0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: zrzut ekranu z programu Superwizjer TVN 24zrzut ekranu z progr...

"Nie byłam przesłuchana ani razu. Jestem do dyspozycji prokuratury, ale nie było żadnego kontaktu" - mówi w najnowszym reportażu "Superwizjera" TVN24 Emilia Schmydt, znana w całej Polsce pod internetowym pseudonimem Mała Emi.

Kiedyś hejterka działająca na zlecenie wpływowych prawników, dziś sygnalistka uciekająca z Polski przed zemstą, pierwszy raz przed kamerami opowiada o kulisach zorganizowanego procederu szkalowania niezależnych sędziów przez środowisko bliskie ministerstwu sprawiedliwości. Głównodowodzącym tej szajki miał być ówczesny wiceminister w resorcie Ziobry Łukasz Piebiak.

Afera hejterska znana była początkowo jako afera Piebiaka, bo wszystko zaczęło się od korespondencji, jaką internetowa hejterka Mała Emi – czyli Emilia Schmydt – prowadziła z wiceministrem sprawiedliwości.

Z opublikowanych przez Onet rozmów z 2018 roku wynikało, że Łukasz Piebiak miał świadomość istnienia hejterskiej szajki i aprobował jej działania. W wiadomościach na komunikatorze WhatsApp chwalił dokonania Małej Emi, np. operację rozsiewania w internecie krzywdzących plotek o życiu osobistym sędziego Krystiana Markiewicza z „Iustitii”.

Dzień po publikacji Onetu – 20 sierpnia 2019 – Piebiak podał się do dymisji. W kolejnych dniach stanowisko w Ministerstwie Sprawiedliwości stracił także sędzia Jakub Iwaniec, prawa ręka Piebiaka. To on przekazał Małej Emi informacje, którymi miała uderzyć w Markiewicza. „Trzeba mu ostro doje**ć” – polecił. „Kuba. Udupiamy go na maxa?” – pyta Emilia podczas kolejnej rozmowy.

Afera zatoczyła szersze kręgi. W kolejnych publikacjach ujawniono rozmowy whatsappowej grupy Kasta/Antykasta (nazwa grupy się zmieniała), w której sędziowie sprzyjający „dobrej zmianie” dyskutowali o swoich pomysłach. Tu zrodziła się koncepcja akcji „Gersdorf, wypierdalaj”, czyli rozsyłania obraźliwych pocztówek do ówczesnej I Prezes Sądu Najwyższego. Jak ustalił Onet jej inicjatorem był członek „Kasty/Antykasty” i sędzia Izby Dyscyplinarnej SN Konrad Wytrykowski.

W 2022 roku OKO.press i Onet w kolejnych publikacjach ujawniły wszystkich 24 członków grupy Kasta/Antykasta oraz ich bulwersujące dialogi na komunikatorze WhatsApp. Wśród członków grupy - poza Piebiakiem, Iwańcem i Wytrykowskim – pojawiły się także m.in. nazwiska Tomasza Szmydta – dyrektora w Krajowej Radzie Sądownictwa i męża Małej Emi, Jarosława Dudzicza, zastępcy rzecznika prasowego KRS, członka KRS Macieja Nawackiego, członka KRS Dariusza Drajewicza, członka KRS Rafała Puchalskiego oraz Arkadiusza Cichockiego z Gliwic. Do grupy należeli także dwaj rzecznicy dyscyplinarni dla sędziów Michał Lasota i Przemysław Radzik.

Jak ujawniliśmy w OKO.press Kasta/Antykasta miała dojście do pro rządowych mediów. Mała Emi jak i Arkadiusz Cichocki kontaktowali się z dziennikarzami i dostarczali im informacje do wykorzystania przeciw niezależnym sędziom.

O tym, że proceder szkalowania sędziów był faktem, potwierdzili inni zamieszani w aferę sędziowie Arkadiusz Cichocki i Tomasz Schmydt, którzy dziś ujawniają proceder.

To nie jest jednak pierwsza spowiedź "Małej Emi" w mediach. W sierpniu 2019 roku o działaniu Kasty/Antykasty i osobistych motywacjach opowiedziała OKO.press. Co się zmieniło?

Dziś Emilia chce pogrzebać Małą Emi

Jaką rolę w aferze hejterskiej odgrywała Mała Emi? Jak mówi reporterowi "Superwizjera", była "białymi rękawiczkami".

"Jakby pan chciał coś załatwić, ale panu nie wypada, to może pan je założyć, a ja [red. - zadanie] wykonam" - opowiada kobieta. Do grupy hejterskiej trafiła przez swojego ówczesnego męża, sędziego Tomasza Schmydta, pracującego na delegacji w Ministerstwie Sprawiedliwości. Chciała mu pomóc w karierze. "Byłam żołnierzem. Nie kwestionowałam, nie sprawdzałam, nie weryfikowałam, dostawałam rozkaz i wykonywałam" - mówi Emilia Schmydt.

Twierdzi, że zielonych teczek, w których znajdowały się informacje na temat przebiegu kariery, ale też życia prywatnego sędziów, nigdy fizycznie nie widziała. O tym, że je wykorzystywano do szukania kwitów na sędziów ujawniliśmy we wspólnym śledztwie OKO.press i Onetu.

Przeczytaj także:

Mała Emi dostawała raczej gotowe skriny lub paszkwile, które umieszczała w sieci lub wysyłała do przychylnych władzy mediów (najczęściej TVP Info).

Tak właśnie zorganizowany był hejt na sędziego Sądu Okręgowego w Krakowie Waldemara Żurka i prezesa Stowarzyszenia sędziów "Iustitia" Krystiana Markiewicza.

"W grupie Kasta było podejście, że Żurek jest zły, jest alimenciarzem, nie pracuje uczciwie. To nie jest tak, że ja to sobie wymyślałam. Skoro dostawałam takie informacje, komuś musiało na nich zależeć" - opowiada.

Co znajdowało się w paszkwilach? W przypadku sędziego Markiewicza, nie tylko zarzuty, że karierę zawdzięcza rzekomym układom, ale też sugestie, że nie próżnował w romansach. O co chodziło? "O plotki, że namawiał kochanki do aborcji. Ja to konsultowałam z Piebiakiem i osobą, która napisała paszkwil. To byli sędziowie i nie zaprzeczali. Nikt mi nie powiedział: "Słuchaj, nie rób tego". Powinna mi się zapalić czerwona lampka. Ale wierzyłam, że to jest dobre" - opowiada Emilia Schmydt.

Wątpliwości kobiety, czy to, co robi jest dobre, ale i zgodne z prawem, rozwiewał kierujący akcją Piebiak. "Chwalił mnie w rozmowach telefonicznych.

Gdy napisałam, że boję się, że to coś złego, odpisał, że »za czynienie dobra nie wsadzamy«. Czułam się bezpieczna" - przyznaje Schmydt.

Pytana, czy o aferze, która kwitła pod jego nosem, wiedział minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, odpowiada: "Nie wiem, nie miałam okazji poznać, ani rozmawiać. Trudno mi uwierzyć, że nie wiedział nic".

Dziś o byłych współpracownikach Mała Emi mówi: "bagno", "sekta". Ujawniła aferę nie tylko w osobistym akcie desperacji (w tle był romans z członkiem grupy Kasta/Antykasta, sędzią Arkadiuszem Cichockim), ale dlatego, że chciała przerwać milczenie i coś zmienić. Wywiad przed kamerami i pokazanie twarzy ma być pogrzebem "Małej Emi", próbą naprawienia błędów.

Co spotkało kobietę po ujawnieniu afery? Dostała to samo, czego przez dwa lata była częścią - ogromny hejt.

"Po części na to zasłużyłam, ale pomimo tego czuję się paskudnie, że coś tak osobistego wypłynęło do mediów. (...) Pojawiły się informacje o chorobach, przyjmowanych lekach, śmierci moich dzieci. Ludzie zakładali fałszywe profile, żeby mnie ośmieszyć. Wyciągali najintymniejsze szczegóły z życia, nie wszystkie prawdziwe" - opowiada Schmydt.

Kobieta, w obawie o bezpieczeństwo swoje i bliskich, zdecydowała się wyjechać za granicę. "Bardzo tęsknię. Chciałabym wrócić, jak zrobi się bezpiecznie" - mówi.

I dodaje, że cały czas jest do dyspozycji prokuratury, ale nikt się z nią nie kontaktuje. Pytana, czy ktoś próbuje wyjaśnić aferę, mówi, że "tego nie widzi". Śledztwo w tej sprawie najpierw było w warszawskiej prokuraturze, ale zabrano sprawę i przeniesiono do Prokuratury Apelacyjnej w Lublinie. Stamtąd zaś przeniesiono do Prokuratury Okręgowej w Świdnicy. Efektów śledztwa nadal nie ma. Nikomu nie postawiono zarzutów karnych.

Mała Emi byłych współpracowników podsumowuje:

"Nawet jeśli na początku mieli inne plany, to potem zaczęła się walka o władzę, pieniądze, prywatne cele".

Pierwsza spowiedź Małej Emi

Przypominamy pierwszą opowieść "Małej Emi" o kaście, procederze szkalowania sędziów i udziale kobiety w aferze hejterskiej. Wywiad ukazał się 26 sierpnia 2019 roku w OKO.press.

Bianka Mikołajewska, OKO.press: Co się z panią dzieje od ujawnienia afery nazywanej przez niektórych EmiGate? Rozpętała pani burzę i zniknęła.

Mała Emi, czyli Emilia Szmydt: Nie mogę napisać, gdzie jestem, z kim i kto mi pomaga. Chodzi o bezpieczeństwo tych ludzi i moje. Mogę powiedzieć jednak, że najwięcej wsparcia dostaję od rodziców i swoich prawników.

Co czuje pani, widząc co się dzieje? Że ujawnione przez panią informacje wywołały ogólnopolską aferę, dymisję wiceministra Piebiaka? I z drugiej strony – na przykład oświadczenie męża, który sugeruje, że jest pani niezrównoważona.

Prawda wychodzi na jaw i to jest najważniejsze. Zawsze najważniejsza była Polska i jej dobro, zmiany na lepsze. Co do wypowiedzi mojego męża – to zaskakujące słowa ze strony ojca, który zostawiał ze mną swoje dzieci [z poprzedniego związku – przyp. red.].

Współpracowała pani z grupą sędziów związanych z „dobrą zmianą” i pracowników Ministerstwa Sprawiedliwości, którzy zbierali materiały, by kompromitować niezależnych sędziów. Wymieniali się informacjami na grupie Kasta, utworzonej na WhatsApp. Od kiedy pani z nimi współdziałała?

Zaczęło się około 2016 roku, gdy współpracować zaczął z nimi mój mąż [sędzia Tomasz Szmydt, obecnie pracuje w Krajowej Radzie Sądownictwa – przyp. red]. Dzięki pomocy Macieja Mitery [obecnie rzecznik KRS – przyp. red.] Tomek dostał wtedy przedłużenie delegacji w Ministerstwie Sprawiedliwości. Zorganizował spotkanie z Kubą Iwańcem, pracownikiem ministerstwa i prawą ręką Łukasza Piebiaka. Rozmawialiśmy, jak wykorzystać moje konto na Twitterze, o nie najgorszym zasięgu, do działań na rzecz ministerstwa, KRS i nowych sędziów. Chciałam pomóc, by mój mąż awansował i miał w końcu przyjaciół.

Pani mąż był członkiem grupy Kasta. W jakim okresie do niej należał?

Trudno określić to dokładnie. Wydaje mi się, że należał do niej od końca 2016 albo od początku 2017 roku.

Pani była kiedykolwiek członkiem tej grupy?

Nie. Nigdy.

Na zlecenie osób z tej grupy, rozpowszechniała pani dostarczane przez nich materiały oczerniające sędziów i sama zbierała pani informacje, które mogłyby ich zdyskredytować. Z kim uzgadniała pani cele kolejnych akcji i kto je akceptował?

Albo sama szukałam pomysłów i haków, by dostać pochwałę, albo temat był z Kasty, od Kuby Iwańca, mojego męża lub Arkadiusza Cichockiego.

Jak pani ocenia, ilu sędziów dotyczyły informacje, które pani rozpowszechniała? Ilu zostało oczernionych?

Nie wiem, nie pamiętam.

Rozsyłała pani informacje, które miały skompromitować sędziów Piotra Gąciarka, Krystiana Markiewicza i innych. Hejtowała pani na Twitterze sędziego Waldemara Żurka i znów wielu, wielu innych. Najaktywniej w 2018 roku, w okresie protestów przeciwko zamachowi rządzących na Sąd Najwyższy. Była pani dumna ze swoich „akcji”?

Byłam dumna z każdej akcji i każdego wpisu. Wierzyłam w to, co robię. Czułam, że robię dobrze i że robię to dla dobrych ludzi.

Naiwnie wpatrzona w autorytety, zakompleksiona i potrzebująca uwagi, szczególnie ze strony męża.

Odczuwała pani satysfakcję z tego, że miała pani kontakty wśród ludzi z obozu władzy i mediów? Wiedząc, że pani praca podoba się wysoko postawionym osobom, na przykład wiceministrowi Piebiakowi?

To dowódcy, ja byłam tylko żołnierzem. Ich słowo było święte.

Często w internetowych rozmowach z panią, ludzie z Kasty wspominali, że uczestniczycie w walce, że bronicie Polski. Pani nazywała samą siebie „żołnierzem”, czekała na „rozkazy”. Padały historyczne odniesienia – do Inki, AK, tzw. żołnierzy wyklętych. W prezencie od wiceministra i innych otrzymała pani rzeźbę husarza z tabliczką: „Mała Emi, zachowałaś się jak trzeba!”. To nawiązanie do Inki, która przed śmiercią wysłała z więzienia gryps: „Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba”. Czy traktowała pani takie zagrzewanie do walki i komplementy serio?

Chciałam, by tak było. Jednak znając siebie – wiedziałam, że tak nie jest i nigdy nie będzie.

Jak nigdy nie będzie? Nie będzie pani Inką?

Czy jestem Inką? Nie jestem – choć jest moją Bohaterką [to Emi przy autoryzacji wprowadziła zapis z wielkiej litery – przyp. red.].

Nie myślała Pani, że po prostu manipulują panią i grają na patriotycznych pobudkach – choć dość specyficznie rozumianych?

Czy mną manipulowano? Tak. Czy wtedy tak myślałam? Nie.

Początkowo działania, które miała pani podejmować w mediach społecznościowych uzgadniał z panią Jakub Iwaniec. Był niejako pani „opiekunem” ze strony Kasty. W połowie 2018 roku pokłóciliście się o nieprawdziwe informacje dotyczące jednego z sędziów, które opublikowała pani w mediach społecznościowych, a zdaniem Iwańca nie powinna była publikować. Wtedy pani „opiekunem” ze strony Kasty został sędzia Cichocki?

Ponieważ moje relacje z Jakubem Iwańcem nigdy nie były idealne, zażądałam od Łukasza Piebiaka zmiany „przewodnika” z Kuby na Arkadiusza Cichockiego, z którym już miałam bliższe relacje – ale tylko wirtualne.

A jak pani poznała Arkadiusza Cichockiego?

Sędzia Cichocki należał do grupy Kasta. Gdy nie radził sobie z problemami, chłopcy z Kasty poprosili mnie lub zasugerowali, bym wsparła go rozmową i kobiecym instynktem. Zaczęliśmy rozmawiać, potem pisać do siebie. Skarżył się na zło, brak przyjaciół. W pewnym momencie zaczęłam zwierzać się i ja. Z moim mężem wówczas był lekki kryzys, wynikający z jego pracy – ale o tym nie chcę mówić. Potem na spotkaniu towarzyskim sędziów poznałam Cichockiego osobiście.

To on był darczyńcą figurki husarza [prezent dla Emi od Kasty – red.], kwiatów i pieniędzy na prezenty dla mnie [część screenów wpłat ujawnił ostatnio „Fakt” – przyp. red.].

Większość screenów z rozmów Kasty ma pani od sędziego Cichockiego – bo powtórzmy: sama nie była pani członkiem tej grupy. To te materiały, które ujawnił Onet i które wysadziły Kastę w powietrze. Dlaczego sędzia Cichocki wysyłał pani te screeny? Robił to na bieżąco?

Nie wiem czemu je wysyłał. Robił to raczej na bieżąco, ale czasem z opóźnieniem. Miałam też dostęp do wszystkich rozmów dzięki mężowi, który pozwalał mi czytać, co piszą chłopaki. Nie wiem, czy dziś sędzia Cichocki zbiera „haki”, ale zawsze wszystko zabezpieczał i skrinował.

Jak oceniała pani to, że sędzia Cichocki – który w rozmowach z panią narzekał na wyobcowanie w środowisku sędziów – zbiera materiały, które miały zniszczyć kariery jego kolegów?

Nie będę oceniać czegoś, o czym nie mam pojęcia.

Kiedy pani relacje z sędzią Cichockim przekształciły się z tych „służbowych”, związanych z organizowaniem hejtu, w towarzyskie, a potem uczuciowe?

Nie wiem kiedy, ale bardzo szybko.

Jesienią 2018 roku o pani relacjach z Cichockim dowiedział się pani mąż. Jak do tego doszło?

Przez wyrzuty sumienia udostępniłam mężowi rozmowy z Arkadiuszem Cichockim. Jego żona dowiedziała się znacznie później. Napisała mi wtedy, że chodzi z mężem do kościoła i się za mnie modli.

Jak wyglądała sytuacja po tym, jak mąż dowiedział się o relacjach z Cichockim?

Sytuacja w domu była tragiczna. Ciągłe kłótnie, wyzwiska, na zmianę z czułością i propozycjami zgody. Ale to sprawa rodzinna, nie chcę o tym za dużo mówić. Efekt był taki, że ja z psem, a dokładnie suczką, zostałyśmy wyrzucone z mieszkania. Mąż zmienił zamki wejściowe, nie dał mi nowych kluczy. Dał mi 50 zł. Nie miałam pracy, pieniędzy.

Wkrótce potem – w grudniu 2018 roku, twitterowicz Andrzej G. ujawnił tożsamość Małej Emi. Napisał, że hejterka, która wulgarnie obraża i oczernia sędziów jest żoną sędziego Tomasza Szmydta.

Zaczęłam się wtedy bać. Nie o siebie, ale o męża i jego karierę oraz osoby, które bardzo kochałam – czyli rodziców.

Po ujawnieniu pani tożsamości, osoby, które wcześniej oczerniała pani lub hejtowała na Twitterze, mogły zacząć panią ścigać, bronić swojego dobrego imienia. Tak zrobił sędzia Piotr Gąciarek, który wytoczył pani sprawę cywilną. Czuła pani, że pętla się zaciska?

Nie. Czułam, że moje życie dobiega końca.

Czy wtedy – po ujawnieniu romansu z Cichockim – współpracowała pani jeszcze z ludźmi z grupy Kasta?

Współpraca jeszcze trochę trwała, ale nie było to długo.

Czy zwracała się pani o pomoc do nich?

Prosiłam, by chronili mojego męża, jednocześnie nie pozwalając mu mnie skrzywdzić.

Prosiła pani o pomoc sędziego Cichockiego? Jak reagował?

Tak, kilkunastokrotnie. Nie było odpowiedzi na prośby o pomoc i wsparcie.

Na początku 2019 roku wrzuciła pani do sieci zdjęcie nagiego sędziego Cichockiego. Dlaczego pani to zrobiła?

Usunęłam to zdjęcie po około 20 minutach, bo to była pomyłka. Potworny błąd, horror, który popełniłam z rozpaczy, poczucia, że stoję pod ścianą, że wszyscy mnie najpierw wykorzystali, a jak przyszło tylko mnie za to płacić – to mnie zdradzili.

Sędzia Cichocki obiecał mi opiekę i ochronę – co by się nie działo, a potem zostawił mnie samą z tym bagnem.

Po ujawnieniu zdjęcia, sędzia Cichocki zrezygnował z funkcji prezesa Sądu Okręgowego w Gliwicach. Złożył do prokuratury zawiadomienie, że jest przez panią nękany. Doszły nowe kłopoty prawne.

Prokuratura z policją wpadła mi do domu i zabrała cały sprzęt – wszystko z nośnikami pamięci.

O pomoc zwróciła się pani wówczas do sędziego, który także miał być celem akcji Kasty i na którego wspólnie z sędzią Cichockim zbieraliście obciążające materiały. Dlaczego do niego?

Tylko ten sędzia ze mną porozmawiał. Nie wiem czemu akurat trafiło na niego, może tak miało być.

Nie obawiała się pani, że po tym, co pani robiła, sędzia nie będzie chciał pomóc?

Obawiałam się, ale zawsze trzeba mieć nadzieję.

Sędzia skontaktował panią z dzisiejszymi pani pełnomocnikami. Czy postawiono pani jakieś warunki udzielenia pomocy?

Nie. Żadnych warunków.

Czy wierzy dziś pani w „dobrą zmianę” w sądach?

Nie wierzę w dobrą zmianę w wymiarze sprawiedliwości.

;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze