0:000:00

0:00

Aborcja Bez Granic to inicjatywa, która ma zagwarantować Polkom dostęp do legalnej i bezpiecznej aborcji. Służy informacją oraz wsparciem: emocjonalnym, logistycznym, a kiedy trzeba - finansowym. Telefon (+48 222 922 597) zaczął działać 11 grudnia 2019. Do dzisiaj odebrano ponad 1718 połączeń i tysiące wiadomości w mediach społecznościowych. 78 osób skorzystało ze wsparcia finansowego i pojechało zrobić aborcję za granicą.

Przeczytaj także:

Jak pandemia, lockdown i zatrzymanie gospodarki wpłynęło na sytuację kobiet i ich decyzje? Dramatycznie. O tym, jak kobiety radzą sobie zamknięte z przemocowymi partnerami, w jakich warunkach dokonują dziś aborcji i dlaczego się na nią decydują, mówi OKO.press Natalia Broniarczyk z Aborcyjnego Dream Teamu.

Marta K. Nowak, OKO.press: W marcu odebrałyście 424 telefony, a do 13 kwietnia już 207. W czasie pandemii kobiety dzwonią częściej?

Natalia Broniarczyk: Tak, teraz odbieramy 17-18 telefonów dziennie, przed pandemią było ich około 9-10. Rekordowy skok miałyśmy od połowy marca. Dzień po wprowadzono obostrzeń na granicy, było 40 telefonów i około 300 pytań na mediach społecznościowych. Wieczorem nie wiedziałyśmy, jak się nazywamy.

Skąd ten szybki wzrost?

Wiele osób obawiało się, że tabletki poronne do nich nie dotrą. Poczta Polska wydała lakoniczny komunikat, że przesyłki zagraniczne nie będą wydawane. Całe szczęście okazało się, że jednak cały czas dochodzą.

Na takich pytaniach upłynął nam pierwszy tydzień obostrzeń. Potem zaczęło dzwonić więcej osób, które potrzebowały o wiele większego wsparcia, na przykład przy przerwaniu ciąży w drugim trymestrze. Odebrały pełną diagnostykę i okazało się, że płód ma poważne wady genetyczne.

Na aborcję w polskim szpitalu oczywiście nie mają szans, szpitale odmawiają. Można je oczywiście zaskarżać, dzwonić do rzecznika, ale nikt nie ma siły ani czasu, żeby przechodzić przez ten upokarzający i długotrwały proces.

A więc za granicą. Jak to zrobić w dobie lockdownu?

Asystujemy przy załatwianiu transportu. W przypadku drugiego trymestru najpierw trzeba się dostać do Niemiec, potem samolotem do Londynu albo do Amsterdamu, bo tylko tam ciążę można przerwać po 12 tygodniu. Jedna kobieta zdecydowała się pokonać całą drogę do Amsterdamu samochodem.

Wszystko się wydłużyło, to co normalnie zajęłoby nam kilka dni, trwa tygodniami i wymaga większej koordynacji międzynarodowej. Kobiety są w jeszcze większym strachu - czy uda się przekroczyć granicę, czy będą mogły wrócić, czy nic się nie zmieni.

Co się może zmienić?

Odkąd Słowacja zamknęła granice, nie ma dostępu do tamtejszych klinik. Zamyka się też część klinik w Londynie. Wydano zalecenie, żeby aborcję wykonywać w domach, farmakologicznie i przy konsultacji telefonicznej z personelem medycznym. To oznacza dla nas mniej możliwości, kiedy szukamy kliniki do przerwania zaawansowanej ciąży.

Kliniki podnoszą też ceny. Pewien polski lekarz, który pracuje w Niemczech podwyższył je o 100 proc. Cena za aborcję chirurgiczną skoczyła z 400 euro do 800, a farmakologiczną z 300 do 600 euro. Tłumaczył się koronawirusem i większym ryzykiem.

Zażądał też zupełnie wbrew prawu, żeby pacjentka przechodziła 24-godzinną kwarantannę przed spotkaniem z nim - to oznacza, że musi jeszcze zapłacić za dodatkową noc w klinice. Ewidentnie chodzi o to, żeby zarobić na trudnej sytuacji kobiet.

Kto jeszcze się do was zgłasza?

Zaczynają do nas dzwonić kobiety, które teraz dowiadują się o ciąży, w którą zaszły przez brak dostępu do antykoncepcji awaryjnej. W czasach lockdownu nie można się było umówić na wizytę albo termin był zbyt odległy.

Ostatnio mamy też dużo telefonów od innej grupy. To osoby, które nie śledzą procesu legislacyjnego w Sejmie, ale coś usłyszały o jakimś zakazie aborcji i się przestraszyły - że nagle nie będą mogły przerwać ciąży, że coś się zmieniło. Pytają: czy leki dojdą, czy coś mi teraz grozi? Więc ustawa już spełniła zamierzoną rolę - podziałała jak straszak.

