0:000:00

0:00

Angelika Domańska jest dobrze znaną czytelnikom OKO.press aktywistką uliczną. W 2017 roku została poturbowana przez tłum na Krakowskim Przedmieściu, gdy stojąc kilka metrów od przemawiającego na miesięcznicy smoleńskiej Jarosława Kaczyńskiego, wyciągnęła białe róże. W 2018 roku podczas "Czarnego Piątku" poszarpała ją policja. Bo na rondzie Dmowskiego, w samym centrum Warszawy, odpaliła racę. Kobieta była wtedy w dziewiątym miesiącu ciąży. Zdjęcia z tej interwencji obiegły całą Polskę i część świata, bo idealnie oddawały rosnące napięcie, a także nierówny rozkład sił pomiędzy społeczeństwem obywatelskim a władzą.

Przeczytaj także:

7 sierpnia 2020, w najgorętszy dzień w roku, Angelika nie wyszła na ulice protestować. „Wzięłam dzieciaka na spacer. Zupełnie przez przypadek znaleźliśmy się pod siedzibą KPH, gdzie trwała już pikieta w obronie Margot. Starsze dziecko przybiegło zabrać młodego, a ja poszłam dalej z tłumem, na Krakowskie Przedmieście” - opowiada OKO.press.

Fot. Agata Kubis, 23 marca 2018, Czarny Piątek, protest przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej

W rozmowie nie ukrywa, że tego dnia, tak jak kilkadziesiąt innych osób, blokowała przejazd samochodu z aresztowaną aktywistką „Stop Bzdurom”. Jak tłumaczy, siedziała przed kołami policyjnego samochodu, w którym znajdowała się Margot. A potem? „Szarpanina i chaos. Funkcjonariusze wyciągali nas za ręce i nogi” — mówi.

Do zatrzymania kobiety doszło jednak później. „Szłam z grupką młodzieży w stronę komisariatu na ul. Wilczej, gdzie trwała pikieta solidarnościowa. Nagle z jednej z bocznych uliczek wylecieli policjanci. Brali tego, kto się ruszał. I wrzucali do radiowozów” — opowiada.

Pytam, czy miała na sobie tęczowy emblemat, wybucha śmiechem. „Oczywiście, tęczową chustkę na twarzy, zamiast maseczki. Dzieciaki, z którymi szłam, też całe oflagowane. Było tak, jak ostatnio przyznał policjant”, mówi. Chodzi o opisane przez nas zeznania w postępowaniu o przyznanie odszkodowania innemu z 48 zatrzymanych tamtej nocy osób.

Funkcjonariusz na pytania prokuratora o powód interwencji mówił:

„Otrzymaliśmy polecenie zatrzymania wszystkich osób oznakowanych barwami LGBT, niezależnie od tego, w jaki sposób się zachowywali. Polecenie to traktowaliśmy jako rozkaz, który należy wykonać”.

Zeznania policjanta tylko potwierdziły to, o czym wcześniej mówili poszkodowani i świadkowie, a także pracownicy biura RPO, którzy na podstawie rozmów z 33 z 48 zatrzymanych sporządzili wstrząsający raport. Czytaliśmy w nim o eskalowaniu konfliktu przez policjantów, brutalności, odmawianiu praw zatrzymanym, a także represjach wymierzonych w społeczność LGBT+.

12 godzin strachu o życie

Dla Angeliki koszmar zaczął się dopiero na komendach. „Napisałam szybko smsa do dziecka, że nie wiem, gdzie mnie wiozą. Pod pierwszym komisariatem, na ul. Zakroczymskiej, zobaczyłam Wojtka Kinasiewicza. Krzyknęłam, że nas tu trzymają. Szybko pozamykali okna, żeby nikt nie wiedział.

O 21:37, ściśnięci w radiowozie, odśpiewaliśmy „Barkę”. Przyszły młode łebki i zakuły nas w kajdanki.

Potem przejazd na komendę na ul. Żytniej. Tam nas usadzili w sali konferencyjnej. Do 02:00 w nocy siedzieliśmy w rządku z rękami zakutymi z tyłu. Aż przyleciał dorosły policjant i zaczął się wydzierać, dlaczego nas tak trzymają”, mówi Angelika.

Z jej relacji wynika, że na komendzie panował chaos. Większość z funkcjonariuszy miała nie znać procedur. „Mówili wprost, że są po trzymiesięcznych kursach. Nie mogli nawet znaleźć kluczyków, żeby nas rozkuć. Jeden ciągle bełkotał o urażonych uczuciach religijnych, a inny instruował nas, jak mamy z godnością zwracać się do funkcjonariusza policji. Szopka” - opowiada Angelika.

W nocy kobieta źle się poczuła. „Nie dali nam wody, nie dali jeść, a ja nie miałam przy sobie leków. Przecież wyszłam tylko na spacer. Skąd mogłam wiedzieć, że nie wrócę do domu?”, mówi.

„Zgłosiłam dyżurnemu, że spada mi cukier i potrzebuję leków. Odpowiedział, że zajmą się tym, jak skończą się czynności. Czynności skończyły się o 03:30, a do 07:00 rano policjant sprawdzał, jak wypełnić papiery, by przyjęli mnie na SOR”.

Po pobraniu krwi, lekarze wypisali receptę. Angelika miała trafić „na dołek”, ale tylko pod warunkiem, że policjanci wykupią jej leki, zapewnią jedzenie i wodę. „Gdy przyjechałam na miejsce, ledwo żywa, okazało się, że wciąż brakuje części leków. Dyżurna stwierdziła, że w takim razie mnie nie przyjmą. Gdy zaczęłam tracić przytomność jedna z funkcjonariuszek zamiast podać mi wodę, pomóc, wyciągnęła kamerę służbową i zaczęła nagrywać.

»Bo jakbyś zeszła, to chcę żeby było widać, gdzie miałam ręce«, mówiła”.

Angelika dostała leki o 13:40, ponad dwanaście godzin po zgłoszeniu, że źle się czuje.

Sąd: opresyjne i antyobywatelskie działania policji

Już w styczniu 2021 Sąd Rejonowy w Warszawie, rozpatrując skargę na zatrzymanie przyznał, że było ono nieprawidłowe, nielegalne i bezzasadne.

„Sąd już wtedy stwierdził to, czego dowiedzieliśmy się niedawno z zeznań jednego z funkcjonariuszy. 7 sierpnia 2020 dopuszczono się łapanki. Wszystkim osobom łączonym z pokojowym protestem postawiono zarzut udziału w nielegalnym zbiegowisku, którego celem był gwałtowny zamach na osobę lub mienie. I był to zarzut fikcyjny, gdyż w toku postępowania nie udowodniono, że podjęto jakiekolwiek czynności, by ten zarzut potwierdzić. Dlaczego to istotne? Bo okazuje się, że służby w Polsce uciekają się do stawiania fikcyjnych zarzutów, by uzasadniać zatrzymania”, mówi OKO.press Eliza Rutynowska, pełnomocniczka Angeliki, związana z FOR.

17 lutego Sąd Okręgowy rozpatrzył wniosek o zadośćuczynienie na rzecz zatrzymanej. W ustnym uzasadnieniu stwierdził, że policja tego dnia

"zachowała się jak organizacja opresyjna", a jej działania były "antyobywatelskie".

"Do tego sąd przyznał, że policja nie dopełniła procedur, w tym szczególnie związanych z dostępem do pomocy medycznej. I zasądził odszkodowanie w wysokości 15 tys. zł", dodaje Rutynowska.

Angelika była pewna, że sprawa właśnie tak się zakończy.

"Nawet prokurator w podsumowaniu powiedział, że zgadza się z wystąpieniem pełnomocnika. Mówił, że miałam prawo bać się, że umrę.

Długo wypierałam to ze świadomości, ale właśnie tak drastyczna była tamta sytuacja", mówi.

Aktywistka chce jeszcze pozwać funkcjonariusza policji, który nie dopełnił tego dnia procedur związanych z dostępem do lekarza. "Uważam, że policjanci powinni odpowiadać za swoje czynności. Po tym wydarzeniu, zamiast być z dzieckiem, przez trzy miesiące leczyłam traumę. Okazało się, że były to ostatnie miesiące zdrowia mojego dziecka. Potem zaczęło poważnie chorować", tłumaczy.

Według Elizy Rutynowskiej, kolejny wyrok ws. "Tęczowej Nocy", oceniający działania policji jako naganne, a także sprzeczne z interesem obywateli, to ważny sygnał dla władzy. "Sądy mówią »nie« ich autokratycznym zapędom" - dodaje prawniczka.

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze