące bezpieczne przywiązanie do własnej grupy narodowej popierałyby konstruktywne społecznie rozwiązania.
Można też mówić o ofercie politycznej krojonej pod potrzeby osób o wysokim poziomie narodowego narcyzmu, ale to wcale nie jest dominujące postawa w społeczeństwie. Osób o wysokim nasileniu tej cechy wcale nie ma tak wiele, że warto, aby każda partia je uwzględniła. Można tę wiedzę wykorzystać do promowania konstruktywnych zachowań, skoro wiemy, że jest też popyt na taką ofertę.
Co to znaczy bezpieczne przywiązanie do własnej grupy?
Podobnie jak o własnej wartości, możemy różnie myśleć o własnej grupie. Możemy nie identyfikować się z żadną grupą, ale jeśli już się identyfikujemy i myślimy pozytywnie o grupie, do której należymy, to to przywiązanie może przyjmować różne formy. Bardziej bezpieczną, w której chodzi nam o dobro innych osób. Nie domagamy się żadnego specjalnego uznania dla tej grupy, jesteśmy przywiązani do grupy, bo to jest nasza grupa i dlatego leży nam na sercu dobro osób, które ją tworzą
A możemy być przywiązani do jakiejś grupy, czy też pozytywnie ją oceniać, bo zaspokaja to indywidualne poczucie własnej ważności. Takie przywiązanie nazywamy narcyzmem kolektywnym.
Jako osoba wchodząca w skład grupy jestem ważna, bo ta grupa jest ważna. Ale niekoniecznie dla samej grupy będą konstruktywne efekty tego, że w jej skład wchodzą osoby, które tak właśnie o niej myślą.
Możemy je dość łatwo pomylić z tymi, którym leży na sercu dobro innych osób w grupie, bo ich usta będą pełne grupy. Będą mówiły o tym, jaka ta grupa jest ważna, jak trzeba dążyć do tego, żeby ona była uznawana przez innych, żeby zajęła należne sobie miejsce wśród innych grup, żeby spotkała się z uznaniem, z jakim dzisiaj się nie spotyka.
Pomyłka może być kosztowna, bo to są osoby, które nie zawahają się przed szkodzeniem innym w grupie, jeśli ich interes będzie tego wymagał.
Nasze badania pokazują to nie tylko w kontekście takich kategorii jak naród, ale też dotyczą ludzi, którzy są przywiązani do własnego zespołu w pracy albo do własnej organizacji, do firmy, w której pracują.
Na przykład będą to osoby, które chętnie się wdadzą w spiski, będą knuć przeciwko innym członkom grupy własnej, bo ich główną potrzebą jest zaspokojenie poczucia własnej wartości, stanie się liczącą się osobą, a nie to, żeby innym jakąś pozytywną wartość przekazać.
Jak uniknąć pomyłki?
No pewno warto zwrócić uwagę, jak bardzo komuś zależy na wizerunku grupy. Osobom narcystycznym zależy na nim nieporównanie bardziej i przy różnego rodzaju dylematach dbają przede wszystkim o wizerunek grupy. Bo to on promieniuje na ich osobę, a mniej dbają o to, czy inne osoby w grupie coś zyskają. Pomyłki można więc uniknąć, obserwując to, jak bardzo kwestie wizerunku grupy są dla kogoś kluczowe.
Czyli rozumiem, że w którymś momencie rozwiązywanie wewnętrznych problemów może się okazać mniej istotne niż utrzymanie zewnętrznego wizerunku. Myślę, że mamy takie przekonanie dość mocno ugruntowane, co widać, chociażby w języku: zły to ptak, co własne gniazdo kala, albo w wersji nieco bardziej przyziemnej: brudy pierze się w domu.
Ale nie ten kala gniazdo, co je kala, tylko ten, co o kalaniu mówić nie pozwala. Tak, pewnie to też trafia w obecne i w języku potocznym, i w ideologiach politycznych, rozróżnienie między rozmaitymi formami przywiązania do własnej grupy.
Pewnie w przypadku grup narodowych ono jest najbardziej znane: patriotyzm i nacjonalizm, czyli przywiązanie do własnej grupy versus poczucie wyższości własnej grupy nad innymi. A to wszystko się zbiega do potrzeb psychologicznych.
Zjawisko to dotyczy nie tylko grupy narodowej, możemy je zobaczyć w innych grupach, ba w samych partiach politycznych. Osoby, które dużo mówią o wizerunku partii, jak pokazują badania Bjarkiego Grönfeldta przeprowadzone wśród członków partii Zielonych w Islandii, zmieniają przynależność partyjną, bo poszukują ugrupowania, która zaspokoi ich wielkościowe potrzeby.
To osoby o wysokim partyjnym narcyzmie, który dla partii może być mieczem skierowanym przeciwko niej samej, bo ci ludzie będą się angażować w politykowanie na rzecz wzmacniania własnej pozycji w partii, a niekoniecznie w realizacje grupowych celów. A przecież osiąganie grupowych celów środkami politycznymi to istota partii politycznej.
W konkluzjach waszego artykułu ostrzegacie przed tym, że narcyzm może być zagrożeniem dla społecznej spójności, demokratycznego funkcjonowania i dla pokoju. O jaki narcyzm chodzi? Co jest tak zagrażające: narcyzm liderów, wyborców czy narcyzm kolektywny?
Każdy. Styl funkcjonowania narcystycznych liderów podkopuje grupę, jej istnienie i cele. To jest styl, który co prawda jest na początku przyciągający, bo przewagą narcystycznych liderów jest zdolność do mobilizacji innych osób. Ale antagonizm i rywalizacja zaszyta w narcyzmie to jest coś, co z biegiem czasu zaczyna psuć relacje społeczne w grupie.
Narcystyczni liderzy poszukują funkcji politycznych, żeby się znaleźć w centrum, czy mówimy o aktywizmie, czy o funkcjonowaniu w partii. Osoby narcystyczne poszukują takich grup i aktywności, dzięki którym mogłoby się znaleźć w świetle reflektorów. A niekoniecznie takich, z których celami się identyfikują – wystarczy, że widzą w nich szansę dla siebie na to, żeby w tym centrum się znaleźć.
Z kolei osoby o wysokim narcyzmie indywidualnym w roli wyborców są wrażliwe na ofertę polityczną, która będzie zaspokajać ich potrzebę wyjątkowości. Ta oferta często nie będzie konstruktywna społecznie, np. możesz podjąć decyzję o tym, czy się szczepisz, czy się nie, bo przecież chodzi tylko o ciebie, nie o to, że twoje zaszczepienie chroni też innych.
Działania, które będą wymagały poświęcenia części własnych zysków, dobrobytu, dochodów, nie będą popierane przez te osoby. W efekcie polityka uprawiana przez takie osoby i dla takich osób może się stawać jednostronna. I długofalowo, bo nie krótkofalowo, ale długofalowo naraża grupy na szwank.
Jeśli mówimy z kolei o narcyzmie kolektywnym, czyli tym sposobie poszukiwania autowaloryzacji poprzez grupę, to osoby o takich przekonaniach są uwrażliwione na wszystko to, co wzmacnia wizerunek grupy.
To mogą być rozwiązania nieprawdziwe, które niczego nie zmienią, ale dobrze brzmią, jak brexit na przykład, gdzie do kalkulacji zysków i strat dochodzi po fakcie, bo na początku brexit był analizowany jako coś, co daje krótkofalowe przekonanie o wielkości własnej grupy.
Oferty odwołujące się do potrzeb narcystycznych mobilizują do poparcia politycznego, ale finalnie szkodzą właśnie tym wyborcom, którzy je poparli. Szkodzą im potem poprzez treść tych rozwiązań politycznych. Ale zostały wybrane, bo dobrze brzmiały dla grupowego wizerunku, dla wrażenia, jakie ta grupa robi: jesteśmy ważni, inni liczą się z nami, wszyscy patrzą i słuchają, co powiemy, wreszcie spotykamy się z wystarczającym uznaniem.
Odpowiadając więc na Pani pytanie, wszystkie te procesy mają w sobie coś niekonstruktywnego. Narcyzm indywidualny, czy u liderów, czy u wyborców, czy narcyzm kolektywny u liderów, czy u wyborców, te procesy psychologiczne i społeczne zawierają zawsze ziarna niekonstruktywności.
Dr hab. Aleksandra Cisłak-Wójcik – psycholożka społeczna, prorektorka Uniwersytetu SWPS ds. nauki. Naukowo zajmuje się władzą: bada, w jaki sposób zmienia nas sprawowanie władzy i podleganie jej. Analizuje zjawiska społecznej percepcji pozycji kobiet i identyfikacji społecznej.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Komentarze