0:00
0:00

0:00

Michał Sporoń pochodzi z nauczycielskiej rodziny. Jest społecznikiem, radnym powiatu, a także polonistą w II LO im. Stanisława Staszica w Tarnowskich Górach na Śląsku. Teraz, za wpisy w mediach społecznościowych i udział w Strajku Kobiet, grozi mu odpowiedzialność dyscyplinarna.

Zgłoszenie do kuratorium oświaty w sprawie 50-letniego nauczyciela wysłała posłanka PiS z regionu Barbara Dziuk. Według polityczki obraźliwymi i wulgarnymi słowami miał "uchybić godności" zawodu. Już w listopadzie Ministerstwo Edukacji Narodowej informowało, że rękami kuratorów będzie zbierać informacje o aktywności strajkowej nauczycielek i nauczycieli.

"Jak mogę być nauczycielem języka polskiego i nie uczyć, czym jest zaangażowanie, empatia, odpowiedzialność? Jak mogę siedzieć wygodnie na kanapie, gdy trwają demonstracje? Szkoła to nie miejsce dla pustych teorii"

- mówi OKO.press Michał Sporoń.

Poniżej cała rozmowa z nauczycielem.

Anton Ambroziak, OKO.press: Jak długo jest pan nauczycielem?

Michał Sporoń: Od 20 lat.

Wcześniej angażował się pan społecznie?

Można powiedzieć, że angażuję się cały czas, bo jestem też radnym powiatu. 12 lat temu założyłem jedną z pierwszych lokalnych grup Amnesty International. Z uczniami pisaliśmy tysiące listów do więźniów politycznych na całym świecie. Dwa lata temu, w ramach "Tęczowego Piątku", organizowaliśmy też "Staszic Pride". Zostaliśmy tak zlinczowani, że byliśmy zmuszeni odwołać wydarzenie, ale symbolicznie poświętowaliśmy. Wspieram też młodzież w "Strajkach Klimatycznych". Przez lata byłem też zaangażowany w Uniwersytet Trzeciego Wieku, jednak kazali mi się wypisać. Powiedzieli, że moje zaangażowanie polityczne źle wpływa na inicjatywę.

Zaangażowanie politycznie nie kłóci się z pracą nauczyciela?

Są różne role. Trzeba potrafić odróżnić, gdzie jest się w roli radnego, gdy sprawujesz lokalny mandat, a gdzie nauczycielem, który wchodzi w dialog z uczniami. I są też punkty, w których te dwie role się przecinają.

Jak mogę być nauczycielem języka polskiego i nie uczyć czym jest zaangażowanie, empatia, odpowiedzialność? Niedawno gościliśmy w szkole byłego więźnia obozu Auschwitz-Birkenau, który powtarzał, że nie można być obojętnym.

Jak mogę powtarzać to uczniom, a jednocześnie siedzieć wygodnie na kanapie, gdy trwają demonstracje? Szkoła to nie miejsce dla pustych teorii.

Ktoś wcześniej skarżył się na pana zaangażowanie?

Raczej nie. Gdy organizowaliśmy debatę na "Tęczowy Piątek" do sprawy włączyło się "Ordo Iuris". Jedyne kłopoty, jakie nam sprawili, miały charakter biurokratyczny. Musieliśmy naprodukować tonę papierów, w których tłumaczyliśmy, że działania antydyskryminacyjne są zgodne z misją naszej szkoły - to po prostu wychowanie do tolerancji. Ze strony uczniów, koleżanek i kolegów, zawsze miałem pełne wsparcie.

Co się zmieniło, że zainteresowała się panem posłanka PiS Barbara Dziuk, a w konsekwencji także kuratorium oświaty?

Myślę, że zaważyła moja rozpoznawalność. Po pierwsze, szkoła w której uczę uchodzi za "lewacką" - wiadomo, że szerzymy "ideologię gender". Po drugie, jestem dość aktywnym radnym, który nie boi się konfliktów. Angażuję się na przykład w walkę z lokalną betonozą. Na protestach byli też inni nauczyciele, ale to mnie Barbara Dziuk rozpoznała i postanowiła zaalarmować kuratorium.

Przeczytaj także:

Zarzuca się panu, że dokonał obraźliwych i wulgarnych wpisów, czym miał uchybić godność nauczyciela. Tak było?

Obraźliwe miało być udostępnienie jednego z bardziej popularnych plakatów strajkowych: bohaterki filmowe z hasłem "wypierdalać" wzorowanym na "Solidarności". I tu trzeba nadmienić, że "wypierdalać" nie musi być wulgarnym przerywnikiem. Jego użycie może być funkcjonalne i tak to właśnie traktuję, jako wyraz emocji. Obraźliwe miało być też rzekome użycie przeze mnie w jednym z wpisów hasła "goryle posłanki". Nic takiego nie miało miejsca.

I to tyle?

Tyle.

A na protesty pan chodził?

Byłem nawet wczoraj. Najstarsi mieszkańcy Tarnowskich Gór nie pamiętają, żeby w tym małym, 60-tysięcznym miasteczku kilkaset osób wyszło tu na ulice we wspólnej sprawie.

Spotkał pan swoich uczniów?

Widziałem ich, bo w protestach uczestniczyli głównie młodzi ludzie. I bardzo mnie to cieszy. Kiedyś zapraszaliśmy ich na kluby filmowe, ale potem ciężko było wyrwać ich z czasu wolnego. A teraz, nagle, widziałem tłumy młodzieży, która z własnej woli, w wolnym czasie, wyszła na ulice, by protestować. To ich prawo. Nikt nie może im go odebrać.

Rozmawialiście wspólnie o wyroku Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej w sprawie aborcji? Albo o masowych protestach w całym kraju?

Uczę języka polskiego, takie tematy nie wynikają wprost z programu nauczania czy trybu lekcji. Ja jestem od tego, żeby przy omawianiu lektur wpleść szerszy kontekst. Gdy mówimy o "Dżumie", debatujemy nad filozofią egzystencjalną. I to uczniowie, biorą sobie to, co dla nich aktualne i ważne.

Ale w tej konkretnej sytuacji młodzież bardzo mnie zaskoczyła. Sami z siebie stworzyli internetową petycję w mojej obronie. A trzy klasy, które uczę, wysłały do kuratorium specjalny list wsparcia.

Jak przebiega postępowanie dyscyplinarne?

Póki co jesteśmy na etapie wyjaśniającym, gdy przesłuchiwani mają być skarżąca, świadkowie i ja. Posłanka PiS już dwukrotnie była nieobecna, zasłaniając się aktywnością w Sejmie lub Radzie Powiatu. Sprawdziliśmy dokumenty i okazało się, że było to kłamstwo. Wysłaliśmy nawet pismo do marszałek Elżbiety Witek z prośbą o przeprowadzenie postępowania dyscyplinarnego wobec pani Dziuk, która kłamie, że wykonuje mandat posła RP. Kolejne przesłuchanie ma odbyć się 7 stycznia 2021.

Nie boi się Pan?

Muszę się bać, bo człowiek, który nie ma pokory, przegrywa. Nie chciałbym stać się kozłem ofiarnym. Może na moim przykładzie będą chcieli pokazać całemu środowisku, że nie opłaca się być niezależnym? A jeśli moja sprawa trafi do wyższego trybu dyscyplinarnego...

To może pan stracić prawo wykonywania zawodu. Co wtedy?

Biorę to pod uwagę, ale nie będą załamywać rąk. Pracowałem 20 lat w zawodzie, ale w ostatnich tygodniach byłem częścią czegoś większego — głębokiej zmiany społecznej i politycznej.

Za trzy lata wszystko ciupnie, więc i tak będę wygrany.

Ale głupotą byłoby się nie bać. Mam starszą mamę, brata - z czegoś trzeba żyć. W ostateczności pojadę do Niemiec, popracuję fizycznie, spłacę kredyt.

Nauczyciele rzadko tak ryzykują. Władzy udało się was zastraszyć?

