0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Maciek Jaźwiecki / Agencja Wyborcza.plFot. Maciek Jaźwieck...

9 czerwca w południe minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zorganizował specjalną konferencję prasową, by ogłosić sukces swojej frakcji. Z jego komunikatów wynikało, że to właśnie dzięki aktywności Suwerennej Polski udało się zablokować konkluzje Rady UE w sprawie bezpieczeństwa osób LGBT+.

Widżet projektu Aktywni Obywatele - Fundusz Krajowy, finansowanego z Funduszy EOG

„Prezydencja szwedzka forsuje przyjęcie przywilejów i szczególnych uprawnień dla osób LGBT”, tłumaczył podczas konferencji Ziobro. „Nie uwzględnia natomiast postulatów Polski dotyczących konieczności ochrony innych mniejszości, w tym osób wierzących czy niepełnosprawnych. Stąd zasadny jest nasz sprzeciw”.

Tuż przed spotkaniem przedstawicieli europejskich resortów sprawiedliwości Ziobro twittował, że wobec sprzeciwu Polski, dokument nie zostanie przyjęty. Konkluzje podejmowane na forum państw członkowskich wymagają bowiem jednomyślności. „Bruksela chce być ślepa na ofiary dyskryminacji osób wierzących. Prawa człowieka muszą dotyczyć każdego człowieka. Będę bronił naszych wartości”, odgrażał się Ziobro.

View post on Twitter

Weto, które niczego nie zmieniło

Temat szybko podchwyciły sprzyjające władzy media, pisząc o „ważnym wecie ministra Ziobry ws. LGBT”. Tyle że dokument wcale nie został zablokowany. 12 czerwca przedstawiciel rady UE przekazał nam, że wobec sprzeciwu dwóch państw — Polski i Węgier — konkluzje zostały przyjęte, ale nie jako „konkluzje rady UE”, ale „konkluzje prezydencji” poparte przez 25 państw.

Nie pierwszy raz właśnie w taki sposób rada UE radzi sobie z ideologicznym oporem Warszawy i Budapesztu. Mówiąc wprost: zwyczajnie go omija. Sprawa przyjęcia dokumentu w formie konkluzji prezydencji w dokumencie przedstawiona jest tak: „Dyskusje nie doprowadziły do osiągnięcia konsensusu (...) Prezydencja mogła jednak stwierdzić, że 25 delegacji poparło tekst w całości w brzmieniu załączonym do niniejszego dokumentu”.

Kluczowy fragment sprawę przyjęcia dokumentu w formie konkluzji prezydencji przedstawia tak: "Dyskusje nie doprowadziły do osiągnięcia konsensusu (...) Prezydencja mogła jednak stwierdzić, że 25 delegacji poparło tekst w całości w brzmieniu załączonym do niniejszego dokumentu".

W nieoficjalnym obiegu mówi się, że wolty Polski i Węgier na forum rady UE traktowane są z pobłażaniem, bo ich cel obliczony jest na wewnętrzny, bieżący zysk polityczny. To pasuje do aktualnej strategii Suwerennej Polski, która od czasu rebrandingu skupia się niemal wyłącznie na biciu w „zgniłą, biurokratyczną machinę UE”. Jej zadaniem ma być rzekomo zniszczenie tradycyjnej rodziny, zmuszanie dzieci do „zmiany płci”, a także odebranie Polakom radości z jeżdżenia samochodem spalinowym, jedzenia kotletów schabowych i zbierania jagód w lasach.

Tym razem minister Ziobro ponarzekał, że w UE dominują środowiska lewicowe, wręcz „lewackie”.

„One wpływają na agendę poszczególnych organów UE, chcą forsować, siłą narzucać, pod szyldem tolerancji i równouprawnienia przywileje środowisk, kryjących się pod znakiem LPT...LPTGiQ... I te środowiska związane z aktywistami homoseksualnymi i innymi grupami, które bardzo mocno, wręcz opresyjnie naciskają na pozostałą część społeczeństwa, aby przyjęła ich punkt widzenia, przyjęła ich system wartości, aby propagowała wręcz ten system wartości, sprzeczny z przekonaniami, wiarą osób, których ten dokument siłą rzeczy też by dotyczył”, mówił podczas konferencji Ziobro.

Ziobro na tropie symbolicznej opresji

Czy faktycznie dokument był elementem opresyjnego, lewackiego systemu? Weto do dokumentu brzmi tak, jakby minister Ziobro uchronił Polskę co najmniej przed wprowadzeniem nowego prawa. Tyle że konkluzje zaproponowane przez Szwecję mają charakter symboliczny.

Choć ich treść dla Polski czy Węgier może być niewygodna, rekomendacje w nich zawarte nie są wiążące.

W dokumencie jasno zaznaczono, że państwa członkowskie wzywa się do uregulowania pewnych kwestii, ale w ramach ich kompetencji krajowych. To oznacza, że dokument nie tylko nie przyznaje żadnej grupie szczególnych przywilejów, jak twierdzi minister Ziobro, ale zostawia także każdemu z państw członkowskich pełną autonomię w kwestiach dotyczących niedyskryminacji, czy uwzględnienie praw osób LGBT+.

Co więcej, znaczna część konkluzji dotyczy potwierdzenia wartości zapisanych w Karcie Praw Podstawowych. W dokumencie wymienione są m.in. fundamenty, na których opiera się europejska wspólnota. Chodzi o godność ludzką, wolność, demokrację, równość, praworządność, szacunek do praw człowieka, w tym osób należących do mniejszości.

Co zabolało ministra Ziobrę?

Co mogło więc wywołać tak stanowczy sprzeciw Zbigniewa Ziobry? Minister sprawiedliwości przekonywał, że dokument był jednostronny, ale chodziło raczej o punkty zapalne, które stawiają polski rząd w złym świetle.

Wśród rekomendacji pojawia się zachęta, by przeciwdziałać wszelkim formom dyskryminacji i przemocy, a także penalizować przestępstwa z nienawiści wobec osób LGBT+. Minister sprawiedliwości mógł w tym miejscu tupnąć nogą, gdyż to on, osobiście, ukręcił łeb pomysłowi nowelizacji kodeksu karnego. Najpierw w polskim Sejmie, potem na forum międzynarodowym. Polska zobowiązała się, że będzie ścigać homofobię i transfobię m.in. w 2017 roku przed Radą Praw Człowieka ONZ. Ministerstwo Sprawiedliwości uznało jednak, że nie ma sensu zmieniać prawa, bo każdy w Polsce jest chroniony w równy sposób.

To samo Zbigniew Ziobro powtarza zresztą dziś, twierdząc, że ochrona przed przestępstwami z nienawiści to byłby przywilej. Dlaczego więc art. 256 kodeksu karnego uznaje, że są przesłanki, które upoważniają do szczególnej ochrony? Dziś karze grzywny lub więzienia podlegają tylko osoby, które nawołują do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych.

Przeczytaj także:

W konkluzjach pojawia się też zachęta, by oficjele aktywnie przeciwdziałali dezinformacji, której ofiarą pada dziś społeczność LGBT+.

Mowa tu szczególnie o rozprzestrzenianie teorii spiskowych i innych treści, które mogą szkodzić tej mniejszości. Część komentatorów pyta, dlaczego Polska nie podpisała się pod dokumentem. Ale w świetle powyższych rekomendacji trudno nie zapytać, w jaki sposób miałaby w zasadzie złożyć podpis, gdy państwo, jego instytucje i przedstawiciele, jest aktywnie zaangażowane w rozkręcanie nagonki na osoby LGBT+?

Równie trudne dla polskiego rządu mogą być rekomendacje dotyczące ochrony aktywistów działających na rzecz równości. Albo potwierdzenie, że UE powinna prowadzić bardziej spójną politykę w zakresie praw mniejszości.

Pewne jest, że swoim symbolicznym gestem, Zbigniew Ziobro cementuje miejsce Polski na mapie równościowej Europy pod rządami PiS: w kwestii równouprawnienia i politycznej woli do zmiany jesteśmy dziś na dnie.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze