0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plSlawomir Kaminski / ...

20 maja 2022 do opiniowania trafił projekt nowelizacji kodeksu rodzinnego i opiekuńczego przygotowany przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Chodzi głównie o uregulowanie w polskim porządku prawnym zagranicznych aktów stanu cywilnego.

Widżet projektu Aktywni Obywatele - Fundusz Krajowy, finansowanego z Funduszy EOG

Nowe prawo koncentruje się szczególnie na jednym aspekcie — transkrypcji aktów urodzenia, w których figurują dwie matki lub dwóch ojców. I betonuje dotychczasowe orzecznictwo, zgodnie z którym skoro Polska nie uznaje małżeństw jednopłciowych, nie może też uznawać rodzicielstwa osób tej samej płci. Byłoby to bowiem — według wykładni z projektu ustawy — naruszenie porządku prawnego, a szczególnie konstytucyjnej gwarancji ochrony małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny.

Fragment projektu nowelizacji kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, źródło

Ta myśl, a w zasadzie dość bezpośrednie wskazanie dla urzędników i sędziów rozstrzygających w podobnych sprawach, pojawia się w uzasadnieniu projektu kilkadziesiąt razy.

Można odnieść wrażenie, że Ministerstwo Sprawiedliwości słowami próbuje zatrzymać zmiany, których wszyscy jesteśmy świadkami.

Rodzicielstwo osób LGBT na Zachodzie od dawna nie jest marginesem życia rodzinnego. Część dzieci z takich rodzin jest już dorosła, za to drugie pokolenie ma szansę wyrastać w świecie pełnego równouprawnienia.

Także wiele nieheteronormatywnych Polek i Polaków na emigracji decyduje się na założenie rodziny. Problem pojawia się, gdy chcą potwierdzić obywatelstwo dziecka w Polsce — wyrobić mu numer PESEL i dokumenty. I choć w ostatnich latach coraz więcej urzędów i konsulatów wydawało dokumenty bez konieczności wnoszenia spraw do sądu, wciąż figurował w nich tylko jeden z rodziców.

Przeczytaj także:

Przełomem był wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z 14 grudnia 2021 roku. Sąd orzekał w bułgarskiej sprawie dotyczącej transkrypcji zagranicznego aktu urodzenia dziecka pary jednopłciowej. I stwierdził, że choć państwo członkowskie nie ma obowiązku transkrypcji zagranicznych aktów stanu cywilnego, to już wydanie dowodu osobistego (lub paszportu) z dwoma matkami jest konieczne. W innym wypadku doszłoby do naruszenia swobody przemieszczania się.

W ten sposób Trybunał dość wprost potwierdził, że więzi rodzinne uznane w jednym kraju członkowskim, muszą być uznane w innym. Dla Polski miało to ogromne znaczenie, bo bliźniacza sprawa z Krakowa czeka w TSUE na rozpoznanie.

Co ciekawe, mimo skrajnie homofobicznego wydźwięku, w projekcie nowelizacji kodeksu rodzinnego pojawia się kilka ułatwień dla dzieciaków z tęczowych rodzin, co można rozumieć jako bezpośrednią realizację wyroku TSUE.

O co więc tutaj chodzi? Dlaczego minister Ziobro akurat teraz postanowił zmienić prawo? Czy idzie na zwarcie z instytucjami unijnymi, a może wręcz przeciwnie — pod homofobicznym językiem, skrywa "tęczową rewolucję"?

Rozmawiamy z adwokatką Anną Mazurczak, która przed polskimi sądami prowadzi sprawy dotyczące uznania rodzicielstwa par jednopłciowych w Polsce.

Anton Ambroziak, OKO.press: Czy faktycznie minister Ziobro chce dręczyć dzieci z tęczowych rodzin?

Anna Mazurczak: Nie dziwię się, że ludzie są oburzeni, czytając ten projekt. On jest skrajnie homofobiczny. W uzasadnieniu naliczyłam co najmniej 50 wzmianek o tym, że małżeństwo w Polsce jest tylko heteroseksualne, a każde inne zrujnuje porządek prawny i społeczny.

Tyle że to dzieje się na poziomie języka. W praktyce ustawa wprowadza wiele ułatwień dla par jednopłciowych wychowujących dzieci za granicą. Nazwałabym ją w pewnym sensie rewolucyjną.

Z drugiej strony, jest nie tylko obraźliwa dla osób LGBT, ale też dla tych, którzy stosują prawo. Już z kodeksu rodzinnego wiemy, jak zdefiniować w Polsce małżeństwo i rodzicielstwo. System prawa jest w tym aspekcie spójny. Nie trzeba w każdej oddzielnej ustawie powtarzać, że nie chcemy małżeństw jednopłciowych.

Po co więc takie prawo?

Wydaje mi się, że ta nowelizacja to akt rozpaczy. Ustawodawca tak bardzo boi się, że skutki małżeństw jednopłciowych zawieranych za granicą przenikną do Polski tylnymi drzwiami, że próbuje zabezpieczyć wszystkie możliwe dziury.

Problem w tym, że od powtarzania słów: "kobieta", "mężczyzna", "dziecko", "rodzina", rzeczywistość społeczna się nie zmieni. I nadrzędną zasadą zawsze będzie ochrona praw dziecka, które z racji wychowywania się w tęczowej rodzinie, nie może mieć innych praw niż dziecko pary różnopłciowej. I to zawsze będzie nasz as w rękawie.

Jakie znaczenie ma więc art. 6 ustawy, w którym czytamy, że "nie podlega czynnościom z zakresu rejestracji stanu cywilnego związek zagraniczny niebędący małżeństwem kobiety i mężczyzny"?

Dla tęczowych rodzin żadne, bo to że w Polsce rejestracji nie podlega związek partnerski, albo małżeństwo jednopłciowe wynika już z innych przepisów. Nigdy nie udało nam się przecież przed sądem wygrać sprawy, w której państwo zostałoby zobowiązane do transkrypcji zagranicznego aktu urodzenia.

Tym, o co naprawdę walczymy są nowelizacja kodeksu rodzinnego, a także rozstrzygnięcie przed TSUE, które poszłoby krok dalej niż w sprawie bułgarskiej, gdzie Trybunał zobowiązał do wpisywania do dokumentów dziecka obojga rodziców.

Są jednak inne konsekwencje. Moja argumentacja w sprawach dotyczących uznania skutków rodzicielstwa par jednopłciowych w Polsce opiera się na fakcie, że zagraniczny akt urodzenia ma taką samą moc jak polski akt urodzenia. To wynika z polskiego orzecznictwa, ale też z międzynarodowych konwencji, w których zobowiązaliśmy się jako państwo, że będziemy szanowali zagraniczne akty stanu cywilnego.

Nagle wprowadzamy jednak przepis, w którym stwierdzamy, że są takie akty, które nie mają mocy dowodowej. I dopuszczamy sytuację, w której jedno dziecko będzie miało w obrocie dwa różne akty urodzenia, które inaczej określają to, kto jest jej/jego rodzicem.

Jak to?

Ustawa dopuszcza stworzenie polskiego aktu urodzenia, ale bez wpisania obojga rodziców. I to jest absurd.

Zastanawiam się też, co zrobią urzędnicy w sytuacji, w której w akcie urodzenia nie będzie matki, bo para mężczyzn skorzystała np. z surogacji, anonimowej matki zastępczej. W myśl nowych przepisów rejestracja urodzenia w Polsce będzie możliwa tylko, gdy da się podać matkę. W innym przypadku, wpadasz w tryb rejestrowania urodzenia dla dzieci nieznanych rodziców.

I musisz ryzykować, czy polski sąd na pewno uzna, że twoje biologiczne dziecko jest twoje.

Czyli lepiej zrezygnować ze sporządzenia polskiego aktu urodzenia?

Tak, bo po co ci on, skoro z przepisów wprost wynika, że dziecko urodzone za granicą, które ma zagraniczny akt urodzenia, ma prawo do otrzymania dowodu, niezależnie od tego, czy sporządzono polski akt urodzenia, czy nie. To wynikało już z uchwały Naczelnego Sądu Administracyjnego z 2019 roku, ale do dziś wiele urzędów gmin i konsulatów odmawiało wydawania dowodów i paszportów, bo dzieci nie miały polskiego aktu urodzenia.

Nowelizacja rozwiązuje też inny praktyczny problem. Do tej pory tylko jeden rodzic mógł złożyć wniosek o wydanie numeru PESEL — albo był to rodzic biologiczny, albo w przypadku adopcji wybrany. Teraz będą mogli oboje.

Do czego można się przyczepić?

TSUE nałożył na państwa obowiązek umożliwienia swobody przepływu bez względu na to, czy małżeństwa jednopłciowe są przewidziane w porządku prawnym, czy nie. Swoboda przepływu jest bowiem kompetencją wspólną państw członkowskich. To oznacza, że także państwo polskie musi umożliwić małoletnim podróżowanie z każdym z rodziców.

Polski ustawodawca nie chce wpisywać w rejestrze PESEL dwóch imion żeńskich lub męskich, dlatego by zrealizować wyrok TSUE, stworzył nową instytucję — zaświadczenia od kierownika stanu cywilnego, w którym wpisane byłyby dwie matki lub dwóch ojców. Tyle że nikt nie mógłby mieć pewności, że taki dokument byłby honorowany, gdyby jego treść kłóciła się z tym, co jest wpisane w dowodzie. I tu mamy kolejny twist.

W dowodach dzieci wychowywanych przez pary jednopłciowe wykreślone zostaną imiona rodziców. Państwo polskie najwyraźniej tak bardzo brzydzi lub boi się dwóch matek i dwóch ojców, że woli zostawić puste miejsce.

To jest oczywiście dyskryminacja, bo dlaczego część dzieci w Polsce ma mieć wpisane imiona rodziców, a część nie? Już lepiej byłoby całkowicie zrezygnować z tej praktyki, skoro tak bardzo ustawodawcy wadzi rzeczywistość. Zresztą wiele państw UE nie wpisuje takich danych w dokumentach osobistych.

Myślę też, że stawia to w dziwnej sytuacji np. samodzielne matki, których dzieci muszą mieć w dowodzie dane kryjące ojca. Większość z nich prawdopodobnie ucieszyłaby się, gdyby nie musiała tam figurować osoba, która nie jest obecna w życiu ich dziecka.

W uzasadnieniu czytamy, że celem ustawodawcy jest "zrównanie sytuacji prawnej wszystkich dzieci" w Polsce.

I ten cel nie zostanie osiągnięty, bo polskie prawo wciąż wygumkowuje jednego z rodziców. Zaświadczenie być może umożliwi przekroczenie granicy z dzieckiem, ale co dalej? Co jeśli rodzic, który nie znajduje się dokumentach, będzie chciał zapisać dziecko do przedszkola, albo będzie chciał wyrazić zgodę na leczenie? Czy de facto takie dziecko pozostaje na terenie polski bez opieki?

Ustawa jasno podkreśla, że drugi rodzic nie ma żadnych praw. Myślę, że to wszystko oznacza, że nawet te rodziny, które chciałyby wrócić do Polski, będą zmuszone zostać z granicą. Nie wiem, czy można czuć się bezpiecznie, gdy państwo nie uznaje, że jesteś rodzicem swojego dziecka.

W ogóle mam wrażenie, że ustawodawca nie wie, skąd biorą się dzieci w tęczowych rodzinach. Nadal im się wydaje, że dziecko można mieć tylko wtedy, gdy mężczyzna uprawia seks z kobietą. Zaniedbane są przepisy o zapłodnieniu pozaustrojowym, o rodzicielstwie zastępczym nawet nie mówiąc.

Ten prymat biologicznego pochodzenia dziecka jest zresztą problemem tylko w przypadku rodzicielstwa par jednopłciowych, bo przecież ustawa o leczeniu niepłodności dopuszcza, by za ojca uznany został mężczyzna, od którego nie pochodziło nasienie podczas zapłodnienia.

A w jaki sposób ustawa ma chronić małżeństwo i rodzinę?

To pytanie do ustawodawcy. Najbardziej podoba mi się jednak fragment, w którym czytamy o tym, że państwo nie dopuszcza do zmiany definicji małżeństwa, bo obce rozwiązania prawne będą zaburzać normalne funkcjonowanie rodziny.

Jak rozumiem, Ministerstwo Sprawiedliwości boi się, że "heteromałżeństwa" nie będą potrafiły się odnaleźć; że w takim nowym świecie będziemy bardzo zagubieni.

Może to wyraz zagubienia ustawodawcy?

Z pewnością ustawodawca nas nie rozumie, bo my wcale nie chcemy tylnymi drzwiami wprowadzać do polski równości małżeńskiej.

Osoby, które działają na rzecz równych praw i niedyskryminacji chcą wejść od frontu, głównym wejściem.

Myślę, że ministerstwo nie rozumie też Polek i Polaków, wszak wszystkie sondaże pokazują, że poparcie dla równości małżeńskiej rośnie, a wśród młodych osób przekracza 50 proc.

Także ostatni sondaż OKO.press wskazuje na wzrost akceptacji. Jeśli badani wiedzą, że w Polsce żyją pary jednopłciowe wychowujące dzieci, to połowa z nich popiera, by mieli takie same prawa jak pary heteroseksualne. Wśród młodych ten odsetek rośnie do 64 proc.

Dlatego myślę, że to kwestia kilku lat byśmy gremialnie zrozumieli, że nie ma jednego, świętego modelu rodziny. I żadna ustawa tych zmian nie zatrzyma.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze