„W szkole mnie nie pytają, tylko odpytują” – skarżyła się córka jednej z dyskutantek. Wysłuchanie publiczne o podstawie programowej z polskiego było poważną, mądrą i ciekawą rozmową o tym, po co jest szkoła. Czy władze oświatowe skorzystają z takiej refleksji?
W przeciwieństwie do prekonsultacji, zdominowanych przez prawicę i zamienionych w jatkę jaką znamy z debat w mediach, społeczne wysłuchanie publiczne dotyczące podstaw programowych z polskiego było zadziwiająco merytoryczne i kompetentne. Tłumów nie było, ale wybrzmiał głos nauczycieli, specjalistek i aktywistek, które i którzy wypowiadali się także jako rodzice i dziadkowie w imieniu swoich dzieci i wnuków. Rozmowa dotyczyła obecnego etapu odchudzania podstaw programowych na rok szkolny 2024/2025, ale co chwila wracała refleksja o tym, co ważniejsze – zasadniczej zmianie zasad, metod i programów nauczania, której przygotowanie ma zająć według MEN dwa lata, co może okazać się zbyt ambitnym planem.
To wysłuchanie prawica zignorowała. Głos w Centrum Nauki Kopernik (i zdalnie) zabrało w sobotę 18 maja około 50 osób, głównie społecznych ekspertek od edukacji i nauczycielek. Wysłuchanie nie było organizowane w parlamencie – tak jak czwartkowe wysłuchanie publiczne w sprawie aborcji. Może także dlatego było spokojne i merytoryczne. A przy tym była to debata po ludzku bardzo ciekawa.
MEN wysłuchanie zignorował. Już w trakcie debaty wiceministra Katarzyna Lubnauer tłumaczyła się na platformie X, że choć formalnie z ministerstwa edukacji nikt się na spotkanie nie pofatygował, to jednak obecni są przedstawiciele Instytutu Badań Edukacyjnych i ekspertka zespołu piszącego podstawę [Kinga Białek – przyszła na drugą część spotkania – patrz dalej]. „To nie ministrowie piszą podstawę programową” – wyjaśniła Lubnauer. Co jednak nie oznacza, że nie mogą o tym posłuchać.
Wiceministra Paulina Piechna-Więckiewicz, która byłaby tu szczególnie odpowiednią osobą, zajęta jest kampanią wyborczą do Parlamentu Europejskiego.
Poza posłanką KO Dorotą Łobodą, w czasach PiS obrończynią wolnej szkoły i szefową warszawskiej edukacji, przyszła tylko posłanka PiS Teresa Pamuła, która mówiła m.in. o potrzebie przekazania młodzieży fundamentów edukacji od starożytności, przez chrzest Polski, aż po czasy współczesne. Ma to uchronić młodzież przed „rozdwojeniem jaźni”.
Wysłuchanie zorganizowała Fundacja Stocznia, która ma wielkie doświadczenie w praktykowaniu partycypacji obywatelskiej, m.in. w czasie strajku nauczycieli 2019 r., kiedy zorganizowała imponującą Naradę Obywatelską o Edukacji: 150 rozmów o szkole z udziałem 4 tys. osób.
I to doświadczenie się przydało. Bo dyskusję poprowadzono tak, że zabierający głos mówili nie tyle, co myślą o pomysłach MEN, ale jak poprawić szkołę. Każdy dostał trzy i pół minuty. Zabierający głos ewidentnie się przygotowali, mieli spójne, dobrze zaplanowane wypowiedzi (wszak to praktycy edukacji). I mało kto wykroczył choć kilka sekund poza te trzy minuty.
Nie była to też debata-seminarium specjalistyczne, gdzie im kto ważniejszy, tym mniej liczy się z czasem. Zasady wysłuchania publicznego czyniły wszystkich równymi. Ludzie zabierali głos i słuchali się nawzajem.
Reguły wysłuchania wykluczały polemikę, docinki, wyszydzania i złośliwości.
I jeśli ktoś myślał, że debata będzie dotyczyła tego, jak wielkim poetą Słowacki jest, to się pomylił. Zabierający głos cytowali literaturę i wielkich poetów — ale z radością, do uwypuklenia argumentów. A nie po to, by walić pałką po łbie maluczkich, którzy cytatu nie znają i nie czytali (‚siadaj, dwója”).
Radykalne odchudzenie „biblii szkolnego nauczania”, jaką są podstawy programowe do 18 przedmiotów, nie było wprost zapisane w przedwyborczych 100 Konkretach KO, ale jest powszechnie uważane za jeden z najważniejszych elementów reformy skostniałego systemu edukacji. Operację „uszczuplenia podstaw programowych” MEN prowadzi od lutego 2024 roku. Wyjściowa propozycja „uszczuplenia” podstaw po prekonsultacjach została znowu „pogrubiona”, co budzi ostre reakcje zarówno w środowisku nauczycielskim, jak i naukowym.
W liście do MEN polonistki i poloniści „ze zdumieniem i rozczarowaniem” stwierdzają, że proponowane „cięcia w podstawie programowej z języka polskiego są pozorne". Uznają, że „koncepcja podstawy programowej opiera się na braku zaufania do nauczyciela i ma charakter przemocowy wobec nas, pedagogów”, a proponowana lista lektur obowiązkowych to „potężny krok wstecz, niewykorzystanie szansy, by dać większą przestrzeń nauczycielom i nauczycielkom oraz uczniom i uczennicom na prawdziwe spotkanie z literaturą – bez pośpiechu i zniechęcania czytelnictwem”.
Domagają się wykreślenia kilkunastu lektur obowiązkowych (m.in. „W pustyni i w puszczy”, „Zemsty”, „Potopu”, „Odprawy posłów greckich”) i pozostawienia swobody w wyborze lektur uzupełniających.
Jak powiedział szef Stoczni Kuba Wygnański, według pobieżnej analizy z ponad 10 tys. głosów, jakie na temat podstawy programowej z polskiego napłynęły do MEN w czasie prekonsultacji, większość była za wykreśleniem „Quo vadis”, a głosy, by „Pana Tadeusza” zachować w całości lub tylko w skrótach, rozłożyły się pół na pół.
W tym radykalnym duchu mówiła w sobotę Anna Schmidt-Fic z grupy Protest z Wykrzyknikiem: „Podstawy zostały odchudzone? To jakiś żart. W ankiecie, jaką zrobiliśmy najczęściej wybierano odpowiedź — o 2 proc., a miało być 20 proc. Może dlatego, że kierowała tym szefowa CKE Wioletta Kozak, która wcześniej starą podstawę szykowała? Jeszcze jest czas, by rozważyć inne podejście: oddać decyzje nauczycielom, zdjąć z nich ciężar egzaminów. Odchudzić wymagania egzaminacyjne”.
Takie są wyzwania przed dużą zmianą podstawy programowej. Na razie ekspertki MEN próbują „odchudzić” to, co po prekonsultacjach zostało przez zespoły CKE „pogrubione”.
Konsultacje projektowanych zmian „na szybko" już się zakończyły. Według zapowiedzi ostateczny efekt prac ministerialnych miał ujrzeć światło dzienne 15 maja. Ministerstwo postanowiło poczekać jednak na wysłuchanie publiczne. Stenogram sobotniej debaty (przygotowany przez automat, bo czasy się zmieniają) trafi do MEN, może ktoś się nim zainspiruje?
Z naszą obecną rozmową o edukacji jest jak z debatą o elektrycznych tramwajach w Krakowie na początku XX-wieku. „Bardzo ciekawe, ale lepiej dać z przodu konia” – cytowała Stanisława Wyspiańskiego dyrektorka społecznego liceum Ewa Korulska. „Samo zmniejszenie podstawy programowej niczego nie zmieni. Ważne są metody pracy, sposób działania szkoły”.
„Niedostosowane do współczesnego świata ramoty”, „książki o nieszczęściach” – to właśnie serwujemy naszym dzieciom i wnukom. „Czytanie książek to najpiękniejsza zabawa, chyba że każesz uczniowi omawiać komizm słowny w »Zemście«, której języka on nie rozumie” – kpiła Magdalena Grzeszkiewicz-Brzęska z fundacji Edudzielnia, która ma za sobą 39 lat pracy polonistki, ale jej syn uczy się w edukacji domowej.
Padł przykład „Placówki” Bolesława Prusa. Książka napisana dla dorosłych, którą każemy czytać dzieciom, żeby się nauczyły o ucisku chłopów i „że nie damy ziemi”. Cała nasza dyskusja o edukacji i cała debata publiczna jest takim zbiorowym przerabianiem „Placówki”.
Wyrzekanie na lektury, które zabijają przyjemność czytania, to był jeden z wątków. Maria Deskur z Fundacji Powszechnego Czytania uznała, że sama lekcja polskiego nie wystarczy. Należy tworzyć w szkołach „ekosystemy czytelnicze”, z zaangażowaniem całej społeczności.
Kolejne wystąpienia stawiały to zasadnicze pytanie: po co jest szkoła, a raczej, po co być powinna. Przeładowana podstawa programowa z obszerną listą obowiązkowych lektur nie służy temu, czemu ma służyć. Nie buduje wspólnoty, bo mylimy naukę języka polskiego z kursem historii literatury.
Że to szkoła myślenia, interpretowania, rozmawiania i prowadzenia dyskusji. A szkoła dzieci "nie pyta, tylko odpytuje”.
Tak poskarżyła się Edycie Plich z Fundacja Edico córka, uczennica liceum.
Wspólny kanon to nie jest zestaw lektur — to wspólny sposób myślenia i szukania rozwiązań. To jest zadanie szkoły. To ona, nauczycielki i nauczyciele razem z uczennicami i uczniami mogą wspólnie szukać w tekstach narzędzi analizowania świata. I mogą do tego używać TAKŻE lektur z przeszłości. I jeśli sielanki Karpińskiego mają w tym pomóc, albo „Pieśń o spustoszeniu Podola” Jana Kochanowskiego, to proszę bardzo. Pytanie, czy nie da się tego zrobić inaczej, bez tracenia czasu na wyjaśnianie, co to jest Podole.
Bardzo wyraźnie wybrzmiał postulat, by o losie szkoły nie decydowali ludzie, którzy zakończyli edukację kilkadziesiąt lat temu. Bo szkoła jako XIX-wieczny koncept, by przygotować ludzi do służby w armii i pracy przy taśmie fabrycznej, jest potwornie przestarzała.
Musi nam towarzyszyć świadomość, że zawody, które będą wykonywać obecni uczniowie, jeszcze nie istnieją. Nie znają ich ani nauczycielki, ani eksperci MEN.
Prawda jest taka, że z tego wysłuchania w sensie doraźnym niewiele wyniknie, zwłaszcza że podstawa programowa jest już gotowa po skrótach nr 2. Dyskusja może co najwyżej zachęcić, by śmielej dociąć to, co zostało po prekonsultacjach przywrócone.
Kilka osób (w tym Aneta Korycińska, znana w sieci jako Baba od Polskiego) użyło określenia „pudrowanie trupa”. Nie wystarczy bowiem odświeżyć listę lektur.
A gdyby tak nie podawać listy? Zostawić szkole do wyboru?
Prof. Krzysztof Biedrzycki apelował, żeby potraktować literaturę jako formę komunikacji, bo musimy uczyć języka. Małe dzieci trzeba rozczytać, w szkołach ponadpodstawowych skupić się na interpretacji, rozumieniu. Są kraje, gdzie nie ma kanonu lektur, to nauczyciele z uczniami o tym decydują, co będą przerabiać.
Wątek autonomii szkoły, podmiotowości nauczyciela wracał, choć zwykle zgadzano się, że jakiś kanon powinien być. Magda Radwan mówiła o „wspólnym imaginarium nas jako Polek, Europejczyków i ludzi po prostu”.
To wszystko zalecenia dla dużej reformy podstawy programowej, ogromnego zadania, które dla samego MEN może być nie do wykonania. Dorota Obidniak z ZNP sugerowała, by powstał Instytut Programowy, jak w Australii, który współpracuje z siecią szkół. Razem sprawdzają i na bieżąco konsultują propozycje programowe. Wracała też koncepcją Komisji Edukacji Narodowej – pozapolitycznego ciała ekspercko-społecznego, które wsparłoby MEN w pracach systemowych nad reformą edukacji.
Obecna faza reformy nie doprowadzi ani do radykalnej przebudowy podstaw programowych, ani do oddania decyzji w ręce szkół i nauczycieli. Choćby dlatego, że obowiązuje założenie, że na razie nie zmieniamy koncepcji egzaminu ósmoklasisty i maturalnego.
– powiedziała na koniec wysłuchania ekspertka społeczna MEN, Kinga Białek, która razem z prof. Magdaleną Trysińską przygotowywała ostateczną wersję podstawy programowej z polskiego (we współpracy z Agnieszką Ciesielską)
Nie jest jednak tak, że to czas zmarnowany.
Debata praktyków i specjalistek pokazała, jaki potencjał intelektualny i jaki ładunek doświadczenia może przynieść deliberacja toczona bez gorsetu instytucji, bez politycznej presji na sukces, w oderwaniu od bieżących zadań. Takie mogą być pożytki z uspołecznienia debaty o zasadniczej zmianie edukacji w Polsce. Może to da do myślenia władzom?
Poza tym sobotnia rozmowa miała wartość samą w sobie.
Praktykowanie wysłuchań publicznych jest nową obywatelską umiejętnością, niezbędną w nowoczesnych społeczeństwach. Ta umiejętność nie wykształci się bez ćwiczenia (jak tłumaczyła Elizabeth Bennet z „Dumy i uprzedzenia” – „Nie gram na fortepianie tak dobrze, jak bym chciała, ale to moja wina, bo nie ćwiczyłam”. A to à propos kłopotów pana Darcy'ego z prowadzeniem swobodnej konwersacji).
Jak wiemy, autorka powieści w przekonujący sposób dowodzi, że umiejętności społeczne są ważne, ale nie biorą się z powietrza. Co więcej, każe nam też mieć nadzieję, że kiedyś doskonalenie tych umiejętności doprowadzi do pożądanych rezultatów i happy endu.
Ponieważ tak należy postąpić, gdy decydują się ważne sprawy publiczne.
Efekt końcowy prawdziwej, dużej reformy podstawy programowej jest jeszcze nieznany. Zakładam, że „powinno się wziąć pod uwagę głosy, które słyszymy”.
Edukacja
NGO
Katarzyna Lubnauer
Barbara Nowacka
Ministerstwo Edukacji Narodowej
Fundacja Stocznia
lektury szkolne
szkoła
wysłuchanie publiczne
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze