Arkadiusz Cichocki - sędzia zamieszany w głośną aferę hejterską w ministerstwie sprawiedliwości - przerywa zmowę milczenia. Potwierdza, że proceder szkalowania niezależnych sędziów „był faktem". On sam gromadził haki na niezależną poznańską sędzię Monikę Frąckowiak
"Sprawdzałem panią sędzię Frąckowiak" - przyznaje w najnowszym reportażu Czarno na Białym TVN24 sędzia Arkadiusz Cichocki z Gliwic.
Potwierdza tym samym swoją rolę w tzw. aferze hejterskiej, która wybuchła w sierpniu 2019 roku po artykułach Onetu. Przypomnijmy: dziennikarze ujawnili istnienie zorganizowanego procederu szkalowania niezależnych sędziów przez środowisko prawników bliskich ministerstwu sprawiedliwości. Głównodowodzącym tej szajki był ówczesny wiceminister w resorcie Ziobry Łukasz Piebiak.
Arkadiusz Cichocki to jeden z bohaterów afery. Niegdyś członek stowarzyszenia "Iustitia", nawrócił się na "dobrą zmianę", gdy z nominacji Zbigniewa Ziobry został prezesem Sądu Okręgowego w Gliwicach. Potem otrzymał także prestiżową delegację do Sądu Apelacyjnego w Katowicach.
Oba stanowiska stracił ze względu na kontakty z Małą Emi, czyli Emilią S., internetową hejterką, z którą wszedł w intymny związek. Pierwsze, gdy po kłótni Emi umieściła na Twitterze jego nagie zdjęcie. Drugie kilka miesięcy później, gdy Emi przekazała Onetowi informacje o resortowych hejterach.
Jeszcze w sierpniu 2019 roku Cichocki kontaktował się z prasą i zapewniał, że chce rozmawiać. Potem jednak kontakt się urwał - sędzia był w szpitalu, a potem na zwolnieniu i urlopie. W sierpniu 2020 roku wrócił do orzekania Gliwicach.
Ale choć w reportażu „Hejt i przeprosiny" TVN24 Cichocki - obecnie w sporze sądowym z Emilią S. - odmawia komentowania czego kolwiek na temat hejterki, potwierdza kilka istotnych wątków afery. W tym ustalenia OKO.press dotyczące zbierania „haków" na niezależną sędzię Monikę Frąckowiak.
Przede wszystkim Cichocki przyznaje, że zbierał informacje na temat poznańskiej sędzi. Dlaczego? Poczuł się urażony po przeczytaniu jednego z jej wywiadów, w którym krytykowała nowe zasady powoływania prezesów sądów. Minister Zbigniew Ziobro robił to, wysyłając stosowne zawiadomienia faksem.
"Nie zostałem tam wymieniony z nazwiska. Pani sędzia użyła sformułowania, że »odwołuje się szanowanych prezesów faksem, nocą i w to miejsce powołuje się prezesów o wątpliwej reputacji«. Poczułem się urażony słowami o »wątpliwej reputacji«, dlatego że sam byłem prezesem faksowym" - mówi Cichocki. Dodaje, że był pytany o to, czy "ma coś" na sędzię.
"Zebrałem informacje na jej temat, natomiast gdzie je przekazałem? Tutaj jest pewien zakres informacji, których ujawnić publicznie nie mogę, a po części też nie chcę. Wynika to z przyczyn prawnych" - zaznacza.
Cichocki i Mała Emi wspólnie planowali zbieranie haków na Frąckowiak. „Czy mamy coś na tą sucz" - pytała hejterka w jednej z wiadomości do sędziego. „Walimy w nią?" - dopytywała później. „Z Tobą zawsze" - odpowiedział Cichocki.
„Sprawdzam jej przydział służbowy, oświadczenie majątkowe, próby awansu. Ty szukasz wystąpień medialnych. Ok” - pisał sędzia.
W reportażu TVN24 Cichocki potwierdza, że takich właśnie informacji poszukiwał. Zaznacza jednak, że robił to zupełnie legalnie. Nie chce natomiast w ogóle komentować ujawnionej przez nas rozmowy z Małą Emi. "Ja w ogóle nie mam zabezpieczonej takiej rozmowy i nie jestem w stanie wypowiadać się co do jej autentyczności" - stwierdza.
Informacje pozyskane przez Cichockiego Emi przekazała rzecznikom dyscyplinarnym dla sędziów. Posłużyły do wszczęcia postepowań dyscyplinarnych wobec Moniki Frąckowiak.
"Jeżeli przyłożyłem do czegokolwiek rękę, choćby zbierając informacje w sposób legalny, to jest mi z tego powodu przykro i przepraszam" - mówi w reportażu Cichocki. Potem jednak stwierdza, że nie uważa, by jego odkrycia zaszkodziły Frąckowiak.
"Paradoksalnie okazało się, że [Frąckowiak - red.] miała rację. W moim przypadku miała rację. Okazało się, że dobry prezes został wymieniony na gorszego" - wyznaje sędzia dziennikarce TVN24 Marcie Gordziewicz.
Kwestii swojego powołania na prezesa Sądu Okręgowego w Gliwicach Cichocki poświęca w rozmowie sporo czasu. Przeprasza swojego poprzednika na tym stanowisku, sędziego Henryka Brzyżkiewicza, odwołanego w trybie "faksowym".
"Ustawa pozwalająca odwołać prezesów bez żadnego powodu była obowiązującym prawem, było to legalne. Czy było to w porządku? Myślę, że już wtedy czułem, że to nie jest w porządku, że można było postąpić inaczej" - kaja się Cichocki. Dodaje, że winien jest także przeprosiny pozostałym sędziom okręgu gliwickiego. "Został odwołany prezes cieszący się ich poparciem i przyjęty w to miejsce prezes, który o żadne poparcie nigdy nie pytał ani o nie nie zabiegał. To nie mogło się skończyć dobrze" - przyznaje.
Kluczowe są jednak dalsze słowa:
Cichocki potwierdza, że nominacje i odwołania prezesów sądów „faksem", były politycznymi decyzjami ministra sprawiedliwości, niezwiązanymi z ich predyspozycjami do pełnienia tej funkcji.
"Dlaczego odwoływano prezesów? Powołano się na wyniki. [...] Komunikat, który pojawił się na temat sędziego Brzyżkiewicza i jego zastępców i okręgu gliwickiego, był krzywdzący. Dlaczego? Z prostego powodu. Mogłem ocenić swoją pracę rok później. Nie zauważyłem istotnej zmiany, żebym ja robił to lepiej. A mnie nikt nie odwołał" - wskazuje Cichocki.
"Czy ta przyczyna, dla której sędzia Brzyżkiewicz nie mógł być już prezesem sądu, była rzeczywistą, faktyczną? Dzisiaj wiem, że musiało być coś innego" - stwierdza.
Zarazem Cichocki próbuje bagatelizować swój udział w aferze. Zaprzecza, by brał udział w internetowym hejcie na sędziów.
"Nigdy nie szkalowałem żadnego sędziego. Nigdy nie robiłem czegoś, co nazywa się hejtem" - wielokrotnie powtarza w rozmowie z TVN24. Jego zdaniem "hejt jest ukierunkowany na zewnątrz", a jeżeli krytykował niezależnych sędziów, to tylko w "rozmowach prywatnych".
Na jednym ze zrzutów ekranu z rozmowy hejterskiej grupy „Kasta" Cichocki porównał ówczesną I Prezes Sądu Najwyższego Małgorzatę Gersdorf do... swojej jamniczki. Dziś przeprasza za „grubiański żart", przyznając, że rzeczywiście go wypowiedział.
Powątpiewa natomiast w autentyczność materiałów, które publikowały media.
"Pamiętam dialog, ale mam duże wątpliwości, czy skrin, w którym taka wypowiedź się pojawia, jest moją wypowiedzią napisaną przeze mnie, czy też jest cytatem ze mnie" - zaznacza.
Gdy pada pytanie, z kim wtedy rozmawiał, stwierdza jedynie, że "nie potrafi umiejscowić" rozmowy i nie wie, dlaczego jego słowa trafiły do sfery publicznej. Podkreśla, że nie rozpoznał żadnych innych przypisywanych mu wypowiedzi ani nie odnalazł takich treści w swoim telefonie. Zaprzecza także, by płacił Małej Emi za hejtowanie sędziów - o przelewach na jej konto pisał w sierpniu 2019 „Fakt".
Pytany o whatsappową grupę "Kasta" mówi, że WhatsApp był jego codziennym narzędziem pracy i nie pamięta wszystkich grup, do których należał. Nie przypomina sobie także, by rozmawiał z innymi powiązanymi z aferą sędziami już po jej wybuchu.
Choć zaznacza, że "nic mu nie wiadomo" o farmie trolli w ministerstwie sprawiedliwości, to jego zdaniem afera hejterska "jest faktem" - potwierdza ją przypadek szkalowanego sędziego Krystiana Markiewicza z "Iustitii". Kto za nim stał?
"Nie mam nic do powiedzenia na ten temat. Ja tego nie zrobiłem" - ucina Cichocki, zasłaniając się tajemnicą toczącego się śledztwa.
Po ujawnieniu korespondencji "Kasty" w sierpniu 2019 roku Koalicja Obywatelska złożyła w Sejmie wniosek o wotum nieufności dla ministra sprawiedliwości. Ten jednak przepadł w izbie zdominowanej przez Prawo i Sprawiedliwość. Politycy PiS zapewniali, że afera jest li tylko efektem porachunków w środowisku sędziowskim.
"Stało się bardzo źle, że znaleźli się sędziowie, również w ministerstwie sprawiedliwości, którzy zdecydowali się na prywatnych forach na używanie mowy nienawiści, prowadzenie działań o charakterze hejterskim. [...] Wyciągnęliśmy również konsekwencje poprzez wszczęcie postępowań dyscyplinarnych oraz poprzez wszczęcie postępowań karnych" - zapewniał Ziobro w Sejmie 11 września 2019.
Problem w tym, że konsekwencji dyscyplinarnych ani karnych jak dotąd nie poniósł nikt.
Śledztwo - po zawiadomieniu polityków Lewicy i szkalowanych sędziów - trafiło najpierw do Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Potem przeniesiono je do Lublina, a następnie do Świdnicy. Idzie bardzo wolno. Nadal jest na etapie gromadzenia materiału dowodowego, a śledczy nie zdążyli jeszcze przesłuchać... Emilii S. Zdaniem rozmówców „Gazety Wyborczej" na dotrzymanie kolejnego już terminu zakończenia czynności - 21 lutego 2022 - nie ma szans.
Z ustaleń TVN24 wynika, że świdnicka prokuratura prowadzi drugie śledztwo, w którym domniemani hejterzy - m.in. Jakub Iwaniec i Maciej Nawacki - występują jako... pokrzywdzeni.
Śledczy badają tam również, czy doszło do "znieważenia Krajowej Rady Sądownictwa", w której dziś zasiada część rzekomo „pokrzywdzonych".
A bohaterowie afery skarżą piszących o niej dziennikarzy i dziennikarki za pomówienie i znieważenie - jak przekazał TVN24 ich pełnomocnik, pozwów było w sumie 14, a sześć spraw wciąż jest w toku. Wśród nich także ta wytoczona OKO.press przez Konrada Wytrykowskiego - sędziego Izby Dyscyplinarnej SN, który miał uczestniczyć w hejcie.
W listopadzie 2021 roku w pierwszej instancji skazana została dziennikarka „Polityki" Ewa Siedlecka, która w swoich felietonach powiązała Wytrykowskiego i Macieja Nawackiego z aferą. Zapowiedziała apelację.
Sądownictwo
Władza
Zbigniew Ziobro
Ministerstwo Sprawiedliwości
afera hejterska
Arkadiusz Cichocki
EmiGate
Łukasz Piebiak
Monika Frąckowiak
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Komentarze