Rozpoczęcie roku szkolnego w czasie pandemii to ogromne wyzwanie i zagrożenie dla uczniów, ich rodziców, ich nauczycieli i dyrektorów. Ale szkoła polska ma też strukturalne problemy, które po latach szalonych reform ciągną edukację na dno. Oto ta bolesna lista
Pierwsze dni września to tradycyjnie czas na obecność w debacie publicznej spraw szkolnych. W tym roku dyskusja o nich ma dość nietypowy charakter. Od tygodni koncentrujemy się na jakości płynów do dezynfekcji, dystansie w przestrzeni szkoły, wietrzeniu klas i myciu rąk.
Była minister edukacji Anna Zalewska pisze na Twitterze o tym, że za brak mydła w szkole odpowiada samorząd, obecny minister edukacji Dariusz Piontkowski publicznie rozważa – ignorując rekomendacje WHO i UNICEF – czy uczniowie mają nosić maseczki.
To wszystko oczywiście bardzo dla szkoły istotne kwestie. Jednakże przesłaniają kwestie, którymi resort edukacji powinien zajmować się już od miesięcy. Problemy w edukacji nie zaczęły się wraz z pandemią.
Lista zadań, z którymi w trybie pilnym powinni zmierzyć się decydenci oświatowi, jest oczywiście długa. Poniżej te, które obecne są w debacie publicznej od lat.
Wrzesień 2020 to kolejny rok szkolny, który zaczynamy z niewystarczającym i niewydolnym system pomocy psychologiczno-pedagogicznej.
Raport NIK z 2017 roku wskazywał, że dzieciom i młodzieży szkolnej nie zapewniono w latach 2014-2016 wystarczającej opieki psychologiczno-pedagogicznej. Co więcej, jak podaje raport, decyzje o przyjęciu do pracy specjalistów w szkole były wtedy uwarunkowane nie skalą potrzeb, lecz sytuacją ekonomiczną samorządu.
Ministerstwo opracowało co prawda zmieniony podział subwencji oświatowej na realizację działań z zakresu pomocy psychologiczno-pedagogicznej, jednakże w sytuacji, w której subwencja oświatowa rośnie wolniej niż wydatki samorządów na oświatę, zmiana mechanizmu pomocy uczniom i uczennicom nie zmienia nic w ich sytuacji.
Nic się w tej kwestii nie zmieniło. Samorządy zatrudniają psychologów i pedagogów tylko wtedy, gdy znajdą się na to środki.
A pomoc psychologiczno-pedagogiczna szczególnie teraz powinna być priorytetowym działaniem w szkołach i sztandarowym elementem strategii i działań ministerstwa.
Uczniowie wracają do nauki po półrocznej przerwie. Pojawią się w szkołach z bardzo różnymi przeżyciami, z doświadczeniami środowiska, które nie zawsze jest wspierające. Pomoc psychologiczno-pedagogiczna powinna więc w tej chwili mieć w wielu miejscach charakter interwencji kryzysowej.
Ze strony ministerstwa nie mamy w tej materii jednak ani uwzględniających sytuację wytycznych, ani przede wszystkim konkretnych działań, ani pomysłów na ich sfinansowanie. Wystarczyłoby – na początek - widoczne i znaczne wsparcie telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży. Z tym w przeszłości bywało różnie.
Rok temu resort edukacji odmówił finansowania fundacji Dajemy Dzieciom Siłę na prowadzenie takiej formy pomocy, choć fundacja miała za sobą 11 lat doświadczenia w prowadzeniu tego projektu. To pokazuje niestety faktyczne priorytety resortu.
Opieka i pomoc psychologiczno-pedagogiczna znalazły się w politykach MEN na nowy rok szkolny. Sam jednak zapis o tym celu działań i rozesłanie go do szkół za pośrednictwem Systemu Informacji Oświatowej, nic nie oznacza. Pomoc dla uczniów i uczennic to dodatkowe środki, programy wsparcia, system szkolenia dla nauczycieli, nowe etaty w oświacie. Konkrety. Tych brak.
Brak także obecności Rzecznika Praw Dziecka. Odpuśćmy może skandaliczne słowa Mikołaja Pawlaka na temat łapania dzieci i podawania im środków na zmianę płci. Są to słowa nie tylko absurdalne, ale odwołujące się do najgorszej klasy stereotypów.
Rzecznik Praw Dziecka od początku swojej kadencji jest w obronie praw dzieci nieobecny. Zamiast zajmować się problemem podwójnego rocznika, alarmować o niepewnej sytuacji ósmoklasistów i maturzystów, którzy czekali a napięciu na informacje o egzaminach w pandemii, wpierać uczniów doświadczających przemocy w szkołach, rzecznik pozostawał nieobecny lub zajmował się sprawami jedynie związanymi z edukacją seksualną.
Zupełnie, jakby prawa dziecka ograniczały się tylko do sfery życia płciowego.
Palącym problemem w edukacji jest także kwestia stałego w zasadzie braku nauczycieli. Nauczyciele są coraz starszą grupą zawodową, skala odejść ze szkół jest znaczna. Niestety, pandemia jest dla pedagogów kolejnym argumentem na rzecz tego, aby pracę w szkole porzucić.
Nie jest to problem nowy. Strony kuratorów oświaty od czasów wprowadzonej w 2017 roku reformy, są pełne ogłoszeń o pracę dla nauczycieli.
Niezmiennie brakuje nauczycieli przedmiotów ścisłych, nauczycieli języków obcych, nauczycielek przedszkoli.
Te grupy doskonale radzą sobie na rynku pracy w zawodach poza szkołą. Co prawda ministerstwo informuje, że podwyższa pensje nauczycieli, ale wyjaśnijmy, że nie ma innej możliwości.
Bez podwyżek, od stycznia 2021 roku wynagrodzenie zasadnicze nauczyciela stażysty byłoby niższe od pensji minimalnej.
Kolejny rok szkolny zaczynamy więc z brakami kadrowymi w oświacie i brakiem pomysłu, jak ten problem systemowo rozwiązać.
Funkcja wychowawcza szkoły. To element w zasadzie nieobecny w faktycznych działaniach i wytycznych resortu. W praktyce ogranicza się jedynie do wspierania inicjatyw historyczno-patriotycznych oraz haseł o prawie wyboru rodziców. To ostatnie jest bardzo wybiórcze.
Funkcja wychowawcza szkoły jest czymś, czego nie widać w dziennikach i tabelach monitorowania realizacji podstawy. To obszar pracy szkoły, który nie cieszy się szczególnym zainteresowaniem resortu, chyba że sprawa dotyczy edukacji seksualnej lub antydyskryminacyjnej - wtedy na reakcję kuratorów i ministra nie trzeba czekać długo.
A funkcja wychowawcza szkoły powinna stać się funkcją nadrzędną, szkoła ma za zadanie nie tylko wspierać uczniów i uczennice, którzy z różnego powodu nie znajdują wsparcia w środowisku. Musi także pomagać dzieciom i młodym ludziom lepiej zrozumieć świat, który ich otacza - na tyle, na ile w szkole jest to możliwe.
Tymczasem funkcjonujemy w rzeczywistości, w której szef resortu edukacji opisując plany pracy na wrzesień, nie zwraca się do uczniów a mówi jedynie o uczniach, jakby szkoła była instytucją pozbawioną ich prawa głosu.
Konsekwencją wszystkiego, co zostało opisane powyżej, jest nieustająca i jedynie nabierająca tempa prywatyzacja oświaty. Od wprowadzenia reformy Anny Zalewskiej liczba uczniów, których rodzice wybierają edukację niepubliczną wzrasta.
W latach 2014-2018 liczba szkół niepublicznych wzrosła o 32,59 proc.
W tym samym czasie malała liczba szkół publicznych - co po części było spowodowane likwidacją gimnazjów. Jeśli chodzi o samych uczniów - w 2014 roku procent uczniów w szkołach niepublicznych wynosił 6,95 proc., a w 2018 roku 8,87 proc.
Wzrasta także liczba tych rodzin, którzy z edukacji niepublicznej nie korzystają – z uwagi na to, że nie mają na nią środków – ale wybrałyby ofertę szkół niepublicznych gdyby tylko ich sytuacja materialna się poprawiła.
Tendencja wydaje się więc stała – kto tylko będzie mógł uciec publicznego systemu - zrobi to. Wydaje się, że sytuacja pandemii tylko te próby wyjścia z publicznego systemu zintensyfikuje.
Nieustającym problemem polskiej szkoły jest także podstawa programowa. Podstawa nie jest dokumentem, z którego nauczyciel wybiera to, co będzie realizować z uczniami. Podstawa to minimum programowe, czyli to, co nauczyciel na lekcjach zrealizować musi.
Problem z tym, że to minimum dość trudno mieści się w siatce godzin - czyli czasie przeznaczonym na naukę danego przedmiotu w szkole. I robi się problem - jeśli w grupie wystąpią problemy ze zrozumieniem materiału, zaczyna się „gonienie” z podstawą.
A nie o to w nauce powinno chodzić. Pandemia pokazała jedynie, że problem ten jest poważny - zmierzyli się z nim powiem wszyscy rodzice, którzy zostali zmuszeni do prowadzenia edukacji domowej od marca do czerwca.
We współczesnej szkole brakuje także - znowu jesteśmy przy funkcji wychowawczej - edukacji antydyskryminacyjnej.
Wbrew temu, co wydaje się niektórym krytykującym takie treści w szkołach, materia edukacji antydyskryminacyjnej nie ogranicza się jedynie do edukacji seksualnej i na temat praw osób LGBT.
To edukacja o prawach człowieka, które nie są ideologią. Zostały zapisane w Konstytucji RP i Deklaracji Praw Człowieka.
Edukacja antydyskryminacyjna w polskim systemie jako oficjalne zalecenie była obecna przez jedynie chwilę. W 2015 roku zapis stanowiący element tzw. wymagań wobec szkół i placówek, został wprowadzony przez minister Joannę Kluzik-Rostkowską. Wymagania zawierały zapis o edukacji antydyskryminacyjnej jako o walce z uprzedzeniami ze względu na płeć, orientację seksualną, wiek, niepełnosprawność, pochodzenie oraz wyznanie.
Minister Anna Zalewska te wytyczne zlikwidowała.
W polskim systemie edukacji od lat brakuje także rzetelnych, prawdziwych, pomocnych przy planowaniu pracy resortu konsultacji publicznych.
Przypomnijmy, że obecne wytyczne, dotyczące funkcjonowania szkoły w pandemii, konsultowane były kilka godzin.
Nie zostały poddane ocenie ekspertów do spraw wirusologii, lekarzy czy dyrektorów. Minister Piontkowski zaznaczał jedynie, że „rozmawiał z kilkoma dyrektorami”, którzy potwierdzili, że pandemiczne przepisy są jasne i czytelne, wbrew temu co uważa większość publicznie wypowiadających się nauczycieli i ekspertów.
Brak konsultacji doprowadził do kuriozalnej sytuacji, w której na kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego, minister edukacji zastanawiał się w czasie wywiadów i konferencji prasowych, czy uczniowie powinni nosić maseczki.
Standardem z resztą stało się już, że dyrektorzy przygotowują wytyczne dla placówek na podstawie konferencji prasowych MEN, a nie rzetelnie skonsultowanych dokumentów prawa. Dobre konsultacje tworzą nie tylko dobre prawo, ale czynią to prawo bardziej szanowanym.
W szkołach - zwłaszcza w chwili, kiedy organizacja pracy może być zaburzona a szkoły będą borykały się z brakiem sprzętu i „znikającymi” z systemu uczniami - brakuje także obecności organizacji społecznych.
W Sejmie znajduje się prezydencki projekt przepisów, w myśl których dyrekcja placówki za każdym razem, kiedy chciałaby zaprosić organizacje społeczne do szkoły, będzie musiała robić w szkole głosowanie. I - jeśli ile przepisy będą procedowane dalej - takie głosowanie będzie dotyczyło tak samo ZHP, jak i Ośrodka Karta oraz edukatorów seksualnych.
Zatem w momencie, w którym lokalne organizacje pozarządowe mogłyby teraz wspierać szkoły w trudniejszej niż zwykle organizacji pracy, mamy w szkołach kolejną falę wzrostu niepewności, kontroli i wzmacniającego się braku zaufania. To nie jest dobry klimat na trudne czasy.
Komentarze