Narodowców łamiących prawo podczas kolejnych Marszy Niepodległości policja nie zatrzymuje. Przygląda się im z dala, "unikając sytuacji kryzysowej". Aktywistkę LGBT aresztowano w tłumie, a potem z tłumu wyciągano brutalnie kolejne osoby, prowokując dalsze protesty. Według byłych policjantów, pełniono tyle błędów, że cała akcja wyglądała jak prowokacja
W piątek, 7 sierpnia 2020, sąd podjął decyzję o aresztowaniu na dwa miesiące Margot, aktywistki walczącego z homofobią kolektywu Stop Bzdurom. Prokuratura zarzuca jej uszkodzenie ciężarówki z homofobicznymi hasłami, należącej do pro-lajferskiej fundacji i poturbowanie jej kierowcy. W komunikatach policji i prokuratury Margot występuje pod oficjalnym nazwiskiem - Michał Sz.
Od popołudnia do późnej nocy na ulicach stolicy trwały protesty, najpierw przeciwko planowanemu, a później już zrealizowanemu aresztowaniu. Wiele osób przyszło protestować po prostu przeciwko atakom władzy na osoby LGBT.
Na Krakowskim Przedmieściu - gdzie Margot została aresztowana - doszło do przepychanek z policją.
Funkcjonariusze brutalnie obezwładniali i zatrzymywali uczestników protestów, ale także zupełnie przypadkowe osoby. Według rzecznika Komendy Stołecznej Policji, ujęto 48 osób.
Agresję policji i nieuzasadnione zatrzymania, potępili politycy opozycji. Kilkoro posłów zaangażowało się w akcję pomocy zatrzymanym.
W sobotę, podczas specjalnie zwołanego brifingu, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro utożsamił działania tych polityków z obroną akcji zatrzymania ciężarówki fundacji Pro Prawo do Życia. Pokazywał film z ataku na kierowcę auta i przekonywał, że politycy opozycji „bronią bandytyzmu”.
„Wzywam ich do tego, żeby przeprosili funkcjonariuszy policji, prokuratury, sądów, przede wszystkim tego człowieka, który został napadnięty i przeprosili tych ludzi, którzy to wszystko widzieli i byli przerażeni tym, co się dzieje w środku Warszawy” - mówił.
Dodał, że policjanci, „którzy [w piątek] wykonywali zadanie zlecone im przez sąd, wykonywali obowiązujące ich prawo i zostali też napadnięci, byli przedmiotem szykan, wyzwisk, brutalnej napaści.”
Minister zapewniał, że w związku z tym „dalsze działania policji były uzasadnione”. „Dziękuję policji za profesjonalizm” - zakończył.
Faktycznie policja miała obowiązek wykonać decyzję sądu i doprowadzić Margot do aresztu. Ale - według byłych policjantów, z którymi rozmawialiśmy - nie działała profesjonalnie. Popełniła co najmniej kilka błędów, które doprowadziły do eskalacji emocji tłumu. Owszem, niektórzy zgromadzeni wykroczyli poza granice pokojowego protestu, ale policja nie miała prawa używać w związku z tym przemocy. I oczywiście nie miała prawa zatrzymywać osób, które nie łamały prawa oraz zupełnie przypadkowych przechodniów.
W efekcie nieudolnych działań policji, zamiast jednego aresztowania, były dziesiątki zatrzymań, także osób bardzo młodych, które dotąd nie wchodziły w żadne konflikty z prawem.
„Akcja wyglądała tak, jakby biorącymi w niej udział funkcjonariuszami nikt nie dowodził, albo celowo prowadził ich do zwarcia z protestującą młodzieżą” - mówi wieloletni funkcjonariusz prewencji,
dziś pracujący w prywatnym biznesie. Według niego i innych naszych rozmówców ex-policjantów, niewiele brakowało, a wszystko mogło skończyć się jeszcze gorzej.
„W proteście brała udział młodzież, która ma poczucie skrzywdzenia, czy nawet prześladowania przez władzę. To nie Lotna Brygada ze swoimi skeczami czy Obywatele RP z białymi różami, trzymający się zasady non violence i traktujący policjantów jak ofiary, które muszą wykonywać rozkazy władzy. W piątek górę brały emocje, padały ostre hasła pod adresem policji i mogło dojść do poważnych rozruchów” - mówią policjanci.
Według naszych rozmówców - byłych funkcjonariuszy, kluczowy błąd jaki popełniła w piątek policja, to niewłaściwy moment zatrzymania Margot.
W swoim komunikacie rzecznik KSP nadkom. Sylwester Marczak tłumaczył, że policjanci musieli zatrzymać aktywistkę wtedy, kiedy zatrzymali, bo
decyzja sądu dotycząca aresztu tymczasowego „podlega natychmiastowej wykonalności”.
Tyle, że gdyby policja literalnie podchodziła do „natychmiastowej wykonalności”, musiałaby ująć Margot kilka godzin wcześniej, gdy była ona w siedzibie Kampanii Przeciw Homofobii przy ul. Solec.
Po tym, jak w mediach społecznościowych rozeszła się wieść o decyzji sądu, zebrał się tam tłum wspierających ją ludzi. Część chciała blokować działania policji.
Około godziny 18:30 Margot wyszła z siedziby KPH i podeszła do policyjnego radiowozu, domagając się zatrzymania. Wyciągała ręce do zakucia w kajdanki. „J…ć pały i sąd cały’ „J…ć psy, stop bzdurom” - krzyczeli wówczas zebrani pod KPH ludzie. Policjanci nie zatrzymali Margot i po prostu odjechali.
Później rzecznik KSP tłumaczył w mediach: „Biorąc pod uwagę tłum i siły jakimi dysponowaliśmy,
zatrzymanie tej osoby mogło stanowić realne zagrożenie dla policjantów, bowiem przy tego typu sytuacjach należy spodziewać się również prowokacyjnego zachowania”.
Dodał, że słuszność decyzji o odstąpieniu od aresztowania potwierdziło to, co potem działo się na Krakowskim Przedmieściu, gdzie po zatrzymaniu Margot „tłum zaatakował radiowóz m.in. skacząc po nim”. I że gdyby do aresztowania doszło pod KPH, „moglibyśmy mówić o rannych policjantach”.
Była więc jednak możliwość przesunięcia zatrzymania - gdy chodziło o bezpieczeństwo funkcjonariuszy.
„Wybierając moment przeprowadzenia tej czynności, policja powinna kierować się także, a nawet przede wszystkim, bezpieczeństwem obywateli.
Jeśli aktywistka nie została zatrzymana od razu, gdy dobrowolnie się poddawała, nie powinna zostać zatrzymana w tłumie później. Mówiąc wprost, trzeba było puścić za nią ogon i zatrzymać, gdy nie będzie ryzyka zamieszek na dużą skalę” - tłumaczy były policjant z wydziału kryminalnego.
Tymczasem ktoś w policji podjął decyzję, by zatrzymać Margot na Krakowskim Przedmieściu, dokąd przemaszerowała z Solca na czele grupy osób, które przyszły ją wspierać.
„Trudno o bardziej idiotyczny pomysł. Po pierwsze, wybrano miejsce gdzie jest zawsze dużo przygodnych osób, m.in. turystów. To zwiększa ryzyko działań. Po drugie - aktywistom dano czas - od ich wyjścia spod siedziby KPH do dotarcia na Krakowskie Przedmieście.
Gdyby chcieli iść na zwarcie z policją, mogliby zjechać się z całego miasta, zorganizować.
Po trzecie - aresztowania dokonano w pobliżu Kościoła Św. Krzyża, nadając sprawie dodatkowy kontekst, związany z niedawnym powieszeniem tęczowej flagi na figurze Jezusa i późnieszymi działaniami policji w tej sprawie. To dodatkowo zagotowało działaczy LGBT, co zwiększyło ryzyko starć” - wylicza były funkcjonariusz prewencji.
Margot była jedną z osób, które powiesiły tęczowe flagi na pomnikach Chrustusa, Kopernika i Syrenki. Po tym jak wiceminister sprawiedliwości złożył w związku z tym zawiadomienie do prokuratury, aktywistki, które wieszały flagi, zostały kilka dni temu zatrzymane przez policję.
Drugi z naszych rozmówców uważa, że policja popełniła podobny błąd jak w sprawie Piotra S. pseudonim Staruch, nieformalnego szefa kibiców Legii. 1 sierpnia 2011 roku sąd wydał decyzję o jego aresztowaniu, w związku z zarzutem pobicia kibica Polonii. Nieumundurowani policjanci chcieli zatrzymać Starucha, gdy wraz z bardzo liczną grupą kibiców schodził z Kopca Powstania Warszawskiego, gdzie złożyli kwiaty w związku z rocznicą wybuchu powstania. Kibice próbowali zablokować wyjazd samochodu ze Staruchem. Policjanci musieli wezwać posiłki, użyto gazu łzawiącego, jeden z funkcjonariuszy został uderzony i raniony kamieniem.
„Wtedy również historia mogła się skończyć bardzo źle. Gdy do zwykłych zdarzeń dochodzą czynniki godnościowe, ludzie są skłonni do o wiele dalej posuniętych działań” - przekonuje jeden z naszych rozmówców, ex-policjantów.
Zatrzymanie Starucha 1 sierpnia kibice i prawicowi dziennikarze uznali wówczas za rządowo-policyjną prowokację. Za szefa kibiców ręczyli prawicowi politycy, m.in. Beata Kempa. Ostatecznie później Staruch dobrowolnie poddał się karze - usłyszał wyrok 2 lat więzienia w zawieszeniu na 5 lat.
Według naszych rozmówców, także sam sposób aresztowania Margot, był fatalny i prowadził do eskalacji przemocy.
Aktywistka została zatrzymana przez nieumundurowanych funkcjonariuszy, którzy zaparkowali nieoznakowany radiowóz na środku Krakowskiego Przedmieścia, niedaleko Kościoła Św. Krzyża. Gdy Margot dotarła tam z grupą wspierających ją osób, podeszli do niej, złapali za ręce i wsadzili do auta.
„Stało z dala od policyjnych furgonetek, które przyjechały zabezpieczać porządek pod Kościołem Św. Krzyża. Bez wsparcia, jak zając na odstrzał. To było jak zaproszenie do blokady radiowozu. Już wcześniej,
na Solcu, obrońcy Margot zapowiadali, że nie dadzą policji jej zabrać. Łatwo było przewidzieć, że to samo spróbują zrobić na Krakowskim Przedmieściu” - mówi były funkcjonariusz prewencji.
Według niego policja nigdy nie powinna do tego dopuścić.
I rzeczywiście: jak tylko Margot znalazła się w aucie, otoczyli je towarzyszący jej ludzie. Dwóch mężczyzn weszło na maskę, by uniemożliwić odjazd samochodu. Inni usiedli na ziemi.
Dopiero po dłuższej chwili umundurowani policjanci z furgonetek utworzyli wokół auta kordon. Ale wtedy z kolei kordon został otoczony pierścieniem protestujących. Przez około godzinę udawało im się blokować wyjazd samochodu. Około godziny 20 zebrani próbowali przebić się do aresztowanej. Policjanci zaczęli wówczas rozbijać blokadę, brutalnie wyciągając kolejne osoby i odprowadzając do furgonetek.
Dopiero wtedy nieoznakowany samochód z Margot odjechał.
Po zajściach policja podała, że zatrzymanym postawiono m.in. zarzut udziału w zbiegowisku, którego ''uczestnicy wspólnymi siłami dopuszczają się gwałtownego zamachu na osobę lub mienie''. Kilka osób usłyszało zarzuty niszczenia mienia w postaci policyjnego radiowozu.
Według ex-funkcjonariuszy, z którymi rozmawialiśmy, po zatrzymaniu Margot policyjna akcja powinna się skończyć.
„Na Krakowskim Przedmieściu jest mnóstwo kamer monitoringu miejskiego i prywatnego, wydarzenia rejestrowali również funkcjonariusze.
Na podstawie zapisów z kamer i relacji w mediach społecznościowych i tradycyjnych policja mogła wytypować osoby, które podczas protestu łamały prawo.
Jeśli popełniły przestępstwo - powinna postawić im zarzuty, jeśli wykroczenie - skierować do sądu wnioski o ukaranie. I tyle” - mówi była policjantka, która dziś pracuje w jednej z najważniejszych państwowych instytucji.
Stało się jednak inaczej: policja zatrzymywała kolejne osoby na Krakowskim Przedmieściu, a potem także w okolicach komendy przy ul. Wilczej, dokąd działacze LGBT poszli protestować przeciwko zatrzymaniom.
Liczne relacje świadków i nagrania potwierdzają, że niektórzy funkcjonariusze nadużywali siły, zachowywali się agresywnie i brutalnie. Zatrzymywano przypadkowych przechodniów albo obserwatorów zdarzeń, którzy np. mieli torbę z tęczowym wzorem.
„Wszystko razem przypominało łapankę. Działania prowadzone były w totalnym chaosie, policjanci biegali w tę i z powrotem, znienacka zatrzymywali ludzi, nie podawali podstawy prawnej. Większość ujętych osób, natychmiast po wylegitymowaniu, powinna zostać puszczona do domów, a spędzili noc na dołku” - mówi była policjantka.
Uderzająca jest różnica w traktowaniu uczestników piątkowych protestów i np. uczestników Marszu Niepodległości, którzy co roku łamią prawo wznosząc rasistowskie i faszystowskie hasła, używając niedozwolonych podczas zgromadzeń materiałów pirotechnicznych i dopuszczając się różnych aktów wandalizmu.
Gdy OKO.press zapytało w 2017 roku Komendę Stołeczną Policji, dlaczego funkcjonariusze nie reagowali gdy uczestnicy Marszu naruszali prawo, dlaczego nie legitymowali ich i nie zatrzymywali, rzecznik KSP wyjaśnił, że chodziło o to by narodowców nie prowokować. „Zgodnie z przyjętą taktyką, działania policjantów skupione były na uniknięciu sytuacji kryzysowej, polegającej m.in. na zagrożeniu życia i zdrowia osób” - pisał w odpowiedzi na nasze pytania.
Zgodnie z tą taktyką, funkcjonariusze tylko obserwują uczestników Marszu Niepodległości. Dopiero potem, na podstawie zdjęć z monitoringu i mediów, próbują identyfikować sprawców przestępstw i wykroczeń. Jak pisaliśmy, ta taktyka w praktyce oznacza bezkarność narodowców - przez to, że często zasłaniają twarze i przestępstw dopuszczają się po zmierzchu, policji nie udaje się ich zidentyfikować.
Mimo, że ta sama sytuacja powtarza się od kilku lat, policja nie zmienia przyjętej taktyki.
LGBT+
Policja i służby
Protesty
Sądownictwo
Margot
Sąd Okręgowy w Warszawie
Sąd Rejonowy Warszawa-Mokotów
zatrzymania
Od wiosny 2016 do wiosny 2022 roku wicenaczelna i szefowa zespołu śledczego OKO.press. Wcześniej dziennikarka „Polityki” (2000-13) i krótko „GW”. W konkursie Grand Press 2016 wybrana Dziennikarzem Roku. W 2019 otrzymała Nagrodę Specjalną Radia Zet - Dziennikarz Dekady. Laureatka kilkunastu innych nagród dziennikarskich. Z łódzkich Bałut.
Od wiosny 2016 do wiosny 2022 roku wicenaczelna i szefowa zespołu śledczego OKO.press. Wcześniej dziennikarka „Polityki” (2000-13) i krótko „GW”. W konkursie Grand Press 2016 wybrana Dziennikarzem Roku. W 2019 otrzymała Nagrodę Specjalną Radia Zet - Dziennikarz Dekady. Laureatka kilkunastu innych nagród dziennikarskich. Z łódzkich Bałut.
Komentarze