Czy obecna sytuacja na rynku pracy ma wpływ na decyzje kobiet?

Dzwoni do nas cała masa osób, które przerywają ciążę ze względów finansowych. Potraciły część zarobków, skończyły się umowy, zlecenia. Ciąża, która jeszcze 4 tygodnie temu była chciana, zagraża nagle stabilności finansowej rodziny, staje się ogromnym obciążeniem.

Kobiety dzwonią albo piszą i opowiadają o tym, jak zmieniła się ich sytuacja finansowa. Mówią: nie mam już pieniędzy, żeby zapłacić za czynsz, nie mam umowy o pracę, nie wiem, co będzie. Podejmowanie tych decyzji trwa. W poniedziałek pytają, w środę mówią, że leki zamówione, za 4-5 dni mają wątpliwości.

Liczą, że coś się zmieni, wrócą do pracy, będzie sensowna tarcza antykryzysowa. Czekają. A po tygodniu dzwonią i mówią: jestem gotowa, jest coraz gorzej, nie mamy już żadnych oszczędności.

Teraz widać wyraźnie, że ludzie myślą o ciąży w kategoriach stabilności finansowej i bycia zabezpieczonym na rynku pracy. To naczynia połączone.

Tylko w poniedziałek, w święta, wspierałyśmy dziewięć osób przy aborcji farmakologicznej. Nasz telefon zaufania jest coraz bardziej potrzebny do udzielania wsparcia emocjonalnego.

A co z sytuacją osób w przemocowych związkach?

Mamy wiele takich telefonów i wiadomości - osoby mówią nam, że są zamknięte z oprawcami, gwałty małżeńskie są częstsze. To bardzo trudna sytuacja. Normalnie zaraz załatwiałybyśmy pomoc prawną, psychologiczną, odsyłałybyśmy do Feminoteki... Ale teraz te kobiety są nastawione wyłącznie na przetrwanie.

Czasem zachodzą w ciążę z przemocowym partnerem, nie mogą mu o ciąży ani o aborcji powiedzieć, bo każdy pretekst jest dobry do agresji.

W zeszłym tygodniu dwie osoby przerywały ciążę w nocy, w łazience, czekając aż partner pójdzie spać w pokoju obok.

Nie zawsze udaje się utrzymać tajemnicę, bo to teraz o wiele trudniejsze. Jak pojechać do kliniki tak, żeby nikt się nie zorientował? Z jakiego powodu jechać gdzieś pilnie właśnie teraz, w pandemii, żeby potem dwa tygodnie być w kwarantannie? Nie można już zasłaniać się konferencją, wyjazdem z pracy.

A rodzina często nie wspiera, tylko grozi. Orientują się, znajdują sms-y albo niezamkniętą rozmowę na facebooku. Przedwczoraj dzwoniła kobieta, która czeka na leki. Powiedziała siostrze, a ona zagroziła, że wezwie policję. Była przerażona, pytała, czy coś jej grozi.

A jeśli podczas aborcji coś pójdzie nie tak, do kogo się zwrócić?

Jeśli coś jest nie tak, krwi jest za dużo, mamy dreszcze, odrętwienie, trzeba dzwonić po karetkę. Zachęcamy kobiety, które się niepokoją, żeby wysyłały nam zdjęcia podpasek, możemy wtedy ocenić, ile jest krwi. Przez ostatni miesiąc szczęśliwie nie było osoby, którą musiałybyśmy namawiać na telefon po karetkę.

Jednym z pozytywnych efektów, tego, że wiedza o dostępie do aborcji się rozprzestrzenia jest to, że coraz więcej osób przerywa ciążę w okolicy 6-7 tygodnia, kiedy ryzyko powikłań jest bardzo małe. Nie czekają do 9-10 tygodnia,

Jeszcze trzy lata temu praktycznie wszystkie aborcje były od 7 tygodnia w górę, teraz taka osoba zdarza się raz na tydzień.

Co z osobami niepełnoletnimi?

To dość duża grupa dzwoniących, na szczęście najczęściej to panika. Widzimy, że kiedy zamknięto szkoły wiele osób rozpoczęło życie seksualne. Namawiamy do zrobienia testu, poczekaniu do miesiączki. Dziewczyny dzwonią absolutnie pewne, że są w ciąży po tym, co uważają za ryzykowny stosunek, choć po opisie wiemy, że nie było szans na zapłodnienie. Brak edukacji seksualnej wychodzi na każdym kroku, dzieciaki nie mają pojęcia, jak się zachodzi w ciążę.

;

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze