Od lutego do zoo w Poznaniu przyjechało już kilkanaście „Arek Noego” z Ukrainy. W nich lwy, niedźwiedzie, tygrysy, karakale, lamparty, psy i koty. Poznajcie zwierzęcych uchodźców, których Ewa Zgrabczyńska, dyrektorka poznańskiego zoo nazywa „nieumarłymi”
Oglądam film, który zoo w Poznaniu opublikowało w sieci. Cztery małe lwiątka są pakowane do wielkich, drewnianych skrzyń z otworami. Jeden z nich jest podpisany: „water” – tędy trzeba poić maluchy.
Skrzynie trafiają do samolotu. Ostatnie ujęcie w filmie: samolot startuje. Lwiątka opuszczają Polskę.
Zamieszkały w Wildcat Sanctuary w Minnesocie.
Lwiątka najprawdopodobniej były przygotowywane do sprzedaży na czarnym rynku. Lesia, Stefania i Taras miały trzy tygodnie, dopiero zaczęły otwierać lwie oczka, kiedy ktoś znalazł je na dworcu w Odessie. Odebrane matce, upchane do podróżnej walizki.
Zajął się nimi weterynarz Andrew Kushnir, Amerykanin ratujący porzucone zwierzęta z Ukrainy. Po nitce zwierzęcych kontaktów trafił z lwiątkami pod Kijów. Tam maluchy poznały starszą koleżankę. Dostała piękne imię:
Do transportu do Poznania dołączyło jeszcze czarne lamparciątko. Cała ferajna dotarła do zoo w listopadzie, po 14 godzinach jazdy i 8 godzinach oczekiwania na odprawę celną.
Andrew został z nimi, karmiąc je mlekiem dla kotów, wymieszanym z żółtkami jajek.
Na filmach widać, jak maluchy wdrapują mu się na kolana, łapią za butelkę ze smoczkiem, zaczepiają swojego opiekuna i siebie nawzajem.
Są tak urocze, że umieściłam je na okładce tego artykułu.
Problemem okazały się formalności. Lwiątka, choć miały zapewnione miejsce w azylu w Minnesocie, a nawet transport prywatnym samolotem, nie mogły wyjechać z Poznania bez dokumentów CITES. Specjalnych paszportów, które potwierdzają, że zwierzęta nie staną się ofiarami nielegalnego handlu.
„To dokument, którego w tej chwili nie może wystawić urząd ukraiński, ponieważ nie pracuje” – mówiła dyrektorka poznańskiego zoo, Ewa Zgrabczyńska, w rozmowie z Polsatem.
Było jedno wyjście: wystawić dokumenty w Polsce, za pośrednictwem Ministerstwa Klimatu i Środowiska. 28 listopada pracownicy zoo w Poznaniu napisali na Facebooku: „Lwiątka już w oczekiwaniu na transport do cudownego miejsca w USA, gdzie stworzą stado i w spokoju będą mogły dorastać, z daleka od wojny i czarnego rynku. Cuda dzieją się dzięki Natalii Popowej, Fundacji ifaw i Wildcat Sanctuary współpracującymi z poznańskim zoo. Dziękujemy Ministerstwu Klimatu i Środowiska za wyjątkowe wsparcie działań ratunkowych i cierpliwość”.
Dwa dni później maluchy wylądowały w Chicago i ruszyły do nowego domu.
Ewę Zgrabczyńską, dyrektorkę zoo w Poznaniu, trudno złapać w przedświątecznym okresie. Z jednej strony goni ją rzeczywistość: rozliczenia, koniec roku, formalności. Z drugiej świadomość, że za wschodnią granicą wciąż cierpią zwierzęta, ranne od ostrzałów, przerażone dźwiękami wybuchów, opuszczone i samotne. Rozmawiamy na kilka dni przed Wigilią. Pytam o lwiątka, które wyleciały do USA i inne ocalone zwierzęta.
Zgrabczyńska razem z ukraińskimi wolontariuszami i miłośnikami zwierząt stara się pomóc jak największej liczbie tygrysów, lwów, niedźwiedzi, psów, kotów i wszystkich innych stworzeń, którym będzie można dać lepszą przyszłość.
Zgrabczyńska: Granica kojarzy mi się uciążliwym czekaniem. Z cierpieniem.
Chyba nigdy nie płaciłam tak wysokich kosztów emocjonalnych, jak teraz, ewakuując zwierzęta.
To podwójnie trudne, ponieważ ja tych emocji pokazać nie mogę. Każda ewakuacja musi być poukładana organizacyjnie, bezpieczna, z utrzymaniem procedur, załatwioną papierologią. Trzeźwa głowa organizatora jest niezwykle potrzebna. Ale nie potrafię przestać myśleć o tym, że jadą do nas umęczeni ludzie i umęczone zwierzęta.
Dzięki współpracy z Natalią Popową, prowadzącą pod Kijowem azyl dla zwierząt, dzięki organizacjom zrzeszającym azyle dla dzikich kotów i innych drapieżników, wsparciu darczyńców, poznańskich urzędników i pracowników zoo uratowaliśmy już 200 zwierząt.
Mówię o nich: nieumarłe.
Tuż po wybuchu wojny skontaktował się ze mną Frederik z Natuurhulpcentrum w Belgii, ze stowarzyszenia, które zrzesza europejskie azyle dla zwierząt. Usłyszałam: w azylu dla zwierząt dzikich i egzotycznych pod Kijowem utknęły lwy i tygrysy. Miały jechać do ogrodów w całej Europie, do swoich docelowych domów, ale nie można wyruszyć z transportem przez wojnę. Może ty, Ewa, pomożesz w ewakuacji?
Praca z takimi gatunkami jak lew czy tygrys nawet w warunkach pokoju jest wyzwaniem. Szczególnie, kiedy mówimy o zwierzętach po ciężkich przejściach z człowiekiem, które często pochodzą z czarnego rynku, nielegalnych hodowli, cyrków czy menażerii. Tu wiedziałam, że będziemy mieć do czynienia ze zwierzętami straumatyzowanymi, pochodzącymi z obszarów, gdzie zaczęły się bombardowania, ostrzały, regularne działania militarne.
Pierwszy transport organizowaliśmy z duszą na ramieniu. Wojna rozlała się po kraju, brakowało kierowców, bo mężczyźni zostali zmobilizowani do wojska. Z drużyną poznańskiego zoo tkwiliśmy przy granicy, a informacje spod Kijowa docierały urywkami. W końcu transport wyruszył.
„Arka Noego”, czyli duży dostawczak, a w nim upakowane lwy, tygrys, karakal, likaon, małpka kapucynka i kot domowy. W warunkach wojny dla drapieżników najwcześniej brakuje pokarmu, bo jest nim świeże mięso. Stają się niebezpieczne albo po prostu giną. Śmiercią straszną, powolną. Trudno sobie wyobrazić, co czuje drapieżnik, który nie jest pojony, nie jest karmiony, siedzi w małej klatce, a dookoła wojna światów.
Wiedzieliśmy, że te zwierzęta trzeba wywieźć jak najszybciej.
Jechały w takich klatkach, jakie akurat były pod ręką. Nikt nie przewozi tak dużych grup zwierząt. Zwykle transportuje się między ogrodami pojedyncze osobniki, a nie, jak tu, wielkie międzygatunkowe stado.
Był ostatni dzień lutego. Wieczorem informacja: pod Kijowem pojawiły się rosyjskie wojska, transport utknął 80 metrów przed linią wrogich czołgów. Kierowcy uciekli, pozostawili transport. Samochód zapakowany po brzegi tymi nieszczęsnymi zwierzakami, stał na zgaszonych światłach. Natalia Popowa, kiedy o tym usłyszała, wsiadała w auto i do niego dojechała. Rozmawiałyśmy przez telefon, ściszonym głosem mówiła mi, że nie może tych zwierząt zostawić. Kobieta legenda, kule i bomby się jej nie imają. Niesamowita postać. Nie opuszcza swoich zwierząt, choćby nie wiem co.
Całą noc czekaliśmy na wieści. Rano okazało się, że ukraińscy obrońcy Kijowa pomogli przedostać się przez linię wroga. Nikomu nic się nie stało. Cud.
Konwój ruszył, a za kierownicą siadł Wiktor, dżokej, hodowca i miłośnik koni.
Zwierzęta dotarły do Korczowej, na jedyną granicę, przygotowaną do odprawy zwierząt, w środku nocy. Było minus 7 stopni. Jechały okrężną drogą, przez Żytomierz, Winnicę, Lwów, omijając bombardowania. W samochodzie dwa dorosłe tygrysy i małe tygrysiątka, które na ulicach Kijowa służyły do żebraniny. Pokazywano je, za opłatą można było robić sobie z nimi zdjęcia. Natalia uratowała je z tej ulicy tuż przed wojną.
Maluchy zostaną u nas na stałe. Dostały imiona: Jared i Uvalisa. Wymyśla je Jasiu, syn jednej z opiekunek zwierząt, na podstawie bajek skandynawskich. Muszę sobie je zapisywać, bo trudno mi to zapamiętać. Te baśniowe imiona pomagają – zwierzaki dostają nową tożsamość.
Dziś tygryski wyrosły na całkiem dużych młodzieńców.
Pozostała część „Arki Noego” została w Poznaniu na czas kwarantanny i rehabilitacji. Zoo w Poznaniu stało się punktem ratunkowym, tymczasowym przystankiem. Lwy i tygrysy z pierwszego transportu pojechały do azylów w Holandii, Belgii, Hiszpanii, a nawet na swój rodzinny kontynent, do RPA. Pod słońce, na wielkie wybiegi. Karakale są we Francji, liakon w Hiszpanii. Trafiły do świetnych ogrodów, gdzie mogą zachować swoją tożsamość gatunkową. Paradoksalnie wojna okazała się szansą na ratunek i lepsze życie.
Pierwszy transport w warunkach ekstremalnych utworzył korytarz życia dla kolejnych. Było ich już kilkanaście.
To była chyba najbardziej dramatyczna odprawa na granicy. 5 marca, drugi transport, jaki ma przejąć poznańskie zoo. W samochodzie lwy z Odessy – Giza i Nyala – oraz ich opiekunka Zoja, która przewiozła zwierzęta przez ostrzał i bombardowania. Podróż trwała cztery dni.
Problemem okazała się sobota. Bo w sobotę nie działają urzędy. Nie pracuje również Główny Lekarz Weterynarii, który musi zatwierdzić wjazd lwów do Polski. A bez podpisu GLW zwierząt nie chciał wpuścić graniczny lekarz weterynarii.
„Powiedział, że po pierwsze, nie uzna papieru bez podpisu GLW, który mógłby pomóc we wjeździe zwierząt egzotycznych. Po drugie, w Kijowie działają wszystkie urzędy administracji państwowej, więc tam trzeba załatwić stosowne dokumenty i przywieźć oryginały na granicę. Tylko że budynek, w którym mielibyśmy to załatwić, został zbombardowany” – mówiła mi wtedy Zgrabczyńska. „Tam jest wojna, chociaż granicznemu lekarzowi wydaje się, że wcale jej nie ma i urzędy ukraińskie działają jak zwykle. Ten weterynarz to jest państwo w państwie".
Wiesław Tomaszewski, graniczny lekarz weterynarii, w rozmowie z OKO.press mówił, że brakuje rozporządzenia dotyczącego wwozu egzotycznych zwierząt. Wpuszczenie ich miało być więc złamaniem prawa.
Po długich godzinach na granicy, setkach telefonów i maili udało się. Wpuścili transport do Polski.
Zgrabczyńska: Procedury wciąż nie ułatwiają ratowania dzikich i egzotycznych zwierząt. Mimo moich próśb nie ma specjalnej procedury dla całej Unii Europejskiej. Te przepisy, które obowiązują, były skrojone na czas pokoju, nie wojny. A teraz, kiedy tam za granicą trwa ostrzał, musimy działać w specjalny sposób.
Każdy transport musi mieć zgodę Głównego Lekarza Weterynarii. Osoba, która chce wwieźć zwierzę, potrzebuje specjalnego zezwolenia od Ministerstwa Klimatu i Środowiska. Trzeba spełnić szereg warunków weterynaryjnych, mieć odpowiednie przeszkolenie, sprzęt i miejsce dla tych zwierząt. Transport z Ukrainy to działanie w imię Konwencji Waszyngtońskiej, międzynarodowej umowy, która ma chronić dzikie i zagrożone wyginięciem zwierzęta.
Wszystko musi być legalne.
Mamy dobrą współpracę z Głównym Lekarzem Weterynarii i Strażą Graniczną, dla której żywe transporty są priorytetem. Jednak służba celna nie staje na wysokości zadania. Odprawy trwają długo, nawet 16 godzin. Wszystko zależy od człowieka, od tego, kto akurat jest w pracy. Niektórzy urzędnicy celni tworzą własne interpretacje prawa.
16 godzin to za długo. W tych transportach jadą wykończone zwierzęta i wykończeni ludzie. Tak nie można.
Przecież my te zwierzęta ocalamy nie tylko przed śmiercią, ale też przed trafieniem na czarny rynek, do menażerii, do hodowli. Przed wyjazdem do Rosji, gdzie będą bawić oligarchów.
Pieniądze na transporty zbiera organizacja Natalii Popowej i te, z którymi współpracujemy. Swoje finansowanie – od darczyńców prywatnych i instytucjonalnych – ma również UA Animals, fundacja, z którą również ratujemy zwierzęta i przewozimy je do Poznania. Praca zespołowa. Zoo w Poznaniu też korzysta ze zbiórek publicznych, ale nie wykorzystujemy środków Gminy Poznań. To są pieniądze dla naszych zwierzaków w zoo, nigdy nie będziemy im niczego zabierać.
Natalia sprowadza zwierzęta z całej Ukrainy pod Kijów. Bardzo często sama jest kierowcą, przywozi je z terenów okupowanych albo tych tuż obok okupacji.
Za przejazd z Kijowa do granicy odpowiadamy my. Sprowadzamy zwierzęta tymczasowo do Poznania, a stamtąd wysyłamy dalej.
Jak reagują, kiedy po kilkudniowej, trudnej podróży, mogą wyjść z klatki? Każde zwierzę inaczej. W jednym z transportów przyjechał lew, jeden z najspokojniejszych, jakie widziałam. Siedział w maleńkiej klatce przewozowej, którą się udało naprędce zdobyć. Pogodzony z losem, przyjmujący pokarm i wodę ze stoicyzmem, pomimo tego, co przeszedł. Ale były też lwice, które potrafiły rozwalić klatkę ze stresu. To przejmujące, bo one się stresują tak samo, jak my.
Patrzę na nie i myślę, że mają podobne reakcje do dzieci, które też ucierpiały podczas wojny i są bezbronne, skazane na naszą pomoc.
Stałam się nieformalnym koordynatorem przekazywania ocalonych zwierząt do azylów i ogrodów. Poświęcam na to swoje wieczory, noce, weekendy. Znajduję miejsca, gdzie mogą zamieszkać, utrzymuję kontakty ze stowarzyszeniami, dbam o stronę administracyjną. To moja osobista misja.
Współpraca z innymi ogrodami zoologicznymi w Polsce? Nie ma jej. Ja jestem w środowisku persona non grata.
Jedną z miar tego sukcesu jest przeżywalność. Poza jedną tygrysicą, która była ciężko chora już przed wojną i w azylu w Holandii zdecydowano o jej uśpieniu oraz schorowaną lwicą, nie straciliśmy żadnego ze zwierzaków.
Przywieźliśmy do Polski niedźwiedzia tybetańskiego Jampola. Uratowany w ostatniej chwili z zoo w Jampilu w obwodzie donieckim.
Resztę zwierząt zabili Rosjanie, a ich mięso zjedli. Nawet wilka.
Niedźwiedź był jedynym zwierzęciem z prywatnego zoo, które przeżyło bombardowanie. Wolontariusze znaleźli go w ruinach, za kratą, przy której prawdopodobnie spędził całe swoje dotychczasowe życie. Siedział w gruzach, czekając na koniec.
Zamiast końca Jampol znalazł początek. Został uśpiony, żeby wolontariusze mogli łatwiej wydostać go ze zniszczonego zoo. Kilka osób niosło ogromnego, śpiącego niedźwiedzia o brunatnej sierści z białym paskiem pod przednimi łapami. Z piekła dotarł do azylu Natalii Popowej. Na stronie zoo w Poznaniu można zobaczyć zdjęcia Jampola „przed” i „po”.
Przed – przestraszony, zaniedbany, słaby niedźwiedź. Po – turlający się po swojej zagrodzie zwierzak, z czystą wyczesaną sierścią i trochę już mniej smutnymi oczami.
Spod Kijowa pod koniec października trafił do azylu dla niedźwiedzi w Poznaniu. Niedługo ruszy dalej, do azylu w Niemczech albo Austrii.
Zgrabczyńska: W sercu na zawsze zostanie mi Ruru, wyjątkowy lew. Przed wojną odebrany z koszmarnych warunków. Niestety, sąd uznał, że właściciel jest w stanie je poprawić i nakazał oddanie mu Ruru. Lew trafił do obory w Hostomelu, która została zaminowana przez Rosjan. Legenda głosi, że był zabawką żołnierzy, którzy karmili go ludzkim mięsem. Dobrzy ludzie ze schroniska i organizacji URSA wydobyli go z tragicznych warunków, z opuszczonej przez Rosjan obory i przywieźli go do Polski. Bałam się zwierzęcia, które miało tak traumatyczne przejścia. Nie wiedzieliśmy, jaki jest jego stan. Okazało się, że Ruru mimo wychudzenia, traumy, upodlenia, nie zapomniał, że jest całkiem młodym, pogodnym lwem. Niesamowite zwierzę.
Wiele razy wychodziłam z biura, podchodziłam do jego wybiegu rehabilitacyjnego, żeby z nim pogadać, popatrzeć na niego. Ruru reagował na swoje imię. Jest już w Hiszpanii, rozrasta się na pięknego samca. Nie ma grzywy, bo jest kastrowany, ale mimo tego jest postawnym, majestatycznym, ogromnym lwem. Ma niesamowicie kochane usposobienie. W stoicki sposób przyjmuje, co los mu przyniesie. Teraz będzie już szczęśliwy.
Sama zostałam opiekunką zwierząt domowych z Ukrainy. Zamieszkał ze mną kot Garfield, rudas z zapaleniem nerek i układu oddechowego. Błąkał się po ulicach Kijowa w tym najgorszym czasie, na początku wojny. Jestem też szczęśliwą opiekunką psa w typie ałabaja. Irena ma papę jak T-rex, jest ogromna i niesamowicie pozytywnie nastawiona do innych stworzeń. Ma fioła na punkcie moich uratowanych szopków, czuje się ich mamą, przyjaciółką.
Trudniejsze kontakty ma z resztą sfory, innymi uratowanymi psami. Z prostej przyczyny: jest ogromna i psy się jej boją. Potrafi wykopać drzewo z korzeniami. Powinna mieć do zabawy konia albo nosorożca, gabarytowo bardziej by pasowali. Irena to pies problematyczny, ale z jasną duszą. Boi się strzałów, gwałtownych ruchów, dźwięku strzelania drewna w kominku. Po pierwszym rozpaleniu ognia wpadła w taką panikę, że trudno było ją opanować. Praca, cierpliwość, pozwoliły, że kroczek za kroczkiem swoich wielkich łap robi postępy.
Nie słyszałam głosów oburzenia, że ratujemy zwierzęta, kiedy cierpią ludzie. Nasza praca spotyka się z dobrym odzewem.
Ludzie zdają sobie sprawę, że zwierzęta też cierpią i je też trzeba ocalić.
Kolejny transport 28 grudnia. Jedziemy po sześć lwów, w tym dwa lwiątka. Mam nadzieję, że uda się załatwić wszystkie dokumenty.
Święta? Nie ma świąt, trzeba robić swoje.
Aż do końca tej strasznej wojny.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze