0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Rys. Iga Kucharska / OKO.pressRys. Iga Kucharska /...

Tę wojnę zaczęła właściwie aneksja Krymu w 2014 roku, ale my zbudziliśmy się z nią 24 lutego 2022 rano. Wtedy była szokiem – dziś jest częścią codzienności. W Ukrainie giną tysiące ludzi, kraj jest zrujnowany, ale trwa w solidarnym, wspaniałym oporze. Polska pomaga, pokazując siłę społeczeństwa obywatelskiego.

Od roku to jest nasza wojna.

W OKO.press przypominamy ten czas, analizujemy, gdzie jesteśmy i co może stać się dalej: z wojną, z Ukrainą, z Rosją. Z Europą i Polską.

W cyklu ROK NA WOJNIE – tekst Oli Hnatiuk

Koniec lutego i marzec tamtego roku był chyba najpracowitszym okresem w moim życiu, telefon nie milkł, zadań wciąż przybywało, a czas kurczył się niemiłosiernie. To doświadczenie większości moich znajomych.

Wyjątek stanowią ci spośród nich, którzy znaleźli się w tym czasie pod okupacją rosyjską i którzy, w najlepszym, razie zostali pozbawieni wszystkich zdobyczy cywilizacyjnych, w gorszym – dorobku swego życia, w najgorszym – życia. Czas dłużył im się niemiłosiernie, perspektywa jednego przeżytego dnia wydawała się nieskończonością. Z powodu braku łączności zawieszeni w próżni informacyjnej mogli opierać się w najlepszym razie na urywkach wiadomości, jakie do nich docierały. Może to i dobrze, że niewiele wiadomości ze świata do nich trafiało, bo straciliby zapewne nadzieję, w tak w czarnych barwach przedstawiano perspektywy Ukrainy w tej wojnie.

Wojnę trzeba wygrać, a nie odkładać. Bo wróci

Tym zaś, którzy rzucili się w wir pracy, nawet przez myśl nie przeszło, że może nie warto się wysilać, bo i tak wszystko stracone. Przeciwnie, mieli poczucie, że trzeba dać z siebie wszystko.

Wiadomość o początku wojny nie była dla mnie zaskoczeniem, ale mimo to była szokiem.

Jedna z pierwszych wiadomości, jakie dotarły do mnie o świcie 24 lutego, pochodziła od historyka Władysława Werstiuka, mieszkającego w Hostomelu. Od desantu na dawnym lotnisku wojskowym zaczęła się próba „blitz Krieg”. Po pospiesznym opuszczeniu rodzinnego domu znalazł się miejscowości w pobliżu Buczy. Z deszczu pod rynnę. Udało mu się wraz z całą czteropokoleniową rodziną przetrwać, co samo w sobie można uznać za cud.

Kolejny cud – prowadził w tych warunkach dziennik.

Zaczyna się od słów:

4.03.22 Dziewiąty dzień wojny. Życie dzieli się na dwie części: przed i po. Zadziwiające, jak zmieniło się poczucie upływu czasu. W tamtym życiu czas leciał jak szalony, teraz wlecze się, a może i stoi w miejscu, niczym zastygła magma. Pewnie dlatego, że myśli krążą wyłącznie wokół dwu problemów: jak wyjść cało z tej opresji i jak pokonać tę barbarzyńską swołocz. Tylko nadejście nocy po kolejnym dniu oraz kalendarz przypominają o tym, że czas płynie. Życie całkowicie się zmieniło, jak też stosunek wobec niego. Wszystkie mniej lub bardziej ambitne plany, nawet plany pracy, zostały odłożone na bok.

Przeczytaj także:

Tydzień rozpaczy, na skraju załamania nerwowego, bezpośredni kontakt z wrogiem, przebywanie w strefie bezpośrednich działań wojennych, nieustanny ostrzał, łuny, kłęby dymu obróciły w perzynę życiowe doświadczenie.

To dziewiąty dzień, a wojna na wschodzie trwa już osiem lat.

Dlaczego postrzegaliśmy to jako coś odległego, dlaczego nie bolało to nas tak, jak boli teraz? Być może to jedna z przyczyn obecnego nieszczęścia.

Uporczywie powraca myśl: wojnę trzeba wygrać albo przegrać, a nie odkładać, bo wróci. I wróciła z impetem.

Jakże naiwni byli ci, którzy wierzyli, że wystarczy przestać strzelać i wojna się skończy! Nie myśmy zaczęli tę wojnę, ale to my musimy ją zakończyć. Zwyciężyć, choćby cena tego zwycięstwa miała być bardzo wysoka.

Gruzy (planów) Kremla

W tych dniach my, Ukraińcy, jeszcze nie do końca uświadamialiśmy sobie, co – oprócz utraty życia i niepodległości – nam grozi. Dopiero po wyparciu rosyjskich wojsk spod Kijowa ujrzeliśmy oblicze tej wojny i barbarzyństwo agresora.

Przepowiadany przez wielu analityków i ekspertów finis Ukrainae nie nastąpił. Plany Kremla legły w gruzach. Choć wolałabym, żeby wraz z Kremlem. Przy okazji, czy można to odnieść do kategorii „pobożne życzenia”? Angielskie wishful thinking jest neutralne i nie miesza Boga w ziemskie sprawy. Do mnie jednak dużo lepiej przemawiają słowa pieśni, która powstała w pierwszych miesiącach wojny: „będzie wam wrogowie tak, jak wiedźma powie” (bude tobi, wraże, tak, jak wid’ma skaże). Tradycyjna kultura, zabobonna wiara w nieczystą siłę? Nie! To nienawiść do wroga i przemocy. Jednak to tylko rewers. Awersem jest umiłowanie wolności.

Co się przydaje na wojnie? Społeczeństwo!

Tak, Ukraińcy zadziwili cały świat, nie tylko Polaków – odwagą, gotowością stawienia czoła agresorowi, jednością i błyskawiczną samoorganizacją, oddaniem wartościom. O aspekcie militarnym nie będę się wypowiadać, gdyż nie jestem specjalistką. O aspekcie politycznym więcej mogą powiedzieć politolodzy, ale tu trudniej się powstrzymać przed pokusą wyjścia poza własne kompetencje.

Spróbuję jednak skupić się na kwestiach związanych z szeroko pojętą sferą społeczną.

Co sprawiło, że Ukraińcy okazali się bardziej przygotowani do wojny, niż sądzono? Skąd się wziął ten ogromny hart ducha i tak stanowczy opór? Dlaczego nie potrafiliśmy tego dojrzeć wcześniej? To tylko kilka pytań, a przecież można je mnożyć.

Zacznę od przypomnienia doświadczenia Pomarańczowej Rewolucji i Rewolucji Godności – tych najbardziej znanych form protestu społeczeństwa ukraińskiego przeciw fałszerstwom i przemocy. A przecież było ich znacznie więcej. Jednak każdy następny wybuch społeczny przyćmiewał poprzednie doświadczenie. Tak więc wiedzieliśmy o gotowości Ukraińców do mobilizacji społecznej, powstało sporo prac na ten temat. A jednak czujemy się zaskoczeni. Dlaczego?

W moim przekonaniu nie doceniono po pierwsze skali mobilizacji Ukraińców i tego, że krytyczny próg tworzenia społeczeństwa obywatelskiego został przekroczony.

Niby wiedzieliśmy z badań socjologicznych, że w te czy inne formy wolontariatu zaangażowana była jedna trzecia społeczeństwa, mimo to z niedowierzaniem kręciliśmy głową.

Po drugie, nie brano pod uwagę efektu kumulacji doświadczenia.

Ale nie tylko doświadczenie, które przejawiało się w formie protestów, ale przede wszystkim – samoorganizacji. Wiedzieliśmy, że Majdan to było jedno wielkie przedsięwzięcie logistyczne i że jednym z powodów, dla których siły specjalne nie mogły się przez kilka miesięcy uporać z oporem społecznym, była właśnie pozioma sieć związków.

Poziomą sieć, w odróżnieniu od tego, co określają jako „wertykal”, czyli silnie scentralizowany sposób zarządzania i podejmowania decyzji, znacznie trudniej kontrolować czy unieszkodliwić.

Samoobrona Majdanu też nie powstała ex nihilo. Bez niej nawet najlepiej zorganizowany protest prędzej czy później zostałby stłumiony, o czym można było się przekonać na przykładzie białoruskim i czego uczestnicy protestów przeciw sfałszowanym przez Łukaszenkę wyborom nie przyjmowali do wiadomości.

Po trzecie, zapomnieliśmy o wojnie, która trwała już od ośmiu lat.

Wybuchła przecież w lutym 2014 roku, a nie 2022. Stało się tak po trosze za sprawą mediów, które utraciły zainteresowanie tym, co określono jako „konflikt na Donbasie”, a po trosze wskutek wewnętrznego konfliktu politycznego w Polsce. Co więcej, daliśmy przyzwolenie polskim politykom na antyukraińską retorykę, nie tylko w sprawach historycznych. Podkopało to wzajemne zaufanie w relacjach międzypaństwowych.

To doprawdy cud, że w ciągu kilku kluczowych dni udało się odbudować zaufanie i dokonać tego, co dokonano.

Ta wojna trwa 300 lat

Wróćmy jednak do wojny, która trwała od ośmiu lat. Są tacy, którzy twierdzą, że wojna rosyjsko-ukraińska trwa od stu lat, od czasu ataku bolszewików na państwo ukraińskie, ja pójdę w ekstremę i powiem, że co najmniej od trzystu, to jest od momentu zagarnięcia Lewobrzeżnej Ukrainy przez Rosję i tym samym powstania imperium.

Jeśli uzmysłowimy sobie, że wiosną i latem 2014 roku to dzięki ukraińskim ochotnikom udało się utrzymać niepodległość, mniej będzie nas dziwić, że w bardzo krótkim czasie wszyscy ci, którzy mieli doświadczenie bojowe, czy choćby tylko otarli się o nie, zgłosili się do obrony terytorialnej lub do Sił Zbrojnych Ukrainy.

Przytoczę tu tylko jeden przykład:

mężczyzna, widząc, co się święci w Irpiniu, celnym trafieniem w cysternę unieszkodliwił całą kolumnę pojazdów wroga.

Cechy szczególne tego mężczyzny: dobrze po sześćdziesiątce, po wylewie, doświadczenie wojskowe z czasów służby wojskowej w okresie młodzieńczym, od 2014 roku – wolontariusz, wspomagający żołnierzy ukraińskich na Donbasie.

Big Bang Obywatelskości

Jeśli chodzi o reakcję społeczeństwa ukraińskiego na rosyjską inwazję, to przez osiem lat ukraińskie wiadomości zaczynały się od informacji o sytuacji w Donbasie – ostrzałach, stratach w ludziach i rannych. Złościło mnie, że osłuchałam się z tym, jakby wojna spowszedniała.

  • Wojna była na tyle daleko, że można było normalnie pracować, a nawet podróżować i spędzać urlop.
  • Ale wojna była i zapomnieć się o niej nie dało.

Przypominały o niej codzienne wiadomości i wieści o poległych, widok świeżych mogił, gdy raz w roku odwiedzano groby. Przypominały mundury na ulicach miast, nowi znajomi, którzy zmuszeni byli do ucieczki z okupowanego terytorium, jak pisarki Olena Stiażkina czy Ija Kiwa. Przypominali uwolnieni z katowni rosyjskich pisarze i dziennikarze – Stanisław Asiejew, Oleh Sencow, Mykoła Semena, którymi nasz Ukraiński PEN Club się opiekował.

Jeśli chodzi o efekt kumulacji doświadczenia, to mam na myśli nie tylko trzydzieści lat ukraińskiej niepodległości, w szczególności trzy rewolucje (licząc oprócz Rewolucji Godności i Pomarańczowej Rewolucji także protest na Majdanie w 1990 roku – Rewolucję na Granicie).

Niemniej ważna była pamięć historyczna.

Mam tu na myśli przede wszystkim tradycję samorządności, tak bardzo różniącą ukraińskie społeczeństwo od rosyjskiego.

Trudno mi jednak zgodzić się z tymi, którzy twierdzą, że Ukraińcy zawdzięczają to dziedzictwu Rzeczypospolitej.

Ukraińska tradycja jest znacznie bogatsza i nie ogranicza się do wzorów odziedziczonych po Dawnej Rzeczpospolitej – pozwolę sobie użyć ukrainizmu w nazwie, by podkreślić, że było to państwo wielu narodów.

Kozaczyzna, choć zrodzona w Rzeczpospolitej, to jednak jeśli chodzi o samoorganizację, znacząco się różni od wzorów Koronnych.

Wydaje mi się, że głębsza znajomość tradycji samorządności i samoorganizacji na ziemiach ukraińskich, co analizował pod koniec XIX wieku Mychajło Drahomanow, ale niestety nie miał kontynuatorów, pozwoliłaby nam lepiej zrozumieć fenomen współczesnego ukraińskiego społeczeństwa.

Wielu komentatorów i „ekspertów”, zadziwionych tym fenomenem, mówiło o „narodzinach narodu”.

Mój syn, socjolog określił to mianem Wielkiego Wybuchu (Big Bang) Obywatelskości.

Wspólnota obywateli, a nie naród rozumiany czy to w kategoriach etnicznych, czy kulturowych, okazała się mocniejsza niż niejedno państwo narodowe.

Kumulacja doświadczenia ma jednak nie tylko wymiar historyczny. To także codzienne praktyki, sieci powiązań ludzi dobrej woli, wreszcie także know-how.

Kiedy w sierpniu 2022 r. miałam okazję poznać kilka takich organizacji w Użhorodzie, byłam pod ogromnym wrażeniem kobiet. To one udźwignęły na swoich barkach ciężar pomocy milionom przekraczającym granicę i dziesiątkom tysięcy nowych mieszkańców miasta.

To była nie tylko kwestia „tradycyjnych kobiecych zajęć”. To było wielkie przedsięwzięcie logistyczne.

To wolontariuszkom zawdzięczają szpitale, które nagle musiały przyjąć wielokrotnie więcej pacjentów, że nie zostały one bez zaopatrzenia w leki, środki medyczne, sprzęt, nie mówiąc już o zwykłym jedzeniu czy odzieniu. Większość z nich zajmowała się wolontariatem od lat, a więc posiadały niezbędną wiedzę i umiejętności. Wystarczyło „tylko” zwiększyć skalę. To wolontariuszki wypełniały te miejsca, gdzie kończyły się możliwości opieki medycznej – niosąc pomoc psychologiczną czy załatwiając drobne i większe problemy.

Na skalę mobilizacji społecznej wpływa na to nie tylko doświadczenie, efekt kumulacji czy tradycja, nie tylko świadomość śmiertelnego zagrożenia, ale przede wszystkim wyznawane wartości.

Wolność i demokracja to nie są dla Ukraińców puste słowa.

Wiara w to, że prawda zwycięży, a bezprawie i zbrodnie muszą zostać ukarane nie są pięknoduchostwem. To wartości żywe, wartości, za które na oczach całego świata Ukraińcy przelewają krew.

Czego nauczył się Zachód?

Fakt, że świat zachodni jednoznacznie potępił agresję, jest ogromnym postępem w porównaniu z tym, jak reagował na wydarzenia w Ukrainie w ciągu ubiegłego stulecia. Jednak trudno zapomnieć o tym, że to zachodnie przyzwolenie na zachowanie „rosyjskiej strefy wpływów” ośmieliło agresora. Chciałabym wierzyć, że doświadczenie ostatniego roku fundamentalnie zmieniło tę postawę.

*Ola Hnatiuk, profesor Uniwersytetu Warszawskiego i Akademii Kijowsko-Mohylanskiej w Kijowie, wiceprezes Ukraińskiego PEN-Clubu. Autorka m.in. „Odwaga i strach” (2015), „Pożegnanie z imperium. Ukraińskie dyskusje o tożsamości” (2003). W latach 2006-2010 I Radca Ambasady RP w Kijowie. Tłumaczka i popularyzatorka literatury ukraińskiej.

;

Udostępnij:

Ola Hnatiuk

Ukrainistka, tłumaczka, profesor Akademii Kijowsko-Mohylańskiej i Uniwersytetu Warszawskiego, wiceprezeska Ukraińskiego PEN Clubu, odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski

Komentarze