Czuć zaszczucie. Czasem słyszę, że to przecież Strajk Kobiet, a tu angażuje się facet. Myślę, że wiele osób nie zdaje sobie sprawy, ile moje koleżanki mają do stracenia.

Jesteśmy małym miasteczkiem. Nie rządzi u nas PiS, ale samorząd chce dostawać pieniądze. Nie chcemy znaleźć się na czarnej liście, więc presja jest na wszystkich, którzy w instytucjach reprezentują samorząd. Po co mieszać? Po co się wychylać? To chyba najbardziej popularne postawy.

Inaczej było tylko podczas naszego nauczycielskiego strajku, wiosną 2019 roku. Wtedy zmobilizowało się kilkaset osób. Całe środowisko w końcu się poznało, zgrało, walczyło wspólnie o godne warunki pracy i lepszą szkołę.

Coś z tego zostało?

Przestaliśmy ze sobą konkurować. Już nie patrzymy jeden na drugiego z zazdrością. Staramy się po przyjacielsku wspierać.

Koledzy i koleżanki nie mają panu za złe, że robi pan taką wrzawę?

Nauczyciele nie, ale słyszę głosy, że chcę się wypromować. Jedyne, co chcę wypromować, to żeby z samorządu usunąć tych "dziadersów", którzy od pięciu kadencji nie chcą zwolnić stołków. I to nie dlatego, że ich miejsce ma zająć Sporoń. Ja już mam 50 lat, drugą i ostatnią kadencję w toku. Po "dziadersach" i po mnie mają przyjść młodzi. Niech zakładają komitety, niech działają. Ja się nie rwę do polityki. Mam za dużo książek do przeczytania.

Jest pan bardziej politykiem czy społecznikiem?

Społecznikiem i politykiem lokalnym. Dla mnie najważniejszy jest samorząd. To on stanowi o rzeczywistości Polski. Uzależnienie lokalności od partii, to coś najgorszego, dlatego nigdy nie rwałem się po legitymację. Działam w Stowarzyszeniu, chcę rozwiązywać konkretne problemy i być bliżej ludzi.

Jestem też "Ślónzokiem", który mówi czterema językami. Nie jestem żadnym separatystą — mam jedynie świadomość, że żyję w świecie, w którym wartością jest mnogość. Im jestem starszy, tym mocniej to czuję. Pogranicza, zawiła historia: to wszystko daje nam tu, lokalnie poczucie, że każdy jest trochę inny i dziwny. I my, Ślónzoki, potrafimy to wykorzystać.

Jako samorządowiec zajmuje się pan także edukacją. Co by pan zmienił?

Moja koncepcja jest prosta: zmniejszyć klasy. Dzięki temu uda się rozwiązać problemy wychowawcze i zmienić podejście do nauczania. Będzie więcej kontaktu, relacji.

W takim wariancie musi być komu uczyć, a przecież w całym kraju chętnych do pracy nauczyciela brak.

Ja pobieram dietę radnego, więc nie muszę dawać "korków". Wiele moich koleżanek i kolegów nie ma wyjścia, a stąd już prosta droga do wypalenia. Trzeba podnieść prestiż zawodu, zmienić system kształcenia nauczycieli i postawić na kolejne pokolenia pedagogów. Jak to zrobić? To już pytanie do specjalistów od reform. Ważne, żeby nauczyciele byli uczeni w paradygmacie XXI wieku, a nie minionej epoki.

Co by pan powiedział nauczycielom, którzy boją się zabierać głos?

Największym prezentem za ich zaangażowanie będzie wdzięczność młodych. Gdy zobaczyłem, że ci którzy przez lata powtarzali, że im się nie chce, że są konformistami, w końcu wyszli na ulice, sam dostałem zastrzyku młodzieńczej energii.

Oczywiście, w im mniejszej społeczności żyjesz, tym trudniej się zdecydować. Ale gdybym nie towarzyszył młodzieży na ulicach w ich buncie, dziś nie mógłbym liczyć na tak gorące wsparcie. To chyba najlepsza recenzja dla nauczyciela.
;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze